piątek, 3 lipca 2015

Terminator: Genisys

Jeśli ktoś oczekuje cudów po piątym filmie w serii, to… nie powinien ich oczekiwać. A przecież w międzyczasie powstał również serial. Mimo to nowa część pokazuje, że poprzednicy nie wycisnęli tematu całkowicie i serwuje trochę nowych pomysłów oraz ciekawie bawi się z poprzednimi filmami. Zanim jednak ktoś się nakręci - Terminator: Genisys nie daje jednak powodów do zachwytu.

W filmie mocno kuleje casting. Podstawowym błędem było obsadzenie dwóch kartofli w rolach Johna Connora i Kyle Reese. Uważam, że prawdziwi aktorzy byliby lepsi od dwóch, niekształtnych warzyw. Pudłem też było zaangażowanie Emilii Clarke jako Sary Connor. Jej śliczna, dziecięca buzia nijak nie pasuje do tej roli. Dodam tu również, że nie pomaga scenariusz, według którego powinna być jeszcze większym twardzielem niż w Teminatorze 2, tymczasem… no cóż - nie jest. Dlatego z głównej obsady najlepiej wypada Arnold Schwarzenegger (i to zarówno ten prawdziwy 67-letni, jak i generowany komputerowo, młody). Najlepiej, choć momentami pod maską terminatora pojawia się coś jakby niestosowny uśmieszek. Na dalszym planie bardzo fajny, ale króciutki występ zalicza J.K. Simmons.

Można powiedzieć, że fabuła to największa siła Genisys. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że nie oznacza to, że scenariusz jest dobry. Film nie jest wtórny (choć Dzień Sądu to najlepsza część, można powiedzieć, że to remake ulepszający jedynkę), nie powtarza schematu wysyłania dwóch “agentów” w przeszłość by zabić/uratować kogoś. Zamiast tego odważnie majstruje z wydarzeniami Terminatora 1 i 2. Nie robi tego jednak całkiem bezboleśnie. Pierwsze dwa filmy doskonale radziły sobie z podróżą w czasie - po prostu nie wnikano w ten temat. Jak to działa?/Czemu trzeba podróżować z gołym tyłkiem?/Co z paradoksami?... Nie znam się na podróżach w czasie./Nieważne./Uciekajmy bo strzelają. Terminator: Genisys niestety mocno wchodzi w temat. Za grosz w tym sensu, jest za to trochę bełkotu.

Udało się za to wymyślić ciekawą rolę dla Johna Connora. Szkoda tylko, że wiecie… Ziemniak. Nadano ciekawą dynamikę trójkąta terminator - Sara Connor - Kyle Reese. Szkoda tylko, że dialogi są tak kiepskie. Zastanawiam się czy ktokolwiek nie zgrzyta zębami gdy słyszy jak Sara Connor zwraca się do terminatora per “Tatko”. W filmie zobaczymy też nowego terminatora, w końcu to stały element serii. I choć można by polemizować, jest on pewnym zastrzykiem świeżości (który nie udał się w Terminatorze 3).

Ozdobą tej serii były sceny akcji. Niestety tym razem zabrakło solidnej reżyserii. Choć są obiecujące momenty (pościg helikopterów), to dzień po seansie stwierdzam, że niewiele zapadło mi w pamięć. No może scena ze szpitalnym tomografem. Szkoda. Z reguły nie marudzę na takie drobne głupoty i niedociągnięcia, ale w przypadku Terminatora zrobię wyjątek i zachowam się jak nerd. Po pierwsze - jak to możliwe, że ćwierć wieku temu lepiej przedstawiono eksplozję nuklearną? Czemu fali uderzeniowej nie poprzedziło promieniowanie cieplne? Czemu wielki, metalowy most przewraca się jak plastikowa zabawka? Po drugie - od kilkudziesięciu lat kody kreskowe są normą w każdym sklepie. Dlaczego twórcy efektów specjalnych nie wiedzą jak wygląda ich skanowanie?!

Mija 31 lat od pierwszego Terminatora. Również tym razem Arnie wypowiada swoje klasyczne “I’ll be back”. Mimo wszystkich wymienionych powyżej wad bawiłem się nieźle. Jednakże od razu mam ochotę odpowiedzieć “Please, don’t”. Paramout jednakże jeszcze przed premierą dał zielone światło by Genisys był początkiem nowej trylogii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz