sobota, 31 maja 2014

Edge of Tomorrow / Na skraju jutra

Fieldwork – This Is Not The End

Próbuję trzymać mój zachwyt na wodzy, ale po prostu mi to nie wychodzi. Mam wrażenie, że Edge of Tomorrow to film skrojony na mnie. Wczoraj w kinie poczułem jakby dzień dziecka wypadł wcześniej.

Jeśli nie słyszeliście o filmie to wygląda to tak… W okolicznościach, których nie chcę zdradzać Cage, który o żołnierskim fachu nie ma pojęcia, trafia na linię frontu i zostaje pchnięty w środek piekła inwazji obcych. Nie mija dużo czasu po czym umiera w makabryczny sposób. Następnie budzi się 24 godziny wcześniej, ponownie trafia na front, ponownie umiera… Czyli jak niektórzy mówią Dzień Świstaka + Żołnierze Kosmosu.

Cage z dnia na dzień coraz lepiej sobie radzi ze swoim zmechanizowanym pancerzem, poznaje propagandową bohaterkę Ritę Vrataski, dowiaduje się, że może położyć kres wojnie (bo wiecie – obcy mają ten jeden słaby punkt jak to w grach i filmach bywa). Jeśli przyjmiemy motyw pętli czasowej i tę konwencję (gdzie wielka wojskowa akcja polega na masowym rzucenia piechoty na wroga), to zostanie nam czysta frajda.

Doskonale poradzono sobie z motywem pętli czasowej. Pomysł nie został zmarnowany, wręcz wykorzystano go w pełni. Udało się użyć go zarówno dla komizmu i dla powagi, jest kluczowym elementem fabuły. Jeszcze o pętli – nie ma nudzenia jednakowymi ujęciami, kiedy widz już oswojony jest z mechanizmem nie ma łopatologii, wszystko działa jak w dobrze nastrojonym zegarku. To zasługa zarówno scenariusza (który odszedł daleko od pierwowzoru i chwała mu za to) jak i reżyserii i montażu.

W ogóle przy tej okazji wypada pochwalić fantastyczne wyczucie z jakim zrealizowano Na skraju jutra. Czuć pewien dystans, nie brakuje humoru, choć nie ma błazenady. Jest czas na momenty poważniejsze, pokazujące horror bycia uwięzionym w wiecznym piekle. Oczywiście całość jest świetnie zrealizowana, wypełniona akcją i świetnymi tekstami. Masa efektów powstała już na planie filmu a nie dopiero w komputerach w czasie postprodukcji.

Aktorsko jest świetnie. Można nie lubić Zwariowanego Scientologa w ramach życia gwiazd, ale Cruise po raz kolejny pokazuje, że w każdej roli daje z siebie wszystko. Emily Blunt też spisała się świetnie. Mimo ograniczeń udało jej się pokazać więcej niż tylko twardą babkę w zbroi, to raczej bardzo zdetermiowana postać ukryta w bardziej metaforycznym pancerzu. Cage trafia do oddziału „J”, klasycznej zbieraniny wojskowych luzaków i zakapiorów, ale i ich udało się wykreować tak, że nie są jak zdarta płyta. Na koniec dodatkowy plusik dla Billa Paxtona, sami zobaczycie za co.

Muzyka nie tylko nie zwróciła mojej uwagi. W pierwszym akcie miałem wręcz wrażenie, że jej brakowało. I może już wariuję, bo przesłuchałem próbki soundtracka, w tym utwór „No Courage Without Fear” i pamiętam, że muzyki brakowało mi w scenie, gdzie oficer przechadza się pomiędzy żołnierzami i wypowiada dokładnie te słowa… Z drugiej strony utwór „Find Me When You Wake Up” na pewno słyszałem w czasie seansu.

Szukając wad mogę pomarudzić na nie tyle na 3D, co na ghosting – przenikanie klatek, które widać przy niektórych ruchach kamery, to zdarza się nawet w filmach 2D. Obcy nie są niczym nowym ani oryginalnym, ale prezentują się dobrze. No i finał… Teraz napiszę taki niby-spoiler, więc możecie przeskoczyć dalej. SPOILER Ostatnie minuty filmu robią wrażenie, jakby w ostatniej chwili dodano na siłę cukierkowe zakończenie. Przyznam, że jeszcze przed wyjściem sam sobie wyjaśniłem czemu nie jest ono durne, ale i tak może się trochę gryźć. KONIEC SPOILERA Z pewnością nie jest jednak w stanie zepsuć frajdy z niemal dwóch godzin filmu.

Nie wiem czy do Edge of Tomorrow będę wracał tak chętnie jak do Dredda. Z pewnością jednak w tym roku w kinie jeszcze nie bawiłem się tak dobrze.

Watch. Enjoy. Repeat.


5 komentarzy:

  1. Filmu jeszcze nie oglądałem, ale czy uważasz, że gdyby nie odchodzili scenariuszem od tego co jest w "All you need is kill" film byłby słabszy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogę się kierować tylko scenariuszem z 2010 (Cage i Rita młodziutcy, topory gigantyczne potwory itd), ale tak wydaje mi się, że liczne i duże zmiany wyszły bardzo na plus.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny film, dzięki za cynk. Zastanawiam się, czy scena jak oddział J robi oklep oficerkowi-dezerterowi nie znalazła się w filmie, jako zbyt zgrana klisza, czy też może wyleciała podczas postprodukcji i pojawi się w wersji reżyserskiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz rację. Motyw time-loop został wykorzystany maksymalnie i idealnie. Tak naprawdę wszystko jest podporządkowane właśnie jemu. I bardzo dobrze, bo tak jak w "Dniu Świstaka" czerpiemy wielką radochę, gdy próbujemy razem z głównym bohaterem coś wykombinować. Niestety Tom Cruise musi sobie radzić sam, a my na kinowym fotelu możemy tylko kibicować. Dałem mocne 8/10. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń