wtorek, 14 lutego 2012

Żelazny kot w butach damy

- Iron Lady -

Mam lekką alergię na schemat film biograficzny – fruu nagrody dla odtwórcy głównej roli. Mimo, że padam na kolana przed Meryl Streep do jej nowego filmu podszedłem na lekkim agresorze. Przeszło mi po kilku minutach.

Żelazna Dama to świetny i zaskakujący film. Zaskakujący dla mnie, dla Was nie będzie po przeczytaniu tej notki. Mianowicie to nie zwykła biografia, bo ogromny nacisk postawiono na los starszej kobiety zmagającej się z demencją. Zwykle nie lubię, gdy wciąga się widza w perspektywę człowieka, któremu rzeczywistość miesza się z jego szaleństwem. Wspaniałą cechą tego filmu jest to, że widzimy niezwykle inteligentną osobę, która jest świadoma tego, że traci umysł i stara się z tym walczyć.

Te zmagania przerywane są sekwencjami biograficznymi, przybliżającymi życie Margaret Thatcher. Niestety nie potrafię ocenić na ile wyidealizowano Żelazną Damę, ale ukazuje się nam jako wspaniały polityk, robiący to co trzeba a nie to co jest zgodne z politycznym oportunizmem.

Niezwykle łatwo w takim filmie popaść w nadęcie czy pretensjonalność, na szczęście udało się tu tego uniknąć. Kawał świetnej roboty, z niesamowitą rolą Meryl Streep, której należą się za nią wszelkie nagrody. Polecam.



- Puss In Boots -

Zebrało się trochę złych opinii o tym filmie. Że nie śmieszny, że popłuczyny, że trzepanie kasiory… Cóż, nie ulega wątpliwości, że filmy robi się dla kasy. Co z resztą zarzutów? Kot w butach to po prostu inny film.

Nie mam zamiaru go bronić, bo nie jest wybitny, ale warto zwrócić uwagę, że to kino przygodowe i przeznaczone dla młodego widza. Shreki były komediami dla wszystkich, parodiującymi bajki i popkulturę. Były nastawione na łańcuszek gagów i przeniesienie tych oczekiwań na Kota przyniesie rozczarowanie.

Nie znaczy to jednak, że otrzymujemy świetny film dla dzieciaków, czy wzorowe kino przygodowe. Niestety to poprawna historyjka całkowicie złożona z ogranych motywów. Mamy głównego bohatera, który chce się zrehabilitować wobec społeczności, mamy zdrajcę, nierozwiązany konflikt z przed lat, kobieciarza trafiającego na kobietę, która robi na nim wrażenie jak żadna inna. Jeśli znowu nawiązywać do Shreka, to tu gdzie oryginał bawił się łamaniem schematów, spinoff znowu w nie wskakuje.

Podsumowując – jest średnio. Kiedyś zawadiacki Kot wzbogacił team ogra i osła, teraz ten sam kot musi się męczyć z groteskowym gadającym jajcem i oklepanymi motywami.

piątek, 10 lutego 2012

Baloney and Bullshit #1 – Planeta, której nie odkryto

Tides From Nebula - Higgs Boson

Właśnie trafiłem na spektakularny przykład „naukawej” informacji w stylu polskich mediów. Bo trudno to gówno nazwać informacją naukową. O czym mówię? O tym:

Za Plutonem jest olbrzymia planeta

Jest tu tyle żenady i złego dziennikarstwa, że nie wiem w co włożyć ręce. Zacznijmy od tego, że temat nie jest nowy bo pojawił się koło 1999 roku. Dwóch astronomów stwierdziło, że w odległości 15,000 AU (1AU – odległość Ziemi od Słońca, 30AU – odległość Neptuna od Słońca) mogłaby znajdować się planeta czterokrotnie cięższa od Jowisza. Miałaby ona wpływ na orbity długookresowych komet i formację wielkich lodowo-skalnych obiektów transneptunowych. I do tego momentu jest w miarę OK – bo istotnie nie ma dowodów na to, że takiego obiektu nie ma. Niepodpisany „dziennikarz” wali jednak stwierdzeniem, że planeta jest.

Strony astronomiczne, WISE (rzekomo to dane z tego teleskopu potwierdziły odkrycie), nerdowskie – wszyscy milczą. Dalsze poszukiwania pokazują jedynie falę informacji z lutego 2011. W tym takie jak:

New huge planet may hide in solar system – zwracamy uwagę na terminy „may” i „potential”.

No, there’s no proof of a giant planet in the outer solar system – “no proof”, kto by pomyślał.

Astronomers doubt giant planet „Tyche” – wpis sponsorowany przez słowo „doubt”.

I tak dalej… Jakby tego było mało autor serwuje wyssane z palca informacje o składzie planety i wyglądzie „z charakterystycznymi pasami chmurowymi”. Zgaduję, że ałtor njusa widział kiedyś fotkę Jowisza i Saturna, ale na Urana cierpliwości już zabrakło i stąd przekonanie, że pasy być muszą. No bo jakże tak bez pasów. Na tym nie koniec, bo:

„Z pewnością posiada też ona liczne księżyce, którymi są planetoidy przejmowane z Obłoku Oorta. Szczegółowe dane na temat nowej planety naukowcy przekażą w kwietniu. Jednocześnie zgłosili obiekt do Międzynarodowej Unii Astronomicznej, aby uznać go za dziewiątą planetę.”

Styl pisania jest taki, że niezorientowany czytelnik 15 minut po przeczytaniu newsa będzie przekonany, że istnienie planety jest niezaprzeczalne, bo mamy zdjęcia jej pasiastej powierzchni i w sumie pozostały już tylko formalności związane z nadaniem nazwy.

Jaki jest mój scenariusz? Znudzony partacz z portalu twojapogoda.pl przypadkiem trafił na newsa z przed roku, trochę przeczytał, trochę sam sobie wymyślił a następnie targnął się na klawiaturę i wyprodukował trochę swoich fantazji. Bez podawania źródła rzecz jasna.

Jak to zwykle bywa, w bullszicie tkwi ziarenko prawdy. W tym doszukałem się nawet dwóch. Pierwszym jest to, że jak wspomniałem istnienie takiej planety nie jest wykluczone. Drugie jest takie, że istotnie teleskop WISE już zebrał dane z odpowiedniej części nieba i około kwietnia tego roku powinny one być na tyle obrobione by potwierdzić lub nie potwierdzić (nie wiem czy może wykluczyć) istnienie takiego obiektu.


PS. Graficzka pochodzi z Deviantarta http://qaz2008.deviantart.com/, polecam.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Oczekiwania w 2012

Z racji na obowiązki uczelniane nie byłem w stanie ekspresowo zrecenzować Chronicle, z racji na postanowienie regularnego blogowania napiszę szybciutko na co czekam w tym roku (poza końcem świata). Zachęcam do wytykania mi co tez przegapiłem.

1. Avengers – Joss Whedon już jest zachęcającym elementem. Gość potrafił działać na dużej grupie bohaterów. Do tego mamy całkiem niezłą passę filmów Marvelowskich (nie bez kiszek - vide Thor). Efekt ostateczny może być giga kupą albo wielgaśnym, świetnym rozrywkowym widowiskiem. Świeżutki trailer.
1. Prometheus – Powrót Scotta do uniwersum Aliena po 30 latach. Wow. Albo dziada posrało i będziemy mieli totalną lipę (na co zwiastują pomysły Danikenowskie), albo to kolejny krok polepszającej się kondycji kina SF. Mroczny trailer.
3. Lockout – SF o którym usłyszałem niedawno. Miłość natychmiastowa. Snake Plissken/John McClaine w kosmosie. Zapowiada się intensywny i zabawny SF-akcji firmowany przez Luca Bessona. Rubaszny trailer.
3. Iron Sky – naziści z Księżyca atakują Ziemię. Projekt (przynajmniej częściowo) finansowany przez ludzi, którzy kupowali „bony wojenne”, Udo Kier, muzyka Laibach… Japierdolęmuszętoobejrzeć!!! Maderfakin’ trailer.
5. Hobbit – Chyba nie ma tu co komentować oczekiwania. Mogę powiedzieć, że chyba po raz pierwszy chwalę podzielenie filmu na dwie części. Bo właśnie dzięki temu wiem, że w czasie seansu akcja nie będzie gonić i będzie można się nacieszyć śpiewającymi krasnoludami. Klimatyczny trailer.
6. Django Unchained – Bo to Tarantino. Trailera brak.
7. John Carter – Ekranizacja 100-letniej książki. Czy Disney powtórzy sukces Piratów z Karaibów (w końcu była to ekranizacja atrakcja w parku rozrywki). Ja liczę na fajną widowiskową rozrywkę, ale problemy wokół produkcji źle wróżą. Marsjański trailer.
8. Expendables – Chuck „PG13” Norris sprawił, że film spadł w rankingu. Jestem niepocieszony i nie wiem czy nie zbuntować się i nie olać wypadu do kina. Jury is still out. Wystrzałowy trailer.
9. Dark Knight Rises – Bez przekonania ląduje na liście. Wiadomo – wypad do kina obowiązkowy, ale zdecydowanie nie podzielam szaleńczego hajpu. Deshay pasha!

Nieobecne na liście na 2012, bo już widziałem:
A. Chronicle – Chciałem ciekawie zrealizowanego filmu w stylu „found footage” o kilku gnojkach, którzy dostali supermoce. I dokładnie to dostałem. Nie mniej, nie więcej. Miejscami pomysłowe zdjęcia – kamery telewizyjne, nagrania z monitoringu, komórki przypadkowych gapiów. Efekty wpierw kiepskie, ale w finale dobre. Główny bohater straumatyzowany, ale ciężko mu współczuć, jest po prostu antypatyczny. Po filmie aż ciągnie do powtórki Akiry.
B. Mission Impossible: Ghost Protocol – Doskonała zabawa, Brad Bird mnie nie zawiódł, jest akcja, rozrywka, humor, gadżeciarstwo. Wszystko w idealnym tempie i z odpowiednią dawką luzu. Gorąco polecam, jeśli jeszcze nie widzieliście.
C. Rzeź – Polański znów dowodzi jak wiele potrafi wycisnąć z materiału o umiarkowanym potencjale. Aktorsko cała czwórka wyśmienita, choć postać Jodie Foster w zamierzony sposób potwornie irytująca. Trzeci akt niestety mocno rozczarowuje. Fajnie, że po dwóch kupach Waltz zagrał w dobrym filmie.