niedziela, 23 lutego 2020

Polecam "Światy równoległe"

“Światy równoległe” to ciekawa wycieczka przez współczesną pseudonaukę, szarlatanerię, medycynę alternatywną, spiskowe teorie i absurdy w które wierzą ludzie. Założeniem autora było podejście do szeregu popularnych mitów i “alternatywnych” przekonań możliwie bez uprzedzeń bo poznać je od środka, zrozumieć na czym polegają, dlaczego ktoś może w to wierzyć, a także wyjaśnienie dlaczego są błędne.

Chciałbym przeczytać sequel tej książki. Czyta się ją świetnie, dlatego chętnie sięgnąłbym po ciąg dalszy lub suplement. Jednocześnie pozostawia pewien niedosyt. Autor zapewnia, że zawsze za przekonaniami stoi siatka motywacji. Innymi słowy, że wszystkie te pseudonaukowe czy pseudomedyczne bzdury podparte są jakimś tam, może pokrętnym i nieracjonalnym, tokiem myślenia. Co najmniej w przypadku, szczególnie fascynującej mnie kwestii płaskoziemców, prześlizgnął się po temacie. A szkoda, bo jak sam mówi, ruch wyznawców płaskiej ziemi nie jest w zasadzie zakorzeniony w przeszłości. Współcześni płaskoziemcy nie są potomkami “średniowiecznej ciemnoty”. Lamża uznaje, że to jednak głównie trollerka i poszukiwacze atencji. Zgadzam się, że tyczy się to pewnie większości. Jednak po dokumencie “Behind the Curve” wierzę, że czyste intencje co najmniej części tego ruchu. Ich prawdziwość w połączeniu z tak absurdalnym przekonaniem jest fascynująca i warta analizy.

Z pewnym rozbawieniem widziałem, jak mimo iż Łukasz Lamża starał się z całych sił nie drwić zbyt mocno i traktować w miarę możliwości poważnie obiekty swoich badań (analizy?), to jak sam przyznaje we wstępie - nie zawsze mu się to udało. Uważam, że w wielu przypadkach teorie spiskowe są bardzo szkodliwe. Nie mówimy tu tylko o kwestiach medycznych, gdzie niektóre praktyki są groźne, a szarlatani niejednokrotnie odciągają pacjentów od zweryfikowanych metod leczenia. Mimo to uważam, że lekki i zabawny styl książki jest strzałem w dziesiątkę i sprawia, że jest ona bardzo przystępna.

“Światy równoległe” to świetna lektura, ale jej ozdobą są rozdziały poświęcone audiofilom, homeopatom i strukturze wody. Przejażdżka po ekstremalnych zakamarkach audiofilskiego świata, gdzie przy okazji obrywają jeszcze koneserzy win, to miłe zaskoczenie. Nie sądziłem też, że przeczytam coś nowego o homeopatii, więc to było jeszcze milsze zaskoczenie. Wreszcie nie przypominam sobie tak atrakcyjnego i przystępnego omówienia absurdów związanych ze strukturyzacją wody.


Tytuł: Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkaże
Autor: Łukasz Lamża
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 224


Dziękuję Wydawnictwu Czarne za egzemplarz recenzencki.


Podoba Ci się to co robię? Wpłyń na rozwój strony i zostań patronem Węglowego.


środa, 19 lutego 2020

Twoja Pogoda "zaorała" statystyków, klimatologów i geologów

Twoja Pogoda to taki portal, który niejednokrotnie potrafi grzmotnąć solidną klimatyczną bzdurą. Z reguły je ignoruję lub ograniczam się do wyśmiania pod nosem, ale tym razem pojechali tak szeroko, że skusiłem się na komentarz. Tym razem w swój typowy denializm klimatyczny wplątali również statystykę i wulkanologię.

Poza samym zasięgiem chlapania głupotą, tekst jest tak naprawdę paskudnie manipulacyjny, bo większość jego stwierdzeń można by określić mianem “no niby racja, ale…”. Tym bardziej stwierdziłem, że nie zaszkodzi napisać o nim kilka słów.

Sensacyjny artykuł odwołuje się do autorytetu jakim jest statystyka. Statystyka to w zasadzie matematyka a matematyka nie kłamie. Po tym truizmie wyjeżdża ze stwierdzeniem, że zbliża się potężna erupcja, która ochłodzi klimat. W komentarzach oczywiście zalew denializmu, stwierdzenia jak to natura sama się reguluje, śmieszki z Grety i w ogóle odtrąbienie zwycięstwa nad głupimi klimatologami.

Wróćmy jednak do treści. Nieznany autor stwierdza, że w ostatnich latach aktywność wulkaniczna rośnie. A naukowcy ostrzegają, że ten trend może oznaczać, że zbliża się potężna erupcja. Jacy naukowcy? Tego z tekstu się nie dowiadujemy. Zakładam w związku z tym, że naukowcy ci rezydują w głowie autora. Bo jeśli poszukamy informacji na temat wzrostu aktywności wulkanicznej, dowiemy się, że może pozornie mieć miejsce, bo istotnie od 1800 roku rejestrowano coraz więcej aktywnych wulkanów. Wynika to jednak z eksplozji populacji ludzkiej, rozwoju nauki, narzędzi pomiarowych i ich czułości. Jeśli spojrzeć na częstotliwość erupcji o Indeksie Eksplozywności Wulkanicznej (VEI) 4 lub większym (czyli takich gdzie objętość wyrzuconego materiału to co najmniej stu milionów metrów sześciennych), to jest ona całkiem stała.

(Szalenie podoba mi się, że autorzy napisali, żeby nie używać obrazka bez kontekstu. 
By jak najlepiej spełnić ich życzenie niezwłocznie linkuję do ich tekstu)

Także aktywność nie rośnie a naukowcy nie ostrzegają. Ponadto wróćmy do tej statystyki, która nie kłamie. Tekst wspomina, że raz na kilkadziesiąt lat dochodzi do potężnej erupcji. I tak w 2011 Chilijska eksplozja Puyehue osiągnęła poziom 5 na skali VEI, a w 1991 wulkan Pinatubo eksplodował jeszcze mocniej (6 w skali VEI). No a poza tym Wezuwiusz to już w ogóle jest spóźniony.

Owszem, erupcje przypisywane do skali VEI różnią się ilością emitowanego materiału oraz częstotliwością - w dużym uproszczeniu każdy kolejny stopień to 10x więcej wyrzutu i 10x mniejsza częstotliwość. Tyle, że to wcale nie znaczy, że jakikolwiek wulkan się spóźnia, lub że kolejna eksplozja się zbliża. Tzn tak w sumie to się zbliża, ale dopóki Ziemia jest aktywna tektonicznie, zawsze się będzie zbliżać. Odnoszę wrażenie, że autorowi wydaje się, że jeśli dziewięć razy wyrzucił na monecie reszkę, to teraz szansa na to, że wyrzuci dziesiąty raz z rzędu reszkę wynosi 1:1024, więc niemal pewne jest, że teraz wypadnie mu orzełek. Tymczasem szansa na wyrzucenie reszki wynosi zawsze 1:2.

Autora poniosło również gdy pisał o erupcji Pinatubo w 1991. Stwierdził, że wyemitowany wówczas materiał przez kilka lat powodował ograniczenie o 10% światła docierającego do powierzchni ziemi, co ochłodziło globalny klimat o 0,4 stopnia. Gdy zrobimy jednak coś więcej niż prześlizgnięcie się po artykule z Wikipedii, przekonamy się, że to nie tak. Owszem początkowo zarejestrowano (lokalnie) spadek przepuszczanego światła słonecznego sięgający 10%. Jednak już w ciągu roku wartość tak spadła do około 7% a po dwóch latach było to ledwie zauważalne 2,5%. Natomiast wspomniane ochłodzenie o 0,4 stopnia tyczyło się zestawienia średnich temperatur z pierwszego półrocza 1991 i 1992. Przy czym efekt mógł być co najmniej częściowo zatarty przez zjawisko El Nino, które zwiększa średnie temperatury.

I tu dochodzimy do ostatniej manipulacji. Niby nie wypowiedziana na głos, ale patrząc po komentarzach denialistów, bardzo czytelna. Chodzi o wydźwięk, że naturalna eksplozja dużego wulkanu mogłaby “wyrównać” efekty globalnego ocieplenia i schłodzić naszą planetę. To ostatnie “no niby racja, ale…”. Racja, bo odpowiednio duża erupcja może nie tylko schłodzić klimat, ale wręcz spowodować masowe wymieranie i małą epokę lodowcową. Ale to ekstremalne zjawiska zdarzające się w odstępie setek tysięcy lat. Erupcja Tambory, choć dziesięciokrotnie silniejsza od Pinatubo, odmieniła klimat zaledwie na rok. Miało to ogromne konsekwencje, ekstrema pogodowe, nieurodzaj itd. Bo popiół i siarka wulkaniczna pozostaje w atmosferze mniej więcej do dwóch lat. CO2 które jest kluczowym czynnikiem antropogenicznego kryzysu klimatycznego, pozostaje w atmosferze około dwustu lat.

Dlatego też nie ma co liczyć, że zasiewanie atmosfery siarką, albo naturalna erupcja wulkaniczna ot tak naprawi nasz bałagan. Wisienką na torcie całości jest źródło tych wszystkich rewelacji. Tekst wieńczy następujący wers “Źródło: TwojaPogoda.pl”. Ja zostawię Was natomiast ze zwyczajową, chaotyczną garstką linków, którymi sam się podpierałem.


Źródła:
Mt. Pinatubo's cloud shades global climate
https://en.wikipedia.org/wiki/Volcanic_Explosivity_Index
https://en.wikipedia.org/wiki/File:Mauna_Loa_atmospheric_transmission.png
Nauka o klimacie: "Mit: To spadek aktywności wulkanicznej powoduje ocieplenie"
https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0040609009000169
https://ggweather.com/enso/oni.htm


Podoba Ci się to co robię? Wpłyń na rozwój strony i zostań patronem Węglowego.


niedziela, 9 lutego 2020

Wyścig na ISS, Starship i Starlink

Zaczynając ten tekst chciałem napisać, że długo już nie pisałem o SpaceX, ale okazuje się, że w listopadzie była notka, w grudniu był post na fejsie a w styczniu ekscytacja słynnym “in-flight abort test”. Firma Muska działa na takich obrotach, że trudno nadążyć, (szczególnie mając własne życie i zapychając po 10 godzin dziennie :P ). Dlatego najwyższa pora na krótkie podsumowanie tego co ostatnio się odmuskowało.


Starliner vs Dragon

Załogowy Dragon nie miał łatwo. Wpierw doszło do eksplozja w czasie testu. Odrobina tetratleneku diazotu (N2O4) przeciekła nie tam gdzie trzeba i zachowała się nie tak jak trzeba. Brzmi zabawnie ale to prawda. Śledztwo wykazało że tytan i N2O4, stosowane przez dekady w przemyśle kosmicznym na całym świecie nigdy się tak nie zachowały.

Równolegle NASA miała sporo zarzutów do spadochronów, co dodatkowo źle rokowało dla Dragona i terminu lotu załogowego. Jednocześnie wypasiony na rządowej kasie i faworyzowany Boeing wydawał się mieć w kieszeni, że to kapsuła Starliner jako pierwsza zaniesie ludzi na ISS. Jednak 20 grudnia wszystko się zmieniło. Choć Boeing robił dobrą minę, testowy lot po prostu się nie udał. Nie doszło do kraksy, ale nie doszło do dokowania z ISS. Kapsuła musiała przedwcześnie wylądować. Warto powiedzieć, że gdyby na pokładzie byli astronauci, nic by im się nie stało, być może nawet mogliby “uratować” misję. Pierwsze analizy wykazały, że pozornie trywialny problem z zegarem pokładowym sprawił, że kapsuła zwariowała i zużyła znaczną część paliwa na niepotrzebne manewry. Jak się niedawno okazało, dalsze śledztwo wykazało więcej problemów. Okazało się, że pojazd miał też szereg problemów z silniczkami manewrowymi. Również mechanizm oddzielania kapsuły od modułu serwisowego ma problemy. Każdy z tych problemów to wielka czerwona flaga. Boeing nie tylko musi naprawić te problemy, ale też zbadać w jaki sposób te wady przetrwały aż do tak zaawansowanego testu.

Jakby wszystkiego było mało internet na początku lutego świat obiegła informacja, że lot załogowego Dragona ma zostać przyspieszony o trzy miesiące. Nie kojarzę ani jednej sytuacji, gdzie w kosmicznym biznesie coś było przyspieszone. Kojarzę tylko niezliczone opóźnienia. Tymczasem może się okazać, że SpaceX wyśle ludzi w kosmos już w maju tego roku. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak i wrócimy do pierwotnych planów, to wciąż będzie oznaczało, że w 2020 roku prywatna firma wejdzie w biznes wożenia ludzi na orbitę.


Starship

W ostatnich tygodniach zbiorniki ze stali nierdzewnej przeszły szereg testów i wygląda na to, że SpaceX czuje się coraz pewniej pracując z tym materiałem. Obecnie placówka w Boca Chica przechodzi na czterozmianową, całodobową pracę i pojawiły się już pierwsze fotki pierścieni suborbitalnego Starshipa. Są śliczne i mają pojedynczy spaw. Fanom udało sie podejrzeć specyfikację szpul stali, z których wynika, że pierścienie mają grubość niecałych 4 milimetrów i ważą około 1600kg. Przy wysokości 180cm, samo poszycie pięćdziesięciometrowego Starshipa będzie ważyć jakieś czterdzieści pięć ton. Na ten moment przewidywany ciężar suchej masy rakiety to sto dwadzieścia ton, więc brzmi to jak niezłe przewidywanie (siedemdziesiąt ton na zbiorniki, wewnętrzną strukturę, silniki, awionikę itd.

Najlepsza część - wiadomo, że SpaceX stara się o zgodę na suborbitalne loty między marcem a wrześniem 2020!


Starlink

SpaceX planuje rekordową liczbę czterdziestu lotów w 2020. Ponad połowa, bo dwadzieścia cztery, będą lotami Starlinka, więc jeśli dalej będzie przypadać po 60 satelit na start, to do końca roku na orbicie znajdzie się ponad półtora tysiąca satelit. Jako że już jest ich tam prawie ćwierć tysiąca po czterech lotach, Starlink już jest największą satelitarną siecią telekomunikacyjną choć nie mają jeszcze jednego klienta. Ale to też ma ulec zmianie w tym roku. Przed nastaniem 2021 kosmiczny internet ma być dostępny na terenie Ameryki Północnej a w 2021 globalnie.

Podobno do 2030 chcą zarobić na nim 50 miliardów dolarów. Ma to być skarbonka z której Elon ma sfinansować swoje marzenia o Marsie. Będzie potrzebna jeśli Starshipy mają być produkowane niemal taśmowo. Starlink zasługuje na osobną notkę, bo jest fascynujący pod wieloma względami. Ale postaram się przedstawić tu wersję skrótową. Orbita Starlinków jest około 65 razy niższa niż w przypadku orbit geostacjonarnych, co daje mniej więcej stukrotnie mniejsze opóźnienie w przypadku drogi w tę i z powrotem. Obecnie w sektorze finansowym firmy są gotowe wiercić przez granitowe góry byle tylko światłowody mogły iść krótszą trasą. Jeśli więc zastanawiacie się, czy internetem Muska będą zainteresowani tylko ludzie na bezludziu, to zapewniam że nie. Aspekt który chciałbym kiedyś rozwinąć to komunikacja między satelitami (laserowa) i ze stacjami naziemnymi (radiowa). Naziemny terminal Starlinka będzie wyglądać jak ufo wielkości pudełka pizzy i do śledzenia szybko przesuwających się satelit będzie korzystał z tak zwanego szyku fazowanego. Geniusz tego ponad stuletniego rozwiązania polega na tym, by zamiast siłowników czy jakiegoś skomplikowanego systemu ustawiania anteny wykorzystać matematykę. Macierz anten wysyła sygnały o odpowiednio dobranych przesunięciach dzięki czemu moc sygnału zostaje wzmocniona tylko w danym kierunku. W ten sposób jedynie manipulując opóźnieniem sygnału w poszczególnych antenach można strzelać wiązką w wybrany, wąski obszar nieba. Jak to dobrze, że mamy animowane gify, bo nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie zrozumieć powyższe.

Podsumowując SpaceX w 2020 może wysłać pierwszych astronautów w kosmos, uruchomić pierwszą konstelację telekomunikacyjną zupełnie nowej generacji i wykonać pierwsze loty Starshipem.


Źródła:
https://www.youtube.com/watch?v=HI_8cZwP5XA
https://www.youtube.com/watch?v=kutA8xD71Dw
https://weglowy.blogspot.com/search/label/SpaceX
https://www.spacex.com/news/2019/07/15/update-flight-abort-static-fire-anomaly-investigation


Podoba Ci się to co robię? Wpłyń na rozwój strony i zostań patronem Węglowego.


niedziela, 2 lutego 2020

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna LEGO (21321)

Jak się okazało chętnie czytaliście moje wynurzenia na temat Księżycowego lądownika LEGO, więc stwierdziłem, że i z okazji premiery nowego kosmiczno-realistycznego zestawu napiszę kilka słów. Apollo upamiętniał 50-lecie lądowania człowieka na Księżycu. W 2019 roku LEGO postanowiło uczcić dziesięciolecie projektu Ideas. W ramach LEGO Ideas internauci głosują na fanowskie konstrukcje, które mogą stać się oficjalnymi zestawami. W ramach jubileuszu firma zorganizowała głosowanie na kilka propozycji, które choć otrzymały wymagany próg 10 000 głosów nie trafiły jednak do sprzedaży (dzieje się tak z wielu powodów). Wśród nich znalazł się projekt Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, który w 2017 roku uzyskał próg, ale nie doczekał się produkcji. W specjalnym głosowaniu minionego lata uzyskał ponad 22 000 głosów dzięki którym 1 lutego 2020 trafił na sklepowe półki.


Budowa

Jak przystało na poważnego, dorosłego faceta, wstałem rankiem tej szarej soboty i ruszyłem w drogę. Ścigając się z jakimiś dziesięciolatkami dopadłem do półki, do której te małe łajzy ledwo sięgały i chwilę później byłem już w klubie posiadaczy ISS.

Zestaw liczy sobie 864 elementy. Zgodnie ze zwyczajem, jako część serii Ideas, nie zawiera żadnych naklejek, podobnie jak w przypadku Saturna V. To zbawienne, bo klockowa ISS zawiera całkiem sporo nadruków, które jako naklejki pewnie przyprawiły mnie o zawał. Dwie godziny powinny starczyć by przejść przez 145 satysfakcjonujących kroków.

Jest tu kilka ciekawych pomysłów, ale nic na miarę szalenie ciekawych technik Saturna V czy Apollo. Jest natomiast trochę zwodniczo podobnych etapów, przez co zdarzyło mi się raz przeoczyć kilka elementów, przez co głowiłem się nad prześwitem na czerwonej ośce na której spoczywa rufowa część stacji, m.in. moduły Zaria i Zwiezda. Nie nazwałbym jednak konstrukcji ani trudną ani nudną.

Ostatecznie model jest zaskakująco duży jak na taką ilość elementów. Można też poszaleć z jego układem. Od przewidzianego przez twórców układania paneli słonecznych, po samodzielne przestawianie modułów. Sam jeszcze tego nie robiłem ale np. Kayla LaFrance, kontroler lotów ISS, jeszcze przed premierą mówiła, że ona i jej koledzy z NASA już się szykują do odtwarzania różnych konfiguracji Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, gdyż ta ulegała zmianom na przestrzeni lat.

Klockowa ISS jest dość delikatna. Podstawka i kręgosłup stacji trzymają się świetnie, ale już mniejsze elementy odpadają dość łatwo. To zdecydowanie model nastawiony na to by wyglądać ładnie na półce, podczas gdy Apollo i Saturn V to wytrzymałe bestie, które można podnosić, rozdzielać itd.


Walory edukacyjne

Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego. Apollo zachwycił mnie małymi przypisami, które tłumaczyły co w danym momencie konstruujemy i do czego służyło. Zupełnie nie rozumiem, czemu czegoś podobnego nie zrobiono w przypadku tego zestawu. Dlaczego zabrakło choćby krótkich informacji jak nazywa się budowany w danym momencie moduł? Minimalnym wysiłkiem można by szalenie wzbogacić walory zestawu.

Boli mnie to tym bardziej, że jak widzicie na fotkach, sporo części oddano wybitnie za pomocą klocków. Nawet takie detale jak kopuła widokowa przy module Tranquility, czy dmuchany moduł Bigelow Airspace, które widzicie obok. To przez te okienka wykonano wiele zatykających dech w piersi zdjęć naszej planety. Nawiasem mówiąc z domyślnym układem stacji rzeczywiście jest coś nie do końca bo tą słynną kopułę zasłaniają panele innego modułu. Zresztą fotka kanadyjskiego Canadarm2 trochę wyżej wykonana jest również przez okna kopuły.


Końcowe myśli

Myślę, że to śliczny model. Nie ukrywam, że z trio (Saturn V, Lądownik, ISS) wypada najsłabiej. Szkoda, że nie opisuje lepiej stacji. Większość łatwo rozpozna panele słoneczne, ale pewnie mało kto wie, że białe powierzchnie mają odprowadzać ciepło. Byłoby świetnie, jakby posiadacz mógł łatwo wskazać gdzie śpią astronauci. Mimo tych niedoskonałości to dobry zakup. Podstawkę zdobi m.in. kapitalny modelik promu kosmicznego (choć jest on zupełnie nie w skali, tzn powinien być jakieś 60% większy) i nieokreślona kapsuła (może to być równie dobrze Orion jak i Dragon). A skoro już o skali mowa, to postanowiłem samodzielnie przygotować uproszczony model konstruowanego właśnie przez SpaceX, ogromniastego Starshipa. Będzie on mierzyć około 50 metrów i jest jedynie górną częścią rewolucyjnej rakiety wielokrotnego użytku, skonstruowanej z nierdzewnej stali.

Budowa ISS wymagała ok 40 lotów kosmicznych. Gdyby 15 krajów członkowskich dysponowało Starshipem, to teoretycznie wystarczyłoby pięć startów.