niedziela, 25 listopada 2012

Cloud Atlas

M83 – Outro
Thomas Bergersen – Sonera


Nie mam przekonania na ile Atlas Chmur trafił do zbiorowej świadomości, z pewnością nie był tak wyczekiwany jak Hobbit, rozreklamowany jak Skyfall czy otoczony hype’m jak Avengers. A jednak to jedna z największych premier roku. Niezwykle ambitne dzieło Wachowskich w zwiastunach dosłownie zarzucało nas wielkimi słowami – życie, narodziny, śmierć, odwaga, nadzieja, przeszłość, przyszłość. Nie ukrywajmy – pachnie kolosalnym zadęciem. Można się spodziewać tandety lub artyzmu z którego nie wynika nic, poza krzykiem o wydumane interpretacje. Na szczęście te obawy są niesłuszne. Choć Cloud Altas nie jest pozbawiony wad, zdecydowanie utrzymuje ciężar własnych ambicji.

Wachowscy wraz z Tomem Tykwerem stworzyli ogromne, misternie wykonane widowisko. Chciałem by ich film był czymś więcej, ale po cichu spodziewałem się, że sześć linii czasowych będzie służyć opowiedzeniu jednej i tej samej historyjki o życiu i śmierci, po prostu ubranej w inne kostiumy, oraz zabawy niuansami charakteryzacją i przesłaniem „historia lubi się powtarzać”. Podczas trzygodzinnego seansu dostałem więcej, dostałem to, czego nie miałem odwagi oczekiwać.

Atlas Chmur toczy się w sześciu liniach czasach – w połowie XIX wieku, w okresie międzywojennym, w latach 70tych, współcześnie, futurystycznym Seulu XXII wieku, oraz postapokaliptycznej przyszłości. Jednak nie są to proste analogie. Zamiast tego mamy szereg historii, które przeplatają się, jedne znajdują zwieńczenie w przyszłości, inne w przeszłości, niektóre kończą się tragicznie inne mają happy end. Widzimy tych samych aktorów, jednak grają zupełnie różne postacie, czasem są źli, czasem dobrzy, bywają tchórzami, złoczyńcami i bohaterami. To bogate widowisko nie marnuje ani swojego potencjału, ani chwili z 172-minutowego metrażu. Jakby tego było mało każdy okres czasowy to inny gatunek filmowy – kino przygodowe, dramat, kryminał, komedia, SF… Widz otrzymuje wszystko. I to w przystępnej formie. Z opisu film może dawać się trudny, ale wszystko jest tu podane w bardzo czytelny i jasny sposób.

Rzeczywiście historie które przewijają się przez te wszystkie miejsca i czasy są o silnych emocjach, rzeczach ważnych i uniwersalnych, ale nie ma tu jakiejś taniej propagandy, nadęcia, tandety czy ekstremalnego artyzmu. Tu jest niewolnictwo, tam zbrodniczy system totalitarny, chciwość, przyjaźń, zdrada, tchórzostwo, odwaga… Dobrze spakowane klisze.

Jak wspomniałem – nie uniknięto wad. Są to jednakże tylko drobiazgi, które z łatwością mogą umknąć w niezwykle bogatym widowisku. W kilku miejscach można pokręcić nosem na uproszczenia, czy wręcz naiwne głupotki poszczególnych historyjek. Poważniejszym zarzutem jednak może być to, że po kipiącym ekstremalnymi emocjami zwiastunie, w czasie samego filmu nie dałem się im porwać. Atlas Chmur chłonąłem w zafascynowaniu, z podziwem dla misterności tego dzieła. Ostatecznie jednak chyba czekałem na coś bardziej wzruszającego lub angażującego. Być może to dlatego, ze w tym natłoku nie ma czasu by przywiązać się do któregoś bohatera.

Wykonanie filmu jest bez zarzutu – efekty, zdjęcia, piękna muzyka. Nie sposób jednak nie powiedzieć pod koniec zarazem o aktorach i charakteryzacji. Mamy tu sporo brawurowych kreacji aktorskich, część aktorów przyjdzie nam obejrzeć nawet w sześciu wersjach, choć często nie zdamy sobie z tego sprawy. Dlatego w tym momencie zachęcam do pozostania w kinie w czasie napisów końcowych by zobaczyć wszystkie wcielenia Toma Hanksa, Halle Berry, Jima Broadbenda, Hugh Granta, Jima Sturgessa, Doony Bae, Keitha Davida, Bena Whishawa, Jamesa D’Arcy, Susan Sarandon, oraz Hugo Weavinga. Oj tak Hugo zadał szyk, nie dajcie sobie zepsuć zabawy przed filmem. Ale tak naprawdę to zaskoczeń jest dużo, bo niektórych metamorfoz nie sposób przejrzeć.

Nie czytałem książki Davida Mitchella, więc nie wiem ile od siebie dodali twórcy filmowego Altasu Chmur. Nie wiem też ile z źródłowego przepadło. Z pewnością jednak nie czułem bym miał przed sobą coś niekompletnego czy przenoszonego na ekran w bólach. Przeciwnie – zobaczyłem kunsztownie wykonaną, niezwykle złożoną machinę, która przez trzy godziny pompowała na ekran filmowe doznania bez zgrzytów. Bardzo polecam.


2 komentarze:

  1. Naprawde kawal dobrego filmu - i to jednego z takich, ktory warto by obejrzec drugi i trzeci raz, chocby po to by sprobowac przesledzic sobie "wcielenia" poszczegolnych bohaterow.

    Po lekturze ksiazki, balem sie jak Wachowscy & co. przeniosa taki ogrom watkow i wydarzen na ekran - i choc gdzieniegdzie rzeczywiscie trzeba bylo zrobic ciecia, to zrobiono to bezbolesnie i z glowa (momentami chyba nwet na plus). I tylko to jak Mitchell zongluje w kolejnych historiach konwencja i jezykiem troche sie zapodzialo - ale coz, takie medium :)

    OdpowiedzUsuń