sobota, 30 maja 2020

12 przełomów SpaceX

SpaceX zapisała się w historii. Ponownie. Technicznie nie jest to wielki przełom. Psychologicznie, medialnie - ogromny. To, że w kapsule na czubku 70-metrowej rakiety można było umieścić ludzi jest naturalną konsekwencją technicznych przełomów, których firma dokonała w ciągu ostatnich dwunastu lat.

28 września 2008 Falcon 1 stał się pierwszą prywatną rakietą na paliwo ciekłe, która dotarła na orbitę. Rok później, 14 lipca 2009, Falcon 1 stał się pierwszą rakietą prywatnej produkcji, która umieściła na orbicie komercyjnego satelitę.

Kolejny przełom nastąpił w grudni 2010, gdy na szczycie nowej rakiety Falcon 9 SpaceX wystrzelił kapsułę Dragon. Dragon okrążył Ziemię dwukrotnie na stabilnej orbicie po czym przystąpił do wchodzenia w atmosferę i z powodzeniem wodował na Oceanie Spokojnym.

Naturalną konsekwencją tego był początek lotów zaopatrzeniowych na Międzynarodową Stację Kosmiczną. SpaceX jako pierwsza prywatna firma zaczęła dostarczać zapasy i sprzęt na ISS (25 maja 2012).

Całkiem bezprecedensowe było jednak lądowanie pierwszego stopnia Falcona 9 w grudniu 2015 roku. Do tej pory każda rakieta leciała tylko raz i trafiała na złom, w dobrym przypadku wcześniej wykonując swoją misję. O tym jak bardzo ważny był ten przełom pisałem wielokrotnie.

Potem nastąpiły kolejne kroki w kierunku reużywalności. W 2017 odzyskanie owiewek ładunku oraz ponowny lot towarowego Dragona. W 2018 odbył się pierwszy lot Falcona Heavy. W jego trakcie boczne boostery dokonały widowiskowego lądowania synchronicznego. Zwieńczeniem lotu, dowodem na skuteczność rakiety było umieszczenie ładunku na orbicie heliocentrycznej. Przez ładunek rozumiemy Teslę Elona Muska.

W 2019 SpaceX jako pierwsza firma prywatna wysłała na orbitę załogowy statek kosmiczny, czyli załogową wersję Dragona. Jako pierwsi prywaciarze na orbicie dokonali też autonomicznego dokowania z ISS.

W zeszłym roku miał miejsce krótki lot Starhoppera. Ten “niewielki” pojazd ze stali nierdzewnej był pierwszym na świecie, który poleciał dzięki silnikowi typu “full flow staged combution engine”, który nie bez powodu niektórzy nazywają złotym graalem silników rakietowych. Mam nadzieję kiedyś napisać tekst, który wyjaśni dlaczego.

… Mamy rok 2020, rakiety Falcon 9 mają na koncie niemal 90 startów. Kapsuły Dragon również wykazały swoją skuteczność. Szczególnie dzisiaj. Dlatego ten przełom wydaje się po prostu złożeniem poprzednich i ich logicznym następstwem. Jednak fakt, że na szczycie rakiety znajdowali się ludzie, wynikający z tego szum medialny sprawiają, że ta misja odbije się mocniejszym echem niż na przykład technicznie ważniejsze lądowanie boosterów.I nie ma w tym nic złego. Jeśli obudzi wyobraźnię i marzenia, to świetnie. Kudos dla całej ekipy SpaceX. Czekamy na więcej!

… Tyle przygotowanego wcześniej tekstu. A tak na gorąco - WOW. Trudno nie ulec tym emocjom. Świetnie było oglądać ten wycinek historii i nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Dużo wrażeń i masa niesamowitych obrazów. Ekipa pokładowa w czarnych kostiumach, niesamowity kontrast białych tesli i kombinezonów z deszczową szaro-rdzawą platformą startową, powolutku odsuwający się kołnierz z korytarzem dla załogi aż wreszcie start. Nagły, płynny, idealny. Separacja, powrót i idealne lądowanie boostera, aż wreszcie dryfujący sobie spokojnie i powoli dinozaur.


poniedziałek, 25 maja 2020

Wyniki konkursu "Z czego zrobiony jest świat"

Dziękuję wszystkim z udział w konkursie “Z czego zrobiony jest świat”. W zasadzie wszyscy udzielili poprawnych odpowiedzi, choć niektóre były mniej lub bardziej pełne.

1. Pytanie o balon z helem na 14,5 raza lżejszej Ziemi było podchwytliwe. Większość Was jednak słusznie wnioskowała, że różnica gęstości wciąż sprawiłaby, że balon w teorii powinien się unosić. Kilka osób jednak poszło dalej w rozważaniach. Zwrócili uwagę, że przy tak niskiej masie planety, mogłaby nie utrzymać magnetosfery i stracić przez to atmosferę (a bez atmosfery balon nie doświadczyłby jej wyporności).

Nawet rozrzedzona atmosfera cięższa od helu mogłaby być niewystarczająca by przeważyć nad lateksowym balonem. Warto jednocześnie pamiętać, że Tytan jest ponad czterdziestokrotnie lżejszy od Ziemi a posiada tak gęstą atmosferę, że ciśnienie przy powierzchni jest półtora razy większe niż na naszej planecie.

2. W pytaniu o alternatywne pierwiastki do transportu tlenu, niektórzy wspominali o organizmach, które nie potrzebują tlenu, lub transportują go w postaci rozpuszczonej. Chodziło jednak o inne metale wiążące tlen tak jak żelazo w hemoglobinie.

Praktycznie wszyscy wspomnieli o hemocyjaninie, która nadaje krwi błękitną barwę i zawiera miedź. Co bardziej dociekliwi wspomnieli o też o zawierającej mangan, brązowej pinnaglobinie, a nawet o syntetycznej koboglobinie, gdzie to kobalt wiązałby tlen, która gdyby występowałaby we krwi barwiłaby ją na żółto.

3. Pierwiastek 74, który najlepiej kojarzyć można ze starych żarówek, to wolfram lub tungsten. W języku szwedzkim tung oznacza ciężki, a stein kamień. Tymczasem w języku niemieckim wolf oznacza wilka, a rahm może oznaczać zarówno brud jak i śmietanę.

Tyle względem omówienia odpowiedzi. A książki powędrują do trzech osób i są nimi: Wiktor Bukowski, Mariusz Myszkier i Mateusz Noszka.

Lada moment spytam Was o adresy do wysyłki nagród :)
Gratulacje i dzięki za udział!



wtorek, 19 maja 2020

Konkurs - Z czego zrobiony jest świat

To zdecydowanie książkowy tydzień. Miło mi ogłosić, że wraz z Wydawnictwem Muza organizujemy konkurs promujący książkę “Z czego zrobiony jest świat”. By wziąć w nim udział wystarczy do piątku 22 maja 2020 roku wysłać odpowiedzi na adres weglowy.szowinista@gmail.com.

Zmierzycie się z trzema prostymi pytaniami:

1. Czy gdyby Ziemia była 14,5 raza lżejsza, balon wypełniony helem wciąż unosiłby się w powietrzu?

2. W swojej książce Anna Royne wspomina, że bez żelaza nie moglibyśmy oddychać tlenem. Co jednak z innymi zwierzętami, czy któreś poradziły sobie zastępując żelazo innym pierwiastkiem?

3. Pierwiastek 74 znany jest co najmniej pod dwiema nazwami. Skąd wzięły się te nazwy?



Wśród osób, które odpowiedzą poprawnie na pytania, jednoosobowe jury wybierze najlepsze odpowiedzi, które zostaną nagrodzone egzemplarzami książki “Z czego zrobiony jest świat”. Powodzenia!

Anja Royne w swojej książce zabiera nas na wyprawę przez interesujące regiony tablicy okresowej pierwiastków. Dowiemy się skąd pochodzą atomy w nas i wokół nas, oraz jak się znalazły w tym miejscu. Możecie ją zamówić tutaj.


poniedziałek, 18 maja 2020

Mól moli

Co by się stało, gdyby w jednym miejscu zgromadzić mola moli?
Zrobiłoby się dość makabrycznie…

W ramach promocji nowej książki “How to. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów” miałem przyjemność przygotować dla Was polską wersję jednego z niezwykle popularnych wpisów Randalla Munrone. W oryginalnej wersji mole of moles traktował o molu kretów (mole = kret). W języku polskim ta zbieżność słowna tyczy się malutkich szkodników. Motyli, których larwy żywią się ubraniami. Czyli po prostu moli odzieżowych.

Mol jest jedną z jednostek SI. Jest to jednostka bezwymiarowa, coś jak kopa, miliard czy tuzin. Do niedawna definiowany był jako liczba atomów w 12 gramach izotopu węgla 12C. Czyli mniej więcej tyle co liczba atomów wodoru w jednym gramie wodoru (rzut oka na tablicę Mendelejewa albo na poprzednie zdanie i wszystko jasne). Mówiąc dokładnie jeden mol to 602 214 129 000 000 000 000 000. Czyli sześćset tryliardów (6 x 1023). Według wpisu Randalla jest to też przybliżona liczba ziaren piasku na planecie Ziemia. Przybliżenia, które ja znałem mówiły o dziesiątkach tryliardów (1022) ziaren piasku na wszystkich plażach Ziemi.



Teraz znalazłem przybliżenie mówiące o 5.6 x 1021 ziarnach piasku na plażach. Jednocześnie dotarłem do oszacowania uniwersytetu Hawajów który podaje liczbę “zaledwie” 7.5 x 1018 ziaren, dla plaż oraz pustyń. “Trochę” się rozmijają. Ale ten wpis miał być o molu moli a nie piachu. Więc jak wyglądałby mol moli?

Randall miał łatwo bo kret to ssak a ssaki istotnie składają się głównie z wody, więc znając liczbę i masę mola kretów mógł łatwo obliczyć objętość. Mi wypadało sprawdzić, czy przybliżenie latającego owada do gęstości wody byłoby słuszne.

Trochę nagimnastykowałem się z Google, wikipedią, visio, kartką papieru, ostatecznie założyłem (używając komara jako mniejszego odpowiednika, którego wymiary łatwiej zdobyć), że mól waży ok 20mg oraz, że jest cylindrem o długości 8mm i średnicy 1,8mm. W ten sposób obliczyłem, że metr sześcienny moli waży jakieś 982 kilogramów. Całkiem blisko 997 kilogramów dla metra sześciennego wody.

Zatem mol moli ważyłby 6.022×1023 x 20mg ≈ 1,2 x 1019 kg

To jakieś sto tysięcy razy więcej niż Mt. Everest. Albo tysiąc razy mniej niż Księżyc. Stworzyłyby kulę o średnicy 286 km. To znaczy, że mogła by się spokojnie przetoczyć pod międzynarodową stacją kosmiczną. Gdyby pokryć nimi Ziemię, byłaby to dwudziestocztero metrowa warstwa. Jeśli mieszkacie powyżej siódmego piętra moglibyście oglądać ocean owadzich ciałek rozciągający się po horyzont. Jeśli poniżej, odradzałbym podchodzenie do okien.

Wróćmy jednak do mola moli umieszczonego w kosmosie. W kosmosie nikt nie usłyszałby upiornego chrzęstu miażdżonych ciałek, mógłby jednak zobaczyć kulę trochę mniejszą od Mimasa, księżyca Saturna, który do złudzenia przypomina Gwiazdę Śmierci. Molowa planeta składa się z dość złożonych związków chemicznych. W ich wiązaniach kryje się sporo energii. Owady są bardziej kaloryczne od większości warzyw (jakieś 120 kalorii w 100g).

Normalnie energia ta zostałaby w sporej mierze uwolniona w wyniku rozkładu w postaci ciepła ale na Mol Prime nie ma tlenu (który przyspieszyłby proces) a pod kilkudziesięciokilometrową warstwą ciśnienie byłoby wystarczające by zabić bakterie i wysterylizować resztki moli. W trochę wyższych warstwach mogłoby jednak dochodzić do powolnego rozkładu, co podgrzewałoby planetkę. W przestrzeni kosmicznej ciężko oddawać ciepło, więc rosnąca temperatura zabijałaby bakterie, spowalniając gnicie, spowalniając przyrost temperatury.

Innymi słowy molowa planeta osiągnęłaby pewną dynamiczną równowagę. Przez miliony lat prądy konwekcyjne wynosiłyby ciepłe zgniłe resztki pozwalając chłodnym opaść niżej do strefy aktywnych bakterii. Co jakiś czas kieszenie metanu i innych gazów mogłyby tworzyć najobrzydliwsze gejzery we wszechświecie.

Przypominam, że wpis powstał na podstawie artykułu Randalla Munroe “A Mole of Moles”. Więcej podobnie absurdalnych, choć z reguły mniej makabrycznych rozważań możecie przeczytać w książce “How to. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów”. Zamówić ją możecie na stronie wydawnictwa Czarna Owca.


Źródła:
XKCD - A Mole of Moles - Oryginalny wpis What If
Are there more grains of sand on Earth or stars in the sky?


sobota, 16 maja 2020

Kanapowy Inżynier 2 - Silnik z krążącą detonacją

W świecie rakiet pojawiła się właśnie spora sensacja. Po raz pierwszy skonstruowano działający silnik z krążącą detonacją. Choć zaproponowano go w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku, dopiero teraz udało się go zbudować. Technologia ta może zwiększyć wydajność rakiet nawet o 25%, co w branży gdzie walczy się o każdy ułamek procenta, jest szalonym wynikiem. Ale o co tak naprawdę chodzi?

Silniki rakietowe korzystają z energii wyzwalanej przy spalaniu paliwa. Energia wiązań chemicznych w paliwie zostaje gwałtownie uwolniona, ciśnienie gazów w komorze spalania rośnie, kierowane są one w kierunku przeciwnym do pożądanego ruchu rakiety. Odpowiedni kształt komory spalania i dyszy umożliwia jak najlepsze wykorzystanie ciśnienia. Można to porównać do zakrywania palcem szlaucha ogrodowego. Wylewa on stałą ilość wody w jednostce czasu, jeśli zaciśniemy wylot woda będzie tryskać znacznie gwałtowniej niż gdy puścimy go luźno. W obu przypadkach jednakże napełnienie np. wiadra trwałoby tyle samo.

Istotne również jest to jaką mieszankę paliwa i utleniacza zastosujemy. Odpowiednie proporcje zapewnią idealne spalanie całego paliwa. W tym celu trzeba też zadbać o stały dopływ obu składników, oraz ich jak najmocniejsze wymieszanie. Gdyby komora miała jedynie pojedyncze dopływy paliwa i tlenu, do spalania dochodziłoby jedynie na ich granicy. Dlatego twórcy dbają o to by wewnątrz nieprzerwanie panowała ulewa drobinek tlenu i paliwa. Na dole w źródłach znajdziecie fascynujący film Scotta Manley’a o wtryskach paliwa, który pokazuje ile trudu zadawali sobie konstruktorzy by wyciskać kolejne procenty wydajności ze swoich maszyn.

Rewolucyjność silnika z krążącą detonacją wynika z tego w jaki sposób dochodzi do eksplozji paliwa. Żeby to wyjaśnić wpierw przypomnijmy sobie czym jest prędkość dźwięku. To prędkość z jaką rozchodzą się zaburzenia mechaniczne w ośrodku - np. kiedy słyszycie czyjś głos, to wasze uszy analizują serię zmian gęstości powietrza które docierają do waszych uszu. Niezależnie od tego jaki dźwięk podróżuje przez powietrze, robi to z taką samą prędkością (jakieś 344 m/s w temperaturze pokojowej).

Wróćmy do eksplozji paliwa w komorze spalania. W klasycznych silnikach mamy do czynienia z tak zwaną deflagracją. To taka eksplozja w której czoło “fali ognia” porusza się wolniej od prędkości dźwięku. W przypadku detonacji eksplozja rozchodzi się z prędkością dźwięku lub szybciej. Dlaczego to tak istotne? Bo dzięki temu wzrost ciśnienia w wyniku spalania paliwa jest znacznie większy. Spójrzcie na obrazek powyżej - w przypadku deflagracji zanim do mieszanki paliwa dotrze fala ognia, zostaje ona zaburzona przez fale ciśnienia i ulega rozszerzeniu pod wpływem ciepła. Tymczasem w przypadku detonacji, nasza starannie wtryskiwana do komory mieszanka drobinek paliwa i tlenu nie ma szans zorientować się co się zbliża. Spalanie zachodzi w idealnych warunkach, otrzymujemy bardzo wydajny skok ciśnienia. A jak wiemy dzięki przydługiemu wstępowi - to właśnie ciśnienie jest kluczowe do napędzania rakiety.

Słowem - detonacja zapewnia uzyskanie większej energii z mniejszej ilości paliwa. Tylko co zrobić, żeby detonacja trwała w sposób ciągły? Trzeba sprawić by krążyła w szczelinie między większym a mniejszym cylindrem. Z jednej strony dostarczane jest paliwo, produkty spalania wydostają się drugą i mogą być skierowane do klasycznej dyszy.

Idea prosta, ale nad wykonaniem pracowano niemal siedemdziesiąt lat. To dlatego, że bardzo trudno jest zapewnić idealne warunki do poruszania się fali detonacyjnej. Prędkość dźwięku zależy od składu ośrodka i od jego temperatury. Paliwo ciekłe ma temperaturę rzędu -150’C / -180’C, a spala się w temperaturze dwóch-trzech tysięcy stopni. Nie sposób wyobrazić sobie chaosu i turbulencji wewnątrz silnika w którym ma krążyć fala detonacyjna. Nic dziwnego zatem, że czasem krąży więcej niż jedna fala, ich prędkości są czasem różne, mogą dogonić się nawzajem, zdmuchnąć się, mogą wypchnąć niespalone paliwo nie tam gdzie trzeba, doprowadzić do eksplozji lub utraty wydajności…

Na przełomie kwietnia i maja 2020 zespół z University of Central Florida zaprezentował działający silnik z krążącą detonacją używający tlenu i wodoru. Według autorów eksperymentu kluczowe było idealne dopasowanie strumieni gazów doprowadzanych do komory spalania. Ich silnik uzyskał stabilny ciąg przy pięciu krążących falach detonacyjnych. Ciekaw jestem czy SpaceX i Blue Origin zainteresują się tym rozwiązaniem.


Źródła:
Publikacja ekipy UCF - publikacja ekipy UCF
Scott Manley - What Is A Rotating Detonation Engine
Scott Manley - Rocket Fuel Injectors
Everyday Astronaut - najlepszy film o silnikach rakietowych
Symulacja fali detonacyjnej
Artykuł w Popular Mechanics
Review on the Research Progresses in Rotating Detonation Engine
World-first "impossible" rotating detonation engine fires up


czwartek, 14 maja 2020

Neuralink zmieni wszystko


Obejrzałem ostatnio najnowszą rozmowę Joe Rogana z Elonem Muskiem. Nie będę ściemniał, po ostatnich wynurzeniach Elona na twitterze, po tym jak jego noworodek przebił siłę większości moich haseł, trochę bałem się tej rozmowy. Nie obyło się bez dwóch niespodzianek. Najważniejsza jest taka, że Elon jeszcze nie zwariował. Druga jest taka, że rozmowa ominęła niemal całkowicie kosmos a skupiła się na mózgu.

Impulsem do napisania notki był szok i niedowierzanie Rogana około 20tej minuty. Rogan może nie być ekspertem, ale to rozsądny i niegłupi człowiek, nawet jeśli nie zawsze się z nim zgadzam. Pomyślałem, że może warto napisać kilka słów o potencjale Neuralinka i interferjsów mózg-komputer (BMI) w ogóle.

Początkowym celem będzie pomoc ludziom z pewnymi ograniczeniami - przywracanie sprawności sparaliżowanym, wzroku niewidomym itd. Jeśli paraliż polega na przerwaniu nerwów gdzieś między mózgiem a kończyną (kończynami) to jeśli będziemy w stanie odczytywać w czasie rzeczywistym sygnały z neuronów znajdujących się na wąskim pasku naszego mózgu, na granicy płata czołowego i ciemieniowego, czyli w tak zwanej korze ruchowej, a następnie pobudzać nerwy w tych kończynach, możemy przywrócić sprawność pacjentowi. Jeśli połączenie będzie dwustronne, umożliwi również czucie. Analogicznie można by pomóc osobie z uszkodzonym nerwem wzrokowym - kora wzrokowa kryje się na potylicy zasada dokładnie tak sama.

To zdumiewająca i wspaniała perspektywa, ale to tylko drobna próbka możliwości BMI (Brain-Machine Interfaces, interfejsów mózg-komputer). To tak jakby powiedzieć, że komputery pozwalają na szybkie obliczanie wielkich liczb. To przecież jedynie ułamek ich możliwości…

Nasze mózgu ewoluowały “od środka do zewnątrz”. Takie uproszczenie pewnie wywołuje palpitacje u neurologów, ale może mi wybaczą... Najgłębiej w czaszce mamy tak zwany pień mózgu, który dba o to, żebyśmy oddychali, utrzymywali postawę, reguluje ciśnienie tętnicze, temperaturę, niektóre odruchy, odpowiada za przemianę materii itd. Wokół znajduje się układ limbiczny odpowiadający za emocje, motywację, strach, przyjemność i tak dalej. A już tak całkiem na wierzchu znajduje się kora mózgowa, która pozwala nam świadomie poruszać się, odbierać bodźce zmysłowe, a jej płat czołowy umożliwia nam myślenie, kombinowanie, planowanie i rysowanie komiksów o dziobakach.

Można powiedzieć, że już i tak jesteśmy cyborgami, korzystającymi z magicznych gadżetów, które dają dostęp do innych ludzi, wiedzy naszej cywilizacji, pomagają orientować się w terenie, zamawiać pizzę, skarpetki z dinozaurami, obrażać innych w internecie, wpisywać objawy chorób w google, oglądać netflixa itd. Ale interfejs między człowiekiem a jego cyber-rozszerzeniem jest bardzo, ale to bardzo lichy. Śmiganie kciukiem po ekranie, gadanie, czytanie i słuchanie… Obok widzicie obrazek Wait But Why, którego artykuł o Neuralinku opisuje to wszystkie sto razy lepiej niż ja (a jest tylko z 25 razy dłuższy). Radykalny pomysł Neuralinka jest taki - najwyższa pora na to, żeby mózg dostał kolejną warstwę.

Podstawową funkcją takiego interfejsu może być przywracanie lub naprawianie pewnych funkcji, które są dla nas naturalne. O tym napisałem na początku i już to wystarczyło by zszokować rozmówcę Muska. Warto przypomnieć, że takie rzeczy robimy już od lat - implanty ślimakowe odbierają dźwięki za pomocą elektroniki a następnie za pomocą elektrod stymulują nerwy słuchowe osób niesłyszących. Implanty DBS (deep-brain stimulation) pomagają chorym na Parkinsona, cierpiącym na OCD i epilepsję, dzięki elektrodom umieszczonym głęboko w mózgu i pobudzającym elektrycznie neurony.

Jeszcze daleka droga do tak drobnych elektrod by rejestrowały i pobudzały pojedyncze neurony. Mimo to wygląda na to, że Neuralink już wykonał skok dla całej dziedziny. Oprócz grafiki powyżej polecam wam lekturę mojego poprzedniego wpisu o Neuralinku. Czekam niecierpliwie na pierwsze wyniki działania ich “nici”. To raczkujący transhumanizm. Jak wspomniałem w poprzednim akapicie, prymitywne BMI już poprawiają życia ludzi. Nie potrafimy sobie nawet wyobrazić jakie możliwości będą oferować zaawansowane wersje.

Tytuł notki zainspirowany jest filmem Kurzgesagt “Genetic engineering will change everything”. W przypadku inżynierii genetycznej jesteśmy kilka kroków do przodu, ale obie dziedziny idą w tym samym kierunku - obie są na granicy stania się technologiami informatycznymi. Inżynieria genetyczna w zasadzie już nią jest. Potrafimy sekwencjonować DNA, możemy je również syntetyzować “literka po literce” (czytaj - zasada po zasadzie) i wycinać oraz wklejać w praktycznie dowolne miejsce nici genetycznej (CRISPR/Cas9). Narzędzia nie są jeszcze doskonałe, ale już dają nam wielką swobodę. Jest jednak cała masa dodatkowych utrudnień - ekspresja genów, złożoność procesów biologicznych - komórka i machina genetyczna to piekielnie skomplikowana rzecz.

Na tym tle mózg może okazać się w pewnym sensie prostszy. Gdy narzędzia będą dostatecznie zminiaturyzowane będzie tylko odczyt aktywności neuronów i stymulowanie jej. Będzie można w zasadzie zmieniać, leczyć i wykorzystywać dowolne funkcje mózgu. To jak wykorzystamy jedynki i zera będzie zależeć od nas. SMSowanie i kierowanie samochodem bez użycia rąk to pikuś. Porównując BMI do komputerów, możemy powiedzieć, że jesteśmy pomiędzy telegramem a prymitywnym telefonem. No może jesteśmy na etapie komputera ENIAC… W każdym Pac Man i komputer nawigacyjny Apollo są dopiero przed nami. Że nie wspomnę o tomografii, GPS, Google, modelowaniu komputerowym optymalizacjach, smartfonach itd.

Widząc pierwszy komputer można było się domyslić, że zastąpi on armię ludzi z kalkulatorami (excel), ale kto mógł wymyślić te wszystkie zastosowania, które otaczają nas każdego dnia i są częścią niemal każdej dziedziny życia? W zasadzie każda technologia informatyczna ma potencjał do wykładniczego rozwoju.

Dlatego tak bardzo podziałało na mnie zdumienie Joe Rogana na informację o potencjalnych leczniczych możliwościach. Tu nawet nie chodzi o granie na komputerze mózgiem czy wirtualną rzeczywistość, czy klimatyzację, która się włącza kiedy jest nam gorąco. Nie o gasnące światła, kiedy jest dla nas za jasno.

Neuralink to świat, gdzie kładąc się spać wydajesz polecenie - uśpij mnie na siedem godzin. Gdzie można nagrywać i przesyłać sny znajomym. Świat gdzie jedną myślą decydujesz, że od dzisiaj jarmuż smakuje jak lody pistacjowe a brokuły jak ser żółty. To zatarcie granicy gdzie kończę się “ja” a zaczyna świat dookoła.

Tak wiem, to straszne i przerażające. Ciekawe jak zareagowaliby John Mauchly i J. Presper Eckert (twórcy ENIACA) gdyby im powiedzieć jak bardzo zależni od komputerów będziemy za 70 lat.


Źródła:
Wait but why - Najlepszy tekst o Neuralinku (długi)
Mój poprzedni wpis o Neuralinku
Rozmowa Rogan-Musk (najnowsza)



niedziela, 3 maja 2020

SpaceX - update #2

Dzieje się, oj dzieje. Elon zwariował, lada moment istotny test Starshipa, za rogiem załogowy lot Dragona na ISS a NASA ogłasza krótką listę kandydatów na lądowniki Księżycowe. Jest o czym pisać, więc przejdźmy od razu do rzeczy.

Elonowi puszczają nerwy

Dziwne to czasy, gdy mocno upolityczniony, nominowany przez Trumpa administrator NASA, Jim Bridenstine gada z większym sensem niż Elon Musk. Niestety miliardera znów poniosła zła wena i prowadził niepoważne tyrady na Twitterze, zamiast zbliżać nas do Marsa (na szczęście jego firma wciąż to robi). Zaszkodził Tesli, co już go kosztowało kilka miliardów i pewnie czeka go spore tłumaczenie się przed odpowiednimi organami. Poza tym wygaduje głupoty jak rasowy kuc w kwestii koronawirusa. O dziwo zagadnięty o to szef NASA odpowiedział nadspodziewanie dojrzale i dyplomatycznie “w NASA pandemię koronawirusa traktujemy bardzo poważnie (...) w agencji zaraziła się znaczna liczba ludzi a nawet kilka osób straciło życie”.

Kto bogatemu zabroni. Rozumiem też presję jaką wywiera na biznesmena potencjalnie największy kryzys stulecia, ale przykro patrzeć na Twitterowe pierduty Muska. A jeśli idzie o presję i stres, to cóż… łatwiej przetrwać kryzys stulecia siedząc na miliardach niż będąc Kowalskim. Może pora na petycję do Elona, żeby odstawił Twittera?


Test statyczny i podskok Starshipa SN4

Piszę ten tekst w sobotnie popołudnie. Wczoraj minął pierwszy z terminów zarezerwowanych na test statyczny silnika Raptor, który niedawno zamontowano w prototypie SN4. Test się nie odbył, więc lada moment zacznie się kolejne okno, trzecie zarezerwowano na jutrzejszą noc.
UPDATE: Raczej nic z tego, z tego co widzę teraz celują jednak w 5 maja.

Test statyczny polega na odpaleniu ciągu silnika na kilka lub kilkanaście sekund, podczas gdy pojazd jest przytwierdzony do stanowiska. W tym wypadku powinien być formalnością - pamiętajmy, że na takim właśnie silniku poleciał Starhopper, zbudowano już kilkanaście egzemplarzy silnika Raptor, ten na pewno odbił test jeszcze przed montażem. Formalnością nie będzie natomiast kolejny test. Następny w kolejce jest podskok na 150 metrów. Ma to być zwieńczenie kariery SN4. Jest to o tyle ciekawe, że projekt Starshipa zakłada rozkład silników jak na grafice na dole notki. Trzy centralne silniki przystosowane są do pracy w atmosferze, trzy zewnętrzne mają działać w próżni. Dlatego montując jeden silnik nie ma możliwości by znalazł się on pod środkiem ciężkości. Co za tym idzie, konieczne będzie dość interesujące balansowanie całym prototypem.

Nie będzie to całkowicie wyjątkowa sytuacja. Nie jestem w stanie teraz namierzyć czy to rakiety Atlas czy Ariane czasem startują z pojedynczym boosterem na paliwo stałe, na pewno opisywał to niezrównany Scott Manley, jeśli ktoś pamięta, to zapraszam do komentowania. W tej sytuacji startują one z lekkim przechyłem by dodatkowy silnik po jednej stronie nie wywrócił całej rakiety na bok.

Następny prototyp Starshipa, SN5 ma mieć już trzy centralne Raptory. Ten egzemplarz ma się na nich wzbić na wysokość 25 km.


Parasolki dla Starlinka

Byłbym zapomniał... Nie cichną marudzenia na jasność Starlinków. Choć wielokrotnie podkreślano, że są najjaśniejsze w początkowych dniach po wystrzeleniu, kiedy dopiero ustawiają się na docelowych orbitach przy użyciu silników jonowych.

Dlatego w następnej partii (start przewidziany na 7 maja) przetesowane zostaną rozkładane osłony, które będa blokować światło słoneczne, by nie odbijało się od najjaśniejszych powierzchni satelit.


Załogowy lot Dragona

27 maja 2020 roku, o godzinie 22:32 polskiego czasu, zatknięty na czubku Faclona 9, oznaczonego klasycznym “worm logo” NASA, załogowy Dragon poleci na ISS. Na pokładzie będą astronauci Doug Hurley i Bob Behnken. Będzie to pierwszy lot załogowy z terenu USA od ośmiu lat, dziesięciu miesięcy, sześciu dni, dziesięciu godzin i trzydziestu pięciu minut.

Jeśli dopisze pogoda. Jeśli nie to zapasowa data to 30 maja. Jeśli jednak dojdzie do startu w środę 27 maja, dokowanie powinno mieć miejsce w czwartek o 17:29 czasu polskiego.


Trzy firmy opracują załogowe lądowniki księżycowe

No i największa bombeczka, choć najbardziej oddalona w czasie. NASA przyznała niemal miliard dolarów dla trzech firmy, by przez najbliższe dziesięć miesięcy rozwijały swoje propozycje załogowych lądowników księżycowych. Jeden z nich powinien posadzić na Księżycu kobietę i mężczyznę w 2024 roku w ramach programu Artemis.

Ponad połowę tej kwoty zgarnie “National Team”, czyli zespół złożony z firm Blue Origin, Lockheed Martin, Northrop Grumman i Draper. $250 baniek zgarnął zespół Dynetics a $135 milionów SpaceX.

Projekty pozostałych firm są dość klasyczne dlatego dziś nie poświęcę im czasu. Natomiast SpaceX udało się zachęcić NASA do pomysłu, by lądować na Księżycu Starshipem. Nie dostaliśmy zbyt wiele informacji ani animacji, ale dwie grafiki mówią całkiem sporo o tym jaką ewolucję przeszedł projekt. Na samym początku notki wstawiłem kolaż kolażu - do dostępnego w internecie porównania trzech opcji dodałem poprzedni render Starshipa.

Widać, że zamiast wykorzystać “uniwersalny” Starship, powstać ma specjalny wariant księżycowy. Niesie to za sobą szereg interesujących konsekwencji. Pozbawiony będzie “skrzydełek” aerodynamicznych, nieprzydatnych przy poruszaniu się między orbitą a powierzchnią Księżyca. Ponadto wygląda na to, że w górnej połowie znajdą się silniki manewrowe, które pozwolą sprytnie ominąć problem wzbijania ogromnych ilości księżycowego regolitu.

Spostrzegawczy mogą zauważyć, że na jednej z dwóch oficjalnych grafik widać, że dwa silniki są rozgrzane do czerwoności. Jeden z tych zoptymalizowanych do pracy w próżni i jeden atmosferyczny. To intrygujący detal. Prawdopodobnie wynika z tego, że choć mniej wydajne w próżni, to wewnętrzne silniki będą umożliwiać manewrowanie (będą mieć mechanizm wychylania dysz).

Stworzenie księżycowego Starshipa ma dużo sensu, bo te wracające na Ziemię będą pokryte płytkami ceramicznymi. Mam pewne obawy, że moga one okazać się ślepym zaułkiem, ale jednocześnie myślę, że SpaceX opracuje coś lepszego niż NASA przy promach kosmicznych kilka dekad temu. Tak czy inaczej ma to sens - powinno zmniejszyć koszty i ilość problemów. Co za tym idzie, taki Starship będzie również tańszy od konkurencji a to przy nieporównywalnie większymi możliwościami transportu w stosunku do konkurencji.

Jednocześnie powyższe oznacza to, że taki księżycowy Starship będzie musiał polegać na tankowaniu na orbicie. Ta technologia może nie jest w powijakach, ale daleko jej jeszcze do dojrzałości.

Dlatego moje zdanie jest takie, że dwa pozostałe projekty, mają większe szanse na ten moment. Po pierwsze są w znacznie lepszych relacjach biznesowych z amerykańskimi kongresmenami, co jak wiadomo pomaga w decyzjach korzystnych dla firm. Po drugie, są zachowawcze. Po trzecie obstawiam, że wymagają mniej developmentu.

W związku z tym, nawet jeśli Spaceship będzie tańszy i lepszy pod każdym względem, możliwe, że to nie on poleci na Księżyc w 2024 roku. A jak Wy sądzicie? Która z powyższych wieści jest najciekawsza? Który z projektów jest Waszym zdaniem najbardziej obiecujący? Który ma największe szanse? Podzielcie się Waszym zdaniem tutaj.



Źródła:
NASA Names Companies to Develop Human Landers for Artemis Moon Missions
Twitter - render księżycowego Starshipa
Twitter Jima Bridenstine
Render lądującego Starshipa
Plany wobec SN4 i SN5
https://www.elonx.net/super-heavy-starship-compendium/
Podsumowanie konferencji prasowych przed misją Crew Demo-2
SpaceX to test Starlink “sun visor” to reduce brightness
Tweeter Elona - ruchome będą centralne dysze