sobota, 29 sierpnia 2020

Neuralink - podsumowanie prezentacji 2020

17 lipca 2019 roku odbyła się pierwsza prezentacja Neuralinka. Opisałem ją tutaj. Dziś w nocy przekonaliśmy się czego dokonała firma w ciągu ostatnich trzynastu miesięcy.


- Tak jak rok temu Elon stwierdził, że celem tej prezentacji jest zwabienie talentów do firmy.
- Na ten moment misją Neuralinka jest rozwiązywanie problemów z rdzeniem i mózgiem, w tym: Utrata pamięci, utrata słuchu, utrata wzroku, paraliż, depresja, bezsenność, ekstremalny ból, padaczka, zaburzenia lękowe, uzależnienia, udar, uszkodzenia mózgu
- Podkreślił, że znacznie bardziej toporne i prymitywne urządzenia poprawiły życie ponad 150 tysięcy ludzi.
- W przeciwieństwie do 2019 roku, obecnie “The Link” jest pojedynczym elementem zastępującym kawałek czaszki. Bez przewodu idącego do baterii/portu za uchem. Niewidoczny dla postronnych.
- Obecny model urządzenia posiada 1024 kanały, wymiary to 23x8mm, montowany “na równo” z czaszką. Posiada szereg urządzeń telemetrycznych - mierzy temperaturę, ciśnienie, posiada 6-osiowy IMU (inertial measurement unit), jest bezprzewodowy i ładowany indukcyjnie, całkowicie bezprzewodowy, posiada megabitową prędkość łącza.

- Chcą by implant Neuralinka mógł być wszczepiony w ciągu godziny, by pacjent mógł opuścić szpital tego samego dnia, wszystko bez znieczulenia ogólnego.
- Zaprezentował też robota, który miałby wykonać zabieg w całości - od nacięcia skalpu, otwarcia czaszki przez montaż sond, do zamknięcia rany. Robot był już używany, zabieg na mózgu jest bezkrwawy (!) - sondy są tak małe, że nie naruszają naczyń w mózgu.
- Elon przedstawił trzy świnki. Zdumiewające jak dużo chichotania wywoływały u miliardera.
- Joyce nie ma implantu. Zwykła świnka.
- Dorothy miała implant, ale został usunięty. To pokazało, że implant można usunąć bez szkody dla pacjenta.
- Virgil miał tremę i trzeba było poczekać zanim wyszedł do widowni. Kubełek z jedzeniem pomógł. Zaprezentowano feed na żywo z implantu. Według Elona były to sygnały czuciowe (węchowe) z ryjka Virgila.
- Wszystkie świnki wyglądały na zdrowe, można było dojrzeć bliznę ale nie widziałem zarysu implantu w czaszce.
- Kilku świnkom wszczepiono więcej niż jeden Neuralink.
- Na podstawie odczytów z Neuralinka z bardzo dobrą dokładnością można było przewidywać pozycje kończyn świnek (co jest elementem przywracania sprawności sparaliżowanym)

- Udało się też stymulować neurony za pomocą neuralinkowych nici.
- Każdy z 1024 kanałów może zarówno rejestrować aktywność neuronów i je stymulować.
- Urządzenie może działać cały dzień i naładować się w pełni w ciągu nocy. Zasięg 5-10 metrów.
- Neuralink otrzymał status “Breakthrough Device” od FDA w lipcu. Przyznaje się go urządzeniom, które w czasie testów przedklinicznych pokazały wielki potencjał do leczenia lub ulepszania istniejących terapii. Przyspiesza i ułatwia postęp prac nad terapiami tak by te szczególnie obiecujące mogły wcześniej pomóc ludziom.


Mój komentarz? Fenomenalny rozwój w ciągu roku. Pamiętajmy, że sondy wciąż są znacznie większe niż pojedynczy neuron. Niezwykle istotne jest to, że pokazano, iż można bezpiecznie usunąć urządzenie. Elektronika nie tylko potrafi się psuć, ale przede wszystkim może się starzeć. Więc perspektywa wymiany na nowszy, lepszy model, jest kusząca. Tym bardziej ważne jest, że Neuralink nie jest “wyrokiem”. Imponuje, że już teraz, na tak wczesnym etapie można dokonywać zabiegu bez ranienia mózgu.

Na krótką metę potencjał jest cudowny - leczenie niezwykle doskwierających dolegliwości. Na długą metę, potencjał jest nieograniczony.

Link do prezentacji: https://www.youtube.com/watch?v=DVvmgjBL74w




wtorek, 25 sierpnia 2020

Węglowy wywiad - dr Damian Parol

 Kolejny wywiad, ale po raz pierwszy w takiej formie. Koniecznie dajcie znać co sądzicie. Linki i odnośniki w opisie.


Dostępny również przez FB na fanpage Węglowego.

A teraz również na Anchor.fm (czyli również Spotify):



poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Dla całej ludzkości

A gdyby 20 czerwca 1969 na Księżycu wylądowali Sowieci? Gdyby Amerykanie mimo to nie odpuścili i postanowili, że teraz będziemy się ścigać kto pierwszy postawi bazę na Księżycu? Proste pytanie, zaowocowało świetnym serialem produkcji Apple.

“For All Mankind” to produkcja nietypowa i wręcz trudna do sklasyfikowania, bo ktoś mógłby powiedzieć, że bardziej niż SF pasuje do niej historical-fiction. Serial śledzi dzieje programu Apollo w alternatywnej historii. Za sterami produkcji siedzi Roland D. Moore, który stał za Star Trekiem: The Next Generation, Deep Space Nine, Voyagerem, oraz za Battlestar Galactica (oraz za niestety nie zrealizowanym Virtuality i niestety zrealizowanym Helix… jak można było taki potencjał tak spaprać…). Wśród konsultantów znalazł się astronauta Garrett Reisman, który po NASA pracował również w SpaceX.

Ta mieszanka dała szalenie realistyczny serial. Choć oczywiście nie brakuje tu pewnych naciąganych elementów, mam spore opory przed uznawaniem “For All Mankind” za serial SF. Napraawdę zadbano tu o wiele detali. Świetnie ekstrapoluje istniejące wówczas technologie oraz obecne wówczas nastroje. Produkcja zderza wielkie idee cywilizacji z małymi problemami, małych ludzi. W efekcie dobrzy ludzie czasem działają w sposób godny potępienia, a niskie pobudki polityków prowadzą do wydarzeń godnych pochwały.

Przedstawienie historii jest na tyle realistyczne, że nie wiem na ile to nie namiesza w głowie osobom nie zaznajomionym z prawdziwymi dziejami programu Apollo. Raczej każdy wie o lądowaniu Apollo 11, ale nie mam przekonania np. Ilu czytelników Węglowego byłoby w stanie bez sprawdzania powiedzieć ile osób w sumie stanęło na Księżycu. Tu podpowiedź - jeśli nie wiesz, to nie ma w tym nic złego. Nie wiem ile nagrań rozmów prezydentów USA to sprytnie pocięte prawdziwe rozmowy a na ile podłożony głos lub syntezator. Pewnie umknęło mi też sporo niuansów związanych z historią USA.

To co jednak spodobało mi się tu szczególnie, to oddanie klimatu tej ery. To astronauci są bohaterami, nie celebryci czy sportowcy. Program kosmiczny motywuje i inspiruje. “For All Mankind”, choć za ambicjami ludzi stoi okropna i groźna rywalizacja mocarstw, widać czego może dokonać człowiek. Ludzkość może sięgnąć gwiazd, musimy tylko chcieć.

Jako ciekawostkę wrzuciłem do tego tekstu fotkę radzieckiego lądownika księżycowego. Eksperci twierdzą, że Sowieci nie mieli szans, by dotrzeć na Księżyc jako pierwsi, natomiast faktem jest, że byli naprawdę blisko.

Dostępny jest już zwiastun sezonu drugiego. Zapowiada się… bardziej. Czy będę miał mniejsze opory przed zaklasyfikowaniem go jako SF? Nie wiem, ale i tak bardzo wyczekuję.






poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Burn. Charge. Repeat.

Piszę tego bloga dlatego, że lubię się dzielić tym co mnie fascynuje i ekscytuje. I ta notka to klasyczny przykład tego czym jest ten blog. Usłyszałem coś, powiedziałem sobie “wow” i poczułem potrzebę, żeby się z Wami tym podzielić.

Dziś będzie o tym jak Rocket Lab wraca do gry po ich trzynastym locie, który zakończył się porażką. Ta nowozelandzka, prywatna firma budująca rakiety znalazła sobie niszę wynosząc w kosmos niewielkie ładunki (do 225 kg na niską orbitę lub 150 kg na orbitę heliosynchroniczną).

Tym co wyróżnia ich rakietę, Electron, jest metoda tłoczenia paliwa i utleniacza do komory spalania. Rozwiązaniem dominującym w przemyśle kosmicznym jest używanie turbopomp, gdzie część paliwa i utleniacza spalana jest w celu napędzania turbiny, która pompuje większość pozostałego paliwa i tlenu (tony w ciągu każdej sekundy) do komory spalania. Tematyka jest fantastycznie złożona i kiedyś chętnie o tym napiszę...

Ale na pewno nie dziś, bo silniki Rutherford, które pchają Electrony na orbitę, są zdecydowanie innym gatunkiem. Paliwo i tlen tłoczą pompy elektryczne. Energia, którą można by zasilić moje mieszkanie przez niecałe dwa tygodnie, zgromadzona w bateriach zostaje zużyta w ciągu trzech minut.

Po pierwszym, nieudanym, teście w 2017, Rocket Lab wykonał jedenaście udanych lotów. Niestety 4 lipca ta korzystna passa dobiegła końca i lot trzynasty o nazwie "Pics or it didn't happen" uległ awarii. Drugi człon utracił ciąg i ładunek nie został umieszczony na odpowiedniej orbicie. W tym biznesie każda porażka to duży cios. Rocket Lab wraca jednak po miesiącu z wspaniałymi zapowiedziami.

Dzięki temu jak dynamicznie rozwija się przemysł baterii, wykorzystanie nowych technologii w kolejnych Electronach zaowocuje znacznie lepszymi osiągami, czyli lepszą ofertą dla klientów. Od teraz będą mogły dostarczyć nie 225 a 300 kg na niską orbitę i nie 150 a 200 kg na orbitę heliosynchroniczną.

Dodajmy jeszcze, że dodatkową elastyczność Rocket Lab zawdzięcza faktowi, że swoje silniki rakietowe produkują w technologii druku 3D. W trakcie najbliższego lotu podejmą próbę odzyskania pierwszego stopnia rakiety, co docelowo powinno obniżyć i tak już atrakcyjną, wynoszącą $6 milionów, cenę lotu.

To co jednak wywołało u mnie “wow” to idea ładowania baterii po starcie. RocketLab otwiera się na misje międzyplanetarne (to drugie “wow”). A w ich przypadku (i nie tylko) rakiety dokonują wielu odpaleń. Na przykład lot na Księżyc może wymagać ośmiokrotnego włączania ciągu w odstępie jednego lub kilku dni. Może to być wystarczający czas, by podładować baterie na tyle, by podtrzymać pracę silnika w czasie kolejnego odpalenia. W silnikach z turbopompami sam zapłon jest bardzo złożonym procesem, zakładam, że w Rutherfordzie jest to prostsze, no i znacznie wydajniej korzysta on z paliwa, które nie “marnuje” się na pompowanie.

Tak więc mądrze dobierając baterie do potrzeb odpalania silników, można idealnie skomponować masę rakiety i ładunku. Wszystko to uruchamia mój optymizm. Wyobrażam sobie bogate firmy i uczelnie, które mogą sobie pozwolić, żeby np wysłać małe satelity i sondy na orbitę Księżyca, czy w górne warstwy Wenus. Tim Dodd wspomina nawet, że tych kilka baniek to kwota, którą w teorii można by zebrać w ramach kampanii crowdfundingowej.

Jak tu się nie ekscytować, kiedy kosmos staje się znów trochę bliższy każdemu z nas?


Źródła:
Strona RocketLab
Nowy User Guide Electrona
OLF fragment o RocketLab
Sprójrzcie na nazwy ich startów :)


środa, 5 sierpnia 2020

No to poleciał

Trochę trzeba było poczekać, co nie powinno dziwić w przypadku nowych technologii i prototypów. W przypadku Starshipa można powiedzieć, że jednak było trochę pecha - jeden egzemplarz zniszczony przez błąd ludzki - zmniejszono ciśnienie w dolnym zbiorniku, gdy górny był wciąż napompowany. Przedostatni zniszczyła wada platformy a nie samego prototypu.

4 sierpnia (5 sierpnia w Polsce), dzień po odwołaniu testu, kilka godzin po kolejnym wstrzymaniu i odpompowaniu paliwa SN5 poleciał. Gładko, ślicznie i bez zgrzytów. No prawie.



Na ujęciu od środka widać, że Raptor się zapalił się w trakcie lotu, ciekawe ile jeszcze by poleciał. Zastanawiam się też co stało się na platformie startowej, bo zdecydowanie nie wygląda jakby silnik coś zdmuchnął. Jest błysk a potem eksplozja, więc może silnik coś podpalił. Może dlatego Elon napisał później, że planują jeszcze kilka takich skoków, żeby dopracować proces startu zanim poleci na 20km:

V1.1 legs will be ~60% longer. V2.0 legs will be much wider & taller — like Falcon, but capable of landing on unimproved surfaces & auto-leveling.

We’ll do several short hops to smooth out launch process, then go high altitude with body flaps

Czyli kolejne nóżki będą coraz dłuższe i lepiej przygotowane do lądowania na nierównych powierzchniach (Księżyc, Mars, te sprawy). A lot na 20km będzie już na wypasie - z noskiem i pokracznymi skrzydełkami.

Szykujcie się - czeka nas jeszcze dużo wybuchów.