Nie znający Elona Muska pewnie sądzili, że był zestresowany, że brakowało mu słów, kiedy ogłaszał swój Marsjański plan. Z pewnością nie było to przemówienie będące jakimkolwiek odbiciem mowy JFK z 1962. Bo Musk nie jest politykiem, tylko inżynierem (choć nie ma tego tytułu, to trudno mi go nie traktować w ten sposób). Jego priorytetem nie było inspirować i motywować. On przede wszystkim chciał się podzielić swoimi pomysłami, planami i przekonać do swojego spojrzenia na sprawę.
Jasne, że serce bije mi mocniej, kiedy słyszę, że “użyjemy stopów, których jeszcze nie wynaleziono, które wytrzymają obciążenia jakich jeszcze nigdy nie doświadczono, skonstruowanych z precyzją najdoskonalszego zegarka (...)”. Ale znacznie bardziej fascynuje mnie rzeczowy i konkretny Musk, który nie tylko przedstawia plany, ale również wchodzi w detale swoich rozwiązań, prezentuje tok myślenia i pozwala prześledzić proces decyzji. 27 września nie dowiedzieliśmy się, że SpaceX chce zabrać ludzkość na Marsa. To wiedzieliśmy wcześniej. Teraz wiemy też jak chcą tego dokonać.
Pchana na orbitę przez 42 silniki nowej generacji rakieta, będzie największą w historii - 122 metry wysokości. Jeśli porównamy ją z największym Jezusem na świecie, który rezyduje w Świebodzinie, to Interplanetary Transport System jest dwa razy większy. Jeśli jednak nie będziemy liczyć usypanego przez świebodzinian kopczyka, to trzeba by postawić aż trzech Jezusów jeden na drugim by choćby zbliżyć się (wciąż zabrakłoby 23 metrów) do rozmiarów nowe rakiety. Wcześniejszy rekordzista - Saturn V miał jedną czwartą siły ciągu tego monstrum. Do tej pory największy ładunek jaki byliśmy w stanie posadzić na Marsie, to ważący tonę łazik. Nowy system będzie mógł dostarczyć na czerwoną planetę 450 ton. Sam lot ma trwać między trzydzieści a dziewięćdziesiąt dni.
Wszystko to będzie możliwe dzięki szeregowi radykalnych, śmiałych zmian w sposobie podróżowania. Kolos, roboczo nazywany BFR (Big Fucking Rocket), będzie tak jakby dwustopniową rakietą. Pierwszy stopień wpierw będzie umieszczał na orbicie statek kosmiczny (drugi stopień), następnie będzie wracał na ziemię. Po zatankowaniu ma wysłać na orbitę “cysternę”, która zatankuje statek przed odlotem na Marsa. W ten sposób ilość paliwa potrzebnego do wysłania wspomnianych 450 ton na Marsa rośnie bardziej arytmetycznie niż wykładniczo. Docelowo można się spodziewać niemal równoczesnego startu statku i cysterny.
James Cameron powiedział, że “jeśli wyznaczysz sobie niedorzecznie ambitne cele, to nawet jeśli poniesiesz porażkę, będzie ona ponad sukcesy wszystkich innych”. Coś w tym jest, bo jeśli to cacko powstanie i z powodu trudności technicznych zawiezie na Marsa “tylko” trzysta ton ładunku to i tak przebije rekord trzystukrotnie. Jeśli lot potrwa cztery miesiące a nie 30-90 dni, to wciąż będzie to lot niemal dwukrotnie krótszy niż do tej pory. A wszystko to powinno być znacznie tańsze niż Space Launch System - trwający od 2011 projekt NASA, który być może po 2023 mógłby zawieźć na Marsa cztery osoby. Kolos Muska ma być gotowy do lotów w ciągu dekady.
To jednak wciąż ogromne koszty i potencjalnie miną co najmniej dwie dekady nim można by zarabiać na tym przedsięwzięciu. Musk chciałby, żeby koszt przeprowadzki na Marsa był porównywalny z kosztem domu w USA. To nie nastąpi prędko, ale nawet jeśli cena byłaby dziesięć lub sto razy większa, to wciąż byłyby to śmieszne koszty w porównaniu z wydatkami na militaria. Ile warto wydać na skolonizowanie nowego świata?
Trzeba przyznać, że jakby tego wszystkiego było mało, to Elon ma też niezły styl. Statek kosmiczny, a przynajmniej jego projekt, posiada całkiem spory iluminator. Niewiele wiadomo na temat wnętrza, ale jeśli mają tym latać setki ludzi, to z pewnością nie można ograniczyć się do doskonale wyszkolonych wojskowych i naukowców, zdolnych przetrwać miesiące w zamknięciu bez okien lub jedynie z niewielkimi bulajami. Wygląda na to, że niemal wszystko jest tu dobrze przemyślane, nawet jeśli nawet sam Musk jasno mówi o szeregu wyzwań. Nowa generacja silników dopiero przeszła pierwsze testy. Interplanetary Transport System ma w sporej mierze korzystać z kompozytów węglowych a to wcale nie jest takie proste. Gorzej, że w pewnym momencie wszystko się urywa.
No bo kiedy już posadzimy to cacko na Marsie… To co dalej? Cóż SpaceX nie jest w stanie rozwinąć wszystkich technologii. Szef firmy jasno powiedział, że to, potencjalnie największe przedsięwzięcie w historii ludzkości, będzie wymagać współpracy przemysłu, inwestorów, rządów… Ktoś będzie musiał opracować drukarki 3D, które będą działać na Marsie, reaktory, rafinerie. Nie ma jednak powodów do paniki. Mamy drukarki działające w zerowej grawitacji. Wiemy, że wszelkie surowce i energia są dostępne na czerwonej planecie. Można na miejscu produkować wodę, atmosferę, kopuły ochronne i czego dusza początkującego kolonisty zapragnie.
Poza racjonalnym celem zabezpieczenia ludzkości poprzez umieszczenie jej na dwóch planetach, Musk twierdzi, że zarobek i ambicje będą też potężnymi siłami napędowymi. Wielu inwestorów będzie chciało otworzyć pierwszą pizzerię na Marsie, pierwszy fitness club, zorganizować pierwsze zawody sportowe w niskiej grawitacji. Niższa grawitacja będzie obiecywać bogatym “lekką emeryturę”... Jeśli tylko nie dogonią nas problemy Ziemi, to z pewnością pokonamy wyzwania Marsa.
Jasne, że serce bije mi mocniej, kiedy słyszę, że “użyjemy stopów, których jeszcze nie wynaleziono, które wytrzymają obciążenia jakich jeszcze nigdy nie doświadczono, skonstruowanych z precyzją najdoskonalszego zegarka (...)”. Ale znacznie bardziej fascynuje mnie rzeczowy i konkretny Musk, który nie tylko przedstawia plany, ale również wchodzi w detale swoich rozwiązań, prezentuje tok myślenia i pozwala prześledzić proces decyzji. 27 września nie dowiedzieliśmy się, że SpaceX chce zabrać ludzkość na Marsa. To wiedzieliśmy wcześniej. Teraz wiemy też jak chcą tego dokonać.
Pchana na orbitę przez 42 silniki nowej generacji rakieta, będzie największą w historii - 122 metry wysokości. Jeśli porównamy ją z największym Jezusem na świecie, który rezyduje w Świebodzinie, to Interplanetary Transport System jest dwa razy większy. Jeśli jednak nie będziemy liczyć usypanego przez świebodzinian kopczyka, to trzeba by postawić aż trzech Jezusów jeden na drugim by choćby zbliżyć się (wciąż zabrakłoby 23 metrów) do rozmiarów nowe rakiety. Wcześniejszy rekordzista - Saturn V miał jedną czwartą siły ciągu tego monstrum. Do tej pory największy ładunek jaki byliśmy w stanie posadzić na Marsie, to ważący tonę łazik. Nowy system będzie mógł dostarczyć na czerwoną planetę 450 ton. Sam lot ma trwać między trzydzieści a dziewięćdziesiąt dni.
Wszystko to będzie możliwe dzięki szeregowi radykalnych, śmiałych zmian w sposobie podróżowania. Kolos, roboczo nazywany BFR (Big Fucking Rocket), będzie tak jakby dwustopniową rakietą. Pierwszy stopień wpierw będzie umieszczał na orbicie statek kosmiczny (drugi stopień), następnie będzie wracał na ziemię. Po zatankowaniu ma wysłać na orbitę “cysternę”, która zatankuje statek przed odlotem na Marsa. W ten sposób ilość paliwa potrzebnego do wysłania wspomnianych 450 ton na Marsa rośnie bardziej arytmetycznie niż wykładniczo. Docelowo można się spodziewać niemal równoczesnego startu statku i cysterny.
James Cameron powiedział, że “jeśli wyznaczysz sobie niedorzecznie ambitne cele, to nawet jeśli poniesiesz porażkę, będzie ona ponad sukcesy wszystkich innych”. Coś w tym jest, bo jeśli to cacko powstanie i z powodu trudności technicznych zawiezie na Marsa “tylko” trzysta ton ładunku to i tak przebije rekord trzystukrotnie. Jeśli lot potrwa cztery miesiące a nie 30-90 dni, to wciąż będzie to lot niemal dwukrotnie krótszy niż do tej pory. A wszystko to powinno być znacznie tańsze niż Space Launch System - trwający od 2011 projekt NASA, który być może po 2023 mógłby zawieźć na Marsa cztery osoby. Kolos Muska ma być gotowy do lotów w ciągu dekady.
To jednak wciąż ogromne koszty i potencjalnie miną co najmniej dwie dekady nim można by zarabiać na tym przedsięwzięciu. Musk chciałby, żeby koszt przeprowadzki na Marsa był porównywalny z kosztem domu w USA. To nie nastąpi prędko, ale nawet jeśli cena byłaby dziesięć lub sto razy większa, to wciąż byłyby to śmieszne koszty w porównaniu z wydatkami na militaria. Ile warto wydać na skolonizowanie nowego świata?
Trzeba przyznać, że jakby tego wszystkiego było mało, to Elon ma też niezły styl. Statek kosmiczny, a przynajmniej jego projekt, posiada całkiem spory iluminator. Niewiele wiadomo na temat wnętrza, ale jeśli mają tym latać setki ludzi, to z pewnością nie można ograniczyć się do doskonale wyszkolonych wojskowych i naukowców, zdolnych przetrwać miesiące w zamknięciu bez okien lub jedynie z niewielkimi bulajami. Wygląda na to, że niemal wszystko jest tu dobrze przemyślane, nawet jeśli nawet sam Musk jasno mówi o szeregu wyzwań. Nowa generacja silników dopiero przeszła pierwsze testy. Interplanetary Transport System ma w sporej mierze korzystać z kompozytów węglowych a to wcale nie jest takie proste. Gorzej, że w pewnym momencie wszystko się urywa.
No bo kiedy już posadzimy to cacko na Marsie… To co dalej? Cóż SpaceX nie jest w stanie rozwinąć wszystkich technologii. Szef firmy jasno powiedział, że to, potencjalnie największe przedsięwzięcie w historii ludzkości, będzie wymagać współpracy przemysłu, inwestorów, rządów… Ktoś będzie musiał opracować drukarki 3D, które będą działać na Marsie, reaktory, rafinerie. Nie ma jednak powodów do paniki. Mamy drukarki działające w zerowej grawitacji. Wiemy, że wszelkie surowce i energia są dostępne na czerwonej planecie. Można na miejscu produkować wodę, atmosferę, kopuły ochronne i czego dusza początkującego kolonisty zapragnie.
Poza racjonalnym celem zabezpieczenia ludzkości poprzez umieszczenie jej na dwóch planetach, Musk twierdzi, że zarobek i ambicje będą też potężnymi siłami napędowymi. Wielu inwestorów będzie chciało otworzyć pierwszą pizzerię na Marsie, pierwszy fitness club, zorganizować pierwsze zawody sportowe w niskiej grawitacji. Niższa grawitacja będzie obiecywać bogatym “lekką emeryturę”... Jeśli tylko nie dogonią nas problemy Ziemi, to z pewnością pokonamy wyzwania Marsa.