poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rachunek sumienia 2013

Kolejny rok zaowocował aż 74 notkami. Odwiedzin z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej. Z nieznacznie ponad 100 polubień na profilu facebookowym zrobiło się 726. Największą satysfakcję sprawia mi fakt, że notki popularno-naukowe miały o wiele większe wzięcie niż filmowe.

Trochę szkoda, że gołębie Skinnera nie wypadły lepiej - szczególnie, że to wpis, który przebił wszelkie rekordy lajków pod notką. Tak czy inaczej – lista tematów jak zwykle tylko rośnie, więc i w 2014 będzie o czym pisać. Oczywiście zawsze jestem otwarty na sugestie – na jakie tematy chcielibyście przeczytać wpisy?

Najchętniej czytane notki roku:
1. Brytyjczycy ogłaszają inwazję kosmitów
2. Tlenowy szowinista
3. Osiem powodów dla których głowonogi są w dechę
4. Entuzjasta nauki i profesor, który chciał słuchać
5. Księżyc - ósmy kontynent
6. Nie, naukowcy nie wszczepili nowych wspomnień myszy
7. Kepler-90 – miniaturowy Układ Słoneczny
8. Kłamstwa dla dzieci
9. Ile jest gwiazd w Drodze Mlecznej?
10. Gołębie Skinnera

Filmowo też było owocnie – wychodzi mniej więcej film co trzeci dzień, w tym: 85 nowych filmów, 45 powtórek, 53 z 2013 roku i rekordowych 20 wypadów do kina. To nie znaczy jednak, że to był rok dobrych filmów. W 2012 nie miałem problemów by znaleźć jedenaście tytułów, które mogły uchodzić za najlepsze. W 2013 trudno byłoby mi zebrać pięć, które by się szczególnie wyróżniały na tle reszty.

Jest jednak kilka, które warto wspomnieć. Dwa z nich są produkcjami z 2012, które dzięki naszym przekichanym (och Wordzie, ulegam twojej autokorekcie w tym wypadku…) dystrybutorom trafiły do kin dopiero w styczniu 2013. To Django i Wreck-It Ralph. Ten pierwszy to świetne podejście Tarantino do gatunku, na którym się wychował i do którego ustawicznie robił ukłony w swoich filmach (niektórzy wręcz traktują Bękarty jako western). Ten drugi to miła niespodzianka – oczekiwałem zabawnego nostalgia tripu, a dostałem pełnokrwistą, świetnie napisaną i zrealizowaną baję. Oba filmy mogą też pochwalić się kapitalnymi łotrami, a to już połowa sukcesu.

Skoro już o łotrach mowa to trudno nie wspomnieć o Man Of Steel, z absolutnie wyśmienitym generałem Zodem (w tej roli Michael Shannon). Zdania co do samego filmu są podzielone, ale mi podobał się bardzo. Co gorsze – kompletnie nie rozumiem jak mógł wypaść z wyścigu o Oscara za efekty specjalne i przegrać z takimi tytułami jak Iron Man 3 czy Thor: Dark World, Star Trek czy też World War Z. Łotrowsko świetnie spisał się Hobbit, o którym pisałem kilka dni temu. Warto było wybrać się do kina chociażby dla Smauga.

Gdybym wspomniał o Machete Kills tylko ze względu na łotra, nie oddałbym mu sprawiedliwości. Cały film to totalna jazda bez trzymanki. Ubawiłem się po pachy ale nikomu nie polecę oglądania. Róbcie to na własne ryzyko. Podobnie z Riddickiem. Bawiłem się świetnie, ale nie jest to kino wysokich lotów. Myślę, że nie ma tu potrzeby jakiejkolwiek agitacji – kto lubi postać pewnie był w kinie, reszta i tak się nie zainteresuje.

Plusem 2013 roku jest trwająca fala filmów SF - oby się nigdy nie skończyła. W tym roku dostaliśmy kilka sympatycznych obrazków, każdy ze swoimi wadami, niektóre też z zaletami. Nie było czasu by napisać osobną notkę o Europa Report. Szkoda bo film na to zasługuje. Prawdziwe hard SF, bez pierdołowatych wątków, z postaciami, którym naprawdę zależy na powodzeniu misji. Przy dbałości o realizm pewne wpadki gryzą mocniej niż w filmach, które nie dbają o detale, ogólnie jednak polecam z całych sił. Chociażby jako ciekawostkę. Gravity polecałem kiedyś, z tego co wiem w Polsce do kin ruszyły tłumy i dobrze, bo to film, który nadaje się tylko na wielki ekran.

Warto wspomnieć jeszcze o trzech SFach. Gra Endera to dobry film i udana ekranizacja. Oczywiście daleko jej do genialnej, genialnej, genialnej książki, ale trudno byłoby się zbliżyć do tego poziomu. Choć kilku wpadek dało się uniknąć. Oblivion to trochę inna bestia. To taki Frankenstein. Posklejany z pierdyliona innych filmów, ale działa i wygląda fajnie. No i ma jedną z lepszych ścieżek muzycznych roku. No i Elizjum... Z jednej strony mokry sen fanów SF – brudna przyszłość, stacje kosmiczne, roboty i egzoszkielety, z drugiej tandetna i naiwna historyjka, nieciekawy główny bohater, głupiutki scenariusz.

Muszę też uderzyć się w pierś. Pacific Rim zachwycał w kinie, ale powtórka w domowym zaciszu okazała się kolosalną klęską. Jeśli szukacie czegoś do kina domowego to zachęcam byście dali szansę Hansel i Gretel: Łowcy czarownic. Ogromne zaskoczenie - spodziewałem się tandety, dostałem dobrze zrealizowaną, krwawą historyjkę z przymrużeniem oka. Mojej uwadze umknęła Tajemnica Zielonego Królestwa (Epic) i żałuję, bo film jest obłędnie widowiskowy. Choć całość tonie w kliszach, dzieciaki musiały szaleć. W sumie mógłbym jeszcze raz napisać to samo o Krainie Lodu (Frozen), choć to ZUPEŁNIE różne bajki.

Drogówka to pierwsza polska produkcja od dawna, którą oceniam bardzo pozytywnie. Nie napiszę, że mi się podobała, bo to film Smarzowskiego – co oznacza półtorej godziny taplania się w polskim paskudztwie, podłości i wszystkim co odrażające. Ale to dobry film. Zainteresowani lżejszą rozrywką mogą sięgnąć po dwa filmy o końcu świata. Brytyjski World’s End to maraton po dwunastu pubach w noc inwazji obcych. Amerykański This Is The End to apokalipsa w Hollywood, gdzie aktorzy grają samych siebie. Oba ogląda się dobrze, oba jednak troszeczkę rozczarowują.

Na koniec, w roli przestrogi, trzy najgorsze dziadostwa jakie miałem nieprzyjemność obejrzeć. Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, jakimś cudem są gorsze od pierwszego, idiotycznego filmu. World War Z to po prostu straszna słabizna, gdzie Brad Pitt w każdej scenie wygląda jakby miał płakać, że prostytuuje się w tym potworku. No a na temat After Earth dość wylewnie wypowiedziałem się na blogu i szkoda czasu by powtarzać jak bardzo zły jest ten film.

Życzę wszystkim by rok nowy rok był nie gorszy od mijającego. 2014 zacznę już za kilka dni krótką notką astronomiczną.


1 komentarz: