wtorek, 12 października 2010

Czemu BSG tak bardzo daje radę

Bear McCreary - Prelude to War
Zmieniłem polecankę na dłuższy utwór, po tym jak tekst rozrósł mi się do takich rozmiarów za co przepraszam. Trudno jednak było tu coś skrócić.


Właśnie skończyłem ponowne oglądanie tego wykopanego w kosmos serialu. Raz jeszcze jestem zachwycony. Battlestar Galactica na szczęście ma trochę wad, które zapobiegły zapadnięciu się wszechświata pod ciężarem tej epy. Wady te jednak miażdżąco przeważają zalety. Wiele z nich warto przestudiować w kontekście RPGowym.

BSG kapitalnie przemyślany pod względem settingu serial. Tu Ziemia jest tylko mitem, ludzie są mieszkańcami Trzynastu Kolonii. Zakończona pół wieku wcześniej wojna z Cylonami - maszynami, które zbuntowały się przeciw ludzkości zdeterminowała "retro" styl Battlestarów. Bojowe krążowniki nie mają sieci komputerowej, jedynie pojedyncze maszyny, rozkazy wydawane są do wielgaśnych, ciężkich słuchawek z kręconym kablem. Bez wnikania w detale - sam fakt, że serial nie obrazuje przyszłości dzisiejszej Ziemi pozwolił autorom na sporą swobodę. Technologia statków kosmicznych, skoków nadświetlnych idzie w parze z powszechnym wykorzystaniem papieru, brakiem hologramów i masy futurystycznych dynksów, oczywistych w innych produkcjach SF. Świetne jest też samo zawiązanie akcji - serial opowiada o ludziach, którzy przetrwali powrót i nagły atak Cylonów. Ściślej - o tych, którzy mieli to (nie)szczęście byś w przestrzeni kosmicznej, kiedy trzynaście kolonii zbombardowano setkami bomb nuklearnych. Dlatego też na czele rządu staje minster edukacji - 43. w kolejce do władzy, a główne dowództwo spada na komandora starego Battlestara, który miał zostać przemianowany na orbitalne muzeum, pamiętające poprzednią wojnę.

Genialna muzyka, OGROMNA ilość świetnych postaci (tak doskonale napisanych i zagranych, że dobrze się je ogląda nawet jeśli ich nie lubimy), cała kopa niezapomnianych scen i pomysłów, rewelacyjne sekwencje starć w kosmosie... Ale w sumie nie o tym miałem, to byłby materiał na notkę po pierwszym obejrzeniu. Jednak dla uzupełnienia mogę wspomnieć, że zdarzają się pewne drobne potknięcia, które jednak nie psują przyjemności oglądania serialu. Jest jeden spory problem, który trochę boli - z jakiegoś powodu twórcy uparli się, by nie planować na wielką skalę, ani nawet zdecydować z góry pewnych rzeczy, co owocuje pewnymi drobnymi rozczarowaniami.

W tej notce jednak chciałem napisać o co najmniej dwóch rzeczach, którymi urzekł mnie ten serial przy drugim podejściu. Hitchcockowskie podbijanie piłeczki rzadko kiedy realizowane jest tak wzorcowo i konsekwentnie jak tutaj. Wiecie o czym mówię? Trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie. Weźmy na przykład sam początek serialu. Ludzkość zredukowana z miliardów do kilkudziesięciu tysięcy, chaos, tragedia i rozpacz, zupełna dezorganizacja, ale to nie wystarcza - co 33 minuty Cyloni wykonują skok nadświetlny w pogoni za flotą. Co 33 minuty myśliwce osłaniają flotę, która przygotowuje napędy do skoku, co 33 minuty zlicza się wszystkie statki, sprawdza uszkodzenia... Trwa to trzecią dobę, piloci zasypiają w czasie lądowania, mechanikom puszczają nerwy, wszyscy zaczynają popełniać błędy... Drugi sezon zaczyna się jeszcze mocniej - ranny komandor leży na stole operacyjnym, wróg atakuje, w wyniku pomyłki flota się rozprasza, dowodzenie obejmuje antypatyczny pułkownik, żeby odnaleźć flotę trzeba wykonać skomplikowane obliczenia z użyciem połączonych komputerów a to otwarte zaproszenie dla Cylońskiego wirusa do penetracji systemu, wszystko pod ciągłym ostrzałem, pełny clusterfrak... Majstersztyk. Dostrzegam, że w scenariuszach często daję graczom fory, staram się dbać by mieli zapasowe wyjście, kilka dróg rozwiązania problemu, wyjścia z opresji. Może najwyższa pora pójść na całość, zamiast się hamować, pchnąć rzeczy Beyond The Impossible.

Pewną ilustracją tego jest sama Galactica. Pojazd stary, niemal gotowy by stać się muzeum, każdorazowo musi brać na siebie ostrzał jako jedyna nadzieja floty, z sezonu na sezon jest coraz bardziej osmolona, poznaczona śladami eksplozji i uszkodzeń. W czwartym sezonie praktycznie zaczyna się rozpadać wydając żałosne jęki pracującego metalu. Warto o tym pomyśleć, jeśli planujemy kampanię, która rozegra się w jednym miejscu lub z tymi samymi bohaterami - niech ich opis i wizerunek ewoluuje.


Druga ciekawostka, trudno mi określić na ile można ją przenieść na RPGi, to dołujący klimat całości. Batlestar Galactica to niesamowicie pesymistyczne widowisko. Od początku do samego końca robi się tylko coraz gorzej. Najczęściej jak tylko wydarzy się coś dobrego, to lada moment czeka nas kopniak poniżej pasa. Dotarło jednak do mnie skąd bierze się ta przygnębiająca siła - tu nie ma załamujących ręce i płaczących bohaterów. Przyjmują to tak twardo, że ten ładunek przechodzi na widza. Jednocześnie nie jest to jakiś festiwal męczenników - raczej prawdziwych ludzi w ekstremalnej sytuacji. Komandor Adama potrzebował aż osiemnastu odcinków, żeby pozwolić sobie na chwilę słabości.


Trzecia rzecz, którą to motyw muzyczny. Raz jeszcze rzuciło mnie na kolana jak brawurowo twórcy wykorzystali muzykę - fabularnie, koncepcyjnie, estetycznie. Nie chcę spoilować, ale powiem, że pewien znany i lubiany utwór ma kluczowe znaczenie dla tego serialu. Piosenka jest "wyzwalaczem" wielkiego zwrotu fabularnego, nadaje niesamowitego kopa ostatniej scenie trzeciego sezonu, fragmenty jej tekstu przewijają się w dialogach postaci, różne aranżacje przewijają się w wielu odcinkach. Ktokolwiek to wymyślił miał żelazne cojones. To genialny pomysł który wypalił w stu procentach. Marzy mi się tak epickie wpisanie jakiejś muzyki w przygodę lub całą kampanię, ale póki co nawet nie próbuję tego zrealizować.


PS. Co do muzyki, to liczę, że w bliżej nieokreślonej przyszłości o muzyce z BSG w kontekście RPGowym napiszę trochę więcej w innym miejscu sieci.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz