niedziela, 23 września 2012

Resident Evil: Retribution



To już pięć lat od kiedy oglądam filmy z cyklu Resident Evil z chorą fascynacją. Coś na kształt niechlubnego odruchu zbiegowiska gapiów wokół krwawego wypadku popycha mnie do oglądania tych niby-filmów. W czasie samego seansu natomiast oskarżam się o masochizm. Tak czy inaczej średnio co dwa i pół roku obserwuję jak wyznaczane są nowe granice filmowej beznadziei.

Paul W.S. Anderson, który popełnił „scenariusze” (wymyślił losowe miejsca i napisał głupie dialogi) wszystkich pięciu* filmów, oraz wyreżyserował pierwszy, czwarty i piąty bada nieznane. Śmiało kroczy tam, gdzie dotarł mało który reżyser, w głębiny beztalencia, tandety i bylejakości.

Pierwszy film wydał się niezły, drugi był słabszy ale jeszcze trzymał jakiś poziom. To co dzieje się od trzeciego, jest wprost zdumiewające. Współczuję tym, którzy podobnie jak ja pamiętają jak w 2007 roku w Resident Evil: Extinction okazało się, że zombiakowy wirus zabił wszystko i wszystkich, nawet wodę. Tak – wodę. Trzeci film rozgrywał się na pustynnej Ziemi i był głupi. Czwarty film był w 3D i poza głupotą była to jego główna cecha. Najnowsza część dzieje się w laboratorium, które jest pod kopułą, pod wodą, pod lodem. Może to zombie-woda? W każdym razie kopuł jest dużo, każda udaje inną lokację pełną zombie, tak żeby film można było wypełnić scenami nawiązującymi kalkującymi poprzednie części. Skaczemy między Tokyo, amerykańskim przedmieściem, Moskwą. Niby różnorodność, ale nawet gdy kadr zasłaniają bajeczne atrybuty, pani (nomen omen) Bingbing Li, czuć nosem stęchliznę, oczy kłuje tandeta a uszy kaleczy głupota dialogów.

Ta udająca film sieczka, mogłaby być po prostu teledyskiem. Nawet wtedy jednakże nie byłby to specjalnie udany teledysk. Sceny akcji są nierealistyczne, nieangażujące i nieciekawe. Innowacja polega na dodatkowym fikołku, czy głupiej pozie. Spowolnione tempo nudzi, widowiskowość zastępują tanie fajerwerki.

Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż dobry, to zły adres. Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż śmieszny, to zły adres. Resident Evil: Retribution jest tak zły, że po prostu żenujący. W pełni zdaję sobie sprawę, że coś ze mną nie tak, skoro męczę się z tymi „dziełami”. Za każdym razem po seansie biegnę pod prysznic i łapię za pumeks, żeby jakoś pozbyć się tego uczucia oblepienia beznadzieją. Szczerze odradzam stabilnym psychicznie widzom. Sądzę, że nowa część serii o brokatowych wampirach ma godnego rywala w wyścigu o tytuł najgorszego filmu roku.



* Wiem, że jest też animacja i co-tam-jeszcze. Ale to jest poza cyklem Andersona.


4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, i od początku widzisz, że to nędza, i nadal się tym kaleczysz? To nie masochizm to jakaś apotemnofilia mózgowa. Cravenie, jak tak dalej pójdzie, to przy kolejnej części sam sobie amputujesz płat czołowy. Żyletką.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż dobry, to zły adres. Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż śmieszny, to zły adres. Resident Evil: Retribution jest tak zły, że po prostu żenujący. W pełni zdaję sobie sprawę, że coś ze mną nie tak, skoro męczę się z tymi „dziełami”. Za każdym razem po seansie biegnę pod prysznic i łapię za pumeks, żeby jakoś pozbyć się tego uczucia oblepienia beznadzieją. Szczerze odradzam stabilnym psychicznie widzom. Sądzę, że nowa część serii o brokatowych wampirach ma godnego rywala w wyścigu o tytuł najgorszego filmu roku." - sam wskazałeś że musisz być chory skoro ci się nie podobają poprzednie, a jednak oglądasz. Ja wolę się po prostu ponieść totalnie przegiętej konwencji i nadal uważam że to "dobre złe kino". ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostanę przy swoim zdaniu, że to jest złe, złe kino. Konwencja to jest w Evil Dead 2 i 3 ;)

      Usuń