niedziela, 17 marca 2024

"Wściek" - Magdalena Salik


Postępujące zmiany klimatyczne i rozwijająca się technologia. Bezczynność elit i powoli gotująca się cywilizacja. Magdalena Salik w swojej nowej książce “Wściek” przenosi nas w bliską przyszłość. Na tyle bliską, że pewnie większość z nas jej doświadczy.

W moje łapki trafiła przedpremierowo książka, którą pochłonąłem z przyjemnością by następnie z równie wielką przyjemnością zgodzić się na patronat. To chyba jasny sygnał, że mi się podobało. Świadomie używam określeń “z przyjemnością” i “podobało”, bo mimo tematyki nie jest to ponura, kopiąca czytelnika literatura. Bliska przyszłość nie maluje się wesoło, ale widzimy świat, który wciąż funkcjonuje i ma jeszcze szansę.

Mamy okazję zobaczyć jak z życiem w świecie kryzysu klimatycznego radzi sobie para dojrzałych naukowców, oraz kilka młodych osób, które nie znają świata, jakim był dawniej. Rok 2040 jest na tyle blisko, że bez trudu będzie można się identyfikować z wieloma tematami tu poruszanymi. Co musiałoby się stać, kto musiałby zacząć działać by spowodować realne zmiany?

Jest tu intryga, jest próba zrobienia czegoś by zawrócić świat brnący w przepaść. To SF, które skupia się nie na eksploracji kosmosu ale na naszej planecie. Jeśli mógłbym poszukać dokładniejszej przegródki dla “Wścieku” byłby to techno-thriller. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć jak zestarzeje się nowa książka autorki “Płomienia”.


Premiera “Wścieku” będzie mieć miejsce 5 kwietnia, a dzień wcześniej serdecznie zapraszam Was na spotkanie z Autorką. Odbędzie się ono w “Najlepszej Księgarni” na Augusta Cieszkowskiego 1/3 w Warszawie o 19:00. Książkę znajdziedzie na stronie wydawnictwa Powergraph.

sobota, 2 marca 2024

Diuna: Część druga

“Diuna: Część druga” wzięła mnie trochę z zaskoczenia. Bo widzicie, pierwsza część podobała mi się bardzo… ale bez przesady. Powtórka kilka dni temu mnie w tym utwierdziła. Śliczny film, wiele świetnych aspektów, ale nie pozbawiony wad. Trochę ciągnący się, nie podobało mi się jak przedstawiono mentatów, filtrfraki czy Głos. No i czerwie, tu zawsze będę team Lynch.

Dlatego wczorajszy film przebił moje niemałe oczekiwania. Denis Villeneuve zdecydował się na kilka zmian, rozwinął skrzydła i dostarczył film, który w kilku dość istotnych aspektach jest lepszy niż materiał źródłowy.

Położono duży nacisk na to jak kluczowe są machinacje Bene Gesserit. To co mogło być domniemane, tu jest wyraźnie pokazane. Wyszło znakomicie. Jest tu sporo polityki a wiedźmy stoją jeszcze jeden poziom wyżej. Co więcej pogłębiono wątki religijne - na przykład zachwycony jestem jak rozbudowano Fremenów, gdzie są zarówno fanatycy jak i pragmatycy, nie są monolitem. Przedstawicielką pragmatycznych jest Chani, której rola jest dużo, dużo ciekawsza i ważniejsza niż w książce. Tu mała uwaga - aktorski talent Zendayi nie ulega wątpliwości, ale utwierdziłem się w przekonaniu z poprzedniej odsłony - to nietrafiony casting. Utwierdziłem się też w przekonaniu, że Javier Bardem, za którym nie przepadam, jest doskonałym Stilgarem. To wspaniałe, kiedy aktor, którego nie lubiłem oglądać, sprawia mi taką frajdę na ekranie. Troszkę tylko szkoda, że w związku z powyższym Stilgar jest też ofiarą trwającej pokolenia manipulacji.

A skoro o manipulatorkach mowa to warto wspomnieć że Rebecca Ferguson wciąż jest fantastyczna. Aktorsko w zasadzie wszyscy dają radę. Może jako fan Lynchowego barona ciężko mi się zachwycać Stellanem Skarsgårdem tak jak inni (wolę zachwycać się jego rolą w “Andorze”). Bardzo podoba mi się jak potraktowano Feyda Harkonnena. Austin Butler dostał niemało czasu, dzięki czemu finał filmu miał odpowiedniego kopa. Szkoda, że postać Imperatora jest cóż, dość nijaka. Dlatego nawet taki kolos jak Christopher Walken nie miał tu zbyt wiele do zrobienia. Szkoda.

Zabrakło trochę Gildii i nawigatorów, ale rozumiem, że film był już dość napakowany. Może kiedyś doczekamy się ekranizacji “Mesjasza Diuny”, wtedy Villeneuve już się nie wykręci. No chyba, że będą jak obcy w “Arrival”... Mam też wrażenie, że w pierwszym akcie filmu trochę pogubiono się w technologii, broni palnej, laserowej, miotanej… ale nie jest to kluczowe dla filmu. Natomiast wizualnie to perełka. Kostiumy, statki, scenografie... Choć zabrakło choć chwili na pokazanie, że na Arrakis jest jednak co jeść, to przedstawienie pustynnej planety jest fantastyczne, ale jakby tego było mało, dostajemy sporą dawkę obłędnej wizualnie Geidi Prime. Część scen nakręcono kamerami podczerwonymi i efekt jest niesamowity.

Nade wszystko podoba mi się jednak ile emocji wywołała u mnie druga Diuna. Dyskomfort oglądając religijnych fanatyków, opierającego się narzuconej sobie roli Paula, wściekłą na całą sytuację Chani, Feyda psychopatę, który ma jednak pewne poczucie honoru, Stilgara popadającego w religijny amok, wielebną matkę Gaius Mohiam, która stoi ponad własnymi ambicjami.

Fajnie, że filmy jeszcze mogą mnie tak ruszyć.


niedziela, 11 lutego 2024

Naleśniki w kosmosie


W 2006 roku wystrzelono sondę New Horizons, która miała przelecieć koło Plutona dziewięć lat później. Jeszcze na etapie planowania tej misji wiadomo było, że astronomowie będą poszukiwać interesujących obiektów, które warto by zbadać już po przelocie koło nie-planety. Ale w 2006 żadnych takich potencjalnych celów jeszcze nie wykryto. W osiem lat po starcie New Horizons zaobserwowano obiekt 2014MU, który znajdował się w na korzystnej orbicie, by gnająca z prędkością 14 kilometrów na sekundę sonda mogła się mu przyjrzeć w 2019.

Z czasem obiekt, który wpierw nazwano “Ultima Thule”, by ostatecznie nadać mu oficjalną nazwę Arrokoth, stawał się tylko coraz ciekawszy. Orbita okazała się silnie kołowa, co oznacza, że w zasadzie od powstania Układu Słonecznego nie zbliżał się do Słońca. Innymi słowy to obiekt z początków naszego układu, w nieskazitelnym stanie, minimalnie naruszony przez promieniowanie naszej gwiazdy czy interakcje z innymi ciałami.

Następnie zaczęło wyglądać na to, że ma interesujący kształt. Rejestrując w jaki sposób przysłania gwiazdy w tle astronomowie zaczęli podejrzewać, że to dwie zlepione skały. Biorąc pod uwagę jak wątłe były te dane sam wówczas trochę się nabijałem, że równie dobrze Ultima Thule mogłaby mieć kształt kotka, albo balaska (jak choćby planetoida 433 Eros). Jednak mieli rację i z czasem coraz wyraźniej można było zobaczyć dwie skalne bryły o średnicy 19 i 14 km. Ostateczną niespodzianką jeśli idzie o kształt, było odkrycie, że oba komponenty są dość płaskie.

Los chciał, że również około 2019 roku określono kształt ʻOumuamua, pierwszego obiektu zidentyfikowanego jako pozasłoneczny “gość” w Układzie Słonecznym. Również okazał się być płaskim dyskiem o wymiarach około 115 na 111 na 19 metrów. W styczniu 2024 ukazała się publikacja, wyjaśniająca dlaczego w pasie Kuipera kształt naleśnika może być standardem. Jak się nad tym zastanowić, to w sumie dziwne, że nie doszliśmy do tego jeszcze przed zbadaniem ʻOumuamua czy Arrokoth.

W trzecim rozdziale mojej książki pokrótce opisuję nasze wyobrażenie o narodzinach układu słonecznego, oraz to jak wyjaśniono zagadkę bardzo szybkiej formacji planet: “Przez lata było to zagadką dla naukowców. Wydawało się, że ten proces powinien trwać znacznie dłużej, gdyż grawitacja drobinek dysku protoplanetarnego była rozpaczliwie słaba. Jednak w 2008 roku astronauta Donald R. Pettit nie marnował wolnego czasu na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Potrząsał woreczkami wypełnionymi różnościami i obserwował ich zachowanie w warunkach nieważkości. Zauważył, że drobiny takie jak kawa, cukier czy sól szybko zbijały się w większe grudki. Jak się okazało, wyjaśnił w ten sposób, że tym, co przyczynia się do tak szybkich narodzin planet, są oddziaływania elektrostatyczne. Elektrostatyczne oddziaływania dają pierwszego kopa grawitacji. Kłębki luźnej materii z czasem pozwalają, by siła ciążenia przejęła stery.“

Odpowiedź mieliśmy pod ręką. Blisko młodego Słońca było dużo materiału, więc powstawało dużo obiektów, ich rozmiar szybko stawał się tak duży, że pod własnym ciężarem przyjmowały bardziej kulisty kształt, który wydaje się nam tak intuicyjny. Do tego dochodziły wzajemne oddziaływania, zderzenia, promieniowanie które odparowywało materiały lotne… Ale daleko za orbitą Neptuna nie ma tych czynników, więc tam elektrostatyka, oddziaływania van der Waalsa, moment obrotowy dłużej pozostawały tymi kluczowymi. Jakby tego było mało, w 2017 sonda Cassini wykonała fascynujące fotki Atlasa i Pana - księżyców Saturna, które wyglądają jak pierożki. To skalne bryły, otoczone drobnym materiałem pyłowym zebranym z pierścieni, który bardziej niż przez grawitację, trzymany jest przez siły elektrostatyczne.

Lata obserwacji kosmosu przyzwyczaiły nas do sferycznych lub z grubsza “ziemniakowatych” kształtów obiektów. Teraz kiedy sięgamy wzrokiem dalej, okazuje się, że przestrzeń może być też pełna naleśników.


Formation of flattened planetesimals by gravitational collapse of rotating pebble clouds
Distant Objects In The Solar System May All Be Pancake Shaped Like 'Oumuamua




poniedziałek, 5 lutego 2024

Kobieta, która widziała zombie

Pewnie nigdy nie zastanawialiście się jak smakuje wasze imię. Przecież to bez sensu, słowa nie mają smaku. Z reguły to prawda. Ale bardzo, bardzo rzadko, zdarzają się osoby, dla których takie pytanie jest całkiem sensowne. Słyszałem nieraz o synestezji. To rzadka przypadłość, gdy wrażeniom jednego zmysłu, na przykład wzroku, towarzyszą odczucia związane z innym zmysłem. Najczęściej objawia się “barwnym słyszeniem”, kiedy dźwiękom towarzyszy odczuwanie kolorów, czasem litery i cyfry też wywołują wrażenia kolorów. Jak się okazuje, są jednak bardziej egzotyczne połączenia…

“Człowiek, który smakował słowa” - tak brzmi oryginalny tytuł książki Guya Leschzinera, która właśnie ukazała się w Polsce, pod tytułem “Kobieta, która widziała zombie”. Nie pochwalam tej zmiany, książkę jednak gorąco polecam. To fascynująca wyprawa w świat ludzkich zmysłów. Poznamy ludzi, którzy nie czują bólu (co nie jest supermocą), których percepcja zimna i ciepła jest odwrócona, oraz takich którzy słysząc dźwięki tracili równowagę. No i takiego jednego, dla którego imię żony kolegi smakuje wymiocinami.

Autor skupia się na bardzo ludzkim aspekcie swoich pacjentów. Książka ma bardzo gawędziarski styl, przepełniona jest licznymi przypowieściami z życia neurologa. Na przestrzeni dziewięciu rozdziałów prezentuje, jak zaburzenia zmysłów mogą przenikać każdy aspekt życia. Mówi sporo o niedoskonałościach naszych zmysłów, jak nasza percepcja jest wypadkową sygnałów i tego, co robią z nimi nasze mózgi.

W trakcie lektury stwierdziłem, że chyba zaczynam się starzeć, bo to nie pierwsza książka o chorobach, którą przyszło mi czytać, jednak po raz pierwszy kilkukrotnie towarzyszył mi strach na myśl o podzieleniu losu niektórych bohaterów. Co ciekawe, kilkukrotnie poznając nowych bohaterów myślałem, że sam chyba uznałbym, że tracę zdrowy rozum, by chwilę później przeczytać, że i oni podejrzewali, że są szaleni. Jednak choć problemy niektórych mają początek w mózgu, żaden pacjent Guya Leschzinera nie cierpi na zaburzenia psychiczne.

Mam jeden zarzut wobec książki. Otóż pozostawia pewien niedosyt. Zabrakło mi większej dawki wiedzy medycznej, neurologicznej. Wyjaśnienia niektórych zagadek medycznych wydają mi się niewystarczające. Nadrabia to jednak lekkim, gawędziarskim stylem (jestem bardzo ciekaw, czy autor ma tak fajne pióro, czy pomagał mu autor widmo). Może ktoś rozsądny stwierdził, że książka nie jest z gumy?

“Kobieta, która widziała zombie” to kawał solidnej lektury popularnonaukowej. Intrygująca, ciekawa, momentami straszna, chwilami smutna, bo choć dolegliwości są fascynujące, Guy Leschziner jasno mówi jak wpływają one na funkcjonowanie tych ludzi.


Dziękuję wydawnictwu Znak Literanova, za przesłanie egzemplarza do recenzji.


Przy okazji zapraszam na mojego Instagrama, gdzie od jakiegoś czasu oprócz prywatnych fotek jedzenia, zacząłem wrzucać posty poświęcone przeczytanym książkom.


czwartek, 4 stycznia 2024

Co odkryto na K2-18b?

Bałem się trochę nagłówków na temat K2-18b, ale wygląda na to, że foliarze zajęli się mumiami kosmitów w Meksyku, a mainstreamowa prasa zachowała się zdumiewająco dobrze. Nie zignorowali newsa i pisali o “odkryciu substancji, którą na Ziemi wytwarza tylko życie”. Prawda i to bez nadmiernej sensacji? Wielkie brawa! Ale po kolei…

K2-18b to planeta krążąca w ekosferze czerwonego karła odległego o 124 lata świetlne od Ziemi. Nazwa mówi nam, że planetę odkrył teleskop Keplera w trakcie swojego “drugiego życia”. Po uszkodzeniu dwóch kół zamachowych, geniusze z NASA zastosowali pomysłowe wykorzystanie ciśnienia wiatru słonecznego do stabilizacji teleskopu. Dzięki temu mógł on wciąż działać, obserwując nowe regiony nieba. Osiemnastą gwiazdę w jego katalogu okrąża co najmniej jedna planeta, której istnienie zostało później potwierdzone obserwacjami teleskopu Spitzera.

Gwiazda K2 jest o połowę mniejsza i lżejsza od Słońca, co czyni ją dość przeciętną. Szacuje się, że aż 80% takich gwiazd ma planety w ekosferze. Niemniej jednak trwa dyskusja nad tym, czy planety te mogą utrzymać swoje atmosfery. Cóż… K2-18b na pewno utrzymała swoją i to jej badanie rozpaliło naszą wyobraźnię. W 2019 roku odkryto wodę w jej atmosferze. Wiadomo więc, że wokół czerwonych karłów istnieją mokre planety.

Jest jednak pewien haczyk. K2-18b jest osiem razy cięższa od Ziemi, co sprawia, że nie wiadomo czy to bardziej super-Ziemia czy mini-Neptun. Niektórzy proponują kategorię "planet hyceanicznych" (hycean - od hydrogen i ocean), co oznacza oceaniczne planety pokryte gęstą atmosferą wodoru.

Z jednej strony, wysokie ciśnienie i temperatura na takiej planecie mogą sprawić, że warunki życia byłyby niemożliwe, ale z drugiej strony niektórzy naukowcy sugerują, że takie planety mogą stworzyć środowisko podobne do kominów hydrotermalnych na dnie oceanów Ziemi, gdzie, jak sądzimy, narodziło się życie. To prowadzi nas do wyników najnowszych badań, które właśnie zostały opublikowane...

Naukowcy twierdzą że wykryli metan, który jest nieodłączną częścią życia na Ziemi, ale dobrze wiemy, że może powstawać abiologicznie. To niczego nie przesądza Wyryli też dwutlenek węgla - to pierwszy taki przypadek w przypadku egzoplanet w ekosferze, ale nie ukrywajmy - to również bardzo powszechny związek i absolutnie nie potrzebuje życia do powstania.

Najciekawsze jednak jest to, że naukowcy odkryli ślady siarczku dimetylu. Na Ziemi jedynym naturalnym źródłem tego związku są morskie mikroby. Życie. Dlatego ten news obiegł już świat. Teraz czeka nas proces weryfikacji odkrycia. Czy detekcja nie jest wynikiem błędu? Czy dane były odpowiednio dobrej jakości? Najbliższe miesiące powinny dać odpowiedź.

Jeśli detekcja zostanie potwierdzona, czy wówczas ogłosimy istnienie życia? Raczej nie. Warunki na K2-18b są tak odmienne, tak ekstremalne, że może zachodzić tam naturalny, abiologiczny proces wytwarzający ten związek chemiczny. Tylko dlatego, że na razie nie możemy go sobie wyobrazić, nie znaczy, że takiego nie ma. Na ten moment jednak nie można zabronić nikomu pewnej dozy ekscytacji, że być może w 2023 roku odkryliśmy pozaziemskie życie. Pozaziemskie mikroby w innym układzie planetarnym.
K2-18b jest jedną z planet, której poświęciłem mały podrozdział w “Niebie pełnym planet”, ponieważ już wtedy była interesującym miejscem. Żyjemy w ciekawych czasach, jeśli chcecie być lepiej przygotowani na takie newsy, dokładniej rozumieć relacjonowane odkrycia dziś i w przyszłości, sięgnijcie po moją książkę. Ja tymczasem zbieram się na toruński Copernicon, gdzie będę mówić między innymi o egzoplanetach właśnie.

[Tekst pierwotnie pojawił się na moim profilu na FB z 14 września 2023]


Źródła:
Carbon-bearing Molecules in a Possible Hycean Atmosphere
Webb Discovers Methane, Carbon Dioxide in Atmosphere of K2-18 b
Webb discovers methane and carbon dioxide in atmosphere of K2-18 b

Książka:
https://ideaman.tv/niebo-pelne-planet/



środa, 3 stycznia 2024

Aktualna, potencjalna bliźniaczka Ziemi

Pisząc “Niebo pełne planet” wiedziałem, że pewne części książki mogą się zestarzeć. W sumie jednym z powodów, dla których chciałem pisać o egzoplanetach jest to, że jest do młoda i dynamiczna gałąź astronomii i jeszcze za mojego życia może ona doprowadzić nas do największego odkrycia w historii ludzkości. Chciałem dać czytelnikom podstawy by mogli bardziej świadomie śledzić ten proces.

W rozdziale o odkrytych już planetach napisałem o “aktualnej bliźniaczce Ziemi”, planecie która w czasie pisania książki, wydawała się najpodobniejsza do tej na której przyszło nam żyć. Wybrałem TOI-700d. A to dlatego, że postanowiłem pisać jedynie o potwierdzonych odkryciach. Pomyślałem, że dzisiaj powiem o niepotwierdzonej planecie, która rozkłada TOI-700d na łopatki. Jeśli rzeczywiście tam jest.

KOI-4878.01 krąży wokół gwiazdy oddalonej od Ziemi o 1075 lat świetlnych. Gwiazda KOI-4878 jest dość podobna do Słońca - lżejsza o 1%, ale o 5% większa i o temperaturze 6031 K (Słońce ma temperaturę 5772 K). Planeta, którą wykryto na razie jedynie metodą tranzytową, krąży w odległości 12,5% większej niż Ziemia od Słońca. Jak to wrzystko poskładamy, okaża się, że KOI-4878.01 otrzymuje jakieś 5% więcej energii niż nasza planeta.

Gdyby Ziemia nie miała atmosfery miałaby jakieś −18 °C. Jeśli KOI-4878.01 nie ma atmosfery ma −16.5 °C. Jeśli jednak miałaby podobną atmosferę… To mogłoby tam być bardzo przytulnie. Szczególnie, że jej promień jest raptem 5% większy od Ziemskiego, różnica porównywalna z tą która nas dzieli z Wenus (choć w przeciwną stronę, tj to Ziemia jest 5% większa od Wenus).

Dla porównania TOI-700d jest 19% większa od Ziemi, krąży wokół czerwonego karła i otrzymuje 14% mniej energii. Większy rozmiar może być dobry, bo duże planety mogą lepiej utrzymywać atmosferę i przez to być cieplejsze na analogicznej orbicie, jednocześnie podnosi to szanse na niekontrolowany efekt cieplarniany.

KOI-4878.01 to tak naprawdę niewiadoma. To ogromny potencjał, ale trudno by zliczyć ile rzeczy mogło pójść źle i sprawić, że choć wydaje się podobna do Ziemi, choć wcale taka nie jest. Natrafiłem na pozbawione konkretnych źródeł przybliżenia masy celujące w 99% masy ziemskiej, co oznaczałoby nieznacznie niższą gęstość. Może brak tam tektoniki, może brak pola magnetycznego. Może pokryta jest jednolicie wodą i nie ma tam lądów stałych. Co więcej dziwna sprawa z tą jej gwiazdą. To typ F, który według Wikipedii powinien być trochę bardziej masywny od Słońca (do 40%), tymczasem KOI-4878 jest lżejsza niż nasza gwiazda typu G. Myślę, że to może sporo namieszać biorąc pod uwagę jak wiele jest kontrowersji wokół parametrów Betelgezy, którą badamy od dziesiątek lat.

Mimo to, KOI-4878.01 jest niezwykle kuszącym celem badań. Grafika to oczywiście twór AI. Poprosiłem o wygenerowanie obrazu pierniczkowej planety z lukrowanym księżycem. Niezupełnie o tym myślałem, ale i tak wyszło apetycznie. Dlaczego piernik? Bo przy okazji tego wpisu jeszcze raz zachęcam Was do przybywania na toruński Copernicon, gdzie będę opowiadał o egzoplanetach, ale nie tylko. A chętnym mogę w książce narysować rakietę. Jak zamówicie teraz to do piątku na spokojnie dotrze. [tekst pierwotnie pojawił się na moim profilu na FB z 10 września 2023]


wtorek, 2 stycznia 2024

Sztuczna Inteligencja robi to co my. Tylko lepiej.

Dziś może uda się krócej, bo w sumie nie będzie nic szczególnie nowego. Temat siedzi w głowie bo widzę, że kwestia kreatywności AI czy też modeli językowych wciąż jest mocno wałkowana. Ostatnio pewien youtuber, którego cenię, choć czasem mamy różne zdanie, stwierdził, że AI nie zastąpi twórców/artystów, bo sztukę tworzą umysły, bo dzieła sztuki wychodzą z duszy. Że nawet dobra książka AI będzie nieprawdziwa bo nie ma osoby autora z którą doznałby relacji. Brzmi to jak test Turinga z dodatkowymi krokami, a wiemy jak słabo tenże test się zestarzał.

Chodzi o to, że sztuka, książka, muzyka nie jest (według niektórych) jedynie przemieszaniem znanych nam elementów, ale wypływa z naszych doświadczeń i tego zabraknie algorytmowi/modelowi językowemu. Tyle, że przecież dokładnie tym jest doświadczenie autora - rzeczami, które poznał w pewnym określonym stanie i kontekście. To wyrafinowany generator liczb losowych, składający w sensowny sposób doświadczenia. Dlatego tak śliski jest zarzut, że AI dokonuje plagiatu, kiedy mieli i rekombinuje obrazy którymi karmiono model, skoro ludzki autor może robić to samo i naśladować nie tylko dany styl, czy to będzie impresjonizm czy manga, ale wręcz hołdować konkretnemu autorowi jak H. R. Giger. Myślę, że po prostu wystarczy badać dzieła AI pod względem praw autorskich tak samo jak wszystkie inne dzieła. Najlepiej tak, by ekspert nie wiedział, czy analizuje pracę człowieka czy maszyny.

Rozumiem natomiast obawy, że wytwory sztucznej inteligencji jaką widzimy dzisiaj będą grawitować w kierunku jednolitej papki. Jeśli nie będą się pojawiać nowe, ciekawe, oryginalne style, koncepcje itd, będzie to ciągłe losowanie tych samych klocków. Szczególnie, jeśli modele będą tuningowane pod komercyjne efekty, jeśli będą śrubowane pod maksymalizację zysków. Tylko wiecie co? To już się dzieje od lat. Bez udziału AI. Na przykład w przemyśle muzyki pop. To nie czcze dziadersowe marudzenie - analizy statystyczne pokazują, jak popularna muzyka robi się coraz bardziej jednolita. Zarówno w warstwie tekstu, tembru czy głośności wszystko zlewa się w całkiem jednolity krajobraz muzyczny.

Jeśli spojrzeć na filmowe uniwersum Marvela, można odnieść podobne wrażenie. Formuła niby teraz się wyczerpuje, ale przez około dekadę po tym jak się ukształtowała wycisnęła niemal trzydzieści miliardów dolarów z kieszeni entuzjastów kina. MCU to popularny cel szydery, ale przecież to samo (też bez udziału AI) robiły studia z horrorami, slasherami, komediami romantycznymi… Sztuczna Inteligencja robi i będzie robić to co my. Tylko lepiej.

Co pociesza? Że obok muzyki pop jest miejsce na mongolskie folk-metalowe zespoły, dark cabaret i inne eksperymenty muzyczne. Że obok MCU i Piły 10 jest miejsce na filmy pokroju Swiss Army Man czy The Grand Budapest Hotel. Myślę, że odpowiednio wprowadzane szumy pozwolą AI na to by czasem, wśród iluś niestrawnych bełtów wyrzuciła z siebie coś od czego może rozpocząć się nowy gatunek, coś co powieje świeżością i zainspiruje ludzi.

Cały czas sądzę, że widzę przejawy urażonej dumy. Dlatego wciąż powtarzam - w ludzkim mózgu nie ma nic magicznego. Jest fajowy, obłędnie skomplikowany, zdolny do niesamowitych rzeczy, ale to nie znaczy, że nie da się go podrobić, zreplikować, a nawet ulepszyć. Co więcej - te 89 miliardów neuronów nie zajmuje się tylko myśleniem. Myślenie to tylko wierzchołek góry lodowej. Mózg musi zajmować się też tymi mniej seksownymi rzeczami jak oddychanie, żonglowanie hormonami, utrzymywanie wyprostowanej pozycji, obrabianie urządzeń wejścia itd… nie obciążona tymi pierdołami sztuczna inteligencja przyszłości być może nie będzie nawet wymagać jakiegoś ekstremalnego hardware’u.