poniedziałek, 3 czerwca 2024

Fatalna ścieżka



Choć unikam spiskowego myślenia, mam wrażenie, że w obliczu rosnącej świadomości kryzysu klimatycznego, głosy denialistyczne robią się coraz bardziej histeryczne i agresywne. Pod postami w temacie przechodzą fale, komentarzy, które nieraz wyglądają na generowane przez boty albo pre-generowane copy-pasty. Wygląda na to, że już tylko najbardziej zatwardziali wypierają to, co się dzieje i czekają na te krótkie uderzenia zimy, by móc zabawić się w balkonowego klimatologa. Pięćdziesięciostopniowe upały jakie właśnie nawiedzają Meksyk czy Indie ignorują z całych sił.

Są jednak mniejszością. Badania wykazują, że dziś już znaczna większość ludzi nie wątpi w antropogeniczne ocieplenie klimatu. Przeważa również przekonanie, że to jedno z największych lub największe wyzwanie jakie stoi przed ludzką cywilizacją. To bardzo dobrze. Zastanawiam się jednak, czy wiemy jak dramatyczna jest sytuacja?

Ziemia została podgrzana o między 1.1 a 1.3°C. Cel powstrzymania ocieplenia na poziomie 1.5°C wydaje się tragikomiczny, gdy zmiany klimatyczne są w obecnym punkcie i nabierają tempa. Nasze emisje (które mają efekt kumulatywny) może nie rosną jakoś gwałtownie, ale nie spadają. A powinny spadać. Bardzo raptownie. Do tego nie zapominajmy, że przy takim nagromadzeniu antropogenicznych emisji, do gry wchodzą i będą wchodzić kolejne sprzężenia zwrotne. Będziemy przebijać kolejne punkty krytyczne. Dla wielu 2°C to już prawie pewniak i to nie do 2100 roku ale może już w 2050. Zagrożenia, które już przy 1.5°C stają się bardzo realne m.in. w Europie - zalania terenów przybrzeżnych, groźne fale upałów w miastach, niedobory wody (przypominam, że Polska jest w ogonie kontynentu, jeśli idzie o zasoby wody), pogorszenie produkcji żywności (bo niedobory wody, bo upały, bo susze)... wszystkie one nabierają na sile w świecie cieplejszym o 2°C.

W swoim Szóstym Raporcie z 2022 roku IPCC nawołuje by zatrzymać ocieplenie na poziomie 1.5°C. Żeby mieć szansę by uniknąć zbliżającego się progu musielibyśmy w ciągu ośmiu lat zredukować emisje o połowę. Całe emisje. Żeby mieć szanse. Od 2022 emisji nie zredukowaliśmy ich w ogóle. Czyli teraz powinniśmy zejść z emisjami do jednej trzeciej w ciągu sześciu lat... Brzmi to jak dywagacje podczas mistrzostw piłki nożnej, kiedy komentatorzy mówią co musiałoby się stać, żeby nasza drużyna przeszła dalej… “Jeśli drużyna liderów przegra sromotnie z najgorszą drużyną i jeśli samochód potrąci sześciu piłkarzy drużyny z którą gramy jutro, to może…”

Pozwolę sobie zacytować Davida Spratta z 2014 roku w tłumaczeniu Kronika Upadku:

Musimy pogodzić się z dwoma kluczowymi faktami: praktycznie rzecz biorąc nie ma już „budżetu węglowego” na spalanie paliw kopalnych przy jednoczesnym osiągnięciu w przyszłości temperatury dwóch stopni Celsjusza (2°C); a obecnie wiadomo, że górny limit 2°C jest niebezpiecznie za wysoki

Skoro redukcja emisji nie działa, to może trzeba sięgnąć po inne rozwiązania? Coraz częściej słyszę o tym, co przeraża mnie od lat. Geoinżynieria. Idea jest spoko, zredukujemy ilość energii słonecznej, która dociera do Ziemi by zrównoważyć nadmiar ciepła zatrzymywany przez gazy cieplarniane. Tyle, że wszystko zawsze jest bardziej skomplikowane i ten “spoko pomysł” w praktyce przypomina rzeczy, które wyprawiali Pat i Mat z bajki “Sąsiedzi”, z ich krótkowzrocznymi, pseudo-zdroworozsądkowymi rozwiązaniami problemów.

I skoro nasilają się głosy, że geoinżynieria będzie niezbędna, pojawiają się badania potencjalnych skutków. Modelowania wskazują, że skutki geoinżynierii słonecznej są na ten moment dość nieprzewidywalne. W niektórych regionach szkodliwe skutki geoinżynierii atmosferycznej mogą być podobne do skutków samych zmian klimatycznych. Może dojść do silnego ocieplenia wysoko nad tropikami, oraz zwiększyć ocieplenie powierzchni w obszarach polarnych (które już teraz są mocniej dotykane przez katastrofę klimatyczną) i zaburzyć opady nad lądami. A to tylko potencjalne, przewidywalne skutki.

Wyobrażam sobie, że jedynym pozornie neutralnym rodzajem geoinżynierii byłby jakiś rodzaj kosmicznego parasola, odcinający światło jeszcze zanim dotrze do planety. Tak by nie mieszać bardziej w atmosferze. Jednak nawet to nie załatwi problemu CO2. Bańki CO2 w miastach szkodzą ludziom, pogarszają zdolności kognitywne. Wyższy poziom CO2 pozornie prowokuje wzrost roślin, ale nie idzie to w parze z właściwościami odżywczymi. Co więcej powyżej pewnego poziomu dwutlenek węgla będzie wręcz pogarszać plony (utrudnia oddychanie porami w liściach). Tyle jeśli idzie o mądrości waszego prawicowego kolegi, że CO2 to jedzonko dla roślin, więc im więcej tym lepiej.

To z grubsza tyle. Nie ma łatwego wyjścia. Nie ma drogi na skróty. To nie znaczy, że nie ma w ogóle drogi. Ale może zamiast przeznaczać 7% światowego PKB na dopłaty do paliw kopalnych w różnych formach trzeba by przeznaczyć 7% lub więcej na, no wiecie, ratowanie świata. Potrafimy rozszczepiać atom, przesuwać pojedyncze geny, oglądać planety odległe o tysiąc lat świetlnych i odczytywać spalone, zwinięte papirusy sprzed 2000 lat. Czy naprawdę ktoś uważa, że wielkoskalowe przechwytywanie CO2 jest po prostu niemożliwe? Nie będzie łatwe ani tanie, będzie pewnie wymagało zasilania z niskoemisyjnych źródeł, ale naszym problemem jest nadmiar CO2. Rozwiązaniem jest jego usunięcie. Poza uratowaniem świata można też zaoszczędzić na kosztach związanych z szkodami wywołanymi przez klęski i ekstremalne zjawiska pogodowe. A te rosną każdego roku.


Źródła:
O "budżecie węglowym"
O geoinżynierii
O roślinach w wysokim stężeniu CO2
O tym ile dopłacamy do kopalin