Konstantin Batygin i Mike Brown znów przypominają o sobie oraz o potencjalnej Planecie 9. Ich najnowsza publikacja traktuje o obiektach transneptunowych o małej inklinacji. Uważają, że to statystycznie najsilniejszy argument za istnieniem dziewiątej planety do tej pory.
Przyjrzeli się obiektom o orbitach sięgających setek lub tysięcy AU w najdalszym punkcie, które jednocześnie zbliżają się poniżej orbity Neptuna (30 AU). Tym samym wystawione są na jego grawitacyjny wpływ. W związku z tym powinny być niestabilne i na długą metę powinny zostać wyrzucone poza układ słoneczny. Fakt, że w ogóle obserwujemy te obiekty mówi nam, że musi być jakiś grawitacyjny wpływ, który zapewnia obecność takich komet/asteroid. I tu właśnie do gry wchodzi Dziewiąta Planeta. Autorzy wykonali szereg symulacji, które pokazują, że to, co obserwujemy pokrywa się z modelem, gdzie w układzie słonecznym, na orbicie ok. 500 AU znajduje się jeszcze jedna duża planeta. Natomiast model bez takiej planety można odrzucić z pewnością sięgającą 5-sigma.
Warto podkreślić, że jest to pewien trik. Nie mówimy o 5-sigma pewności, że Planeta 9 istnieje. Publikacja twierdzi, że szansa na to, że obserwowany rozkładu obiektów transneptunowych jest przypadkowy jest niemal zerowa (mniej więcej jeden na trzy miliony). Czy zatem są inne wyjaśnienia niż Dziewiąta Planeta? Tak, ale nie działają równie dobrze. Jedna z opcji to galaktyczne siły pływowe, ale jak twierdzi Batygin rozkład ciał byłby wtedy inny. Podobnie z wpływem spotkania Słońca z inną gwiazdą czy pozostałościami po formacji Słońca w gromadzie gwiazd - żadna z tych alternatyw nie działa tak dobrze jak Planeta 9.
Zatem bardzo prawdopodobne wydaje się, że szesnaście razy dalej niż Neptun, 75 miliardów kilometrów od Słońca, krąży planeta, o masie pięciokrotnie większej od Ziemi (kilka lat temu skłaniali się do dziesięciokrotnej), na orbicie o ekscentryczności 0.25 (mocno kołowa, trochę rozciągnięta, trochę jak Merkury) i inklinacji 20 stopni.
Co poza tym? Natura badań jest taka, że o ile pozwala przybliżyć orbitę planety, to nie jest w stanie pokazać nam wprost gdzie się znajduje na tej orbicie w tym momencie. No i na koniec, to co istotne - czekamy na przełom tego i przyszłego roku, kiedy zacznie działać Vera Rubin Observatory, czyli wielki teleskop, który co cztery noce będzie skanować calusieńkie niebo południowe. Najprawdopodobniej to właśnie to urządzenie pozwoli wreszcie odkryć hipotetyczną planetę.
Jeśli interesuje Was ta tematyka, to przypominam, że dostępna jest moja książka, "Niebo pełne planet". Koncentruję się w niej na poszukiwaniach i badaniach egzoplanet, ale znalazło się w niej również miejsce dla nieodkrytej jeszcze planety w Układzie Słonecznym.
Źródło:
Generation of Low-Inclination, Neptune-Crossing TNOs by Planet Nine
I wywiad na Event Horizon
Przyjrzeli się obiektom o orbitach sięgających setek lub tysięcy AU w najdalszym punkcie, które jednocześnie zbliżają się poniżej orbity Neptuna (30 AU). Tym samym wystawione są na jego grawitacyjny wpływ. W związku z tym powinny być niestabilne i na długą metę powinny zostać wyrzucone poza układ słoneczny. Fakt, że w ogóle obserwujemy te obiekty mówi nam, że musi być jakiś grawitacyjny wpływ, który zapewnia obecność takich komet/asteroid. I tu właśnie do gry wchodzi Dziewiąta Planeta. Autorzy wykonali szereg symulacji, które pokazują, że to, co obserwujemy pokrywa się z modelem, gdzie w układzie słonecznym, na orbicie ok. 500 AU znajduje się jeszcze jedna duża planeta. Natomiast model bez takiej planety można odrzucić z pewnością sięgającą 5-sigma.
Warto podkreślić, że jest to pewien trik. Nie mówimy o 5-sigma pewności, że Planeta 9 istnieje. Publikacja twierdzi, że szansa na to, że obserwowany rozkładu obiektów transneptunowych jest przypadkowy jest niemal zerowa (mniej więcej jeden na trzy miliony). Czy zatem są inne wyjaśnienia niż Dziewiąta Planeta? Tak, ale nie działają równie dobrze. Jedna z opcji to galaktyczne siły pływowe, ale jak twierdzi Batygin rozkład ciał byłby wtedy inny. Podobnie z wpływem spotkania Słońca z inną gwiazdą czy pozostałościami po formacji Słońca w gromadzie gwiazd - żadna z tych alternatyw nie działa tak dobrze jak Planeta 9.
Zatem bardzo prawdopodobne wydaje się, że szesnaście razy dalej niż Neptun, 75 miliardów kilometrów od Słońca, krąży planeta, o masie pięciokrotnie większej od Ziemi (kilka lat temu skłaniali się do dziesięciokrotnej), na orbicie o ekscentryczności 0.25 (mocno kołowa, trochę rozciągnięta, trochę jak Merkury) i inklinacji 20 stopni.
Co poza tym? Natura badań jest taka, że o ile pozwala przybliżyć orbitę planety, to nie jest w stanie pokazać nam wprost gdzie się znajduje na tej orbicie w tym momencie. No i na koniec, to co istotne - czekamy na przełom tego i przyszłego roku, kiedy zacznie działać Vera Rubin Observatory, czyli wielki teleskop, który co cztery noce będzie skanować calusieńkie niebo południowe. Najprawdopodobniej to właśnie to urządzenie pozwoli wreszcie odkryć hipotetyczną planetę.
Jeśli interesuje Was ta tematyka, to przypominam, że dostępna jest moja książka, "Niebo pełne planet". Koncentruję się w niej na poszukiwaniach i badaniach egzoplanet, ale znalazło się w niej również miejsce dla nieodkrytej jeszcze planety w Układzie Słonecznym.
Źródło:
Generation of Low-Inclination, Neptune-Crossing TNOs by Planet Nine
I wywiad na Event Horizon
Jaka jest różnica między teleskopem Vera, a "Ekstremalnie wielkim teleskopem"?
OdpowiedzUsuńŚwietne pytanie. Pomijając wielkość zwierciadeł, najistotniejsze jest to, że Vera ogląda obszar nieba o 21 razy większej średnicy kątowej, czyli 400 razy więcej, co za tym idzie raz na kilka dni będzie obserwować caluśkie widoczne niebo. EELT natomiast będzie się specjalizował w obserwowaniu konkretnych celów. Vera Rubin pewnie będzie ich dostarczać.
Usuń