Kto by pomyślał, że ten denny, głupiutki film
Blair Witch Project po kilkunastu latach zaowocuje czymś tak klawym. Po niezasłużonym sukcesie filmu o wiedźmie z Blair, pojawiła się cała grupka niby-dokumentów stylizowanych na odnalezione nagranie. W większości były to horrowate historyjki o rzeczach nadprzyrodzonych i rozmazanych. Jako troszkę ciekawsze pomysły można wymienić
Apollo 18 – nagranie z tajnej misji na Księżyc. Niestety to kolejny horror, do tego strasznie kiepski. Na tyle kiepski, że nie wiem czy będę się nad nim pastwić na tym blogu. Lepiej wypadł
Cloverfield (moja jasnowidząca recenzja
tutaj), który pokazywał atak wielkiego potwora na Nowy York. Na horyzoncie jest jeszcze
Chronicle – traktować będzie o trójce uczniów, którzy zyskują nadprzyrodzone zdolności. Nic nie zapowiada jednak by miało to być tak wykręcone, pomysłowe i zabawne jak
Trollhunter.
Norwegowie stworzyli kapitalne widowisko – jednocześnie coś bardzo swojego, film o trollach, a zarazem zabawnego i przeznaczonego dla szerokiej widowni. Trolljegeren jak wspominałem jest stylizowany na nagranie z przenośnej kamery. Realizatorami jest trójka norweskich studentów, którzy chcą nakręcić reportaż o facecie odstrzeliwującym niebezpieczne niedźwiedzie. Jak się szybko okaże, to rządowa przykrywka, bo w rzeczywistości w lasach grasują trolle. Początkujący filmowcy dogadują się z łowcą trolli, że nakręcą go przy pracy (zgadza się zdradzić tajemnicę, bo to kiepsko płatna, niewdzięczna robota). Zaczyna się jazda.
Twórcy serwują nam nie tylko zlepek fajnych scen, czy trzęsące się ujęcia nie pokazujące nic ciekawego. Oj nie. To syte półtorej godziny kulisów polowania na trolle, z emocjami, zwrotami akcji, konspiracją i dynamiką. Oczywiście, żebyśmy mieli jasność – ten film jest jak cholernie zabawny kawał opowiedziany z kamienną miną. Tylko dureń uznałby, że to co widzi jest na serio.
Czego więc dowiadujemy się z Trollhuntera? Trolle są różne, dwa główne gatunki, kilka ras. Światło UV jest dla nich zabójcze, dlatego mogą poruszać się tylko nocą. Za dnia zmieniają się w kamień albo nawet wybuchają. Pani weterynarz serwuje nawet pseudonaukowy bełkot wyjaśniający to zjawisko. Trolle jadają kamienie i nie lubią chrześcijańskiej krwi, ciężko powiedzieć jak się sprawa ma z muzułmaninami. Jak się okazuje trolla można nawet doprowadzić do szału kolędami. Nie zdradzę czemu niektóre trolle mają dwie lub trzy głowy.
Główną atrakcją filmu, poza świetnie zaprojektowanymi i wykonanymi trollami, jest tytułowy łowca. Hans to poważny brodacz w sweterku w serek i kowbojskim kapeluszu. Nieustraszony stawia czołom trollom tak wielkim, że spłoszyłyby Godzillę. Morduje dzikie bestie, rozbija ich kamienne resztki i bez mrugnięcia wzywa ekipę do pozorowania działalności dzikich misiów (w ekipie między innymi Polacy). Za dnia jednak w przydrożnym barze zakłada parę okularów i wyciąga formularze opisujące wagę, wiek, rasę i płeć ubitego trolla.
Trollhunter jest świetnie przemyślany i zrealizowany. Oprócz masy smaczków i kapitalnego głównego bohatera, mamy też rządowy spisek, tajemnicę (czemu nagle trolle pojawiają się tak licznie?) i wielki, widowiskowy finał. Gorąco polecam wszystkim ten film – jednocześnie jest bardzo norweską, zabawną wizytówką pięknego kraju, oraz po prostu dobrym kinem rozrywkowym.
PS. Nie przegapcie cameo premiera Norwegii w ostatniej scene filmu. Bezcenne!