Każdego ranka na stołecznych przystankach jak co dzień warszawiacy oczekują na autobusy, które zabiorą ich do pracy. Niektórzy z nich jednak nie opuszczają ich zwykłymi autobusami. Nie jadą też do zwykłej pracy. Te niezwykłe pojazdy zgarniają spory tłumek (w sumie ponad tysiąc osób) i wywożą poza stolicę, do Świerku, dzielnicy Otwocka. Oficjalnie w mieście, w praktyce jednak jest to ogrodzony teren, jakiś kilometr od jakichkolwiek zabudowań. Wewnątrz znajduje się kompleks Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Reaktor Maria
Serce ośrodka jest otoczone kolejnym, podwójnym ogrodzeniem. Za bramką przepuszczającą jedynie posiadaczy zbliżeniowych kart magnetycznych należy nałożyć biały fartuch i obuwie ochronne. Chyba w każdym odwiedzającym budzi się dziecko i poczucie “jestem naukowcem!”, później jednak odwiedzający nabiera powagi. By wejść do otulonej ponad dwoma metrami betonu hali reaktora trzeba pokonać śluzę o dwojgu wielotonowych drzwi, gdzie każdy wchodzący i wychodzący staje przez kilka sekund w bramce sprawdzającej stopień napromieniowania.
Mimo pochłoniętej literatury, bez względu na ilość obejrzanych filmów dokumentalnych, przekraczając wrota reaktora Maria trudno nie poczuć, że wkroczyło się do świata Half-Life. Ogromna hala, beton i metal, więcej ludzi w białych kitlach. Nad głową wielki podświetlony napis informujący, że reaktor pracuje. Uwagę jednak zwraca światło dobiegające z pod nóg stojących nad samą Marią. Pod grubą warstwą szkła i kilkoma metrami wody bije błękitna poświata - promieniowanie Czerenkowa. To światło które emituje woda wzbudzona przez wysokoenergetyczne elektrony uwalniane w procesie radioaktywnego rozpadu uranu.
Obok zbiornika z paliwem jądrowym znajdują się komory odgrodzone kolejnymi metrami betonu i równie grubymi warstwami szkła, zza których - z pomocą zdalnych manipulatorów - specjaliści operują materiałami, których bezpośrednie dotknięcie prawdopodobnie wiązałoby się z bardzo nieprzyjemną śmiercią. Gdzieniegdzie w reaktorze znajdują się kubły na śmieci oznaczone ikonicznym, żółto-czarnym symbolem radioaktywności. Jak się można dowiedzieć są tam na wypadek “jakby się komuś coś skaziło”.
Jako że mówimy o materiale radioaktywnym, to jego transport musi również spełniać szereg norm. Pojemniki ważące siedem i pół tony skrywają skromną, około 40-gramową porcję U-235. Pojemniki muszą być wystarczająco wytrzymałe by znieść upadek na twardą powierzchnię z 9 metrów, pół godziny w płomieniach o temperaturze 804’C i godzinę pełnego zanurzenia w wodzie, bez uwolnienia radioaktywnej zawartości.
Dla mnie wizyta w NCBJ rozpoczęła się wczesnym poniedziałkowym rankiem i skończyła przed zmierzchem. Paliwo przebywa w reaktorze około roku. Jego historia rozpoczyna się miliardy lat temu, w eksplozji gwiazdy znacznie większej niż nasze Słońce. Ciśnienie i temperatura w sercach gwiazd pozwala “jedynie” by z lekkich pierwiastków (głównie wodoru i helu) wyprodukować kolejne elementy aż do liczącego 56 nukleonów w jądrze żelaza. Tylko energie towarzyszące eksplozji wielkich gwiazd wystarczają by wyprodukować cięższe atomy. To właśnie liczące 235 nukleonów jądra uranu, ciśnięte przez supernowe w kosmos miliardy lat temu, oddają teraz okruszki tej prehistorycznej energii w sercu reaktora Maria.
Jak wyjaśnia dyrektor Departamentu Energii Jądrowej, Grzegorz Krzysztoszek, Maria miała trzy rodzaje zadań i dziś w pełni realizuje dwa z nich; trzeci, niegdyś priorytetowy, jest dyskusyjny. Po pierwsze reaktor miał służyć do badań w dziedzinie energetyki w związku z budową elektrowni jądrowej Żarnowiec. Jak wiadomo historia nie potoczyła się zgodnie z planem. Jednak nie jest tak, że Maria nie ma nic do powiedzenia kwestii energetyki. Obecnie umożliwia on badania niezbędne dla rozwoju przyszłościowych reaktorów IV generacji.
Współczesna alchemia
Maria znalazła szersze zastosowanie niźli tylko energetyka. Drugim są badania naukowe nad wiązkami neutronów. Obojętne elektrycznie podlegają wszystkim podstawowym oddziaływaniom fizycznym, co sprawia, że są wdzięcznym obiektem badań. Jednocześnie trudno o swobodne neutrony w przyrodzie, gdyż są one niestabilne (więcej na ten temat w tej notce) i mają czas połowicznego rozpadu wynoszący około dziesięciu minut.
Trzecim i obecnie bodaj najistotniejszym zastosowaniem Marii jest produkcja radioizotopów. Można powiedzieć, że w centrum Polski znajduje się prawdziwe laboratorium alchemiczne. Współcześni alchemicy nie zmieniają ołowiu w złoto. Zamiast tego dodają neutrony do jąder innych atomów. Koronnym przykładem jest bombardowane neutronami termicznymi tarcz uranowych, by uzyskać molibden-99, który z kolei rozpada się tworząc technet-99, podstawowy radioizotop używany w onkologii. 80% terapii radiacyjnych używa tego właśnie pierwiastka, a Maria zaspokaja niemal jedną piątą światowego zapotrzebowania na ten izotop. Szacuje się, że polski reaktor pomógł siedemdziesięciu pięciu milionom pacjentów na całym świecie.
Produkcja materiałów radioaktywnych wiąże się z szeregiem wyzwań i ograniczeń. Niestabilny Molibden-99 cechuje się 66-godzinnym czasem połowicznego rozpadu; to krótko, ale wystarczająco by był przydatny przez mniej więcej tydzień. To pozwala na dostarczenie go do placówek medycznych w różnych punktach planety. Do procedur medycznych wykorzystywany jest technet-99, którego czas połowicznego rozpadu to zaledwie 6 godzin. Radioizotopy nie czekają z rozpadem na odpowiedni moment. Dlatego nie można ich produkować na zapas. Produkcja musi być prowadzona ciągle.
Wszystko to sprawia, że Maria jest miejscem wyjątkowym na skalę światową.
To pierwsza część relacji z mojej wizyty w Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Dziękuję dyrektorowi Departamentu Energii Jądrowej Grzegorzowi Krzysztoszkowi, rzecznikowi ds Energetyki Jądrowej Andrzejowi Strupczewskiemu, kierownikowi działu Infrastruktury Obliczeniowej Adamowi Padée, Pracownikom Centrum Informatycznego Świerk Sylwestrowi Koziołowi i Piotrowi Wasiukowi, Dyrektorowi Zakładu Aparatury Jądrowej Pawłowi Krawczykowi, oraz w szczególności pani Katarzynie Żuchowicz, która poświęciła mi najwięcej czasu i w ogóle umożliwiła powstanie tej relacji otwierając przede mną koleje drzwi NCBJ. Dodatkowo Robertowi Wołkiewiczowi, za pierwszą linię wsparcia i Hani Sienkiewicz za pchnięcie w kierunku Świerku.
Reaktor Maria
Serce ośrodka jest otoczone kolejnym, podwójnym ogrodzeniem. Za bramką przepuszczającą jedynie posiadaczy zbliżeniowych kart magnetycznych należy nałożyć biały fartuch i obuwie ochronne. Chyba w każdym odwiedzającym budzi się dziecko i poczucie “jestem naukowcem!”, później jednak odwiedzający nabiera powagi. By wejść do otulonej ponad dwoma metrami betonu hali reaktora trzeba pokonać śluzę o dwojgu wielotonowych drzwi, gdzie każdy wchodzący i wychodzący staje przez kilka sekund w bramce sprawdzającej stopień napromieniowania.
Mimo pochłoniętej literatury, bez względu na ilość obejrzanych filmów dokumentalnych, przekraczając wrota reaktora Maria trudno nie poczuć, że wkroczyło się do świata Half-Life. Ogromna hala, beton i metal, więcej ludzi w białych kitlach. Nad głową wielki podświetlony napis informujący, że reaktor pracuje. Uwagę jednak zwraca światło dobiegające z pod nóg stojących nad samą Marią. Pod grubą warstwą szkła i kilkoma metrami wody bije błękitna poświata - promieniowanie Czerenkowa. To światło które emituje woda wzbudzona przez wysokoenergetyczne elektrony uwalniane w procesie radioaktywnego rozpadu uranu.
Obok zbiornika z paliwem jądrowym znajdują się komory odgrodzone kolejnymi metrami betonu i równie grubymi warstwami szkła, zza których - z pomocą zdalnych manipulatorów - specjaliści operują materiałami, których bezpośrednie dotknięcie prawdopodobnie wiązałoby się z bardzo nieprzyjemną śmiercią. Gdzieniegdzie w reaktorze znajdują się kubły na śmieci oznaczone ikonicznym, żółto-czarnym symbolem radioaktywności. Jak się można dowiedzieć są tam na wypadek “jakby się komuś coś skaziło”.
Jako że mówimy o materiale radioaktywnym, to jego transport musi również spełniać szereg norm. Pojemniki ważące siedem i pół tony skrywają skromną, około 40-gramową porcję U-235. Pojemniki muszą być wystarczająco wytrzymałe by znieść upadek na twardą powierzchnię z 9 metrów, pół godziny w płomieniach o temperaturze 804’C i godzinę pełnego zanurzenia w wodzie, bez uwolnienia radioaktywnej zawartości.
Dla mnie wizyta w NCBJ rozpoczęła się wczesnym poniedziałkowym rankiem i skończyła przed zmierzchem. Paliwo przebywa w reaktorze około roku. Jego historia rozpoczyna się miliardy lat temu, w eksplozji gwiazdy znacznie większej niż nasze Słońce. Ciśnienie i temperatura w sercach gwiazd pozwala “jedynie” by z lekkich pierwiastków (głównie wodoru i helu) wyprodukować kolejne elementy aż do liczącego 56 nukleonów w jądrze żelaza. Tylko energie towarzyszące eksplozji wielkich gwiazd wystarczają by wyprodukować cięższe atomy. To właśnie liczące 235 nukleonów jądra uranu, ciśnięte przez supernowe w kosmos miliardy lat temu, oddają teraz okruszki tej prehistorycznej energii w sercu reaktora Maria.
Jak wyjaśnia dyrektor Departamentu Energii Jądrowej, Grzegorz Krzysztoszek, Maria miała trzy rodzaje zadań i dziś w pełni realizuje dwa z nich; trzeci, niegdyś priorytetowy, jest dyskusyjny. Po pierwsze reaktor miał służyć do badań w dziedzinie energetyki w związku z budową elektrowni jądrowej Żarnowiec. Jak wiadomo historia nie potoczyła się zgodnie z planem. Jednak nie jest tak, że Maria nie ma nic do powiedzenia kwestii energetyki. Obecnie umożliwia on badania niezbędne dla rozwoju przyszłościowych reaktorów IV generacji.
Współczesna alchemia
Maria znalazła szersze zastosowanie niźli tylko energetyka. Drugim są badania naukowe nad wiązkami neutronów. Obojętne elektrycznie podlegają wszystkim podstawowym oddziaływaniom fizycznym, co sprawia, że są wdzięcznym obiektem badań. Jednocześnie trudno o swobodne neutrony w przyrodzie, gdyż są one niestabilne (więcej na ten temat w tej notce) i mają czas połowicznego rozpadu wynoszący około dziesięciu minut.
Trzecim i obecnie bodaj najistotniejszym zastosowaniem Marii jest produkcja radioizotopów. Można powiedzieć, że w centrum Polski znajduje się prawdziwe laboratorium alchemiczne. Współcześni alchemicy nie zmieniają ołowiu w złoto. Zamiast tego dodają neutrony do jąder innych atomów. Koronnym przykładem jest bombardowane neutronami termicznymi tarcz uranowych, by uzyskać molibden-99, który z kolei rozpada się tworząc technet-99, podstawowy radioizotop używany w onkologii. 80% terapii radiacyjnych używa tego właśnie pierwiastka, a Maria zaspokaja niemal jedną piątą światowego zapotrzebowania na ten izotop. Szacuje się, że polski reaktor pomógł siedemdziesięciu pięciu milionom pacjentów na całym świecie.
Produkcja materiałów radioaktywnych wiąże się z szeregiem wyzwań i ograniczeń. Niestabilny Molibden-99 cechuje się 66-godzinnym czasem połowicznego rozpadu; to krótko, ale wystarczająco by był przydatny przez mniej więcej tydzień. To pozwala na dostarczenie go do placówek medycznych w różnych punktach planety. Do procedur medycznych wykorzystywany jest technet-99, którego czas połowicznego rozpadu to zaledwie 6 godzin. Radioizotopy nie czekają z rozpadem na odpowiedni moment. Dlatego nie można ich produkować na zapas. Produkcja musi być prowadzona ciągle.
Wszystko to sprawia, że Maria jest miejscem wyjątkowym na skalę światową.
To pierwsza część relacji z mojej wizyty w Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Dziękuję dyrektorowi Departamentu Energii Jądrowej Grzegorzowi Krzysztoszkowi, rzecznikowi ds Energetyki Jądrowej Andrzejowi Strupczewskiemu, kierownikowi działu Infrastruktury Obliczeniowej Adamowi Padée, Pracownikom Centrum Informatycznego Świerk Sylwestrowi Koziołowi i Piotrowi Wasiukowi, Dyrektorowi Zakładu Aparatury Jądrowej Pawłowi Krawczykowi, oraz w szczególności pani Katarzynie Żuchowicz, która poświęciła mi najwięcej czasu i w ogóle umożliwiła powstanie tej relacji otwierając przede mną koleje drzwi NCBJ. Dodatkowo Robertowi Wołkiewiczowi, za pierwszą linię wsparcia i Hani Sienkiewicz za pchnięcie w kierunku Świerku.