poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rachunek sumienia 2013

Kolejny rok zaowocował aż 74 notkami. Odwiedzin z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej. Z nieznacznie ponad 100 polubień na profilu facebookowym zrobiło się 726. Największą satysfakcję sprawia mi fakt, że notki popularno-naukowe miały o wiele większe wzięcie niż filmowe.

Trochę szkoda, że gołębie Skinnera nie wypadły lepiej - szczególnie, że to wpis, który przebił wszelkie rekordy lajków pod notką. Tak czy inaczej – lista tematów jak zwykle tylko rośnie, więc i w 2014 będzie o czym pisać. Oczywiście zawsze jestem otwarty na sugestie – na jakie tematy chcielibyście przeczytać wpisy?

Najchętniej czytane notki roku:
1. Brytyjczycy ogłaszają inwazję kosmitów
2. Tlenowy szowinista
3. Osiem powodów dla których głowonogi są w dechę
4. Entuzjasta nauki i profesor, który chciał słuchać
5. Księżyc - ósmy kontynent
6. Nie, naukowcy nie wszczepili nowych wspomnień myszy
7. Kepler-90 – miniaturowy Układ Słoneczny
8. Kłamstwa dla dzieci
9. Ile jest gwiazd w Drodze Mlecznej?
10. Gołębie Skinnera

Filmowo też było owocnie – wychodzi mniej więcej film co trzeci dzień, w tym: 85 nowych filmów, 45 powtórek, 53 z 2013 roku i rekordowych 20 wypadów do kina. To nie znaczy jednak, że to był rok dobrych filmów. W 2012 nie miałem problemów by znaleźć jedenaście tytułów, które mogły uchodzić za najlepsze. W 2013 trudno byłoby mi zebrać pięć, które by się szczególnie wyróżniały na tle reszty.

Jest jednak kilka, które warto wspomnieć. Dwa z nich są produkcjami z 2012, które dzięki naszym przekichanym (och Wordzie, ulegam twojej autokorekcie w tym wypadku…) dystrybutorom trafiły do kin dopiero w styczniu 2013. To Django i Wreck-It Ralph. Ten pierwszy to świetne podejście Tarantino do gatunku, na którym się wychował i do którego ustawicznie robił ukłony w swoich filmach (niektórzy wręcz traktują Bękarty jako western). Ten drugi to miła niespodzianka – oczekiwałem zabawnego nostalgia tripu, a dostałem pełnokrwistą, świetnie napisaną i zrealizowaną baję. Oba filmy mogą też pochwalić się kapitalnymi łotrami, a to już połowa sukcesu.

Skoro już o łotrach mowa to trudno nie wspomnieć o Man Of Steel, z absolutnie wyśmienitym generałem Zodem (w tej roli Michael Shannon). Zdania co do samego filmu są podzielone, ale mi podobał się bardzo. Co gorsze – kompletnie nie rozumiem jak mógł wypaść z wyścigu o Oscara za efekty specjalne i przegrać z takimi tytułami jak Iron Man 3 czy Thor: Dark World, Star Trek czy też World War Z. Łotrowsko świetnie spisał się Hobbit, o którym pisałem kilka dni temu. Warto było wybrać się do kina chociażby dla Smauga.

Gdybym wspomniał o Machete Kills tylko ze względu na łotra, nie oddałbym mu sprawiedliwości. Cały film to totalna jazda bez trzymanki. Ubawiłem się po pachy ale nikomu nie polecę oglądania. Róbcie to na własne ryzyko. Podobnie z Riddickiem. Bawiłem się świetnie, ale nie jest to kino wysokich lotów. Myślę, że nie ma tu potrzeby jakiejkolwiek agitacji – kto lubi postać pewnie był w kinie, reszta i tak się nie zainteresuje.

Plusem 2013 roku jest trwająca fala filmów SF - oby się nigdy nie skończyła. W tym roku dostaliśmy kilka sympatycznych obrazków, każdy ze swoimi wadami, niektóre też z zaletami. Nie było czasu by napisać osobną notkę o Europa Report. Szkoda bo film na to zasługuje. Prawdziwe hard SF, bez pierdołowatych wątków, z postaciami, którym naprawdę zależy na powodzeniu misji. Przy dbałości o realizm pewne wpadki gryzą mocniej niż w filmach, które nie dbają o detale, ogólnie jednak polecam z całych sił. Chociażby jako ciekawostkę. Gravity polecałem kiedyś, z tego co wiem w Polsce do kin ruszyły tłumy i dobrze, bo to film, który nadaje się tylko na wielki ekran.

Warto wspomnieć jeszcze o trzech SFach. Gra Endera to dobry film i udana ekranizacja. Oczywiście daleko jej do genialnej, genialnej, genialnej książki, ale trudno byłoby się zbliżyć do tego poziomu. Choć kilku wpadek dało się uniknąć. Oblivion to trochę inna bestia. To taki Frankenstein. Posklejany z pierdyliona innych filmów, ale działa i wygląda fajnie. No i ma jedną z lepszych ścieżek muzycznych roku. No i Elizjum... Z jednej strony mokry sen fanów SF – brudna przyszłość, stacje kosmiczne, roboty i egzoszkielety, z drugiej tandetna i naiwna historyjka, nieciekawy główny bohater, głupiutki scenariusz.

Muszę też uderzyć się w pierś. Pacific Rim zachwycał w kinie, ale powtórka w domowym zaciszu okazała się kolosalną klęską. Jeśli szukacie czegoś do kina domowego to zachęcam byście dali szansę Hansel i Gretel: Łowcy czarownic. Ogromne zaskoczenie - spodziewałem się tandety, dostałem dobrze zrealizowaną, krwawą historyjkę z przymrużeniem oka. Mojej uwadze umknęła Tajemnica Zielonego Królestwa (Epic) i żałuję, bo film jest obłędnie widowiskowy. Choć całość tonie w kliszach, dzieciaki musiały szaleć. W sumie mógłbym jeszcze raz napisać to samo o Krainie Lodu (Frozen), choć to ZUPEŁNIE różne bajki.

Drogówka to pierwsza polska produkcja od dawna, którą oceniam bardzo pozytywnie. Nie napiszę, że mi się podobała, bo to film Smarzowskiego – co oznacza półtorej godziny taplania się w polskim paskudztwie, podłości i wszystkim co odrażające. Ale to dobry film. Zainteresowani lżejszą rozrywką mogą sięgnąć po dwa filmy o końcu świata. Brytyjski World’s End to maraton po dwunastu pubach w noc inwazji obcych. Amerykański This Is The End to apokalipsa w Hollywood, gdzie aktorzy grają samych siebie. Oba ogląda się dobrze, oba jednak troszeczkę rozczarowują.

Na koniec, w roli przestrogi, trzy najgorsze dziadostwa jakie miałem nieprzyjemność obejrzeć. Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, jakimś cudem są gorsze od pierwszego, idiotycznego filmu. World War Z to po prostu straszna słabizna, gdzie Brad Pitt w każdej scenie wygląda jakby miał płakać, że prostytuuje się w tym potworku. No a na temat After Earth dość wylewnie wypowiedziałem się na blogu i szkoda czasu by powtarzać jak bardzo zły jest ten film.

Życzę wszystkim by rok nowy rok był nie gorszy od mijającego. 2014 zacznę już za kilka dni krótką notką astronomiczną.


czwartek, 26 grudnia 2013

Hobbit 2 – okiem RPGowca

Dream Evil – The Chosen Ones


Z góry przepraszam za żargon, ale miejscami aż się prosiło, żeby na drugą część Hobbita spojrzeć z RPGowej perspektywy. W kilku miejscach, silniej niż w przypadku pierwszej części pomyślałem, że to fantastyczne paliwo, ślicznie prezentujące obrazki z sztampowych scenek klasycznych fantaziaków.

The Hobbit: The Desolation of Smaug to film dobry, może nawet bardzo dobry, ale w kilku miejscach trafia się kilka wyraźnych, boleśnie odczuwalnych zgrzytów. Choć to długi seans, na plus należy policzyć ciągłość, której trochę brakowało w An Unexpected Journey. Nie ma tu wyraźnych fragmentów – teraz trolle, potem elfy, następnie wilki. Pomijając retrospekcję i prolog, akcja prowadzona jest bardzo płynnie.

Drugiego Hobbita, podobnie jak pierwszego, zobaczyłem w formacie 48 klatek na sekundę i ponownie zachwyciłem się tą technologią. Tu również było kilka scen, gdzie można było odnieść wrażenie, że ruch jest przyspieszony, ale ogólnie wygląda to świetnie, świetnie współgra z subtelną głębią i likwiduje problemy z ruchomą kamerą. Niestety nie pierwszy raz w Cinema City trafiam na zużyty projektor, lub celowo zredukowaną jasność obrazu. Nie jest to jednak zarzut do filmu.

Jeśli przejść do zarzutów pod adresem Pustkowia Smauga, to wpierw chętnie zrzucę z siebie żal wobec nowych wątków i postaci. Legolas jest potrzebny temu filmowi jak czternasty sutek oposowi. Nie tylko jest zbędny, ale dostał też nowe, chore oczy i utracił jakiekolwiek ślady charakteru. Wygląda na to, że jest pod całkowitym wpływem Thranduila, największej fujary wśród wszystkich elfów jakimi do tej pory uraczył nas Peter Jackson. Legolas zdradza wszelkie cechy ulubionego BN Mistrza Gry, psując fajne sceny, depcząc po głównych bohaterach i nie pozwalając im samodzielnie pokonać wyzwań. A jeśli kogoś irytowały niektóre cuda wyczyniane przez najelfiejszego z elfów w poprzedniej trylogii, to niech przygotuje się na jeszcze głupsze wygibasy. Po tym jak Legolas spaprał rewelacyjną sekwencję spływu krasnoludów rzeką, boję się co zobaczymy w There and Back Again.

Doklejona do filmu została również śliczna elfka Tauriel. Z tego co widziałem w sieci, sypią się na nią straszliwe gromy. Trochę to rozumiem, bo jej wątek miłosny (podobno trójkąt, ale nie mam przekonania) jest sztampowy. Może całą moją złość zgarnął Legolas, może dałem się zwieść ślicznej buzi Evangeline Lilly, bo mi przypadła do gustu. Przekonująca, kompletna postać, która ma coś do roboty.

Realizacja, co nie powinno nikogo zaskoczyć, stoi na wysokim poziome. Zawiódł niestety Howard Shore, nudnymi i kompletnie wtórnymi brzmieniami. Przy wszechobecnej doskonałości komputerowych efektów, zdumiało mnie też jak kiepsko wyglądał roztopiony metal. Choć Nieoczekiwana podróż zrobiła na mnie większe wrażenie, prezentując bogactwo niesamowicie dopieszczonych, komputerowych postaci, nowy film zdecydowanie broni się smokiem.

Oj tak. Smaug jest wspaniały i straszliwy. Może nie grzeszy sprytem, ale jest podły, pyszny i bardzo wygadany. A że przemawia komputerowo poprawionym głosem Benedicta „kręcę cztery filmy rocznie” Cumberbatcha i wygląda jak ożywiona praca Johna Howe, efekt jest piorunujący. Zdecydowanie najlepszy filmowy smok od Beowulfa z 2007.

Hobbita kończy kompletnie żenujący cliffhanger. Wygląda to trochę jak moment zawieszenia przed dobrze wykalkulowaną przerwą reklamową, albo jak koniec odcinka telenoweli, którą puszczają w telewizji codziennie. Zdecydowanie niepotrzebny, beznadziejny chwyt i zmarnowanie dość oczywistego materiału na finał. Nie wiem o co chodziło, przecież i tak wiadomo, że miliony ludzi pójdą do kin w przyszłym roku na trzecią część. Zagranie to ma tyle sensu, co zebranie czterech małp, dorodnego koguta i małego prosiaczka, a następnie namalowanie


środa, 25 grudnia 2013

Stasis


STASIS from Christian Swegal on Vimeo.


Stasis nie jest typowym szortem. Nie polega na jednym twiście, jakimś konkretnym myku czy wizualiach. To po prostu film, który zmieścił się w krótkim metrażu. Pełnoprawna całość i to świetnie zrealizowana. Najprawdopodobniej niemałym nakładem. Zdradza to nie tylko profesjonalne wykonanie, ale i profesjonalna obsada, w której znalazło się miejsce dla starszego z dwóch Bridgesów.


czwartek, 19 grudnia 2013

Co W Garach #25

Ninja Tracks – Pretender


Wychodzi na to, że notki z tego cyklu wskakują na bloga raz do roku. Zobaczymy czy ten trend się utrzyma w 2014. Póki co, oto lista filmów, które obecnie mam na celowniku w przyszłym roku, zabarwiona miejscami nienawiścią do polskich dystrybutorów filmowych. Dla ciekawskich na końcu kilka filmów, na które nie czekam.

Standardowo, skoro polscy dystrybutorzy są nieobliczalni (gdy np. stwierdzają, że film ze Stallone i Schwarzeneggerem w rolach głównych nie wzbudzi zainteresowania naszej widowni i nie warto go wpuszczać do kin), filmy są ułożone według dat premier światowych.

47 Ronin (grudzień 2013) – Jestem zdumiony, że to akurat trafi do naszych kin w styczniu. Po okresie buntu, że ktoś porywa się na klasyczną japońską historię i do tego jeszcze obsadza Kijankę, przyszedł trailer. I spodobało mi się. Kompletne szaleństwo bez związku z czymkolwiek, potencjalnie świetny kąsek dla fanów Legendy Pięciu Kręgów.
Trailer

Captain America: Winter Soldier (marzec) – Mam ogromne pokłady zaufania do filmów Marvela i sporo sympatii dla postaci Kapitana. I Wdowy rzecz jasna. Trailer obiecuje dużo, choć wygląda na wzorowe „więcej, bardziej”.
Trailer

X-Men: Days of Future Past (maj) – First Class był bardzo dobry, wraca tu twórca najlepszych X-Menów, czyli X2 (Bryan Singer), dostaniemy przemieszane obsady „starych” i „nowych”… Jak tu nie zacierać rączek?
Trailer

Edge of Tomorrow (maj) – Brudne SF, pętla czasowa, kosmici, pancerze wspomagane, i nawet dla Billa Paxtona znalazło się miejsce. Film powstał na podstawie japońskiej książki i zapowiada się bardzo przyjemne widowisko akcji SF.
Trailer

Transcendence (maj) – Naukowiec zaangażowany w pracę nad sztuczną inteligencją zostaje zamordowany przez ekstremalnych przeciwników rozwoju technologicznego. Oczywiście jak to w takich sytuacjach bywa, główny bohater sam staje się wirtualną świadomością / pierwszym uploadowanym umysłem… Gatunek filmu według opisów to Sci-Fi Drama i mam nadzieję, że tak zostanie i dostaniemy niegłupie SF na serio.
Trailer

How to Train Your Dragon 2 (czerwiec) – Kto nie widział jedynki, ten trąba. Nie wiem co planują na drugą część, ale wiem, że będę w kinie w dniu premiery. OK, już wiem bo właśnie pojawił się zwiastun. Zapowiada się dobrze.
Trailer

Jupiter Ascending (lipiec) – Nie lubię Tatuma, trailer wygląda jak doroczna kupa (czytaj: supernatural romance) dla amerykańskich nastolatków. Haczyk? Robią to Wachowscy. Chcę zobaczyć space operę w ich wykonaniu. Liczę, że zwiastun nie oddaje filmowi sprawiedliwości i produkt końcowy będzie się prezentował zgoła inaczej. Ciekawiej.
Trailer

Guardians of the Galaxy (lipiec) – Nie znam komiksu, nie znam bohaterów, no ale Marvel + space opera = trzeba to zobaczyć.
Trailera nie ma.

The Expendables III (sierpień) – Stallone, Schwarzenegger, Lundgren, Ford, Statham, Li, Snipes, Gibson, Banderas, Crews, Couture. Może szkoda Willisa, ale i tak będzie tłoczno.
Teaser

Interstellar (listopad) – Nowy film Nolana, wypada się zainteresować. Gdybym przeczytał scenariusz, powiedziałbym, że zapowiada się całkiem ciekawy miks dystopijnej przyszłości i przygotówki SF z mocno rozwleczonym finałem.
Nudny i nijaki teaser

The Hobbit: There and Back Again (grudzień) – Głupio byłoby nie obejrzeć trójki, co?
Trailera nie ma i pewnie jeszcze sobie poczekamy.


Na powyższe zdecydowanie czekam. Jeśli idzie o cztery kolejne tytuły, to powiedziałbym, że trzymam rękę na pulsie. Godzilla (maj) – hype w sieci jest gigantyczny, mnie jednak jeszcze nie kupili. Dawn of the Planet of the Apes (lipiec) – sequel udanego remake, do tego Gary Oldman, może być dobrze. Sin City: A Dame to Die For (sierpień, ponoć) – dziewięć lat temu miał powstać już zaraz, teraz trudno mi się ekscytować bo nie wiem czy Rodriguez ma jeszcze coś do powiedzenia; Sin City oczarowywało realizacją, nie wiem czy ten kotlet dobrze zniesie odgrzewanie. Her (luty) – Joaquim Phoenix romansujący z sztuczną inteligencją, brzmi interesująco, ale może wyjść smętnie i nieciekawie.


Na koniec cztery tytuły, na które nie czekam. The Amazing Spider-Man 2 – trailer wygląda po prostu koszmarnie i odstraszająco. RoboCop – zapowiada się jedna wielka obelga dla filmu Verhoevena, większa nawet niż Total Recall. Transformers 4 – trójka mogła być lepsza od dwójki, ale Bay mógłby już dać sobie spokój. Welcome To Yesterday – dzieciaki budują wehikuł czasu… coś nie widzę tu szans na dobre kino.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Księżyc – ósmy kontynent

Laibach – Take Me To Heaven


Od dwóch dni po Księżycu jeździ Jadeitowy Królik – po 37 latach ludzkość powróciła tam dzięki Chinom. Nic dziwnego, że przykryło to cieniem pokaz firmy Moon Express z 5 grudnia. To kolejna prywatna firma, która chce robić biznes w przemyśle kosmicznym i właśnie ujawniła projekt swojego pojazdu MX-1.

MX-1 to wielozadaniowy robotyczny pojazd, który ma oferować między innymi transport komercyjnych i naukowych ładunków na Srebrny Glob, przy kosztach znacznie niższych niż w przypadku konwencjonalnych rozwiązań. Składa się na to kilka elementów. Podstawowym jest fakt, że pojazd może być dodatkowym ładunkiem wynoszonym na orbitę wraz z satelitami czy zaopatrzeniem ISS, np. przez rakiety SpaceX. Po uwolnieniu na orbicie geosynchronicznej (na której znajduje się obecnie ponad sto satelitów) MX-1 będzie rozpoczynał samodzielny przelot na Księżyc. Pierwsza podróż ma się odbyć w 2015 roku i w ten sposób Moon Express będzie się ubiegać o Google Lunar XPRIZE.


Firma nazywa też naszego satelitę „ósmym kontynentem”. Rzadkie, drogocenne metale, po które tutaj musimy sięgać głęboko pod ziemią, na Księżycu mogą znajdować się na powierzchni, bo przez miliardy lat żadne procesy geologiczne nie wciągnęły ich głębiej. Dodatkowo, obecność wody może umożliwić produkcję paliwa na miejscu, a to z kolei otwiera możliwości jeszcze tańszego lotu (nie trzeba by wieźć paliwa na drogę powrotną) i wykorzystania Księżyca jako stacji paliw przed lotem w głęboki kosmos.

To wciąż nie wszystko, bo MX-1 ma być również zdolny do szeregu innych zadań. W tym: wypuszczanie małych cubesatów, serwisowanie satelitów a nawet usuwanie z orbity kosmicznych śmieci… I tak wyrastają nam kolejni prywaciarze na orbicie...


Źródła:
Moon Express
SpaceRef Business


środa, 11 grudnia 2013

Czy Ziemia zaraziła życiem inne planety?

Johann Johannsson – The Sun’s Gone Dim


Dziś na BBC pojawił się świetny tekst, schowany pod trochę głupawym tytułem. Grupa naukowców (amerykańskich, a jakże) obliczyła ile odpowiednio dużych skał zostało wyrzuconych z Ziemi podczas wielkich kolizji i mogło dostarczyć życie na inne ciała w Układzie Słonecznym.

Eksperymenty dowiodły, że mikroby mogą przeżyć trzy etapy podróży międzyplanetarnej – wybicie na orbitę w wyniku uderzenia wielkich planetoid lub komet, przelot* (trwający nawet 10 milionów lat) oraz upadek na inne ciało niebieskie. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jednakże było trudne do określenia. Teraz jednak uległo to zmianie.

Dzięki astronomom i geologom mamy niezłe pojęcie o tym jak statystycznie wyglądała historia wielkich kolizji na powierzchni Ziemi w ciągu ostatnich 3,5 miliarda lat (co najmniej tyle trwa życie na naszej planecie). Wiedząc jak wiele takich zderzeń miało miejsce i jaka była ich siła można obliczyć ile trzymetrowych lub większych skał zostało wybitych w przestrzeń a następnie ile z nich w ciągu najwyżej 10 milionów lat trafiło na inne ciała niebieskie w Układzie Słonecznym. Należy pamiętać, że przyjęte kryteria są dość pesymistyczne, bo zarodniki bakterii mogą przetrwać nawet miliony lat w stanie uśpienia i niewykluczone że skały mniejsze niż trzy metry mogą posłużyć za dobry pojazd.

Nawet przy takich założeniach badacze uzyskali niezwykłe wyniki. Od kiedy powstało życie na Ziemi, około 26 milionów skał trafiło na Wenus, 730 tysięcy na Merkurego a 360 tysięcy na Marsa. Dziesiątki tysięcy mogło trafić na Jowisza i Saturna, ale dla Europy wynik to około 6 skał. Jednak i to mogłoby wystarczyć. Warto wspomnieć, że życie na Ziemi wypełnia wszystkie jego zakamarki, każdy metr sześcienny gleby to miliardy organizmów, każda kropelka wody kipi życiem. Nawet jeden okruszek naszej planety mógł wystarczyć, jeśli trafił w odpowiednie miejsce.

Wniosek? Jeśli odkryjemy życie lub jego pozostałości na Marsie, Europie czy Enceladusie, będziemy musieli bardzo serio potraktować możliwość, że nie powstało tam niezależnie, ale że zostało tam zasiane z powodu kolizji na Ziemi.


Opracowane na podstawie:
BBC: Dinosaur asteroid ‘sent life to Mars’
Publikacja w Astrobiology
* - Publikacja - tu akurat niekoniecznie eksperyment, tylko raczej odkrycie.


niedziela, 8 grudnia 2013

SS#13 - Nie takiego RoboCopa oczekiwaliście

Basil Poledouris – RoboCop


Oto K5, czyli prototyp z firmy (startupa) Knightscope. Opisywany jest jako „autonomous technology platform” i jako „autonomous data machine”. Wygląda jak Dalek zaprojektowany przez twórców gry Portal. Ma się zachowywać jak połączenie czujnego sąsiada i policjantów z Raportu Mniejszości. Nie strzela, nie zakuwa w kajdanki. Ale oczywiście już budzi kontrowersje.

Tak konkretnie, bez nawiązań i okrężnych metafor, ten kuzyn R2D2 (już przestaję!) to robot, który może samodzielnie poruszać się po mieście w wyznaczonym terenie. Oprócz wprowadzonej mapy i GPSa jest naszpikowany czujnikami, dzięki którym może omijać ludzi czy też ruchome i stojące przeszkody, patrolując wyznaczone trasy. Rejestruje to co dzieje się dookoła (zwykła kamera, noktowizor, termowizja, mikrofon), rozpoznaje twarze, powinien być w stanie rozpoznać broń palną, identyfikuje numery rejestracyjne i może je porównywać z bazą np. pojazdów dopuszczonych do przebywania na danym terenie lub oznaczonych jako poszukiwane/niebezpieczne. Twórcy wspominają też o dobrze brzmiącej „analizie behawioralnej”, „biologicznej, chemicznej i radiacyjnej detekcji”, oraz „analizie przewidującej” (predictive analytics).


Trudno na tym etapie oceniać skuteczność prototypu. Można jednak przyjrzeć się technologiom, które się na niego składają. Ogólnie powiedziałbym, że żadna nie jest ściemą. Poruszanie się dzięki lidarowi (laserowy radar – rzucamy kreski lub siatkę światła na obszar przed nami, następnie oglądając zakrzywienia budujemy sobie mapę otoczenia) jest już szeroko stosowane w samodzielnych samochodach i quadcopterach. Rejestracja obrazu i dźwięku chyba nie wymaga komentarza. Co ciekawe – kwestie nagrywania obrazu w przestrzeni publicznej są już całkiem nieźle uregulowane, w przeciwieństwie do dźwięku. Analiza „biologiczna i chemiczna” – no cóż, mamy do tego różne urządzenia i metody, więc czemu nie. Radiacja tym bardziej. Rozpoznawanie obrazów – NEIL ponoć nie tylko świetnie rozpoznaje różne przedmioty, ale i potrafi nadać im pewien kontekst. Więc rozpoznanie broni, bądź dłoni trzymającej broń, nie wydaje się niczym niemożliwym.

Co do analizy behawioralnej – urządzenia typu Kinect i cały szereg technologii mocapu pokazują, że maszyna może rozpoznać człowieka i rejestrować jego ruchy. Nietrudno wyobrazić sobie, że algorytmy działające w grach mogą wyróżnić agresywne zachowanie. Na koniec przewidywanie przestępstw. To działka Big data. Niektóre rozwiązania płynące z nieprzebranych oceanów danych brzmią jak magia. Ale statystyka jest nieubłagana i wsparta analizą behawioralną (np. charakterystycznym poruszaniem się osoby na parkingu samochodowym sugerującym, że szuka celu) pozwala przewidzieć, że w danym miejscu o danej porze może dojść do przestępstwa. Głównym celem K5 nie ma być nagrywanie przestępców i alarmowanie policji. To ma być ostateczność. K5 ma być tam gdzie trzeba, by do przestępstwa w ogóle nie doszło.

Twórcy Knightscope mówią, że idea takiego robota narodziła się po strzelaninie w szkole Sandy Hook w USA (największej w 2012 roku – zginęło tam 28 osób, w pozostałych dwunastu w tym roku zginęło „tylko” 14). Zatem twórcy chcieliby oczywiście by ich robot patrolował kampusy i tereny wokół szkół. Będę szczery – nie mam nic przeciwko. Generalnie jestem zwolennikiem Wielkiego Brata na ulicach. Tylko na ulicach. Z drugiej strony, trudno nie zastanawiać się jak będzie wyglądało pokolenie wychowane od małego w towarzystwie robotów pilnujących porządku. Zawsze będzie też istniało ryzyko, że obecność robotów uśpi naszą czujność, podczas gdy przestępcy będą się do nich włamywać. Ale może nakręcono już tyle filmów, że będzie to jedno z pierwszych zabezpieczeń o jakie zadbają twórcy?


Źródła:
Singularity HUB
Business Wire
Strona Knightscope


piątek, 6 grudnia 2013

The Terrible Thing Of Alpha-9



by Jack Armstrong


Nie ma możliwości embedowania, więc klikajcie w link i nacieszcie oczy i uszy potwornościami z Alfa-9. Jack Armstron serwuje humorystyczną kreskówkę, jasno nawiązującą do klimatów SF lat 50tych. Mimo zamierzonej karykaturalności, technicznie szorcik jest na wysokim poziomie. Zarówno wizualnie jak i pod względem udźwiękowienia.

Na koniec strona autora: http://jakedraws.tumblr.com/



poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rewolucyjny zabieg na sercu – wsteczna terapia genowa

Hans Zimmer - Time


UPDATE: Zwrócono moją uwagę na nieścisłość w przekazie na KurzweilAI, którą nieświadomie powtórzyłem w swojej notce.

Niecały miesiąc temu, siódmego listopada, w Stanach przeprowadzono niezwykły zabieg. Minimalnie inwazyjna operacja polegała na wstrzyknięciu prosto do serca specjalnego fragmentu DNA, zwanego SDF-1*. Wpierw w organie umieszczono balonik, który zablokował dopływ krwi, by substancja nie rozniosła się po całym organizmie tylko pozostała w wadliwym sercu.

SDF-1 pełni bardzo konkretną funkcję. „Przyciąga” komórki macierzyste, które naturalnie występują w naszym ciele. Nawet u dorosłych. Pacjent który otrzymał zastrzyk ma 66 lat. Od czasu operacji mówi, że nie czuł się tak dobrze od lat. Po krótkiej, prostej i bezpiecznej operacji, SDF-1 sprawia, że komórki macierzyste z krwi i szpiku trafiają do serca i odbudowują je, usprawniając pompowanie krwi i przez to stan zdrowia pacjenta.

Wyniki tego zabiegu są ogromnie zachęcające. Ciekawostką jest też fakt, że w przeciwieństwie do większości terapii genowych, tu nie użyto wirusa jako nośnika genów. Zastrzyk zawierał po prostu roztwór zawierający DNA. W najbliższych miesiącach kolejnych 72 pacjentów z wadami serca będzie poddanych tej metodzie. Miejmy nadzieję, że z równie dobrymi skutkami.

* - Nie dostarczono "gołego DNA" tylko wektor z genem kodującym SDF-1. Nie-wirusowe wektory to między innymi kompleksy liposom-DNA, polimer-DNA, oligonukleotydy czy nanocząteczki opłaszczone DNA. Dzięki dla tmb28 za zwrócenie uwagi.


Źródła:
KurzweilAI
Economic Times