Niedawno zakupiłem sobie bardzo nerdowy gadżet - breloczek do kluczy z niewielką ilością radioaktywnego wodoru. Jest mały, zielony i będzie świecił przez kilkanaście - kilkadziesiąt lat. Jest też całkowicie bezpieczny i zawiera jedną z najdroższych substancji na planecie.
Zabawka ma ciut ponad trzy centymetry długości. W metalowym koszu znajduje się pokryta fosforem fiolka a w niej tryt - izotop wodoru zawierający dwa neutrony w jądrze. Ze względu na kapryśność atomów o której pisałem w zeszłym roku, tryt ulega rozpadowi radioaktywnemu β-. Mówiąc w uproszczeniu, raz na jakiś czas, jeden z neutronów rozpada się na proton i elektron, emitując odrobinkę energii. Ta energia zostaje pochłonięta przez warstewkę fosforu, który to z kolei oddaje ją w postaci światła.
Gram trytu kosztuje, około $30 000, czyli jest jakieś półtora tysiąca razy droższy od złota. Na szczęście w mojej fiolce jest około jednego miligrama. Czas połowicznego rozpadu trytu wynosi ponad dwanaście lat, więc za dziesięc lat mój gadżet powinien świecić o połowę słabiej niż teraz. Zachwyconych ostrzegam jednak, że taka fiolka nie sprawdzi się jako latarka. Rzeczywiście - w ciemnościach daje ładne, soczyste zielone światło, z pewnością bez problemu umożliwi znalezienie kluczyków, które wpadły nam w trawę. Za dnia trudno się domyślić, że to maleństwo świeci. Dopiero jeśli się przyjrzeć można zauważyc, że coś nie gra. Jeśli rzucimy cień na breloczek wygląda tak jakby padł on tylko na metalową część. Jeśli miałbym to z czymś porównać, to z błędem tekstury w grze komputerowej, tak jakby metal reagował na oświetlenie, ale cylinder w środku już nie.
Na koniec to, co pewnie najciekawsze - bezpieczeństwo. Czy noszenie przy sobie radioaktywnego pierwiastka to przepis na raka i śmierć na chorobę popromienną? Nie w tym przypadku. Nieprzepuszczalna dla wodoru kapsułka całkowicie zabezpiecza świat zewnętrzny. Promieniowanie beta ma zbyt małą przenikalność by zrobić komuś krzywdę w tej postaci. Radioaktywny wodór, choć cięższy od tego zwykłego (zawierającego tylko jeden proton w jądrze), jest lekki i w przypadku zniszczenia fiolki natychmiast rozproszyłby się w powietrzu i uciekł do górnych partii atmosfery. W najgorszym wypadku, gdybym w napadzie fantazji postanowił rozgryźć ampułkę, koniecznie z zamkniętą buzią i zatykając nos, otrzymałbym dawkę promieniowania odpowiadającą… prześwietleniu dentystycznemu. Nie mam licznika Geigera, ale ponoć nie rejestruje on promieniowania nawet przystawiony bezpośrednio do breloczka. Warstwa fosforu zupełnie go nie przepuszcza.
Więcej fotek trytowej biżuterii
PS. Więcej o promieniowaniu, głównie o niesłusznej panice wobez energii jądrowej będę mówił 25 lipca w czasie OldTown Festival.
Zabawka ma ciut ponad trzy centymetry długości. W metalowym koszu znajduje się pokryta fosforem fiolka a w niej tryt - izotop wodoru zawierający dwa neutrony w jądrze. Ze względu na kapryśność atomów o której pisałem w zeszłym roku, tryt ulega rozpadowi radioaktywnemu β-. Mówiąc w uproszczeniu, raz na jakiś czas, jeden z neutronów rozpada się na proton i elektron, emitując odrobinkę energii. Ta energia zostaje pochłonięta przez warstewkę fosforu, który to z kolei oddaje ją w postaci światła.
Gram trytu kosztuje, około $30 000, czyli jest jakieś półtora tysiąca razy droższy od złota. Na szczęście w mojej fiolce jest około jednego miligrama. Czas połowicznego rozpadu trytu wynosi ponad dwanaście lat, więc za dziesięc lat mój gadżet powinien świecić o połowę słabiej niż teraz. Zachwyconych ostrzegam jednak, że taka fiolka nie sprawdzi się jako latarka. Rzeczywiście - w ciemnościach daje ładne, soczyste zielone światło, z pewnością bez problemu umożliwi znalezienie kluczyków, które wpadły nam w trawę. Za dnia trudno się domyślić, że to maleństwo świeci. Dopiero jeśli się przyjrzeć można zauważyc, że coś nie gra. Jeśli rzucimy cień na breloczek wygląda tak jakby padł on tylko na metalową część. Jeśli miałbym to z czymś porównać, to z błędem tekstury w grze komputerowej, tak jakby metal reagował na oświetlenie, ale cylinder w środku już nie.
Na koniec to, co pewnie najciekawsze - bezpieczeństwo. Czy noszenie przy sobie radioaktywnego pierwiastka to przepis na raka i śmierć na chorobę popromienną? Nie w tym przypadku. Nieprzepuszczalna dla wodoru kapsułka całkowicie zabezpiecza świat zewnętrzny. Promieniowanie beta ma zbyt małą przenikalność by zrobić komuś krzywdę w tej postaci. Radioaktywny wodór, choć cięższy od tego zwykłego (zawierającego tylko jeden proton w jądrze), jest lekki i w przypadku zniszczenia fiolki natychmiast rozproszyłby się w powietrzu i uciekł do górnych partii atmosfery. W najgorszym wypadku, gdybym w napadzie fantazji postanowił rozgryźć ampułkę, koniecznie z zamkniętą buzią i zatykając nos, otrzymałbym dawkę promieniowania odpowiadającą… prześwietleniu dentystycznemu. Nie mam licznika Geigera, ale ponoć nie rejestruje on promieniowania nawet przystawiony bezpośrednio do breloczka. Warstwa fosforu zupełnie go nie przepuszcza.
Więcej fotek trytowej biżuterii
PS. Więcej o promieniowaniu, głównie o niesłusznej panice wobez energii jądrowej będę mówił 25 lipca w czasie OldTown Festival.