poniedziałek, 27 maja 2013

Star Trek Into Darkness

Biosphere - Cloudwalker II


Na początku wypada jasno wyjaśnić jakie jest moje nastawienie do cyklu Star Trek. Nigdy nie byłem fanem. A do pewnego stopnia wręcz irytował mnie kosmitami, którzy różnili się od ludzi kształtem uszu, oraz udawaniem „prawdziwego SF”, gdy w praktyce twórcy wycierali sobie gębę naukowymi terminami by wprowadzić dowolną bzdurę. Mimo to widziałem kilka filmów, nie raz zerkałem również na seriale. Czasem trafiło się coś dobrego, a Star Trek: The Motion Picture uważam wręcz za bardzo dobry.

Dlatego restart serii z 2009 bardzo mi się spodobał. Lekki i przyjemny, mrugający do klasyków, jednocześnie dobrze przemyślany. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o W ciemność Star Trek. Głupio przetłumaczony tytuł to najmniejszy problem tego filmu. Zamiast wartkiej akcji, panuje raczej wrażenie pośpiechu. Bez sensu, byle efekciarstwo. Wiem, że można by to zarzucić też poprzedniej części, ale ta gorzej się z tym kryje. Oczywiście wszystko zrealizowane jest bardzo dobrze, momentami to prawdziwa uczta dla oka. Przynajmniej dopóki widz nie jest oślepiony wprost groteskową ilością lens flar, co niestety zdarza się co jakiś czas. Świetnie też ogląda się obsadę w swoich rolach. Powiedziałbym wręcz, że ich interakcje to najlepsze fragmenty filmu i szkoda, że jest ich tak straszliwie mało, bo co rusz coś musi wybuchać, kogoś trzeba bić, gonić lub do kogoś strzelać. Bedendict Cumberbatch jest świetnym aktorem i kilkakrotnie to pokazuje w czasie dwugodzinnego seansu. Jednakże zachwyty nad jego rolą są moim zdaniem trochę przesadzone.

Kilka dni przed seansem nowego Star Treka tłumaczyłem znajomemu, że oglądając film nie wybiegam myślami w przyszłość, nie zgaduję co będzie dalej, staram się skupiać tym, co się dzieje na ekranie. Daje to dobre efekty, filmy ogląda się przyjemniej. Zresztą przewidywalność w filmach wydaje mi się rzeczą normalną. Wielu jednak zdaje się straszliwie razić. Przynajmniej patrząc po ludziach którzy wychodząc z kina krzyczą że coś było takie oczywiste i wiedzieli to półgodziny wcześniej. Nie mam przekonania, czy nie jest to forma pompowania własnego ego… A może po prostu po obejrzeniu tysiąca filmów człowiek nabiera odporności?

Chyba niekoniecznie, bo pod tym względem W ciemność mi kilkakrotnie zgrzytnął. Było to jednak złożenie kilku elementów. Wielkie Tajemnice nie były takie wielkie i takie tajemnicze, a reżyser chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Film jest obwieszony strzelbami Czechowa (nomen omen) tak niedyskretnymi jak to tylko możliwe. Jakby tego było mało do gry często wchodzi straszliwa łopatologia. Efekt jest taki, że scena, która miała być chyba najbardziej wypełniona emocjami w całym filmie, jest ich pozbawiona, bo wiemy co będzie za chwilę, a do tego jest czymś pomiędzy karykaturą a parodią sceny z klasycznego Star Treka.

Atuty filmu z 2009 – reboota, wypełnionego starymi-nowymi postaciami, granie kontrastami i podobieństwami, nie wypadły równie dobrze w sequelu. Wygląda to tak, jakby nowa seria nie była w stanie stanąć na własnych nogach i daje nam coś bujającego się między remake a rebootem. Z tego powodu jestem też ciekawy czy kolejny film będzie się koncentrował na wojennej zawierusze z Klingonami, którą sugeruje w środku W ciemność, czy jednak trekiem w gwiazdy, co sugeruje pod koniec. Teraz, kiedy J.J. Abrams porzucił cykl na rzecz Gwiezdnych Wojen, wszystko jest możliwe.


piątek, 24 maja 2013

Saturn pozuje

Bear McCreary - Wander my friends

Sonda Cassini w 2004 roku weszła na orbitę Saturna i od tej pory regularnie dostarcza nam śliczne zdjęcia imponującej planety, jej pierścieni i księżyców. Mamy nadzieję, że będzie działać jeszcze co najmniej do 2017 roku. Kilka godzin temu po raz dziewięćdziesiąty pierwszy przeleciała obok Tytana (tym razem w odległości niecałego tysiąca kilometrów). I właśnie o ślicznych fotkach i obrazkach będzie ta notka.

Jak wiadomo większość uznaje Saturna za najładniejszą z planet. Jak gdyby pierścieni było mało, dla dodatkowego utwierdzenia swojej pozycji, czasem Saturn uwodzi nas również podwójną zorzą polarną.


(nie dajcie się zwieść napisom końcowym, najbardziej spektakularna jest animacja rozpoczynająca się na 2:52)

Jak wyjaśniono w filmiku, równonoc na Saturnie, będąca jednocześnie okazją do zrobienia zdjęć obu biegunów jednocześnie trafia się raz na 15 lat. Jednocześnie to okazja by zobaczyć minimalny cień pierścieni na planecie, gdyż są ustawione dokładnie krawędzią do Słońca:

(The Rite of Spring)

Powyższe zdjęcie z 2009 przez rozproszenie światła (czy raczej cienia) nie oddaje w pełni tego jak cieniutką warstwę okruszków lodu stanowią pierścienie (od 10m do 1km). Może lepsza będzie następująca analogia - gdyby Saturna skurczyć do piłki która zmieściła by się Wam w dłoni, pierścienie w najgrubszym miejscu byłyby dwa razy cieńsze od bakterii. Najcieńszymi warstwami można by ciąć wirusy. Jeśli powiększycie zdęcie możecie dojrzeć cztery białe cętki. Po lewej znajduje się Janus, na dole Epimeteusz, po prawej wewnątrz pierścienia Atlas, po prawej na zewnątrz Pandora.


Źródła:
Tytułowa fotka - NASA, Hubble
The Rite of Spring - NASA, Cassini


niedziela, 19 maja 2013

Czy Kepler rzeczywiście zawiódł?

Pink Floyd – Comfortably Numb

Drugie z czterech kół zamachowych teleskopu Keplera zawiodło. Warty pół miliarda dolarów sprzęt powoli obraca się na swojej orbicie, bez kontroli. NASA jeszcze nie spisała go na straty, jednak szanse na to by znowu został precyzyjnie wycelowany w odpowiedni fragment nieba i wypatrywał obce planety są małe. Choć sprawa oficjalnie nie jest przesądzona, zachowam się tak, jakby było już po Keplerze.

Jaka była misja?
Wbrew przekonaniom wielu teleskop Keplera wcale nie miał odnaleźć drugiej Ziemi. Jego zadanie było czysto „statystyczne”. Obserwując ponad sto tysięcy gwiazd miał stwierdzić jak wiele z nich posiada planety, jakie są ich typowe orbity, ile z nich to wielkie gazowe giganty a jaką część stanowią planety skalne, jak często pojedynczą gwiazdę okrąża więcej niż jedna planeta. Wszystkie te zadania Kepler zrealizował wyśmienicie, pokazując nam Wszechświat w którym jest więcej planet niż gwiazd. Miał funkcjonować 3,5 roku (czas wystarczający, żeby zobaczyć trzy tranzyty planet podobnych do Ziemi), okres ten minął w listopadzie 2012. Wszystko po tej dacie było “ekstra”.

Jak trudne to było?
Można powiedzieć, że na trudność wykrycia planety składają się dwa czynniki. Po pierwsze Kepler szuka regularnych spadków jasności gwiazdy, gdy zasłania ją planeta. Mówimy tu o dziesięciotysięcznych jasności całej gwiazdy. A przecież gwiazdy nie mają stałej jasności – rozbłyski, fluktuacje, plamy słoneczne… Z jakimi danymi borykają się poszukiwacze planet możecie zobaczyć tutaj. To wykresy jasności gwiazdy Kepler-20 i „zaćmienia” powodowane przez dwie planety wielkości podobnej do naszej (K-20e ma 0,868 promienia Ziemi, K-20f 1,034 promienia Ziemi). Nic dziwnego, że tak odkryte planety traktujemy jako kandydatów, a dopiero później są one potwierdzane przez obserwacje innymi teleskopami.

Drugim czynnikiem jest szczęście. Powierzchnie orbit układów planetarnych są najróżniejsze, a Kepler może wypatrzyć tylko te planety, które przechodzą przez tarczę gwiazdy. Im dalej od gwiazdy orbituje planeta, tym mniejsze nachylenie wystarczy by Kepler nigdy jej nie zobaczył. Uwaga, oto TEN moment, ilustracja własnoręczna:



Jak widać, planetę w odległości jednej jednostki astronomicznej „zgubimy” znacznie szybciej niż tą dwa razy bliżej. Żeby przedstawić to pod postacią liczb, zastanówmy się jakie byłyby szanse na wykrycie bliźniaczki Ziemi, gdyby krążyła wokół identycznej gwiazdy na identycznej orbicie. Chwila zabawy z trygonometrią i przekonamy się, że wystarczy odchylenie o 0,52 jednego stopnia by nie przechodziła przez tarczę gwiazdy. Czyli szanse na wykrycie wynoszą rozpaczliwe 0,29%. To znaczy, że na jedną wykrytą „Ziemię” przegapimy 341.

Jak wspominałem misja Keplera jest statystyczna. Więc spójrzmy na to statystycznie. Kepler obserwuje 100,000 gwiazd. Powiedzmy że wykrył 15 planet podobnych do Ziemi. 15 x 341 = 5015, to oznaczałoby, że 5% gwiazd ma planetę podobną do Ziemi. Przy 200 miliardach gwiazd w Drodze Mlecznej, oznacza to dziesięć miliardów planet podobnych do Ziemi.

Jakie są efekty misji Keplera?
To były przykładowe obliczenia, aby wyjaśnić zasadę. W rzeczywistości jest to bardziej złożone a wyniki są bardziej zachęcające. Pierwsze dane w 2011 sugerowały dwa miliardy podobnych Ziemi planet w samej Drodze Mlecznej. Astronomowie w 2013 wyliczają, że może ich być sto miliardów tutaj i 50 sekstylionów (10^21) we Wszechświecie. Wiemy, że skaliste planety są liczniejsze od gazowych (choć te łatwiej wykryć), że większość jest na większych orbitach (choć te na mniejszych też łatwiej wykryć).

Kepler pokazał nam też bogactwo i różnorodność obcych światów. Dzięki niemu zobaczyliśmy planety mniejsze od Merkurego, planety krążące wokół dwóch gwiazd, planety podobne Ziemi w odpowiedniej odległości od gwiazd, by mieć ciekłą wodę. A to tylko bonusowe wnioski, jak wskazałem wyżej – to tylko czubek góry lodowej.

Co dalej?
Kepler nie zawiódł, to spektakularny sukces. Doskonale zrobił swoje, czas na kolejne kroki. Wpierw pewnie wiele miesięcy zajmie nam przeszukiwanie danych zebranych do tej pory. Mamy 2740 kandydatów i 114 potwierdzonych planet. Jak do tej pory 90% kandydatów znajdowało potwierdzenie w późniejszych obserwacjach.


Kolejnym krokiem będzie analiza atmosfer obiecujących planet. Nowe technologie, oraz (miejmy nadzieję) nowe teleskopy, pozwolą nam ocenić gęstość i skład atmosfer. Jak wiele planet kończy jak Mars, jak wiele dzieli los Wenus no i oczywiście jak wiele przypomina Ziemię. Najlepsze dopiero przed nami.


Worlds: The Kepler Cadidates
(Animacja pokazująca 2299 planetarnych kandydatów krążących wokół jednej gwiazdy)


wtorek, 14 maja 2013

Scary Shit #10 – Dwoje we mnie

Danzig – Thirteen

Ktoś ostatnio spytał mnie czy cybernetyczny mózg w ogóle może istnieć, choćby w odległej przyszłości. Jak już tylko opanowałem połechtaną próżność, szybko odpowiedziałem „tak”. Bez względu na nasze przekonanie o wyjątkowości ludzkiego mózgu, fakty są takie, że to kłębek komórek. Jest ich skończenie wiele, tworzą strukturę o skończonej złożoności.

Do pojęcia jak działa ten niezwykły organ jest nam równie blisko jak daleko. Z jednej strony można powiedzieć, że wiemy bardzo niewiele, że dopiero się rozkręcamy. Z drugiej strony od 15 lat można mówić o protetyce mózgu. Implanty zapewniające głęboką stymulację mózgu (deep brain stimulation) wszczepiono 80 000 ludzi chorym na Parkinsona, epilepsję, przewlekły ból i inne dolegliwości. Do zrozumienia mózgu jest nam też coraz bliżej, bo coraz lepiej możemy analizować jego pracę. Bezinwazyjne skany mózgu są wciąż ulepszane. Obecnie ich rozdzielczość wynosi 0,04 mm. Najmniejsze neurony są wielkości 0,004 mm. Jeśli postęp technologii utrzyma tempo, to może już w 2020 będziemy mogli rejestrować pracę mózgu z dokładnością do pojedynczego neuronu. Dodajmy do tego komputery, które wciąż stają się coraz potężniejsze i potrafią przeszukiwać i interpretować coraz większe oceany danych a wnioski nasuną się same.

To nie będzie notka o tym, że czekają nas wszczepy mózgowe. Bo to już się dzieje. To nie będzie notka o tym, że czekają nas czasy, gdy myśli nie będą bezpieczne ani prywatne. Bo o tym napiszę kiedyś indziej. Mam w zanadrzu coś innego.

Hemisferektomia to ładne określenie na zabieg polegający na wyrżnięciu połowy mózgu. Zwykle powoduje połowiczny paraliż, ślepotę jednego oka, oraz pogorszenie sprawności intelektualnej. Nie jest to jednakże reguła. Pomijając, że możliwe jest odzyskanie praktycznie pełnej sprawności fizycznej, u niektórych pacjentów nie dochodziło praktycznie do żadnego pogorszenia zdolności kognitywnych. Medycyna zna między innymi przypadek z przełomu lat 70tych i 80tych, gdzie pacjent ukończył studia wyższe i uzyskiwał wynik powyżej średniej w testach IQ. Wniosek pierwszy – mózg jest w dechę i ma imponujące możliwości. Inne eksperymenty wykazały, że po urazie np. kory słuchowej, możliwe jest przejęcie jej funkcji przez inny obszar mózgu. Wniosek drugi – jedna półkula może zapewnić 100% funkcjonalności człowieka. Wiecie dokąd zmierzam?

Przed finałem jeszcze jedna ciekawostka. Wiecie jak śpią walenie? W ich przypadku oddech musi być świadomy, nieprzytomne zwierzę nie jest w stanie zaczerpnąć tchu. Badania aktywności mózgu potwierdziły, że delfiny śpią połówkami mózgu. Przez około ośmiu godzin dziennie, w dwugodzinnych cyklach, wyłączają one aktywność jednej półkuli mózgu. Druga jest mniej aktywna niż zwykle, ale kontroluje ciało. Wynurza się by wziąć wdech, unika przeszkód, wypatruje drapieżników. I tak na zmianę.

Pisałem już o tym, że cybernetyczne ciało, coś na kształt „całkowitej protezy” wydaje się nieuniknione. Prędzej lub później. Skoro jedna półkula może zapewnić pełną funkcjonalność, to znaczy, że możliwy powinien być dość makabryczny eksperyment rozdzielenia jednego człowieka na dwie, stuprocentowe osoby. Za mało jeszcze wiemy, by mieć pojęcie o skutkach czegoś takiego. Co ze wspomnieniami? Wygląda na to, że nawet pojedyncze wspomnienia są rozproszone w mózgu. Co z umiejętnościami? Każda półkula delfiniego mózgu wie jak rozpoznać drapieżnika i jak poruszać się w wodzie. Ale jak jest z człowiekiem? Jakie byłyby podobieństwa i różnice pomiędzy dwojgiem ludzi?

W tym momencie wiemy tylko jedno. Że to jest możliwe.


Źródła:
Restoring memory with a microchip
How to make a cognitivie neuroprosthetic
Hemispherectomy
Do whales and dolphins sleep?
How do whales and dolphins sleep without drowning?
Spatial resolution of non-invasive brain scanning
Autora grafiki nie znam, ale wygląda na to, że wpierw pojawiła się w tym artykule


PS. Mam wrażenie, że ta notka opisuje Paradoks Banacha-Tarskiego z piekła rodem.


piątek, 10 maja 2013

Iron Man 3

Brian Tyler – Can you dig it?


Wpierw zastanawiałem się czy w ogóle szykować notkę o Iron Manie 3. Bawiłem się w kinie tak dobrze, że nie miałem przekonania czy uda się napisać bez przesadnych zachwytów, co mogłoby doprowadzić do nadmiernego napompowania oczekiwań. Teraz natomiast mam obawy czy unikając spoilerów i pisząc o drobiazgach, które zgrzytały nie będzie wyglądało tak, jakby trzeci Iron Man był filmem średnim. W moim prywatnym rankingu to najlepszy z trzech filmów.

Żeby odwiedzić kino powinna wystarczyć świadomość, że spędzimy dwie godziny oglądając Roberta Downey Jr. świetnie bawiącego się swoją rolą. Spisuje się w niej doskonale zarówno, gdy jest zabawnym luzakiem, którego dobrze znamy i gdy nawiedza go trauma wydarzeń z Avengers, oraz gdy jest w poważnych tarapatach, bez pancerza na wyciągnięcie ręki. Reszta obsady spisuje się dobrze, ale nie ma się co oszukiwać to całkowicie jego show. Muszę tylko dodać kilka słów o Mandarynie. Wpierw byłem zirytowany obsadzeniem Bena Kingsleya w tej roli. Ostatecznie jednak charyzma tego aktora, kiedy widzimy go w czymś więcej niż tylko urywki nagrań, totalnie zadziałała i uważam, że to świetna postać. Marudzić mogę jedynie na Dona Cheadle, który wciąż jest sztywniakiem nie pasującym do komiksowej lekkości Terrence Howarda z pierwszego filmu.

Patrząc po niektórych opiniach wygląda na to, że trzeba powtarzać oczywiste. To ekranizacja komiksu z Marvelowskiego uniwersum. Oczekiwanie realizmu jest dość bezsensowne. Trzeba zaakceptować, że pancerze Tony’ego Starka są równie nierealistyczne jak możliwości jego nowych wrogów. Normą w świecie komiksu jest to, że superbohaterowie łączą siły a potem znów ratują świat w pojedynkę. Uważam wręcz, że twórcy IM3 wykazali się sporą dbałością mimochodem wspominając o wydarzenia z Avengers tak, że nie dziwi brak innych superherosów.

Seans mogę opisać jako bardzo obfity we wszelakie dobra. Jest kilka ponurych akcentów, które bardzo wyraźnie eksponowały zwiastuny, ale przede wszystkim to film pełen akcji, wydarzeń i postaci. Wszystko to jest świetnie zgrane tak, by nie było ani przesytu ani nudy. Do tego nowy Iron Man kilkukrotnie próbuje nas zaskoczyć, czasem mu się to udaje. Nie chcę nic zdradzać, więc powiem tylko, że było kilka rzeczy o których mówiłem sobie „byłoby fajnie, ale pewnie tak nie zrobią”. Chwilę później okazywało się, że jednak tak zrobili. Brawa.

Szczególnie miło było zobaczyć jak kapitalnie przedstawiono sceny, gdy Tony Stark pozbawiony pancerza stawia czoła nadludzkim przeciwnikom. Zamiast cierpiętniczego stylu i użalania, dostajemy trzeźwo myślącego i działającego bohatera, który radzi sobie w beznadziejnej sytuacji. Finał też wypada bardzo dobrze, jeśli tylko nie wymagamy niemożliwego, czyli by Iron Man 3 przebił skalą Avengersów.

Nie ma chyba potrzeby rozpisywać się o wykonaniu. Film jest oczywiście w 3D, ale jest to konwersja i to nie agresywna, przez co nie ma dyskomfortu, gdy coś próbuje się nam wcisnąć w oczy, tylko subtelna głębia o której zapominamy w czasie seansu. Efekty stoją na najwyższym poziomie, interakcja z pancerzami wypada świetnie. Na koniec warto pochwalić kompozycję Briana Tylera. O ile jako całość nie powala, to spisuje się dobrze w czasie seansów i dostarcza czegoś, na co Tony Stark zdecydowanie zasługiwał – świetny i wyrazisty motyw muzyczny.

W sumie niewiele wyszło tych zgrzytów, ale część zdradzałoby pewne elementy fabuły, więc je pominę. Ogólnie muszę jednak powiedzieć, że ostatnie minuty filmu, już po kulminacji to spora kiszka. Po łebkach, w pośpiechu i w niezbyt przemyślany sposób zrobiono kilka kompletnie niepotrzebnych rzeczy, które niczemu nie służą, które być może będzie trzeba odkręcać w kolejnych filmach.

Potem jednak następują długie napisy, które większość widowni zaznajomiona z filmami Marvela chętnie przeczeka, by zobaczyć małą bonusową scenkę, która wywoła kolejny szeroki uśmiech. Wyjdziemy z kina zadowoleni z poczuciem dobrze zainwestowanych pieniędzy.


środa, 8 maja 2013

Epicki Alfabet - C

Epicki Alfabet powraca. Tym razem już nie planuję przerw. Plan to jedna literka w miesiącu, mam nadzieję, że nie będzie to zbyt duży zgrzyt dla przyzwyczajonych do techniczno-naukowych treści. W większości Epicki Alfabet będzie powtórką z tego, co pojawiało się na starym blogu w 2009, ale nie zabraknie też nowych propozycji.


Crimson Tide - Hans Zimmer - W 2013 łatwiej niż w 2009 znaleźć muzykę w niezłej jakości. Mam ochotę powiedzieć, że to Hans Zimmer w pigułce, ale byłoby to nadużycie. Owszem ten utwór to świetny wyznacznik jego stylu, ale w ostatnich latach pokazał, że ma jeszcze kilka asów w rękawie.

Chronicles of Narnia - Harry Gregson-Williams - Bardziej "klasyczny" przykład epickiej kompozycji. Chóry, dramatyzm i symfoniczne brzmienia ze stosowną dla bitewnego utworu ilością bębnów.

Chariots of Fire - Vangelis - Oskarowa kompozycja. Nie wymaga przedstawienia.

Curse Of Golden Flower - Shigeru Umebayashi - Jedyną wadą tego grzmiącego chórami kawałka jest jego długość. Film chiński, kompozytor japoński.

Calamity - Two Steps From Hell - Fantastycznie rozkręcający się dramatyczny utwór TSFH, tych panów jeszcze nie raz usłyszymy w Alfabecie. Niesamowicie łączy lekkość z poczuciem ogromnej skali.

Chevaliers De Sangreal - Hans Zimmer - Drugi raz Zimmer w tym jednym zestawieniu. Zaskakujące jak wiele różniących się tempem i detalami wersji można znaleźć na YouTube. W wielu brakuje chórków, które zdecydowanie dopieszczają finał utworu.

Code Red - FF:The Spirits Within - Zastrzyk adrenaliny z (niezbyt udanego) filmowego Final Fantasy. Doskonale nadaje się na dwuminutowe odliczanie. Jak dla mnie ten utwór jest jak dziecko Bishop's Countdown


czwartek, 2 maja 2013

Co wiemy o pozasłonecznych planetach?

The Album Leaf – Window


18 milionów kilometrów od Ziemi, teleskop Keplera cierpliwie wpatruje się w sto tysięcy gwiazd. Nagle jedna z nich przygasa. Przez kilka godzin jest ciemniejsza o cztery setne jednego procenta. Dziewięć miesięcy później przygasa znowu w identyczny sposób. Gdy dzieje się to po raz trzeci, mamy przekonanie, że to obiecujący kandydat na planetę. Dziesięciometrowe zwierciadło teleskopu Kecka na szczycie hawajskiego wulkanu Mauna Kea zwraca się w kierunku drobnego punktu i wkrótce potwierdza – wokół gwiazdy Kepler-62 krąży planeta, którą nazwiemy Kepler-62f. To już piąta wykryta w tym układzie.

Obserwatorium Kecka pozwala przeanalizować dokładnie przesunięcia dopplerowskie w widmie gwiazdy. Choć to minimalny wpływ, planety ciągną gwiazdę w swoich kierunkach, czasem przesuwając jej światło w kierunku czerwonym, czasem w kierunku niebieskim. Mozolne obliczenia komputera, dopasowujące wpływ pięciu planet na zmiany widma wkrótce podają minimalne masy planet. Minimalne, bo nie wiemy jak bardzo płaszczyzna orbit jest nachylona w stosunku do Układu Słonecznego. Jeśli jest pod idealnym kątem, to masa minimalna jest prawdziwa. Masę maksymalną ocenić możemy po maksymalnym kącie – to jest takim, powyżej którego planety nie ustawiłyby się w jednej linii z okiem Keplera i ich gwiazdą.

(NASA Ames/JPL-Caltech)

Dzięki Keplerowi znamy promień (bo wiemy o ile „pociemniała” gwiazda) oraz okres obiegu, Keck pozwala wyznaczyć masę, co następnie umożliwia wyznaczenie promienia orbity. Obserwacje gwiazdy pozwalają ocenić jak wiele energii dociera na poszczególne orbity. Nowa planeta okazuje się znajdować w centrum ekosfery – pasa w którym możliwe jest istnienie wody w stanie ciekłym. Możliwe nie oznacza pewne, oznacza tylko, że poza nim jest, albo zbyt zimno by nawet przy ogromnej ilości gazów cieplarnianych stopić lód, albo zbyt gorąco nawet jeśli takich gazów nie ma. Tyczy się to głównie planet podobnych do Ziemi, bo księżyce gazowych gigantów, nie muszą grać według tych samych reguł.

Kepler-62f jednakże nie wygląda na gazowego giganta. O połowę większa od Ziemi planeta jest nieznacznie cięższa. Czyli jej gęstość jest znacznie niższa. Nie pasuje to do skalnej planety podobnej do naszego domu. Nie może to być również malutka gazowa planeta, gdyż potrzeba zdecydowanie większej masy by ciężkie jądro mogło utrzymać grubą warstwę gazów (dlatego na przykład w atmosferze ziemskiej nie może być dużo helu, gdyż naturalnie osiąga prędkość ucieczki i ulatuje w kosmos). Jeśli zaczniemy dopasowywać gęstość K-62f do różnych modeli, okaże się, że prawdopodobnie składa się w 15% - 75% z wody. Woda na Ziemi stanowi 0,02% masy i to wystarcza by ponad dwie trzecie powierzchni było przykryte oceanami.


(L. Kaltenegger (MPIA))

Światło, które opuściło Keplera-62 tysiąc dwieście lat temu, gdy zmarł Karol Wielki, cesarz Imperium Rzymskiego, dociera do nas teraz. Analizując wątle migoczącą gwiazdkę możemy wywnioskować tak wiele… A to dopiero początek. Nowe technologie odsiewania światła gwiazd i wyławiania światła odbitego od planet pozwalają na analizę ich spektrum. Udało się to zrobić z gazowymi gigantami w układzie HR 8799. Dzięki teleskopom nowej generacji, jak wyczekiwany przez wielu następca Hubble’a – James Webb Space Telescope, będziemy mogli analizować atmosfery planet podobnych do Ziemi, szukając oznak życia. A może w końcu, na którejś z nich, gdy będzie do nas zwrócona nocną stroną zobaczymy spektrum odpowiadające sztucznemu oświetleniu?


Źródła:
Universe Today – o nowych planetach wokół Keplera-62 i Keplera-69.
Space.com – o analizie spektrum gigantów w systemie HR 8799.
Grafika tytułowa notki – NASA/Ames/JPL-Caltech