poniedziałek, 4 czerwca 2012

Hunger Games



Nie brak nam w kinach filmów kiepskich. Igrzyska śmierci wyróżnia na tym tle fakt, że tak rzetelnie krok po kroku spartaczono tu niemal wszystko co tylko się dało. A to co nie jest spartaczone gryzie się z jakością całości.

Zastanawiałem się jaki był zamiar twórców w czasie realizacji. Czy to miała być pełna emocji historia o nastolatkach zmuszonych do makabrycznej walki? Czy miał to być trzymający w napięciu akcyjniak? Komentarz społeczny, prosta metafora z przesłaniem w atrakcyjnej oprawnie? Żaden z tych wariantów nie pasuje, jeśli któryś jest prawdziwy, to założony cel nie został osiągnięty. Nadrzędnym celem zapewne było zarobienie dużych ilości naraz pieniędzy. Ku mojemu zdumieniu, ten realizowany jest bardzo skuteczne.

Wiele złośliwości można by wylać na przedstawiony świat i zamysł filmu. W nieokreślonej przyszłości, po nieokreślonych wojnach państwo Panem funkcjonuje jako zbiór dwunastu biednych dystryktów rządzonych przez obrzydliwie bogaty Kapitol. Na pamiątkę minionych wojen corocznie od kilkudziesięciu lat organizuje się tytułowe Igrzyska śmierci. Losowo wybrani nastolatkowie z dystryktów na oczach kamer muszą walczyć ze sobą w dziczy. Wygrywa ostatni żywy.

Proceder trwa od dziesięcioleci, wszyscy muszą go oglądać, ale niektórzy uczestnicy zachowują się jakby nie mieli w ogóle pojęcia o niczym, nawet po tygodniowym treningu. Reakcje społeczności na to wszystko ukazane są zupełnie nijak i niekonsekwentnie. Organizatorzy telewizyjnego show co rusz zmieniają zasady. Dystrykt dwunasty zdaje się składać z góra kilkuset ludzi, podczas gdy Kapitol utrzymywany przez dystrykty zdecydowanie liczy sobie miliony mieszkańców. Byłbym w stanie większość tego przemilczeć, gdyby tak przedstawiony, umowny świat czemuś służył. Gdyby te piramidalne bzdury były narzędziem do zrealizowania ciekawego lub atrakcyjnego filmu. Niestety tak nie jest.

Koncept młodych graczy zmuszonych do walki na śmierć i życie ma pewien potencjał. Tu jednak jest kompletnie nie wykorzystany. Zachowanie nastolatków rozciąga się od przerysowanych młodocianych potworów po (nie mniej przerysowane) niekumane matołki. Choć igrzyska wypełniają znaczną część 140 minut seansu, nie poświęcono wielkiej wagi przedstawieniu w ciekawy sposób zachowań nastolatków w tak ekstremalnej sytuacji.

Znacznie więcej serca włożono w charakteryzację i stroje. Mogę docenić wysiłek, trudniej docenić mi ostateczny efekt. Przyszłościowa moda jest niekonsekwentna, chaotyczna i zwyczajnie idiotyczna. Jedni ludzie usiłują wyglądać jak kosmici inni wystrojeni są całkiem współcześnie.

Jasnym punktem seansu jest Jennifer Lawrence, która zagrała świetnie. Z tego powodu odstaje na tle słabych kreacji młodych aktorów i przeciętnych wśród mniej lub bardziej uznanych nazwisk. Można by jeszcze docenić Donalda Sutherlanda, ale pojawia się na ekranie zaledwie przez kilka minut. Wiec przez większość czasu gwiazda filmu otoczona jest sztucznością, słabym aktorstwem, tandetnymi gestami i powtarzanym do znudzenia „niech los wam sprzyja”.

Bzdurną fabułę i naciąganą wizję świata można by przebaczyć, gdyby czemuś to służyło, gdyby wykorzystać to na potrzeby widowiska lub historii angażującej widza. Niestety tak się nie dzieje. Igrzyska śmierci serwują na zmianę dłużyzny, nieciekawe sceny akcji, sztuczność i niekonsekwencję. Jako film akcji jest denny i nie widowiskowy. Jako emocjonujące seans o nastolatkach zupełnie nie przekonuje. Komentarz społeczny, filozoficzny, przesłanie – nieobecne. Jednym słowem – klapa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz