“Diuna: Część druga” wzięła mnie trochę z zaskoczenia. Bo widzicie, pierwsza część podobała mi się bardzo… ale bez przesady. Powtórka kilka dni temu mnie w tym utwierdziła. Śliczny film, wiele świetnych aspektów, ale nie pozbawiony wad. Trochę ciągnący się, nie podobało mi się jak przedstawiono mentatów, filtrfraki czy Głos. No i czerwie, tu zawsze będę team Lynch.
Dlatego wczorajszy film przebił moje niemałe oczekiwania. Denis Villeneuve zdecydował się na kilka zmian, rozwinął skrzydła i dostarczył film, który w kilku dość istotnych aspektach jest lepszy niż materiał źródłowy.
Położono duży nacisk na to jak kluczowe są machinacje Bene Gesserit. To co mogło być domniemane, tu jest wyraźnie pokazane. Wyszło znakomicie. Jest tu sporo polityki a wiedźmy stoją jeszcze jeden poziom wyżej. Co więcej pogłębiono wątki religijne - na przykład zachwycony jestem jak rozbudowano Fremenów, gdzie są zarówno fanatycy jak i pragmatycy, nie są monolitem. Przedstawicielką pragmatycznych jest Chani, której rola jest dużo, dużo ciekawsza i ważniejsza niż w książce. Tu mała uwaga - aktorski talent Zendayi nie ulega wątpliwości, ale utwierdziłem się w przekonaniu z poprzedniej odsłony - to nietrafiony casting. Utwierdziłem się też w przekonaniu, że Javier Bardem, za którym nie przepadam, jest doskonałym Stilgarem. To wspaniałe, kiedy aktor, którego nie lubiłem oglądać, sprawia mi taką frajdę na ekranie. Troszkę tylko szkoda, że w związku z powyższym Stilgar jest też ofiarą trwającej pokolenia manipulacji.
A skoro o manipulatorkach mowa to warto wspomnieć że Rebecca Ferguson wciąż jest fantastyczna. Aktorsko w zasadzie wszyscy dają radę. Może jako fan Lynchowego barona ciężko mi się zachwycać Stellanem Skarsgårdem tak jak inni (wolę zachwycać się jego rolą w “Andorze”). Bardzo podoba mi się jak potraktowano Feyda Harkonnena. Austin Butler dostał niemało czasu, dzięki czemu finał filmu miał odpowiedniego kopa. Szkoda, że postać Imperatora jest cóż, dość nijaka. Dlatego nawet taki kolos jak Christopher Walken nie miał tu zbyt wiele do zrobienia. Szkoda.
Zabrakło trochę Gildii i nawigatorów, ale rozumiem, że film był już dość napakowany. Może kiedyś doczekamy się ekranizacji “Mesjasza Diuny”, wtedy Villeneuve już się nie wykręci. No chyba, że będą jak obcy w “Arrival”... Mam też wrażenie, że w pierwszym akcie filmu trochę pogubiono się w technologii, broni palnej, laserowej, miotanej… ale nie jest to kluczowe dla filmu. Natomiast wizualnie to perełka. Kostiumy, statki, scenografie... Choć zabrakło choć chwili na pokazanie, że na Arrakis jest jednak co jeść, to przedstawienie pustynnej planety jest fantastyczne, ale jakby tego było mało, dostajemy sporą dawkę obłędnej wizualnie Geidi Prime. Część scen nakręcono kamerami podczerwonymi i efekt jest niesamowity.
Nade wszystko podoba mi się jednak ile emocji wywołała u mnie druga Diuna. Dyskomfort oglądając religijnych fanatyków, opierającego się narzuconej sobie roli Paula, wściekłą na całą sytuację Chani, Feyda psychopatę, który ma jednak pewne poczucie honoru, Stilgara popadającego w religijny amok, wielebną matkę Gaius Mohiam, która stoi ponad własnymi ambicjami.
Fajnie, że filmy jeszcze mogą mnie tak ruszyć.