sobota, 29 września 2012

Dredd



Dredd mówi „prawo to ja”. Ja mówię „Karl Urban to Dredd”. Nawet jeśli jego grymas momentami balansuje na granicy śmieszności, to właśnie taki ma być. To chodzące wcielenie bezwzględności najprawdopodobniej nawet śpi w hełmie. Ciężko uwierzyć, ale w 2012 roku dostaliśmy film wyjęty żywcem z lat 90tych. Nie ma tu obligatoryjnego wątku romantycznego, głupkowatego side-kicka, ani nieskazitelnego kompana. Jest tylko paskudny świat pełen brudu i zbrodni, oraz stróż prawa, idealnie skrojony na futurystyczną dystopię.

Dzień jak co dzień w Mega City One. Sędzia Dredd rozwala kilku zbirów, wzywa służby do recyclingu ciał, wraca do centrali. Następnie dostaje do przeegzaminowania dość nietypowego żółtodzioba. Szybko trafia się okazja do testu – potrójne morderstwo w mega bloku „Peach Trees”. Kiedy docierają na miejsce i trafiają na trop większej sprawy, gangsterka Ma-Ma odcina budynek by sprawie ukręcić łeb. Dwójka sędziów i cała masa podłych zbirów. Zaczyna się bezwzględne wymierzanie sprawiedliwości…

Historyjka jest prosta jak drut, ale nie bezsensowna. Do tego ma kilka niezłych pomysłów. Kadet Anderson nie jest przystawką dla Dredda, tylko aktywną postacią z fajnym i nie zmarnowanym twistem. Film wypełniają liczne sceny akcji, ale każda popycha fabułę i czemuś służy. Z każdej coś wynika. Świetnym motywem jest narkotyk Slow-mo, który sprawia wrażenie jakby czas nagle płynął wolniej. Ponadto wszystko wydaje się piękniejsze, co jest niebywale atrakcyjne w paskudnym świecie Dredda. Sprytnie wprowadza to do filmu atrakcyjne sekwencje, gdzie obserwujemy strzelaniny i demolkę w pięknych kolorach narkotycznej wizji, w spowolnionym tempie. To wszystko w świetnie nakręconym 3D i z ogromną dawką przemocy. Jest naprawdę krwawo, jakby to był film Paula Verhoevena. Brutalność ta dobrze wpasowuje się w paskudne Mega City One. Można tu też dodać, że kiedy Dredd wykazuje się finezją w odsyłaniu bandziorów z tego świata, nie jest to umotywowane jedynie efekciarstwem, ale podyktowane jest koniecznością oszczędzania amunicji.

Wizualnie w pierwszych scenach można odczuć braki budżetowe. Poza wielkimi panoramami, trudno dostrzec miasto przyszłości. Zabrakło kasy na przyszłościowe pojazdy i graficzne fajerwerki. Ale gdy tylko bohaterowie docierają do Peach Trees, jednego z niedorzecznie ogromnych mega bloków nie można powiedzieć złego słowa. Paskudny, obskurny slums przypominający budynek z indonezyjskiego The Raid, pełen jest odrapanych ścian, graffiti, syfu, mętów, biedoty i wszelkiej maści gnid. Przedstawiają to świetne, momentami pomysłowe zdjęcia. W tle przygrywają mocne industrialne brzmienia, z wyjątkiem onirycznych sekwencji z perspektywy bandziorów odurzonych slow-mo, gdzie muzyka dostosowuje się do sunącego powoli czasu.

Dredd to kawał satysfakcjonującego wymierzania sprawiedliwości. Dobrze zagrany, napisany i wykonany krwawy film jakiego dawno nie widziały ekrany kin. Wielkie brawa dla twórców za coś tak bardzo rozrywkowego a jednocześnie kompletnie nie mainstreamowego.


środa, 26 września 2012

Tesla Supercharge Me


Tesla Motors najprawdopodobniej zmieni świat. Można by powiedzieć, że zmieni przemysł motoryzacyjny, ale na dzień dzisiejszy to tak jak zmienić świat. W poniedziałkowy wieczór Tony Stark Elon Musk przedstawił zalążek oraz dwuletni plan ekspansji sieci „Superchargerów”, która za jednym razem upora się z trzema największymi mitami/zarzutami wobec elektrycznych samochodów.

Zasięg. Podstawowy wariant Tesla Model S ma zasięg 260 km i dzięki Superchargerowi można go naładować w niecałe 30 minut. Jeśli jednak ktoś chce poszaleć, dostępny jest wariant z akumulatorem 85kWh, który zwiększy zasięg do 480 km. Sieć nowych ładowarek już dziś pokrywa całą Kalifornię, a w ciągu dwóch lat krycie obejmie niemal całe USA (mapka).

Ekologia. Czy elektryczny samochód spycha emisje CO2 do pobliskiej elektrowni? Już nie. Przynajmniej nie w przypadku Tesli. Całość energii dla samochodów będzie zapewniona z źródeł słonecznych. Każdy falliczny obelisk, jak ten widoczny na fotce obok, będzie znajdował się w towarzystwie farmy słonecznej, która ma zapewnić więcej energii niż zużywać będą ładowane z niej samochody, co prowadzi nas do trzeciego tematu…

Koszt. Jakie jest porównanie kosztu eksploatacji samochodu elektrycznego z klasycznym? Od poniedziałkowego wieczora, w przypadku klientów Tesli, miażdżące. Elon Musk ogłosił, że posiadacze samochodów będą mogli ładować swoje samochody za darmo. Już zawsze.

Genialny ruch marketingowy, który mam nadzieję wypali w 100%. W końcu jak tu się oprzeć perspektywie ekologicznego samochodziku, którym można jeździć dowoli martwiąc się jedynie o naprawy i ubezpieczenie. Ani kropli benzyny, ani grosza za ładowanie.

Pisząc tą notkę próbowałem znaleźć statystyki – jaka część ropy trafia do baków samochodów. Trudno trafić na pewne dane, ale wygląda na to, że w USA 70% ropy zużywane jest na potrzeby transportu, z tego 65% trafia do prywatnych samochodów. Łatwo policzyć, że 0,7 * 0,65 = 45,5% całej ropy trafia do baków. Na świecie ten stosunek jest za pewne lepszy, ale i tak spory. To daje obraz tego, jak wielką zmianą byłoby przejście na samochody elektryczne.

Na koniec sama prezentacja:




PS. Coś z całkiem podobnej beczki: Kalifornia stała się drugim stanem (po Nevadzie), gdzie zalegalizowano samodzielne samochody.



niedziela, 23 września 2012

Resident Evil: Retribution



To już pięć lat od kiedy oglądam filmy z cyklu Resident Evil z chorą fascynacją. Coś na kształt niechlubnego odruchu zbiegowiska gapiów wokół krwawego wypadku popycha mnie do oglądania tych niby-filmów. W czasie samego seansu natomiast oskarżam się o masochizm. Tak czy inaczej średnio co dwa i pół roku obserwuję jak wyznaczane są nowe granice filmowej beznadziei.

Paul W.S. Anderson, który popełnił „scenariusze” (wymyślił losowe miejsca i napisał głupie dialogi) wszystkich pięciu* filmów, oraz wyreżyserował pierwszy, czwarty i piąty bada nieznane. Śmiało kroczy tam, gdzie dotarł mało który reżyser, w głębiny beztalencia, tandety i bylejakości.

Pierwszy film wydał się niezły, drugi był słabszy ale jeszcze trzymał jakiś poziom. To co dzieje się od trzeciego, jest wprost zdumiewające. Współczuję tym, którzy podobnie jak ja pamiętają jak w 2007 roku w Resident Evil: Extinction okazało się, że zombiakowy wirus zabił wszystko i wszystkich, nawet wodę. Tak – wodę. Trzeci film rozgrywał się na pustynnej Ziemi i był głupi. Czwarty film był w 3D i poza głupotą była to jego główna cecha. Najnowsza część dzieje się w laboratorium, które jest pod kopułą, pod wodą, pod lodem. Może to zombie-woda? W każdym razie kopuł jest dużo, każda udaje inną lokację pełną zombie, tak żeby film można było wypełnić scenami nawiązującymi kalkującymi poprzednie części. Skaczemy między Tokyo, amerykańskim przedmieściem, Moskwą. Niby różnorodność, ale nawet gdy kadr zasłaniają bajeczne atrybuty, pani (nomen omen) Bingbing Li, czuć nosem stęchliznę, oczy kłuje tandeta a uszy kaleczy głupota dialogów.

Ta udająca film sieczka, mogłaby być po prostu teledyskiem. Nawet wtedy jednakże nie byłby to specjalnie udany teledysk. Sceny akcji są nierealistyczne, nieangażujące i nieciekawe. Innowacja polega na dodatkowym fikołku, czy głupiej pozie. Spowolnione tempo nudzi, widowiskowość zastępują tanie fajerwerki.

Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż dobry, to zły adres. Jeśli chcecie obejrzeć film tak zły, że aż śmieszny, to zły adres. Resident Evil: Retribution jest tak zły, że po prostu żenujący. W pełni zdaję sobie sprawę, że coś ze mną nie tak, skoro męczę się z tymi „dziełami”. Za każdym razem po seansie biegnę pod prysznic i łapię za pumeks, żeby jakoś pozbyć się tego uczucia oblepienia beznadzieją. Szczerze odradzam stabilnym psychicznie widzom. Sądzę, że nowa część serii o brokatowych wampirach ma godnego rywala w wyścigu o tytuł najgorszego filmu roku.



* Wiem, że jest też animacja i co-tam-jeszcze. Ale to jest poza cyklem Andersona.


wtorek, 18 września 2012

Scary Shit #4 – ulepszamy mózgi



Kolejna rzecz rodem z twórczości SF staje się rzeczywistością. Kilka dni temu naukowcy z uniwersytetów Kentucky i Południowej Kaliforni ogłosili, że z pomocą implantu, udało im się poprawić procesy poznawcze u makaków (które należą do naczelnych).

Przez dwa lata makaki trenowały prostą grę. Polegała ona na obserwowaniu obrazów wyświetlanych na ekranie przedstawiających przedmioty, krajobrazy i osoby, po pewnym czasie małpka miała wybrać jeden z widzianych obrazów wśród kilku nie wyświetlanych wcześniej. Po treningu małpki uzyskiwały wyniki oscylujące wokół 75% trafień. Jednocześnie naukowcy wnikliwie analizowali aktywność mózgu makaków w czasie gry, by zidentyfikować regiony odpowiedzialne za to zadanie. Następnie sprawdzono w jakim stopniu wyniki pogorszy podanie zwierzętom kokainy. Makaki na haju spisały się o 20% gorzej (choć pewnie bawiły się lepiej), niż w normalnych warunkach.

Następnie, gdy wyniki gry były stabilne a mapowanie małpiego mózgu gotowe, części osobników wszczepiono implanty w obszary kory aktywne przy tym zadaniu. Nieliniowy model MIMO (multiple-input multiple-output) pozwolił stymulować elektrycznie odpowiednie neurony potrzebne w zadaniu.

Kiedy przyszedł czas eksperymentu implant spisał się idealnie. Naćpane makaki spisywały się równie dobrze jak bez narkotyku. Co więcej, gdy nie były pod wpływem substancji, osiągały wyniki lepsze niż 75% uzyskiwane przed zabiegiem.

Kolejna porcja przyszłości ląduje w dziale “teraźniejszość”. Natychmiast rodzi się cała masa pytań. Nawet jeśli jesteśmy całe lata od technologii, która pozwoliłaby „ulepszyć” małpi umysł do ludzkiego poziomu, należy zastanowić się nad konsekwencjami. Nie jestem wrogiem testów na zwierzętach, nawet jeśli czasami są przerażające jak w przypadku cybernetycznych owadów. Trudno zliczyć bezpośrednio i pośrednio uratowane dzięki nim ludzkie życia. Badania taki jak powyższe ukazuje potencjał do leczenia licznych schorzeń i defektów, dziś uznawanych za nieuleczalne. Jednak zdecydowanie wypada się zastanowić nad konsekwencjami takich badań nad lekarstwem. Jeśli zatrze się różnica między zwierzątkiem testowym a człowiekiem, to czy wciąż możemy prowadzić na nim eksperymenty? Potencjalnie – czy delfin chce mieć zdolność lepszego rozumowania? A może inaczej – jeśli jest taka możliwość, to czy samolubnym byłoby odmówić zwierzętom „wyższych funkcji mózgu”? David Brin sugeruje wręcz bardzo daleko idącą wizję Ziemi zasiedlonej przez delfinich filozofów, terapeutów bonobo i kruczych poetów.

Wpis rozrasta się ponad miarę, więc zanim podam porcję linków wspomnę krótko o autyzmie. Trochę inny temat, trochę podobny. Ostatnie badania pokazują, że autyzm może być uleczalny. Skupmy się na ciężkich odmianach tej choroby. Z jednej strony chyba nie ulega wątpliwości, że jest to choroba i jej wyleczenie poprawiłoby jakość życia osoby nią dotkniętej. Z drugiej jednak nie mówimy o problemie z pamięcią czy rozróżnianiem barw, tylko o zaburzeniu niejako definiującym człowieka. Leczenie w tym wypadku byłoby trochę jak stworzenie nowej osoby, jak by to wyglądało? Czy wyleczony pamiętałby siebie i to jak postrzegał świat i siebie wcześniej? Czy byłby jak dziecko, które trzeba wszystkiego uczyć (a pamiętajmy, że rozwój mózgu umożliwia nabycie pewnych cech i umiejętności tylko w określonych ramach czasowych)? Temat nie jest prosty, podobne pytania można by zadać w kontekście chorób umysłowych itd.


UWAGA: Od teraz Węglowego Szowinistę można lajkować i śledzić przez Facebooka, do czego oczywiście serdecznie zachęcam. Fejsowa strona dostępna tutaj: http://www.facebook.com/WeglowySzowinista.



Źródła:


Inne linki w temacie mózgu i medycyny:

poniedziałek, 10 września 2012

Grojkon - uzupełnienie



Po pierwsze dziękuję wszystkim uczestnikom egzoplanetarnej prelekcji na Grojkonie. Po drugie oto obiecana notka z materiałami, których nie mogłem zaprezentować z powodu braku dostępu do sieci, oraz polecanki z ostatniego slajdu.

Drake Equation - atrakcyjny graficznie i łatwy w użyciu kalkulatorek Drake'a.

Planetary habitability - czyli, czemu Earth Similarity Index to śliski temat. Tabelka jest nieaktualna, niektóre KOI zostały potwierdzone, inne okazały się fałszywymi odkryciami, ale istotna jest metodyka.

Temperatury egzoplanet - czyli tabelka porównująca temperatury Wenus, Ziemi, Marsa i Gliese 581g bez i z atmosferą.


Filmy i programy dokumentalne:

Alien Planet - wyprawa na Darwina IV. Planetę, która utraciła większość wody. Ślepota i sposób odżywiania się zwierząt są naciągane, ale poza tym i drobiazgami, kawał świetnej roboty i masa sytych RPGowo pomysłów. Barwna zbieranina komentatorów - od George Lucasa przez Michio Kaku po Stephena Hawkinga.

Weirdest Planets - przegląd dziwnych światów jakie już odkryto (czy raczej jakie odkryto do 2009, bo z tego roku pochodzi ten dokument). Główna inspiracja do prelekcji.

Aurelia & The Blue Moon - dwuodcinkowy dokument podobny do Alien Planet. Pierwszy odcinek przedstawia fikcyjną planetę w układzie z czerwonym karłem, której jedna strona zawsze jest zwrócona w kierunku gwiazdy, na drugiej zawsze panuje noc. Drugi opowiada o hipotetycznym księżycu gazowego giganta, gdzie dzięki mniejszej masie i gęściejszej atmosferze w powietrzu latają giganty a splątany las rośnie wysoki na wiele kilometrów.

Universe: Alien faces - odcinek Universe z całą masą spekulacji i wymyślnych istot. Pomysły na sworzenia żyjące na pustynnych planetach, takich o małej i wielkiej masie itd. Można narzekać na grafikę, ale pomysły są ciekawe.

The Future Is Wild - troszkę inny temat ale pasuje. Seria prezentuje możliwe kierunki ewolucji na Ziemi za 5, 100 i 200 milionów lat, gdy kontynenty się połączą, tworząc skrajne warunki klimatyczne. Latające ryby, żyjące w lasach ośmiornice (tak wiemy do czego tu mrugają), stutonowe żółwie, skaczące ślimaki i masa innych dziwadełek. Świetne, w większości dostępne na YouTube.