piątek, 11 czerwca 2010

Black Dynamite

Polecanka: Sir Charles Hughes – Dynomite

Your knowledge of scientific biological transmogrifications is only outmatched by your zest for kung-fu treachery.

Filmowcy sięgają po stare filmy i serie, zasypują nas kolejnymi rymejkami sekłelami i innym szajsem, którego nie potrzebujemy i nic nie zapowiada by ta tendencja miała się zmienić. A jednak razem z tą śmierdzącą falą pojawiło się ostatnio kilka ciekawych rzeczy. Planet Terror, gdzie wyłożono kilka zielonych baniek, żeby film wyglądał jakby nakręcono go za 20.000, za rogiem czają się Expendables ociekający klimatem akcji z ery VHS. A teraz komuś przypomniał gatunek Blaxploitation…

Pojawił się Black Dynamite. Czarny Dynamit to weteran wietnamu, najlepszy człowiek CIA (ale już dla nich nie pracuje), jest super cool i zna kung fu. Obecnie nosi świetne garniaki i dba o czarnych braci z getta. Jak trzeba spuści komuś łomot, pięściami lub nunchaku. Kiedy jednak ginie jego brat, możemy być pewni, że przez miasto przeleje się rzeka krwi…

Reżyser, Scott Sanders zrobił z partactwa sztukę i niech mnie szlag… od razu stworzył arcydzieło. Trudno ogarnąć jak bardzo zły jest ten film. Widz jest zarzucany nieudolnością z taką intensywnością i w takim tempie, że trudno za tym nadążyć. Gówniane dialogi poganiają tandetne sceny pościgów. Wzięte z czapy walki kung fu mieszają się z debilną fabułą. Katastrofalnemu oświetleniu towarzyszy kulejący montaż. Obraz traci ostrość, w kadr wpada mikrofon. Rasizm, seks & przemoc.

Padam na kolana przed tym filmem. Wiem, że jeszcze nie raz go obejrzę, żeby zachwycać się jego przemyślaną i konsekwentną realizacją. Można go studiować niemal jak filmy Camerona i Tarantino. Black Dynamite chyba należy porównać do tych bohomazów Picassa, które tylko zdają się być dziełem idioty a w rzeczywistości prezentują niezwykły kunszt.