sobota, 20 lipca 2019

Księżycowy lądownik LEGO (10266)

Niemal każdy robi coś z okazji 50-lecia lądowania na Księżycu. LEGO na przykład wypuściło zestaw “Lądownik księżycowy Apollo 11 NASA” (10266) a ja postanowiłem napisać o nim kilka słów dla Was.


Tło

LEGO zrobiło furorę i po circa 20 latach wróciło do mojego życia zestawem Saturn V (21309). Jestem nim nieprzerwanie zachwycony, jest śliczny, fajnie się go buduje i jest świetnym modelem rzeczywistej rakiety, która poniosła ludzi na Księżyc. Dzieli się na trzy stopnie, ma malutki lądownik, oznakowania, “wodujący” command module… No cudeńko po prostu.

Prawdziwy Saturn V to stu dziesięciometrowy gigant, dlatego model wykonany został w skali mikrofigurki, co pozwala mu mieć “zaledwie” metr wysokości. Gdyby go zbudować w skali klasycznego “ludzika LEGO” miałby niespełna 6 metrów.

Ale jeśli skupimy się na samym lądowniku… To zbudowanie go w “domyślnej” skali klocków nie jest zupełnym szaleństwem. I tu na scenę wkracza zestaw 10226.


Budowanie

Model dzieli się na trzy główne części. Pierwszą jest podstawka. Zawiera ona fragment powierzchni Księżyca, ładne obramowanie z opisem, ślady kroków astronauty, miejsca na nogi lądownika, no i oczywiście pasiastą, nakrapianą gwiazdkami flagę. To najkrótszy i najprostszy etap budowy. Podoba mi się jak oddano kratery na powierzchni Srebrnego Globu.

Drugi i najbardziej złożony jest oktagonalny lądownik (descend module), czyli charakterystyczny złoty pajączek. To najciekawszy etap konstrukcji. Jest tu kilka interesujących technik; najbardziej spodobało mi się ciasne upakowanie “kwadrantów” wokół głównej konstrukcji, oraz to jak sukcesywnie wpinane wsporniki stabilizowały nogi. Bardzo podoba mi się też nieoczywisty sposób w jaki siadają one na podstawce. Nie ma żadnego wpinania czy sczepiania klocków a jednocześnie nie ma szansy by Apollo się osunął czy zjechał ze swojego miejsca. Brawo.

Moduł wznoszący to już w sporej mierze droga “z górki”. Choć i tu warto podkreślić, że twórcy interesująco kilka razy zabawili się zmianą orientacji klocków. Do tego od całości można bardzo łatwo odpinać dwie boczne sekcje. Dzięki temu bez problemu możemy z łatwością zerkać sobie do środka. A to prowadzi nas do kolejnego wątku...


Walory edukacyjne

Pod tym względem ten zestaw jest rewelacyjny. Imponująco wiernie oddaje wygląd historycznego pojazdu kosmicznego. Książeczka z instrukcjami zawiera ciekawe przypisy, dzięki którym w kilku miejscach dowiadujemy się co konkretnie budujemy i czemu to służyło.

Lądownik ma dwa “ukryte” schowki, w tym jeden z kamerą wycelowaną w drabinkę po której na powierzchnię schodzili astronauci. W drugim znajduje się lustrzany panel, który umożliwił dokładne pomiary odległości między Ziemią a Księżycem.

Kiedy odłączymy moduł wznoszenia, możemy zerknąć w trzewia lądownika i zobaczyć gdzie przechowywano paliwo hipergolowe (takie, które dostaje samozapłonu, więc upraszcza konstrukcję silnika) i utleniacz. Na jednej z nóg odwzorowano też tabliczkę, na której widnieje pokojowe pozdrowienie. Wnętrza zawierają panele z wielkimi i ciężkimi komputerami, których moc obliczeniowa stanowiła ułamek tego co potrafią dzisiejsze smartfony. Nie brakuje też silniczków manewrowych, niewielkich okienek czy sprzętu do komunikacji.

Jedną dużą różnicą, chyba nie do przeskoczenia w przypadku modelu LEGO, jest delikatność łupki Apollo. Rzeczywisty pojazd, choć ciasny, był bardziej przestronny, co pozwoliło astronautom przespać się w środku i spędzić tam naprawdę sporo czasu, jak i przynieść kilkadziesiąt kilogramów skał do badań. Choć na pokładzie Apollo ludzie polecieli na najdłuższą wycieczkę w historii, to silniejsze uderzenie astronauty prawdopodobnie mogłoby go przebić na wylot.


Końcowe myśli

W zasadzie nie mam zarzutów do tego zestawu. Jest w nim sporo naklejek, a te zawsze przyprawiają mnie o palpitacje serca, no bo masz tylko jedną szansę. Na szczęście płytka z napisem na podstawce nie jest naklejką, zawsze to coś. Pozostaje jeszcze kwestia ceny. A ta jest wysoka. Niestety LEGO to drogie zabawki. Czy to co opisałem wyżej jest warte tych pieniędzy, każdy musi ocenić sam. Ja nie żałuję.


środa, 17 lipca 2019

Neuralink - podsumowanie konferencji

Jakąś godzinkę temu Elon skończył prezentację niejako podsumowującą dwa lata pracy swojego najnowszego startupa Neuralink. Jego głównym celem jest stworzenie potężnego interfejsu pomiędzy mózgiem a komputerem. Oczywiście czeka nas jeszcze daleka droga, ale myślę, że to co już dokonali jest imponujące. Wpierw jednak - jeśli chcecie solidnie zrozumieć ideę Neuralinka to warto zapoznać się z tekstem Tima Urbana z Wait But Why z 2017. A jeśli chcecie podsumowania informacji z konferencji to zapraszam do lektury tutaj:


* Elon stwierdził, że głównym celem tej konferencji była rekrutacja. Neuralink ma przed sobą długą i trudną drogę i chce na niej mieć najlepsze umysły.

* Interfejs w postaci sieci małych elektrod ma być umieszczany na powierzchni mózgu za pomocą robota działającego podobnie do maszyny do szycia.

* Wstępnie procedura miałaby polegać na wywierceniu w czaszce otworu o średnicy 8mm tak by maszyna mogła nałożyć implant. Docelowo Elon chciałby, żeby dziurki były nieporównywalnie węższe i wykonywane przez laser. Marzy mu się, by procedura była kiedyś odpowiednikiem laserowej korekty wzroku - standardem o małej inwazyjności. Na ten moment dziurkę “zatyka się” sensorami.

* Zaznacza jednak, że oczywiście na początku celem Neuralinka są osoby z różnymi dolegliwościami - głównie sparaliżowane. Takie które z racji na swoje problemy chcą podjąć się takiej procedury, by polepszyć swój komfort życia.

* N1 sensor - zaprezentowana elektronika jest imponująco malutka, jeszcze bardziej imponujące są nici sensorów o szerokości od 4 do 6 mikrometrów. Maszyna może umieścić nawet tysiąc tychże w tkance mózgowej.

* Wiadomo było, że neuralink pracował ze szczurami, nawet zaprezentowano fotki szczura, któremu zaimplementowano 3072 sondy. Elon jednak odpalił niewielką wyraźnie niezaplanowaną bombkę, kiedy powiedział, że to “delikatny temat”, ale “małpa była w stanie kontrolować komputer swoim mózgiem”. Detali nie znamy. Wiemy, że Neuralink stara się obecnie o zgodę FDA na badania na ludziach i można liczyć, że pierwsze próby odbędą się jeszcze przed końcem 2020 roku.

* Dwie części prezentacji były poświęcone elektronice. Były szalenie imponujące - miniaturyzacja, niesamowicie mały pobór energii, dokładność odczytu… Oczywiście sensory w dalszym ciągu są znacznie większe od neuronów, ale według mózgów prowadzących prezentację, powinno być możliwe, by rozróżnić “spikes”, czyli sygnały aktywacji pojedynczych neuronów.

* Co chyba najciekawsze (przynajmniej w kontekście elektroniki), jeśli idzie o tempo działania, odczyt, odsianie szumu, konwersja sygnału analogowego na cyfrowy - wszystko to działa szybciej niż reakcje chemiczne w mózgu. Więc nawet jeśli jeszcze nie mamy idealnej rozdzielczości, to elektronika spokojnie może nadążać w czasie rzeczywistym za mózgiem.

* Co z tymi danymi? Przesłane do niewielkiego urządzenia zaimplantowanego za uchem mogą być przekazywane za pomocą BlueTooth do telefonu lub komputera. Odpowiednio obrobione mogą pozwolić na… cóż wszystko. Poruszanie protezą, stymulowanie nerwów za zerwanym rdzeniem kręgowym, obsługa komputera… Czas pokaże, ale możliwości wydają się nieograniczone. Od przywracania wzroku niewidomym, do wgrywania umiejętności rodem z matrixa.

* Podoba mi się, że kolejni naukowcy podkreślali, że Neuralink nie wyskoczył jak dżin z butelki, tylko że to efekt ponad stulecia neurologii.





Nagranie z konferencji
Strona Neuralink
Relacja The Verge
Relacja Bloomberga


Podoba Ci się to co robię? Wpłyń na rozwój strony i zostań patronem Węglowego.


środa, 10 lipca 2019

"Moja futurologia nie została jeszcze prześcignięta przez rzeczywistość" - wywiad z Michałem Cholewą

Doktor nauk technicznych, matematyk i informatyk, który znajduje jeszcze czas na pisanie militarnej SF. Co miłe - znalazł też trochę czasu, żeby porozmawiać ze mną o swoich książkach, pracy i o naszym świecie i jego przyszłości.
Michał Cholewa, choć jego strona na Wikipedii jest wciąż krótsza niż jego ojca, już ma na koncie sześć książek i niemały zbiór nagród, w tym Zajdla (oraz nominację do kolejnego, więc trzymamy kciuki).
Zapraszam do lektury.


Zakładam, że już pisząc Gambit miałeś pewien plan na cały cykl, prawda?

Pisząc Gambit - nie. Pomysłem na tę książkę początkowo było opowiedzenie o operacji wojskowej z punktu widzenia jej różnych uczestników. W tym czasie Gambit miał być jeszcze zbiorem opowiadań, ale to się ostatecznie zmieniło. Część treści zniknęła, pojawiły się inne, uwspólnili się bohaterowie. Wiedziałem, do czego zmierza fabuła, ale wiedziałem również, że jeśli na jednej książce się skończy, to będzie to miało jakieś domknięcie.

Kiedy Gambit został ostatecznie wysłany do druku, wiedziałem już o czym będzie cała historia - o ile będę miał szansę ją wydać.


OK, więc moje pytanie brzmi - biorąc pod uwagę, że minęło siedem lat i mamy za sobą już pięć tomów, czy tamten zarys przypomina jeszcze to co już powstało i czego finał widać na horyzoncie?

Tak! O ile oczywiście zmieniają się detale w środku i którędy dokładnie wiedzie przewidziana dla bohaterów ścieżka, ale jej ogólny kształt powstał przed napisaniem Punktu cięcia i pozostaje modyfikowany acz niezmieniony. To historia o konkretnych rzeczach, chciałem napisać ją w konkretny sposób i nie chcę tego zmieniać.


Ekspozycja świata Algorytmu Wojny chyba zawsze odbywa się “przy okazji”. Ciekaw jestem czy dowiemy się więcej o przekaźnikach czasu rzeczywistego albo o przestrzeni metrycznej?

To zależy co oznacza “więcej”. Z punktu widzenia bohaterów obie te rzeczy - i wiele innych zresztą - są narzędziami. Wierzba jest żołnierzem, więc przekaźnik czasu rzeczywistego jest dla niego mniej więcej tak zrozumiały jak dla przeciętnego człowieka akcelerator cząstek. Jak dotąd nie miałem dobrego sposobu ani żeby wpleść to w rozmowę, ani przemyślenia.

To może się zmienić - ale prawdę mówiąc nie chcę się w to przesadnie zagłębiać, ponieważ lot FTL czy choćby przekazywanie informacji FTL jest zagadnieniem niemożliwym i co bym wymyślił, będzie źle.


Starasz się zachować realizm, czy może jego pozory. Jako pisarz. Czy jako czytelnik też jesteś na to wyczulony? Czy wolisz jak inni autorzy przemilczą zasady podróży/komunikacji FTL niż jeśli wymyślają jakieś uzasadnienie?

Skądinąd wiem, że póki co uzasadnienia nie ma, więc każde wyjaśnienie będzie w ten lub inny sposób naciągane. Na ogół więc przyjmuję, że pewne rzeczy są założeniami świata i trzeba po prostu przyjąć, że fizyka działa w nim tak, a nie inaczej. Kiedy już jednak mam te założenia - których nie kwestionuję - chciałbym żeby świat działał poniekąd spójnie z nimi. Jeżeli w świecie funkcjonuje powszechna telepatia na przykład, oczekiwałbym, że część telepatów współpracuje z policją, a wywiad działa troszkę inaczej niż u nas. Jeżeli gwiezdny myśliwiec bez trudu radzi sobie z wielkim okrętem, potrzebuję powodu, dla którego w świecie istnieją wielkie okręty stworzone do walki (a nie tylko transportu).

Słowem, zwykle moim głównym wymaganiem jest to, by świat działał według swoich własnych zasad.


Przypomnij moim Czytelnikom, gdzie pracujesz.

Zawodowo pracuję w Instytucie Informatyki Teoretycznej i Stosowanej Polskiej Akademii Nauk. Zajmuję się uczeniem maszynowym, co może brzmieć jakbyśmy budowali Skynet, ale na takie zarzuty moją odpowiedzią jest stanowcze nie potwierdzam i nie zaprzeczam.


Otoczenie pomaga Ci w pisaniu?

Moje zawodowe otoczenie? Bardzo. Głównie dlatego, że jest tam spory procent ludzi o podobnych zainteresowaniach, których zawsze mogę zapytać jak coś mogłoby działać albo czy dane rozwiązanie - techniczne czy fabularne - ma sens. Głęboko wierzę w sens testowania pomysłów, a moim koledzy z pracy bardzo to ułatwiają.


Czy jakieś osiągnięcia współczesnej nauki namieszały ci w cyklu? Ostatnie siedem lat to Crispr/CAS9, implanty pamięci u myszy, wysyp egzoplanet (to raczej nie psuje Ci nastroju), Watson wygrał w Jeopardy w 2011… Widząc jak starasz się, żeby Algorytm był Hard-SF, zastanawiam się czy coś Ci popsuło zabawę.

Jak dotąd nie. W ciągu ostatniej dekady nie pojawiło się nic, co odwróciłoby mi świat do góry nogami. Setting Algorytmu Wojny jest pod tym względem wygodny - jest przecież de facto postapokaliptyczny i mam pewną swobodę z decydowaniem co ze świata sprzed Dnia przetrwało. Wiele kierunków gwałtownie rozwijających się porusza sie po orbicie automatyzacji, a akurat ich nieobecność w świecie mogę łatwo wytłumaczyć.

Ogólnie na ten konkretny moment moja futurologia, jaka by nie była, nie została jeszcze prześcignięta przez rzeczywistość - z drugiej strony od premiery Gambitu minęło zaledwie siedem lat.


Załóżmy, że w Twojej twórczości AI są złe. Co sądzisz o AI tu i teraz? Ja mam wrażenie, że apokalipsę serwujemy sobie sami od kilkudziesięciu lat i nie zapowiada się, że sami się uratujemy. Może silna AI mogłaby nam pomóc?

Masz rację, ludzie zupełnie nie potrzebują złych AI do apokalipsy, z tą jedną rzeczą radzimy sobie, niestety, świetnie. Co więcej, w wielu przypadkach mniej więcej wiadomo co należałoby zrobić, po prostu ludzie nie chcą tego robić. To z kolei prowadzi do myśli, że potencjalna silna AI musiałby dokonać prawdziwego przełomu i opracować zupełnie nowe rozwiązania - najlepiej takie który nie obniżą nam poziomu wygody, bo co jak co, ale na to ludzie się nie zgadzają, choćby świat miał się walić i palić.

Na to oczywiście silna AI ma szanse większe niż ludzie. Ale łatwo jej nie będzie.

Druga opcja jest to, że po prostu przejmie władzę i zacznie realizować jakaś zoptymalizowana wersje naszych dzisiejszych pomysłów. Ale silna AI u steru ludzkości to temat na zupełnie osobną i długą rozmowę.


Co sądzisz o kryzysie zaufania do nauki? Lęk przed GMO, szczepieniami, altmedy, negowanie zmian klimatycznych, brak zaufania do energetyki jądrowej?

Delikatnie mówiąc, niepokoi mnie. Dorastałem już w erze gwałtownego rozwoju i naiwnie zakładałem że idziemy w stronę bycia dziećmi nauki i pełnego racjonalizmu. To się nie stało - co więcej pojawił się zupełnie niespodziewany (dla mnie) regres. I szkoda, bo moglibyśmy być o tyle dalej.

Mam wrażenie że problem bierze się trochę z zamiłowania do teorii spiskowych, trochę z tego że nauka jest coraz mniej intuicyjna, a więc jej nie rozumiemy. A rzeczy niezrozumiałe są - w naszych głowach - groźne.

Trochę też winę ponosi brak intuicyjnego zrozumienia reguły Bayesa - domyślnie zakładamy, że otrzymywane informacje tworzą sensowny obraz rzeczywistości - mniej lub bardziej przybliżony.

Ale dowiadujemy się głównie o sytuacjach, kiedy coś pójdzie nie tak. Wszyscy wiemy o Czarnobylu, ale nikt nie opublikuje przecież notki prasowej “tego roku znowu wszystkie elektrownie atomowe działały bez zarzutu”. Podobnie nie czytamy informacji o działających szczepionkach. Albo braku głodu. Ale skoro wiemy tylko o kryzysach, to znaczy że pewne wynalazki pojawiają się w naszej świadomości tylko w negatywnym kontekście. Więc i w umysłach ludzi tworzy się ich negatywny obraz.


A jakie jest w ogóle twoje podejście do nowinek technologicznych? Kibicujesz Elonowi? Wypatrujesz kolonizacji Marsa czy bazy na Księżycu? Wolałbyś zjeść udającego mięcho impossible burgera czy burgera z mięsem z próbówki?

Jestem gorącym fanem nauki. Jako miłośnik SF oczywiście chciałbym zobaczyć za swojego życia kolonię na Marsie, żyć z przeświadczeniem, że jeszcze trochę, jeszcze sto-dwieście lat i faktycznie staniemy się cywilizacją międzyplanetarną. I chciałbym tego nawet wiedząc, że dużo szybciej taką cywilizacją staną się roboty.

Chciałbym patrzeć jak nauka rozwiązuje nasze problemy, jak nie musimy hodować bydła rzeźnego, jak energetyka przestaje rujnować planetę, jak pokonujemy kolejne choroby. I wierzę, że to się stanie - ostatecznie, wbrew memom, że postęp skupił się tylko na obrazkach kotów, idziemy naprzód.


Masz jakieś technofobie?

Chyba mam nie tyle technofobię co strach przed nią. Rozwijamy technologię szybciej iż ewoluujemy - co jest oczywiste. Boję się, że w pewnym momencie nie nadążymy z przeciętnym wykształceniem naukowym i okaże się w pewnym momencie, że technologia stanie się amuletem, clarkowsko nieodróżnialnym od magii. Że zniknie chęć jej poznania, zostanie tylko satysfakcja z użycia.


Patroni pytają czy masz już tytuł szóstego tomu?

Nadal szukam odpowiedniego. Tradycja nakazuje, że musi być sensownym spoilerem :)


To o datę premiery też nie pytać?

Chciałbym w tym roku ale patrząc na moje tempo byłoby to sporym zaskoczeniem. Niemniej staram się i nadal troszkę wbrew faktom - mam nadzieję.


No dobra to teraz pogadajmy o rakietach w Twoim cyklu. Wyjaśnisz czytelnikom czemu metalowe drzazgi? I skoro wyrzucane one są w kształcie stożka w jednym kierunku, to co zostaje odrzucone w przeciwnym kierunku i czy grozi pojazdom prowadzącym ostrzał?

To akurat nie problem. Doskonałość namierzania obrony punktowej sprawia, że pocisk zasadniczo nie ma szans trafić w okręt, co oznaczało, że należy przyjąć, że detonuje gdzieś wcześniej, a energię trzeba jakoś donieść do celu.

Do wyboru miałem bardzo silne emisje energii wprost (jak na przykład bomba termojądrowa) albo pociski kinetyczne. Bomby termojądrowe jednak mają w próżni skandalicznie mały zasięg skutecznego rażenia, zdecydowałem się więc na pociski kinetyczne. Pocisk kiedy stwierdzi, że jest z grubsza wystarczająco blisko celu (znaczy każda chwila lot dłużej niesie ze sobą za duże ryzyko zestrzelenia) detonuje i rozpada się na stos małych, ale za to bardzo rozpędzonych (bo pocisk był rozpędzony) drzazg. Jest ich na tyle dużo że istnieje matematycznie rozsądna szansa, że któraś z nich trafi cel, a ponieważ są bardzo rozpędzone - narobić szkód.

W tym kontekście nic nie jest wyrzucane do tyłu. Rakieta ofensywna raczej rozpada się niż wystrzeliwuje coś.


Czyli drzazgi są niesione pędem pocisku, który po prostu się rozpada?

Dokładnie tak. On już jest wystarczająco szybki żeby nie musieć ich bardziej rozpędzać.


Silna Sztuczna Inteligencja z perspektywy człowieka jest istotą niemal boską. Jakie są ograniczenia AI w Algorytmach Wojny i czemu odpowiedź brzmi poczekaj na kolejne tomy?

Tak naprawdę AI doskonale liczą i to jest ich główna supermoc. Są dobre w liczeniu prawdopodobieństw i uwzględnianiu wielu czynników. Czyli w tym, czym komputery są dobre teraz - moje AI po prostu świetnie izolują istotne czynniki, przez co ich kalkulacje mają sporo sensu. Ich słabym punktem - co widać było już w Gambicie - jest to że jednak nie są po prostu komputerami. Są istotami z własnymi osobowościami i poglądami - bo stworzyli je ludzie, na swoje podobieństwo (jak to stwórcom się zdarza). Wyhodowanie sensownej AI również zajmuje czas, to nie jest proste powielanie kodu, więc jest ich nieco mniej.

No i oczywiście, nie są aż takie bliskie bogom - ostatecznie, już raz przegrały.


Jest jakiś powszechnie znany i lubiany klasyk SF którego Ty nie lubisz?

Mam wrażenie że gdybym miał wymienić któregoś koniecznie - byłby to Robert Heinlein. Jego silny militarystyczny jingoism niekoniecznie mi odpowiada.


Wielkie dzięki za rozmowę. Trzymam kciuki za Zajdla, no i powodzenia w pracach nad kolejnymi tomami.



wtorek, 2 lipca 2019

O dziewczynce, która przestała jeść

Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Grecie Thunberg. Wiem, że moje pierwsze reakcje były dość sceptyczne. Mówiła zbyt sensownie, dosadnie i konkretnie. Sądziłem, że pewnie ktoś za nią stoi, że to wyreżyserowany spektakl. Nie byłem przekonany, czy z tego wyrazistego symbolu nie będzie kłopotów.

Pamiętam jednak, kiedy postanowiłem, że chcę o niej coś napisać. Było to po tym jak wysłuchałem jej wystąpienia na TEDzie, gdzie dowiedziałem się, że jest ona osobą z Zespołem Aspergera. I nagle wszystko miało sens. Powaga, niezwykłe skupienie, jasny przekaz.

Wiek Grety jest kluczowy zarówno dla jej zwolenników jak i sceptyków. Przeciwnicy mówią oczywiście „co ona tam wie, zmanipulowane dziecko”. Cóż – Bill Nye skutecznie tłumaczył fotosyntezę kilkulatkom. Dzieciaki w szkole podstawowej uczyły się o odżywianiu, o wiązaniach ATP, o piramidzie żywnościowej, czy jak jedząc świnkę „zjadamy” energię fotonów, które padały na zielone listki. To nie jest trywialne, ale można to zrozumieć będąc dzieckiem.

Globalne ocieplenie na podstawowym poziomie jest prostsze. Jeśli leżysz sobie na powietrzu i ogrzewa cię słoneczko, to osiągniesz pewną równowagę między ciepłem, które oddaje twoje ciało a które przyjmuje ze słońca. Co się stanie, jeśli narzucisz na siebie koc? Koc nie generuje ciepła. Nie sprawia również, że słońce zaświeci mocniej. Ale zmienia bilans. Zatrzymuje część energii przy tobie. Znów osiągniesz równowagę, ale będzie Ci cieplej. Tak działa efekt cieplarniany. CO2 jest kocem.

Czy to tak dziwne, że 11-latka zrozumiała, że dorzucając CO2 do atmosfery spuszczamy jej przyszłość w kiblu? Czy to tak dziwne, że 11-latka nie może zrozumieć, dlaczego pomimo świadomości tego mechanizmu ludzkość zachowuje się w ten sposób? Niektórzy bezczelnie mówią, że powinna się uczyć i zostać klimatologiem, znaleźć rozwiązanie... Po pierwsze - nie ma na to czasu, katastrofa już się zaczęła. Po drugie - mamy rozwiązania. Na przykład nie pompować CO2 do atmosfery. A już na pewno nie pompować go w coraz większym tempie.

Dlatego to straszne, ale zgadzam się z formą strajku jaki przyjęła. Po co chodzić do szkoły i uczyć się faktów, skoro najwyraźniej fakty nie mają dziś znaczenia? Po co uczyć się skoro nie mam przyszłości? To bolesne słowa, biorąc pod uwagę, że głęboko wierzę, że edukacja mogłaby rozwiązać wszystkie problemy. Mówiłem to i będę powtarzał - wyedukowane społeczeństwo, to społeczeństwo dokonujące lepszych wyborów. Produkujące lepszych polityków, wybierające lepszych polityków, wywierające presję na polityków w ważnych sprawach. Wyedukowane społeczeństwo to takie, którym trudniej manipulować.

Oczywiście jak zawsze jest „ale”. Wokół Grety już zleciały się sępy. Greenpeace bardzo chętnie chciałoby przejąć tak wyrazisty symbol, by zasilać swoje kłamliwe przekazy. Pod koniec 2018 Ingmar Rentzhog bez jej wiedzy i zgody zaczął zbierać pieniądze. Na szczęście Greta bardzo wyraźnie odcięła się od niego i innych organizacji.

Są też inne „ale”. Diabeł tkwi w szczegółach. Trochę martwi mnie antyatomowość bodaj najsłynniejszej działaczki klimatycznej. Nie wiem jak to ująć, by nie zabrzmiało jak traktowanie protekcjonalne, ale rozumiem, że kwestia atomu może ją przerastać. Niestety kwestia energetyki jądrowej zdaje się przerastać znaczną większość populacji. Panel IPCC, niezwykle wstrzemięźliwy i asekuracyjny w swoich tezach, mówi jasno – nie ma żadnych szans na osiągnięcie celów klimatycznych i powstrzymanie kompletnej katastrofy bez energii jądrowej.

Jest to źródło bezpieczne, stabilne, niskoemisyjne, skalowalne i nieszkodliwe dla środowiska. Po dekadach technologia ta osiągnęła dojrzałość a wszystkie mity i zastrzeżenia wobec niej są już nieaktualne. Byłbym pewnie trochę mniej wściekły na moją rasę, gdybyśmy nie siedzieli na gotowym rozwiązaniu.

Liczę na to, że Greta wciąż będzie symbolem, że będzie wchłaniać wiedzę o klimacie i o rozwiązaniach. Mam nadzieję, że w 2050 będzie mogła realizować swoje marzenia, jakiekolwiek one są, niekoniecznie walczyć o przetrwanie lub być działaczką.

Jeśli historia starcia ludzkości z katastrofą klimatyczną będzie mieć happy end, to możliwe, że będziemy go zawdzięczać dzieciom. Wystraszonym dzieciom, które zmuszą rządy i korporacje do działań, bo te dzieci nie mają czasu by zostać inżynierami i opracować metody przemysłowego usuwania CO2 z atmosfery. Nie będzie to historia disneyowska o dzieciach, które rozsądkiem topią serduszka dorosłym, tylko krzykiem wymuszają rozsądne działania. Wolę jednak taką historię niż koniec naszej historii.


Źródło komiksu: twitter.com/TommySiegel/
Fotka pochodzi z profilu FB Grety


Podoba Ci się to co robię? Wpłyń na rozwój strony i zostań patronem Węglowego.