Symphony of Science – A Wave of Reason
Dotarły do mnie niepokojące głosy. Podobno jeszcze nie wszyscy wiedzą o licznych, darmowych, profesjonalnych, ciekawych, wciągających i przystępnych kursach online. Szkoda bo jest ich dużo, są solidnie wykonane i za darmo. Nie każdy musi z nich korzystać, ale każdy powinien wiedzieć, że istnieją i jak wiele oferują.
Nie będę rozpisywał się o historii MOOC (Massive Open Online Course). Zamiast tego opiszę swoje doświadczenia z tą formą edukacji. Przy czym wygląda na to, że trafiłem na pierwszą „dużą falę”. New York Times ogłosił rok 2012 „rokiem MOOCów”. Wtedy chyba trafiłem na YouTube na wykłady Bena Polaka z Teorii Gier. Uniwersytet Yale postanowił umieścić kamerzystę na salach wykładowych a następnie udostępnić nagrania darmowo w Internecie. Ciekawe, ale to tylko namiastka MOOCów. Przygodę z nimi zacząłem we wrześniu 2012, Stanfordzkim „Introduction to Logic”.
Kursy online są jak dla mnie najnowszym symbolem „wieku informacji”. Dostęp do informacji dzięki niezastąpionej Wikipedii to jedno, rozmaite agregaty newsów, śmiesznych obrazków, torrentów, grafik itd., to drugie, ale tu mamy coś innego, wygodne narzędzie dające więcej niż encyklopedyczna wiedza lub zasoby. MOOC to nie szkoła, to nie wykłady, to interaktywna szkoła/uczelnia.
Jak wygląda typowy kurs? Zapisujemy się (darmowo, o płatnych opcjach wspomnę później) i uzyskujemy dostęp do „klasy”. Na miejscu raz w tygodniu pojawiają się filmiki, czasem przerywane pytaniem, lub doprecyzowaniem/korektą czegoś co wykładowca przegapił w czasie nagrania. Czasowo jest różnie. Zależy od kursu. Od 20 minut tygodniowo do dwóch godzin wykładów tygodniowo. Wyniki w nauce oceniane są bardzo różnie. Najczęstszą formą są zadania i/lub quizy. Otrzymujemy zestaw pytań jedno- lub wielokrotnego wyboru, zadania obliczeniowe i określoną ilość prób i typowo tydzień czasu (ew. mniej punktów dla spóźnialskich). Niektóre kursy pozwalają na tylko jedno podejście inne na więcej. Niektóre (te lepsze) po wysłaniu odpowiedzi nie podają tylko wyników, ale też konkretny feedback, lub chociaż wskazują w których pytaniach popełniliśmy błędy. Oczywiście, jeśli przy drugim podejściu pytania i odpowiedzi nie są losowane na nowo, możemy sobie metodą eliminacji nabić maksimum punktów (jeśli jest dość podejść). Mimo to, z doświadczenia, mogę powiedzieć, że nauka na błędach to co najmniej połowa pożytku z kursu.
Do tego dochodzi klasowe forum, na którym (szczególnie w ciekawych kursach) pojawiają się interesujące pytania o treść wykładów, pytania o zadania domowe i quizy, moderatorzy są jednocześnie „teacher’s assisstant”, w zrozumieniu niektórych problemów pomagają inni studenci. Świetna, pouczająca sprawa. Jeśli idzie o inne typy oceny to w niektórych kursach pojawiają się wypracowania na zadaną ilość słów. Jako, że uczestników są tysiące, mechanizm jest taki, że poza napisaniem tekstu oceniamy pięć innych wypracowanek i nasze jest ocenione przez pięciu innych studentów. Wszystko anonimowo. Z tą formą jednak nie mam wielkiego doświadczenia. Niektóre kursy kończą się również egzaminami. Od zadań domowych różnią się tym, że choć mamy tydzień na podejście do nich, to jak już ruszymy, mamy ograniczony czas, no i oczywiście egzaminowani jesteśmy z całego kursu a nie jednego tygodnia.
Pierwsza edycja Introduction to Astronomy, która była moim drugim kursem online, zgromadziła aż 48 000 uczestników. Od razu mówię – to najlepszy kurs w jakim brałem udział do tej pory, ale również i najtrudniejszy. Dlatego następujące liczby mogą być bardzo niemiarodajne. A zatem – 2100 uczniów uzyskało wynik 70% lub wyższy (ja w pocie czoła zdobyłem 98,9%), 3000 obejrzało wszystkie wykłady, ale nie robiło zadań domowych. Pisząc ten wpis przekopywałem się przez forum (wciąż dostępne choć kurs zakończył się w lutym 2013), ale nie znalazłem informacji o tym ile osób jedynie zapisało się ale w ogóle nie zapoznało się z żadnymi materiałami. Wydaje mi się, że około połowy w ogóle nie ruszyło lekcji, czyli zapisali się i zapomnieli/olali. Sporo również odpadło w drugim tygodniu (najtrudniejszym, pełnym niebanalnej matmy, później było już tylko łatwiej). Zgaduję jednak, że kto przetrwał drugi tydzień, przetrwał do końca.
Coursera oferuje również w niektórych przypadkach tak zwane „signature track”. To jedyna odpłatna funkcja. Nie próbowałem, ale generalnie idea jest następująca – fotka dowodu tożsamości i odpowiednie oprogramowanie dodatkowo weryfikuje naszą tożsamość (nie wiem jak, ale na stronie jest pełne info, samouczki itd.,). Przechodząc kurs w takim trybie otrzymujemy dyplom traktowany przez dany uniwersytet na równi z takim, który otrzymalibyśmy siedząc na tyłku w sali z prowadzącym.
Jaka wartość mają certyfikaty? Mam tu na myśli te standardowe, bo te dodatkowo uwierzytelnione dają pełne profity normalnych To się dopiero okaże. Teoretycznie, darmowe certyfikaty nie mają faktycznej mocy. Pracodawca może prychnąć z pogardą, zignorować, zakwestionować. Ale czy tak zrobi? Z pewnością taka aktywność pracownika świadczy o chęci i czasie przeznaczonym na podnoszenie kwalifikacji. Nieoficjalnie doszły mnie głosy, że nawet na polskich uczelniach można uzyskać zaliczenie niektórych przedmiotów robiąc kurs online (od razu mówię nie jest to zinstytucjonalizowane i info mam z drugiej ręki).
Do tej pory mówiłem o akademickich przedmiotach. Powszechną edukację (przynajmniej częściowo) oferuje inna bestia – KhanAcademy. Strona jest niemal jak flashowe gry z osiągnięciami. Ma tony krótkich i bardzo atrakcyjnych materiałów i za samo ich oglądanie dostajemy jakieś punkty, energię, odznaki i inne pierdoły. Gamifikacja pełną gębą. A to jeszcze zanim dojdziemy do testów i quizów, w których osiągamy wprawność i mistrzostwo w różnych umiejętnościach, mamy sugerowane tygodniowe wyzwania, wypełniają się nam tabele z kropkami… Obok materiałów z liczeniem kwiatków, piesków, dodawaniem jednocyfrowych liczb, znajdziemy również wykłady z sejsmologii, mikroekonomii i chemii organicznej. Wszystko upakowane w krótkie i przystępne filmiki.
Wybór jest kolosalny. Jeśli zawsze chcieliście się uczyć o astronomii albo genetyce, jeśli chcielibyście dokształcić się w zakresie ekonomii albo odkurzyć wiedzę z matmy i logiki… to możecie to łatwo zrobić z wsparciem profesjonalnych materiałów bez ruszania się z domu. Dotychczasowe doświadczenie (ponad 10 kursów z różnych dziedzin) pokazuje, że robią to świetni nauczyciele, pasjonaci zarażający słuchaczy entuzjazmem. Są to kursy firmowane nie tylko przez światową czołówkę uniwersytetów ale i prowadzone przez znanych wykładowców (autorzy książek popularnonaukowych, “człowiek, który zabił Plutona”, naukowcy, których można zobaczyć na Discovery i National Geographic).
Stron z kursami online jest wiele, sam korzystałem tylko z poniższych:
Coursera
KhanAcademy
Iversity
Wybrani prowadzący:
http://en.wikipedia.org/wiki/Michael_E._Brown
http://en.wikipedia.org/wiki/Charles_S._Cockell
http://en.wikipedia.org/wiki/Adam_Frank
http://en.wikipedia.org/wiki/Scott_E._Page
http://en.wikipedia.org/wiki/Dan_Ariely
Dotarły do mnie niepokojące głosy. Podobno jeszcze nie wszyscy wiedzą o licznych, darmowych, profesjonalnych, ciekawych, wciągających i przystępnych kursach online. Szkoda bo jest ich dużo, są solidnie wykonane i za darmo. Nie każdy musi z nich korzystać, ale każdy powinien wiedzieć, że istnieją i jak wiele oferują.
Nie będę rozpisywał się o historii MOOC (Massive Open Online Course). Zamiast tego opiszę swoje doświadczenia z tą formą edukacji. Przy czym wygląda na to, że trafiłem na pierwszą „dużą falę”. New York Times ogłosił rok 2012 „rokiem MOOCów”. Wtedy chyba trafiłem na YouTube na wykłady Bena Polaka z Teorii Gier. Uniwersytet Yale postanowił umieścić kamerzystę na salach wykładowych a następnie udostępnić nagrania darmowo w Internecie. Ciekawe, ale to tylko namiastka MOOCów. Przygodę z nimi zacząłem we wrześniu 2012, Stanfordzkim „Introduction to Logic”.
Kursy online są jak dla mnie najnowszym symbolem „wieku informacji”. Dostęp do informacji dzięki niezastąpionej Wikipedii to jedno, rozmaite agregaty newsów, śmiesznych obrazków, torrentów, grafik itd., to drugie, ale tu mamy coś innego, wygodne narzędzie dające więcej niż encyklopedyczna wiedza lub zasoby. MOOC to nie szkoła, to nie wykłady, to interaktywna szkoła/uczelnia.
Jak wygląda typowy kurs? Zapisujemy się (darmowo, o płatnych opcjach wspomnę później) i uzyskujemy dostęp do „klasy”. Na miejscu raz w tygodniu pojawiają się filmiki, czasem przerywane pytaniem, lub doprecyzowaniem/korektą czegoś co wykładowca przegapił w czasie nagrania. Czasowo jest różnie. Zależy od kursu. Od 20 minut tygodniowo do dwóch godzin wykładów tygodniowo. Wyniki w nauce oceniane są bardzo różnie. Najczęstszą formą są zadania i/lub quizy. Otrzymujemy zestaw pytań jedno- lub wielokrotnego wyboru, zadania obliczeniowe i określoną ilość prób i typowo tydzień czasu (ew. mniej punktów dla spóźnialskich). Niektóre kursy pozwalają na tylko jedno podejście inne na więcej. Niektóre (te lepsze) po wysłaniu odpowiedzi nie podają tylko wyników, ale też konkretny feedback, lub chociaż wskazują w których pytaniach popełniliśmy błędy. Oczywiście, jeśli przy drugim podejściu pytania i odpowiedzi nie są losowane na nowo, możemy sobie metodą eliminacji nabić maksimum punktów (jeśli jest dość podejść). Mimo to, z doświadczenia, mogę powiedzieć, że nauka na błędach to co najmniej połowa pożytku z kursu.
Do tego dochodzi klasowe forum, na którym (szczególnie w ciekawych kursach) pojawiają się interesujące pytania o treść wykładów, pytania o zadania domowe i quizy, moderatorzy są jednocześnie „teacher’s assisstant”, w zrozumieniu niektórych problemów pomagają inni studenci. Świetna, pouczająca sprawa. Jeśli idzie o inne typy oceny to w niektórych kursach pojawiają się wypracowania na zadaną ilość słów. Jako, że uczestników są tysiące, mechanizm jest taki, że poza napisaniem tekstu oceniamy pięć innych wypracowanek i nasze jest ocenione przez pięciu innych studentów. Wszystko anonimowo. Z tą formą jednak nie mam wielkiego doświadczenia. Niektóre kursy kończą się również egzaminami. Od zadań domowych różnią się tym, że choć mamy tydzień na podejście do nich, to jak już ruszymy, mamy ograniczony czas, no i oczywiście egzaminowani jesteśmy z całego kursu a nie jednego tygodnia.
Pierwsza edycja Introduction to Astronomy, która była moim drugim kursem online, zgromadziła aż 48 000 uczestników. Od razu mówię – to najlepszy kurs w jakim brałem udział do tej pory, ale również i najtrudniejszy. Dlatego następujące liczby mogą być bardzo niemiarodajne. A zatem – 2100 uczniów uzyskało wynik 70% lub wyższy (ja w pocie czoła zdobyłem 98,9%), 3000 obejrzało wszystkie wykłady, ale nie robiło zadań domowych. Pisząc ten wpis przekopywałem się przez forum (wciąż dostępne choć kurs zakończył się w lutym 2013), ale nie znalazłem informacji o tym ile osób jedynie zapisało się ale w ogóle nie zapoznało się z żadnymi materiałami. Wydaje mi się, że około połowy w ogóle nie ruszyło lekcji, czyli zapisali się i zapomnieli/olali. Sporo również odpadło w drugim tygodniu (najtrudniejszym, pełnym niebanalnej matmy, później było już tylko łatwiej). Zgaduję jednak, że kto przetrwał drugi tydzień, przetrwał do końca.
Coursera oferuje również w niektórych przypadkach tak zwane „signature track”. To jedyna odpłatna funkcja. Nie próbowałem, ale generalnie idea jest następująca – fotka dowodu tożsamości i odpowiednie oprogramowanie dodatkowo weryfikuje naszą tożsamość (nie wiem jak, ale na stronie jest pełne info, samouczki itd.,). Przechodząc kurs w takim trybie otrzymujemy dyplom traktowany przez dany uniwersytet na równi z takim, który otrzymalibyśmy siedząc na tyłku w sali z prowadzącym.
Jaka wartość mają certyfikaty? Mam tu na myśli te standardowe, bo te dodatkowo uwierzytelnione dają pełne profity normalnych To się dopiero okaże. Teoretycznie, darmowe certyfikaty nie mają faktycznej mocy. Pracodawca może prychnąć z pogardą, zignorować, zakwestionować. Ale czy tak zrobi? Z pewnością taka aktywność pracownika świadczy o chęci i czasie przeznaczonym na podnoszenie kwalifikacji. Nieoficjalnie doszły mnie głosy, że nawet na polskich uczelniach można uzyskać zaliczenie niektórych przedmiotów robiąc kurs online (od razu mówię nie jest to zinstytucjonalizowane i info mam z drugiej ręki).
Do tej pory mówiłem o akademickich przedmiotach. Powszechną edukację (przynajmniej częściowo) oferuje inna bestia – KhanAcademy. Strona jest niemal jak flashowe gry z osiągnięciami. Ma tony krótkich i bardzo atrakcyjnych materiałów i za samo ich oglądanie dostajemy jakieś punkty, energię, odznaki i inne pierdoły. Gamifikacja pełną gębą. A to jeszcze zanim dojdziemy do testów i quizów, w których osiągamy wprawność i mistrzostwo w różnych umiejętnościach, mamy sugerowane tygodniowe wyzwania, wypełniają się nam tabele z kropkami… Obok materiałów z liczeniem kwiatków, piesków, dodawaniem jednocyfrowych liczb, znajdziemy również wykłady z sejsmologii, mikroekonomii i chemii organicznej. Wszystko upakowane w krótkie i przystępne filmiki.
Wybór jest kolosalny. Jeśli zawsze chcieliście się uczyć o astronomii albo genetyce, jeśli chcielibyście dokształcić się w zakresie ekonomii albo odkurzyć wiedzę z matmy i logiki… to możecie to łatwo zrobić z wsparciem profesjonalnych materiałów bez ruszania się z domu. Dotychczasowe doświadczenie (ponad 10 kursów z różnych dziedzin) pokazuje, że robią to świetni nauczyciele, pasjonaci zarażający słuchaczy entuzjazmem. Są to kursy firmowane nie tylko przez światową czołówkę uniwersytetów ale i prowadzone przez znanych wykładowców (autorzy książek popularnonaukowych, “człowiek, który zabił Plutona”, naukowcy, których można zobaczyć na Discovery i National Geographic).
Stron z kursami online jest wiele, sam korzystałem tylko z poniższych:
Coursera
KhanAcademy
Iversity
Wybrani prowadzący:
http://en.wikipedia.org/wiki/Michael_E._Brown
http://en.wikipedia.org/wiki/Charles_S._Cockell
http://en.wikipedia.org/wiki/Adam_Frank
http://en.wikipedia.org/wiki/Scott_E._Page
http://en.wikipedia.org/wiki/Dan_Ariely
I nie zapominajmy o World Science U! =)
OdpowiedzUsuńZ tego jeszcze nie korzystałem.
UsuńWeszłam na ten blog z facebooka - niby idea jest dobra, ale jakkolwiek czytam beletrystykę po angielsku i nawet chodziłam na zajęcia z Legal English, to zupełnie nie mam słownictwa z zakresu nauk ścisłych. A zawsze żałowałam, że w klasie humanistycznej ominęła mnie nauka wyższej matematyki :-(
OdpowiedzUsuńJeśli czytasz po angielsku, to z większością powinnaś sobie poradzić. Matematyka jest istotnie problemem, więc kurs z logiki i teorii gier nieraz wymagał, szukania tłumaczeń terminów. Ale kursy z astronomii i temu podobne - raczej bez problemów.
UsuńJedna z tych sytuacji, w których niesamowicie żałuję, że nie znam angielskiego :/
OdpowiedzUsuńJa dzięki kursom online podszkoliłem swój angielski . Wykładowcy amerykańscy mówią raczej prostym angielskim, w dodatku większość filmików ma napisy po angielsku co bardzo ułatwia zrozumienie i ewntualne tłumaczenie.
UsuńA polecacie jakieś fajne kursy? Ja polecam np Model Thinking (Coursera).
OdpowiedzUsuńIntroduction to Biology (głównie genetyka) na platformie Edx. Prowadzony przez Erica S. Landera z MIT.
Usuńhttps://www.edx.org/course/mitx/mitx-7-00x-introduction-biology-secret-1768
Introduction to Astronomy, Intrudiction to Logic, Model Thinking, Game Theory, Analyzing the Universe
UsuńOto i rozwiązanie mojego problemu. Dzięki!
OdpowiedzUsuńMam więcej rozwiązanej matmy na khanacademy huehuehuehuehue.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuń