środa, 30 sierpnia 2017

Nie, chemioterapia nie powoduje przerzutów

Jestem pewien, że jeśli jeszcze nie widzieliście, to z pewnością już niebawem zobaczycie gdzieś nagłówek głoszący, że według najnowszych badań chemioterapia powoduje rozprzestrzenianie się raka. Myślę, że niejeden internetowy naciągacz czy popularyzator lewoskrętnej witaminy C miał ochotę już otwierać szampana. W przeciwieństwie do tysięcy badań, które ignorują, to jedno okaże się ostatecznym dowodem na to, że cała ta chemioterapia służy Big Pharmie do mordowania i zarabiania.

Oczywiście bliższa lektura, którą na pewno nie skala się 99% szerujących, linkujących wrogów medycyny, ujawniłaby, że to kiepska amunicja, ale strzelanie ślepakami i tak na pewno odniesie skutek w wielu przypadkach. W rzeczywistości Neoadjuvant chemotherapy induces breast cancer metastasis through a TMEM-mediated mechanism mówi, że chemioterapia w ramach leczenia neoadiuwantowego potencjalnie może zwiększać szanse na rozprzestrzenianie się pewnych rodzajów raka, choć kliniczna istotność badania nie jest potwierdzona. Jednocześnie wyraźnie mówi, że ewentualna szkoda w żadnym razie nie przeważa benefitów z chemii.

A teraz po kolei (ale krótko) - leczenie neoadiuwantowe to takie, które poprzedza operacje i ma na celu zmniejszyć guz nieoperacyjny do rozmiaru, który można wyciąć lub zmniejsza go na tyle, by oszczędzić organy. Sam ten aspekt jest bardzo istotny. W przypadku takiej chemioterapii w organizmie jest tysiące (dziesiątki tysięcy?) razy więcej komórek nowotworowych niż, gdy stosuje się ją po zabiegu (bo wtedy guz jest już wycięty), by zmniejszyć szanse nawrotu poprzez dobicie tego, co zostało. Prawdopodobnie w innych przypadkach komórek jest zbyt mało by można było zaobserwować jakkolwiek statystycznie zauważalny efekt.

Gdyby przedoperacyjna chemioterapia miała istotnie takie działanie, jakiego dopatrują się i będą dopatrywać wrogowie nauki, obserwowano by różnicę między przeżywalnością pacjentów jej poddawanych oraz tych, którzy poddawani byli jej po operacji. Nic takiego nie zaobserwowano, co rzuca cień na potencjalną kliniczną istotność tych wyników. Bo wiecie… badanie przeprowadzano na myszach o upośledzonym układzie odpornościowym, którym wszczepiano raka oraz na próbkach tkanki rakowej in vitro.

Nie podejmę się wejścia w szczegóły publikacji, są trudne. Ogólnie badanie może pomóc w zrozumieniu mechanizmu przerzutów oraz otworzyć drogę do ulepszenia przedoperacyjnej chemioterapii. I rzeczywiście istnieje szansa, że neoadiuwantowa chemioterapia zwiększa szansę komórek rakowych na rozprzestrzenienie. Korzyści jednak są znacznie większe i byłoby wielką tragedią, gdyby nieodpowiedzialne (czy wręcz podle wyrachowane) powoływanie się na tę publikację odciągnęło choć jedną kobietę zmagającą się z rakiem piersi od tej metody leczenia. Nie tylko zwiększa ona szansę uniknięcia śmierci, ale również w pewnych przypadkach pozwala uniknąć mastektomii...

* * *

Badanie Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival, opublikowane w Journal of the National Cancer Institute to czyste złoto. Smutne, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem materiał tak miażdżący w swojej prostocie i dosadności wobec altmedów.



Ten wykres prezentuje przeżywalność 280 pacjentów, u których w 2004 r. zdiagnozowano nowotwory piersi, prostaty, jelit i płuc, którzy ulegli oszustom obiecującym, że homeopatia, chiropraktyka, cieciorka wciskana w dziwne miejsca, strukturyzatory wody czy temu podobne pierdoły uratują ich. Ci ludzie zrezygnowali ze zweryfikowanych metodą naukową terapii na rzecz “altmedów”. Prezentuje również przeżywalność 559 pacjentów w analogicznej sytuacji, którzy poddali się chemioterapii, radioterapii czy zabiegom chirurgicznym.

W 2009 r.oku żyło 78.3% kontrolnych pacjentów oraz jedynie 54.7% tych, którzy poszli drogą altmedów. Najbardziej wstrząsająca różnica tyczyła się właśnie raka piersi, gdzie stosujący szarlatanerię byli aż pięciokrotnie bardziej narażeni na śmierć. Twórcy publikacji nie byli w stanie zidentyfikować, jakiego rodzaju alternatywne działania podejmowali ci pacjenci, ale nie ma to wielkiego znaczenia - z definicji alternatywna medycyna to taka, której skuteczności nie udowodniono i ta publikacja pokazuje to w bardzo dosadny sposób.

Co ciekawe autorzy twierdzą, że z szarlatańskich metod korzystali częściej pacjenci młodsi, zamożniejsi i - co szczególnie szokujące - lepiej wykształceni. Naciągacze spod bandery Big Placebo jak mantra mówią “to nie szkodzi”, ale widać jak na dłoni, że choć może nie zabijają dosłownie, to często odciągają cierpiących ludzi od sprawdzonych metod, które ratują życie.

Na koniec, by bardziej dosadnie pokazać w czym rzecz, prezentuję pierwszy wykres ponownie, w lekko “poprawionej” wersji:




Źródła:
Does chemotherapy cause cancer to spread?
Neuropa
Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival
Alternative Medicine Kills Cancer Patients, Study Finds


piątek, 25 sierpnia 2017

Wszechświat w twojej dłoni - recenzja

Jeśli chciałbyś dowiedzieć się wszystkiego co wiemy o wszechświecie ale boisz się, że to będzie strasznie trudne, to ta książka jest dla Ciebie. Christophe Galfard, reklamowany jako uczeń Stephena Hawkinga, popełnił jedną z “najlżejszych” książek popularnonaukowych jakie dane mi było przeczytać.

To niezwykłe, że tych czterysta pozbawionych ilustracji stron oferuje tyle sugestywnych obrazów. Galfard zdecydował się na narrację w której dyryguje wyobraźnią czytelnika, mówi mu co ma sobie wyobrazić, co widzieć, słyszeć i czuć. Nieźle udaje mu się w ten sposób wywoływać spektakularne wizje u odbiorcy. Jako stary RPGowiec powinienem powiedzieć, że nie należy mówić czytelnikowi co czuje, tylko wywoływać pewne emocje opisem, ale to drobiazg.

Bardziej przeszkadza mi, że autor uległ powszechnej wśród odbiorców histerii wobec wzorów. Już na początku lektury spieszy z zapewnieniem, że w całej książce znajdzie się tylko jeden wzór i że będzie to sławna Einsteinowska równoważność masy i energii. Szkoda bo wzorami nie trzeba straszyć do wzorów trzeba przekonywać. Myślę, że odpowiednia narracja wywołałaby zachwyt nad tym jak wiele można zakomunikować kilkoma symbolami.

Po tym zgrzycie w zasadzie mogę się jedynie zachwycać jak sprawnie i lekko Galfard wprowadza czytelnika w niebanalne zagadnienia sięgające od galaktyk i wielkiego wybuchu po kwarki i struny. Pokazuje nie tylko obecny stan wiedzy ale też wskazuje kierunki i wyzwania stojące przed nauką zarówno w kwestii wielkiego wybuchu jak i naszych prób ujednolicenia podstawowych oddziaływań w jedną teorię wszystkiego.

Autor stosuje zmyślne uproszczenia, buduje pewne metafory a następnie się ich trzyma przez co tym sprawniej idzie mu wprowadzenie kolejnych pól kwantowych i oddziaływań działających wewnątrz jąder atomów. Bardzo spodobała mi się również pojawiająca się w kilku punktach książki refleksja, że o tych rzeczach, jeszcze kilka dekad wcześniej wiedziała tylko garstka ludzi na świecie. Nawet jeśli to uproszczenia i “kłamstwa dla dzieci”, to wspaniale, że współczesna Kowalska, jeśli tylko wykaże chęć, może sięgnąć po te zdobycze nauki.

Nie będę udawał, że znalazłem w tej książce coś nowego. Nie jestem domyślnym odbiorcą “Wszechświata w twojej dłoni”. Mimo to polecam go gorąco wszystkim, którzy nie są mocno wgryzieni w arkana fizyki i kosmologii. Dowiedzą się dzięki szalenie plastycznym opisom zarówno co już wiemy, jak i czego jeszcze nie wiemy. Mimo 400 stron lektura mija szybko i przyjemnie. Polecam.


Tytuł: Wszechświat w twojej dłoni
Tytuł oryginalny: The universe is in your hand
Autor: Christophe Galfard
Wydawnictwo: Otwarte
Premiera: 13.09.2017 r.
Liczba stron: 400


Bardzo dziękuję Wydawnictwu Otwarte za egzemplarz recenzencki.


środa, 16 sierpnia 2017

Odpowiedź dla pana Jarosława Olszaka

Niedawno na łamach Nowej Fantastyki napisałem o eksplozji wulkanu Tambora w 1816 roku. Doprowadziła ona do obniżenia średniej globalnej temperatury o pół stopnia na rok. Szacuje się, że w wyniku tego kataklizmu zginęło 0,2% populacji świata. Połowa tych ofiar przypisywana jest pośrednim skutkom. Największa plaga głodu w XIX wieku, sprowokowała demonstracje, zamieszki, szabrownictwo. Zimne i wilgotne lato doprowadziło do do epidemii tyfusu. W Azji zakłócony cykl monsunowy również doprowadził do katastrofy rolniczej a jej w następstwie epidemii nowego szczepu cholery.

Tekst miał podkreślić jak wrażliwi jesteśmy na zmiany klimatyczne. Zawiera ostrzeżenie - jeśli rok ze zmienioną o pół stopnia temperaturą dwa wieki temu miał takie skutki to co będzie na przeludnionej planecie, zamieszkanej przez cywilizację dalece bardziej uzależnioną od delikatnej infrastruktury energetycznej, żywnościowej, technologicznej, którą podgrzejemy o 1-2 stopnie, nie na rok ale “na stałe”. Tekst nie przypadł do gustu Jarosławowi Olszakowi (i pewnie nie tylko jemu). Twierdzi, że w kwestii zmian klimatycznych więcej jest pytań niż odpowiedzi. Przekazał mi prezentację, która jego zdaniem zawiera pytania a nie odpowiedzi, którą pokazuje swoim studentom.

Po zapoznaniu się z nią, nie dziwi mnie, że źle przyjął mój tekst. Jestem też zniesmaczony perspektywą, że ktoś nie będący klimatologiem może używać autorytetu dydaktyka do prezentowania czegoś takiego. Choć autor twierdzi, że zadaje pytania, rzeczywistości uprawia tendencyjne przedstawianie informacji i zdradza niezrozumienie mechanizmów tak klimatu jak i samej nauki.

Spora część prezentacji bazuje na podstawowym błędzie, żeby z dobrej woli nie nazwać tego manipulacją. Mianowicie spycha temat na wartości bezwzględne, podczas gdy problemem jest wytrącenie klimatu z równowagi. Tym smutniejsze, że oznacza iż kompletnie nie zrozumiał sensu mojego felietonu. Nie ważne czy natura emituje 700 Gt CO2 do atmosfery rocznie, skoro tyle samo absorbuje. Problem w tym, że te bardzo zgrubnie liczone 40 Gt CO2 emitowane przez ludzi nie jest absorbowane (to ogromne uproszczenie bo w rzeczywistości oceany i tak mocno kompensują nasze emisje). Clou naszych problemów nie jest to jaki procent emisji jest antropogeniczny, tylko, że nasze emisje zakłócają w gwałtowny sposób równowagę klimatu planety. Pojawia się też wzmianka o tym, że klimat zawsze się zmieniał, ale milczy na temat tempa tych zmian. Lubię to porównywać do starcia z lodowcem który może poruszać się np. jeden metr dziennie a toczącą się ku nam kilkutonową kulą lodu rodem z Poszukiwaczy Zaginonej Arki. Czy jest ona równie niegroźna jak pozornie nieruchomy lodowiec?

U pana Olszaka nie brak też walki z chochołem. Na przykład utrzymuje, że w dyskusjach zapomina się o naturalnym efekcie cieplarnianym (dzięki któremu średnia temperatura przy powierzchni wynosi +15’C a nie -18’C). Wniosek? “Efekt cieplarniany jest więc zjawiskiem naturalnym i korzystnym.” Równie dobrze można powiedzieć tonącemu, że woda jest cząsteczką życia.

Ponadto pan Olszak opisując np procentowy wpływ CO2 na ocieplenie czy procentowy udział człowieka w efekcie cieplarnianym serwuje szereg niedopowiedzeń i manipulacji. Para wodna jest mocniejszym gazem cieplarnianym, ale nie należy mylić skutków i przyczyn. Więcej CO2 to wyższa temperatura, to więcej pary wodnej w atmosferze… Trudno mi uwierzyć, że inżynier, nawet jeśli nie specjalizuje się w klimacie, nie rozumie sprzężeń zwrotnych.

Bardzo gryzą w oczy drobne insynuacje i niedopowiedzenia, którymi upstroczona jest całą prezentacja. Na przykład stwierdzenie, że łączny udział gazów cieplarnianych w atmosferze wynosi 5% nie jest nieprawdziwe. Ale dla niewprawionego słuchacza, jakim może być student PW może oznaczać, że to pomijalny drobiazg. Kilka gramów cyjanku stanowi mniej niż promil masy ciała dorosłego człowieka. Nie zabrakło paskudnych insynuacji co do motywacji pracowników IPCC, dziennikarzy czy działaczy ekologicznych. Oberwało się też Mauna Loa. Niczym bumerang wraca bzdura o wycieku maili. Nie zabrakło też rzekomych “głosów przeciwnych” takich jak niesławny Heidelberski, czy Petycja Oregońska, gdzie z 30 000 sygnatariuszy całych 39 ma specjalizuje się w naukach o klimacie. W ten sposób pan Olszak próbuje wywołać iluzję, że w gronie specjalistów istnieją różnice w podstawowych kwestiach. Różnice i wątpliwości są liczne, ale w fundamentach, które określa on mianem hipotezy. Dominujący wpływ człowieka na obecne zmiany klimatyczne to nie założenie badań ale wniosek jaki z nich płynie. Całość uzupełniają zarzuty wobec modeli klimatycznych. Wbrew temu co można by sugerować nie są one napędzane złą wolą i wymyślonymi tezami, ale danymi naszą wiedzą o tym jak promieniowanie oddziałuje z atmosferą, lądami i oceanem. Ich skuteczność jest coraz większa z roku na rok: link1, link2

Podsumowując, pan Olszak deklaruje, że w jego prezentacji zadawane są pytania a nie odpowiedzi i że zadaje je swoim studentom. Chciałbym w to wierzyć, ale to co zobaczyłem wygląda dosłownie jak deklaracje antyszczepionkowców zestawione z ich działaniami i głoszonymi treściami. Zobaczyłem ograne mity, insynuacje, przemilczenia i brak zrozumienia dla tematu. Ogromnie zasmuca mnie, że czymś takim karmieni są studenci Politechniki Warszawskiej i to wydziału na którym wykłada również grono specjalistów z Zespołu Meteorologii i Zespołu Ochrony Atmosfery.