Bez względu na to co napiszę i tak chyba wszyscy
pójdą na ten film. Zniechęcanie byłoby skazane na porażkę a zachęcanie zbędne.
Pozostaje uczciwie napisać jakie są moje wrażenia po seansie tak bardzo
wyczekiwanego przez wielu finału Batmańskiej trylogii Christophera Nolana. Jest
mniej więcej tak jak oczekiwałem – to kolejny bardzo dobry film. Obawiam się
jednak, że oczekującym wielokrotnego orgazmu, wybuchającej głowy i najlepszego
filmu na świecie może to nie wystarczyć.
Mroczny
Rycerz Powstaje zostaje zdecydowanie w tyle za drugą częścią trylogii.
Niektórzy nawet dopatrują się tu objawów zniechęcenia Nolana, który zgodził się
na trzeci film o Batmanie w zamian za możliwość nakręcenia Incepcji. Nie mi o tym rozstrzygać, to film o ogromnej skali, który
z pewnością nie był łatwy w realizacji. Jeśli miałbym spekulować, powiedziałbym
raczej, że to właśnie skala go przerosła. Za dużo postaci, za dużo wątków,
akcja zbyt rozciągnięta (trwa kilka miesięcy). W efekcie całość trochę się
rozłazi i trzeszczy.
Dodatkowo filmowi nie służy rozstrzał pomiędzy
komiksem a „nolanowskim Batmanem”. Chwilami jest realistycznie i poważnie, by
kiedy indziej atakować nas estetyką bardzo komiksową, ocierającą się o
śmieszność. Przeładowanie filmu owocuje traktowaniem pewnych wątków po łebkach,
nielogicznościami i momentami wymaga ogromnego zawieszenia niewiary.
Wytrzymajcie jeszcze chwilkę, zaraz przejdę do
chwalenia. Muszę jednak skrytykować jeszcze szczególnie bolesną rzecz. W filmie
jest kilka wprost straszliwie złych dialogów. Nie jest ich wiele, ale bolą jak
drapanie pazurem po tablicy. Do tego dochodzi bolesna łopatologia, włącznie ze
sceną, która wprost krzyczy „hej! tak będzie wyglądać finałowa scena filmu”. To
o tyle bolesne, że Nolan nigdy nie traktował widowni jak idiotów nigdy nie
serwował łopatlogii. Ostatni zarzut tyczy się tego, co z Bane wyprawia się w
trzecim akcie filmu. Świetny łotr kończy nieciekawie, nudno, bez pomysłu i co
najgorsze z rozczarowującymi motywacjami.
I tu przechodzimy do chwalenia. Bo przez 80% filmu,
nowy łotr – Bane jest kapitalny. Wali wzniosłymi tekstami, które brzmią
przekonująco, jest bezwzględny, okrutny, inteligentny. Wzbudza strach i
intryguje. Wiadomo było, że nie ma sensu podskakiwać Jokerowi, więc Bane idzie
w innym kierunku. To świetny ruch. Szkoda że spartaczony przez ewidentny brak
pomysłu.
Doczekaliśmy się wreszcie świetnej postaci kobiecej
w filmie Nolana – Catwoman okazała się strzałem w dziesiątkę. Mogłem mieć
zastrzeżenia do jej komiksowego (tzn. nie Nolanowskiego) stroju, docelowo
jednak to nie razi. Selina natomiast jest sprytna i zaradna. Reszta postaci nie
zostaje z tyłu, Gordon, Blake, Alfred, Lucius Fox i kilka postaci z poprzednich
filmów też prezentują się świetnie, nawet jeśli tylko przez chwilę.
Jak zwykle u Nolana, realizacja jest bez zarzutu.
Prolog filmu sprawi, że będziecie trzymać kciuki, żeby ten facet kiedyś zrobił
film z Jamesem Bondem. Hans Zimmer pozostaje niezawodny. Może nie przeskoczył
ścieżki z poprzedniego filmu ale soundtrack wciąż grzmi i robi wrażenie. Do
tego dochodzi rozmach, tysięcy statystów (nawet jeśli każą nam uwierzyć, że
bandziory porzucą broń palną żeby urządzić sobie gigantyczne MMA z armią
policjantów), widowiskowe sceny (nawet jeśli serwują absurdalne latające
urządzono Batmana), rzeczywistych planerów i ciekawych lokacji.
Wreszcie dobre słowo należy się końcówce. Pomijając
fragmenty, które były jasno zasugerowane wcześniej (z subtelnością pędzącego
pociągu) pomijając to, że film kończy się kilka razy (choć daleko mu do Powrotu Króla), zostałem miło
zaskoczony, ładnymi fragmentami finału.
I tak pójdziecie na najnowszego Mrocznego Rycerza. Dlatego powiem tylko
– nie oczekujcie jakiś cudów. To solidne kino z wielkim rozmachem, kilkoma
wpadkami i sporą dozą świetnych postaci, emocjami i godnie kończące udaną
komiksową trylogię na wielkim ekranie. Nie wypada oczekiwać więcej.