poniedziałek, 27 listopada 2017

Lab Girl - recenzja

Zacznę od uderzenia się w pierś. Dość szybko po rozpoczęciu lektury Lab Girl doszedłem do wniosku, że niemożliwe, że ta pracująca po jakieś 50 godzin na dobę botanik może pisać tak dobrze, że na pewno mam w rękach dzieło świetnego ghost writera. Ekspresowy research wykazał, że jednak Hope Jahren jakimś cudem znajduje w swym życiu czas na pisanie i ma między innymi bloga zatytułowanego “Hope Jahren sure can write” [Hope Jahren naprawdę potrafi pisać]. Brzmi trafnie, bo Lab Girl to świetna lektura.

Hope pisze zabawnie, a jej wspomnienia są świetnie skomponowaną mieszanką autobiografii i książki popularnonaukowej. Z naciskiem na to pierwsze. Jednocześnie pierwsze i drugie skupia się na rzeczach ciekawych. Lab Girl nie jest kronikarskim zapisem życia zmagającej się chorobą dwubiegunową, maniakalnej pracoholiczki z zaśnieżonego Austin, potomkini małomównych norweskich uchodźców. To przegląd najzabawniejszych, najistotniejszych i najtrudniejszych epizodów z jej dotychczasowego życia.

Książkę przeplatają rozdziały poświęcone ciekawostkom ze świata roślin. Nie są one losowe, nie trafiłem tam na ani chwilę nudy, ale nie ma wątpliwości, że Lab Girl lśni tam gdzie opowiada o autorce. Choć Hope ma na koncie wiele nagród i sukcesów, nie przeczytamy o nich na stronach tej książki. Dowiemy się raczej o jej zmaganiach z pozyskiwaniem funduszy, ludźmi i niestety samą sobą. Niemal zawsze, nawet w najsmutniejszych fragmentach, towarzyszy nam lekkie pióro i poczucie humoru.

Ze stron przebija niezwykła pasja autorki do sprzętu laboratoryjnego i tego co robi. Ważnym elementem książki jest też Bill. Nie wiem co tu powiedzieć, poza tym, że nie zdziwię się, jeśli najbliższy współpracownik Hope Jahren jest kosmitą, który spędza na Ziemi wakacje pod postacią człowieka.

Jeśli szukacie książki popularnonaukowej o drzewach i botanice, Lab Girl może nie trafić w wasze gusta. Jeśli jednak chcecie poczytać o kimś ciekawym (a raczej o ciekawym duecie, bo jednak przez znaczną część lektury towarzyszy nam Bill) to pochłoniecie tych czterysta stron z ogromną przyjemnością.


Tytuł: Lab Girl. Opowieść o kobiecie naukowcu, drzewach i miłości
Autor: Hope Jahren
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 432


Bardzo dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu za egzemplarz recenzencki.


poniedziałek, 13 listopada 2017

Biała śmierć

Tekst opublikowany w Nowej Fantastyce 8/2016.


Wykładniczy rozwój cywilizacji ludzkiej oznacza, że choć anatomicznie współczesny człowiek liczy sobie około dwieście tysięcy lat, to prawdziwy początek cywilizacji dało nam rolnictwo, jakieś dwanaście tysięcy lat temu. Mimo to, jeszcze tysiąc lat temu było nas raptem kilkaset milionów (zależnie od szacunków od 250 do 400) i mało kto, nawet zasiadając na Księżycu, mógłby dostrzec nas lub nasz wpływ na planetę. Dopiero odkrycie elektryczności i paliw kopalnych w XIX wieku sprawiło, że nie tylko jesteśmy dostrzegalni, ale wręcz odciskamy coraz bardziej dotkliwe piętno na Ziemi. Jednocześnie, współczesne rafy koralowe rosły przez ostatnie dziesięć tysięcy lat. Coraz bardziej prawdopodobne jest, że uda się nam je wykończyć w ciągu raptem pięćdziesięciu.

Choć stanowią one tylko jedną dziesiątą jednego procenta dna morskiego, aż jedna czwarta gatunków morskich polega na nich jako źródle pożywienia i schronienia. Jednocześnie są to wyjątkowo wrażliwe ekosystemy. Koralowce reagują na czynniki takie jak wyższa temperatura, niedobór tlenu, zanieczyszczenia i inne, poprzez wydalenie alg z którymi żyją w symbiozie. To właśnie symbiotyczne algi nadają kolor koralowcom i zapewniają im pożywienie. Pozbawione mikroskopijnych organizmów rafy stają się trupioblade, słabe i są podatne na choroby i śmierć.

W ciągu ostatnich dwóch dekad na całym świecie dochodziło do epizodów tak zwanego bielenia raf. Większość ma zasięg lokalny - w 2005 jedno z nich doprowadziło do zagłady ponad połowy raf na Karaibach. Trzy z nich miały zasięg globalny. Jedno, w 1998, doprowadziło do zagłady 16% raf na świecie. Kolejne nastąpiło po szczególnie silnym El Nino w 2010. Dlatego nie jest zaskakujące, że rekordowe El Nino z przełomu 2015 i 2016 pociągnęło za sobą trwający właśnie, najbardziej dewastujący epizod bielenia raf w znanej historii. [Update - bielenie rozciągnęło się na 2017, dotknęło ponad 90% Wielkiej Rafy Koralowej i przyniosło śmierć od 29% do 50% koralowcom.]

Globalne ocieplenie kojarzy się głównie z ociepleniem atmosfery, ale w rzeczywistości ponad dziewięćdziesiąt procent nadwyżkowego ciepła wywołanego zmianami klimatycznymi pochłaniają oceany. Jeśli los co czwartego gatunku morskiego nie leży komuś na sercu, pewnie nie przejmie się też, że rozgrywająca się właśnie tragedia dotyczy wartego trzydzieści miliardów dolarów rocznie biznesu karmiącego pół miliarda ludzi. Ale spokojna głowa - tegoroczne bielenie powinno dotknąć niecałych czterdziestu procent koralowców na planecie. Toż to nawet nie połowa! Ponadto bielenie nie musi być wyrokiem - czasem koralowce mogą wydobrzeć. Szanse na to może zwiększyć brak zanieczyszczeń i racjonalna eksploatacja łowisk.

Około 12% powierzchni lądowej Ziemi to tereny pod ochroną. W przypadku oceanów i mórz raptem jeden procent objęty jest ochroną. Ułamek ten jednakże nie ma zbytniego znaczenia, bo globalne ocieplenie nie uznaje granic i obszarów. Jesteśmy na prostej drodze by do 2040 roku stracić wszystkie rafy. Bez nich ryby, które polegały na trójwymiarowej strukturze koralowców by chornić się przed drapieżnikami wyginą, zniknie ogrom terenów lęgowych i żerowisk. Poza oczywistymi konsekwencjami tej katastrofy naukowcy kreślą cały szereg ponurych scenariuszy drugorzędnych efektów i spodziewają się, że nie przewidzieli równie wielu.

Problemem nie jest zmiana, bo nasza planeta od zawsze była dynamicznym miejscem. Problemem jest tempo tych zmian. Przyroda nie jest w stanie nadążyć. Dwutlenek węgla grozi nam nie tylko zatrzymując więcej ciepła na Ziemi, ale i zakwaszając oceany. Rabunkowe połowy ryb doprowadzają do lokalnych eksplozji populacji zooplanktonu, który pochłania za dużo tlenu i “dusi” rafy, dodatkowo potęgując bielenie. Prawdziwe problemy pojawią się jednak, gdy kwaśny ocean zdziesiątkuje populację fitoplanktonu. Te mikroskopijne organizmy roślinne odpowiadają za co najmniej połowę (a według niektórych szacunków nawet 85%) światowej produkcji tlenu.

Słaby ze mnie podróżnik. Mając wybór celuję w chłodniejsze regiony. Ale ostatnio myślę, że może warto przed 2040 zobaczyć rafę koralową. Póki jeszcze są. I zanim się podusimy.


Źródła:
USA Today - "second year in a row"
AccuWeather - "zero prospect of recovery"
The Guardian - "worse than expected"
Independent - "Great Barrier Reef being killed"