Planet Krypton + Main Theme – John Williams
Zack Snyder musiał wziąć do serca przytyki pod swoim adresem, bo w jego najnowszym filmie chyba nie ma ani jednego ujęcia w slow-mo. Człowiek ze stali trwa ponad dwie godziny i nie zwalnia ani na chwilę… No może trochę przesadzam, bo drobne dłużyzny prześlizgnęły się tu i ówdzie, ale nie ma wyśmiewanych efekciarskich spowolnień, które tak gęsto stosował do niedawna.
Christopher Nolan, który namieszał troszkę swoimi Batmanami, był producentem nowej wersji Supermana, co za tym idzie nie było końca przewidywaniom, że choć reżyseruje Snyder, to dostaniemy Superman Begins. Wiem, że wielu powie, że tak jest (i równie tyle samo powie, że tak nie jest), więc ominę temat szerokim łukiem. Bo jak dla mnie Man of Steel, stoi pewnie na własnych nogach. Film jest po prostu idealnie wyważony pomiędzy tworzeniem tej postaci od nowa a zachowywaniem jej rdzenia.
Jak przystało na kino komiksowe, seans oferuje gęstą i widowiskową rozpierduchę. Już sam początek na Kryptonie nie jest tylko krótkim prologiem, wycinkiem pokazującym skąd wziął się mały chłopiec na farmie Kentów. To rozbudowany i wywołujący zawrót głowy, naładowany akcją i efektami segment filmu. Potem Snyder raczy nas ciekawą mieszanką retrospekcji prezentujących młodość Clarka Kenta i wydarzeń, które doprowadzają do wielkiej rozróby w trzecim akcie.
Jeśli idzie o postacie i aktorów, należy się piątka z minusem. Henry Cavill jest świetnym Supermanem, ukształtowanym przez dwóch ojców, symbolem, ale nie wydmuszką. Niemało czasu ekranowego dostali Russell Crowe, Kevin Costner i Diane Lane. Minusik, może niezasłużony, dostają ludzie od castingu za Amy Adams. To świetna aktorka i jej Lois Lane ma kapitalną chemię ekranową z Supermanem, niestety jednak przez cały seans nie pasowała mi do tej roli. Na koniec wielkie brawa dla Michaela Shannona, który jako Generał Zod jest jednym z ciekawszych komiksowych łotrów jakich ostatnio widzieliśmy. Nie daje się złapać i zamknąć, żeby mieszać bohaterowi w głowie, nie jest zły dla bycia złym, nie kieruje nim zemsta. To zdeterminowany, niezwykle zdyscyplinowany i okrutny gość, który ma bardzo konkretny, praktyczny cel.
Żeby nie było tak idealnie, to trzeba wspomnieć, że są pewne rysy. Momentami film jest nierówny, ciut chaotyczny, zdarzyło się kilka rzeczy śmiesznych w niezamierzony sposób, trochę łopatologii. To film o Supermanie, więc znalazło się troszkę miejsca dla zwykłych ludzi czyniących dobro. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do np. reboota Star Treka nie przepadł „duch” oryginału. Niektórzy mogą to odebrać jako tandetę lub banały.
Podobnie jak Man of Steel, na koniec wracam do rozpierduchy (ten termin świetnie tu pasuje). Efekty imponują i cieszę się, że ostrzeżono mnie przed wersją 3D, bo przy tak prowadzonej kamerze obraz zapewnie traci wiele. Można powiedzieć, że w sumie wszystko to już widzieliśmy, ale chyba nigdy w taki sposób i w tej skali. Dopieszczona jest cała realizacja. Technologia Kryptończyków prezentuje się świetnie i nawet przekonująco, ich pancerze, design strojów. Ostatnie pochwały trafiają do Hansa Zimmera. Kiedyś kompletnie wtórny kompozytor, w ostatnich latach ciągle błyszczy. I tym razem jest nie inaczej. Soundtrack ma wyraźny motyw przewodni, emocje, akcję i całkiem ciekawe brzmienia. Nie trafi do kanonu tak jak kompozycja Williamsa z 1978, ale zdecydowanie to duży atut filmu.
Zack Snyder musiał wziąć do serca przytyki pod swoim adresem, bo w jego najnowszym filmie chyba nie ma ani jednego ujęcia w slow-mo. Człowiek ze stali trwa ponad dwie godziny i nie zwalnia ani na chwilę… No może trochę przesadzam, bo drobne dłużyzny prześlizgnęły się tu i ówdzie, ale nie ma wyśmiewanych efekciarskich spowolnień, które tak gęsto stosował do niedawna.
Christopher Nolan, który namieszał troszkę swoimi Batmanami, był producentem nowej wersji Supermana, co za tym idzie nie było końca przewidywaniom, że choć reżyseruje Snyder, to dostaniemy Superman Begins. Wiem, że wielu powie, że tak jest (i równie tyle samo powie, że tak nie jest), więc ominę temat szerokim łukiem. Bo jak dla mnie Man of Steel, stoi pewnie na własnych nogach. Film jest po prostu idealnie wyważony pomiędzy tworzeniem tej postaci od nowa a zachowywaniem jej rdzenia.
Jak przystało na kino komiksowe, seans oferuje gęstą i widowiskową rozpierduchę. Już sam początek na Kryptonie nie jest tylko krótkim prologiem, wycinkiem pokazującym skąd wziął się mały chłopiec na farmie Kentów. To rozbudowany i wywołujący zawrót głowy, naładowany akcją i efektami segment filmu. Potem Snyder raczy nas ciekawą mieszanką retrospekcji prezentujących młodość Clarka Kenta i wydarzeń, które doprowadzają do wielkiej rozróby w trzecim akcie.
Jeśli idzie o postacie i aktorów, należy się piątka z minusem. Henry Cavill jest świetnym Supermanem, ukształtowanym przez dwóch ojców, symbolem, ale nie wydmuszką. Niemało czasu ekranowego dostali Russell Crowe, Kevin Costner i Diane Lane. Minusik, może niezasłużony, dostają ludzie od castingu za Amy Adams. To świetna aktorka i jej Lois Lane ma kapitalną chemię ekranową z Supermanem, niestety jednak przez cały seans nie pasowała mi do tej roli. Na koniec wielkie brawa dla Michaela Shannona, który jako Generał Zod jest jednym z ciekawszych komiksowych łotrów jakich ostatnio widzieliśmy. Nie daje się złapać i zamknąć, żeby mieszać bohaterowi w głowie, nie jest zły dla bycia złym, nie kieruje nim zemsta. To zdeterminowany, niezwykle zdyscyplinowany i okrutny gość, który ma bardzo konkretny, praktyczny cel.
Żeby nie było tak idealnie, to trzeba wspomnieć, że są pewne rysy. Momentami film jest nierówny, ciut chaotyczny, zdarzyło się kilka rzeczy śmiesznych w niezamierzony sposób, trochę łopatologii. To film o Supermanie, więc znalazło się troszkę miejsca dla zwykłych ludzi czyniących dobro. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do np. reboota Star Treka nie przepadł „duch” oryginału. Niektórzy mogą to odebrać jako tandetę lub banały.
Podobnie jak Man of Steel, na koniec wracam do rozpierduchy (ten termin świetnie tu pasuje). Efekty imponują i cieszę się, że ostrzeżono mnie przed wersją 3D, bo przy tak prowadzonej kamerze obraz zapewnie traci wiele. Można powiedzieć, że w sumie wszystko to już widzieliśmy, ale chyba nigdy w taki sposób i w tej skali. Dopieszczona jest cała realizacja. Technologia Kryptończyków prezentuje się świetnie i nawet przekonująco, ich pancerze, design strojów. Ostatnie pochwały trafiają do Hansa Zimmera. Kiedyś kompletnie wtórny kompozytor, w ostatnich latach ciągle błyszczy. I tym razem jest nie inaczej. Soundtrack ma wyraźny motyw przewodni, emocje, akcję i całkiem ciekawe brzmienia. Nie trafi do kanonu tak jak kompozycja Williamsa z 1978, ale zdecydowanie to duży atut filmu.