piątek, 12 lipca 2013

Pacific Rim

Nobuo Uematsu – Divinity I & II


“Rule of Cool – the limit of the willing suspension of disbelief for a given element is directly proportional to the element’s awesomeness.”
- Television Tropes & Idioms


O najnowszym filmie Guillermo Del Toro można mówić różnie. Określa się go listem miłosnym do japońskiego gatunku kaiju i mecha. Sam reżyser mówi, że chciał nakręcić film, po którym 12-letniemu Gullermo w latach 70 wybuchłaby głowa. Inni kompletnie niesłusznie wspominają o „tegorocznych transformerach”. Ja powiem, że Pacific Rim to największy film roku.

Całość z trudem upakowano w dwugodzinny seans i miejscami to czuć. Ciekawy i bujny świat, w którym ludzie zmagają się z ciągłymi atakami gigantycznych potworów zdecydowanie zasługiwałby na trzygodzinny metraż. Film wrzuca widza w późny okres wojny o przetrwanie ludzkości. Szybki prolog streszcza przybycie potworów, powstanie jaegerów, oraz to jak świat dostosował się do tego szaleństwa. To chyba zarazem najciekawszy i pozostawiający największy niedosyt element Pacific Rim. Świetnie, że wielu rzeczy dowiadujemy się w biegu czuć, że to uniwersum żyje własnym życiem. Migawki pokazują czaszkę potwora w muzeum, akcje „radzenia sobie” z ważącymi tysiące ton zwłokami monstrów, dowiadujemy się o lekach i narkotykach z nich pozyskiwanych, pada zdanie o kulcie przekonanym, że kaiju to kara bogów... Obok chwil dziecięcej radości w scenach akcji, o których później, czułem się trochę jak dzieciak wleczony w pośpiechu za rękę przez sklep z zabawkami. Tak wiele ciekawych motywów, które przemykają tak szybko.

GO

Filmowy świat zamieszkują też ludzie, którzy znaleźli sobie w nim jakieś miejsce. Głównym bohater, jest dość nijaki. Przez chwilę wydaje się, że będzie typem, który w czasie filmu musi się uporać ze swoją przeszłością, ale potem to gdzieś umyka i jest ot, takim typowym głównym bohaterem. Dookoła niego natomiast jest znacznie ciekawiej. Gromadka wyraźnie komiksowych postaci nadrabia to z nawiązką. Jest action girl Mako Mori, która ma swoje ambicje i słabości. Jest marszałek Stacker Pentecoast, który zdaje się dźwigać losy świata na własnych barkach. Jest para przerysowanych naukowców, wytatuowany Newton Geiszler i niemiecki Hermann Gottlieb, który wpierw wydał mi się przeszarżowany, ale wkrótce kupiłem go w całości. Wreszcie jest i Hannibal Chau, czyli błyszczący dosłownie i w przenośni Ron Perlman. Nie zabrakło też pilotów pozostałych robotów. Szkoda, że drużyna rosyjska i chińska ma tak mało czasu ekranowego.

BIG

Cały ten natłok postaci i ekspozycji sprawia, że zostało niewiele miejsca na fabułę. Ludzkość w starciach z monstrami radzi sobie coraz gorzej, rządy tracą wiarę w program wielkich robotów, a przyszłość zapowiada jeszcze intensywniejsze ataki. Albo my to skończymy, albo oni skończą z nami. Historyjka jest prosta ale nie głupia. Cały świat porównuje Pacific Rim do Transformersów, choć w rzeczywistości nie ma co porównywać. Filmy Baya koncentrują się na slapstickowym nastolatku otoczonym robotami, rażą głupotą, rynsztokowym humorem, gromkopierdnymi tekstami. Del Toro sprawił, że to jaegery są bohaterami filmu, nie oferuje wybitnych dialogów, ale widz nie krzywi się i nie przewraca oczami, gdy bohaterowie przemawiają. Nie dostajemy realizmu, bo dzieło z założenia jest komiksowe jak diabli, ale też nie razi durnotą, kilka razy mruga do widza lub jest zabawny, ale nie jest to wymuszone (jak już to lekko przeszarżowane).

OR

Wizualnie Pacific Rim powala. Zdecydowanie prosi się o ogromny ekran. Przyznam, że było kilka scen, które były trochę nieczytelne, być może był to zamierzony efekt, bo w tym filmie kamera nigdy nie wykonuje wymyślnych ruchów. Del Toro razem ze swoim operatorem Guillermo Navarro chcieli, że wszystkie sceny wyglądały jak kręcone w jakiś autentyczny sposób, zatem spece CGI przytwierdzali kamerę do wirtualnych samochodów, helikopterów itd. Mimo to czasem w nocnej ulewie, w gradzie walących się budynków, trudno się połapać między gnącą się stalą a trzaskanym pancerzem potworów. To jednak wyjątki. Najczęściej mimo wszechobecnego deszczu, ciemności rozjaśnianej reflektorami helikopterów i neonami miast można w pełni docenić ogrom walczących kolosów. Udźwiękowienie też jest fantastyczne. Szczególnie na początku, kiedy jeszcze byłem w stanie film oceniać dość chłodno i rozkładać na czynniki ujęło mnie wrażenie, jakie robi ryk kaiju, oraz pierwsze ciosy lądujące na wielkim cielsku. Dźwięk jaki musi wydawać rozpędzony pociąg uderzający w betonową ścianę.

GO

O dojrzałości reżysera może świadczyć design robotów i potworów. To nie jest estetyka, którą widzieliśmy w Hellboy’ach czy Labiryncie Fauna. Owszem jest komiksowo, ale nie fantasmagorycznie. Innymi słowy – jak na Del Toro, potwory są dość konserwatywne. Co nie przeszkadza im mieć świecących wzorów na ciałach, oczu w różnych miejscach i wymyślnych kształtów łbów. Ponadto czuć ukłon w kierunku japońskich klasyków, część tych stworów zdecydowanie można by przerobić na gumowe kostiumy, w których można by urządzić demolkę wśród makiet miasta. Muzyka Ramina Djawadiego pasuje świetnie. Przyznam, że byłbym łasy na epickie orkiestry i chóry, ale żywe, gitarowe brzmienia zdecydowanie lepiej zgrywają się z komiksowym stylem Pacific Rim. Na koniec wypadałoby wspomnieć o 3D. Przede wszystkim, mimo konwersji, obyło się bez wpadek. Jest na tyle subtelne, że na dobrą sprawę przez większość filmu o nim nie pamiętałem. Dla niektórych może to być wada, ja stoję na stanowisku, że tak właśnie powinno być. Tak jak na kolorowym filmie nie powinniśmy non-stop krzyczeć „o kurcze jakie kolory” tak w czasie seansu 3D nie powinniśmy być świadomi głębi. Raczej gdyby jej zabrakło film stałby się nagle płaski.

EXTINCT

Od dłuższego czasu wyczekiwałem Pacific Rim, balon oczekiwań był ogromny i trochę powietrza z niego uszło. Miło mi powiedzieć, że trailery nie pokazały wszystkiego, ale szkoda, że tak mało czasu dostały inne zespoły i roboty. Film nie jest idealny, nie ma w nim tej jednej sekwencji czy momentu definiującego doświadczenie w kinie, zamiast tego cały seans zarzuca nas niesamowitymi widokami i sekwencjami starć gigantów, ciągle trzymając widowisko na wysokim poziomie. Do tego jest grupka postaci, które wdzięcznie się ogląda na ekranie. Za wcześnie by mówić o najlepszym, myślę że rok 2013 jeszcze ma sporo do zaoferowania, nie będzie natomiast wielkim ryzykiem stwierdzić, że Pacific Rim to największy film roku.


4 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że akcja nie będzie nużąca jak w przypadku Człowieka ze stali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest, tam, gdzie w MoS bijatyki ciagna sie, jakby trwaly godziny,;tu jest efektownie, ale szybko i sprawnie.

      Usuń
  2. Fajny artykuł, choć jakoś zabrakło mi chociaż wzmianki o tym, że film czerpie pełnymi garściami z anime "Neon Genesis Evangelion". Tym bardziej, że była wzmianka o błędnym porównywaniu do transformersów (z czym się zgadzam).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo z Robot Jox. Są scenki żywcem wzięte z takich źródeł. Cóż no recka i tak mi pęczniała w oczach :)

      Usuń