Far Over The Misty Mountains Cold
Wielka i wyczekiwana premiera jaką bezapelacyjnie jest Hobbit, to dobra okazja by przeforsować nowy standard. Dzięki temu świat ma okazję zobaczyć jak wygląda film w 48 klatkach na sekundę, co jest podwojeniem dwudziestoczteroklatkowego standardu. Opinie są podzielone, moja jest dość jednoznaczna. Nie obawiajcie się jednak – recenzja nie ograniczy się do aspektów technicznych.
Spieszę zapewnić, że Hobbit to udany powrót do Śródziemia. Peter Jackson czuje się tu jak ryba w wodzie, ponadto mam wrażenie, że nauczył się trochę od Spielberga przy Tin-Tinie. Widać to w szaleństwie które rozgrywa się w siedzibie goblinów. Film oceniam bardzo dobrze, zapewne zachwyci fanów (choć kto wie jak ortodoksi zareagują na zmiany wobec książeczki na której bazować będzie nowa trylogia). Ale zanim przejdę do samego filmu, rozprawmy się z tematem klatek w sekundzie.
Na skutek oszczędzania przez dziesiątki lat widownia była raczona formatem 24fps (frames per second) – płynność obrazu była znośna a schodziło mniej taśmy, więc koszty szły w dół. Owocuje to licznymi efektami, których dziś niektórzy bronią jako nadających filmom „kinematograficzności”, klimatu i czego tam jeszcze. Mowa tu o ghostingu międzyklatkowym, rozmyciach przy ruchu w kadrze i ruchach kamery. W dużej mierze to kwestia pewnych przyzwyczajeń, z którymi trudno walczyć po tylu latach. Niektórzy w podobnej mierze gotowi są ciskać gromy na obrazy nie-panoramiczne, np. na 1,43:1 IMAXa, który jest „skandalicznie telewizyjny”, nie to co „prawdziwie kinowe” 1,85:1 albo 2,39:1.
Cyfrowa era zrodziła szansę na pewne zmiany. Skok do 48 klatek na sekundę uznaję za bardzo dobry, choć nie obyło się bez wpadek. Trudno jednak przekreślać pionierską robotę w temacie – wprowadzenie dźwięku, trójwymiaru, kręcenie cyfrówkami, czy inne nowości zawsze wymagały opanowania techniki. Hobbit nie ustrzegł się kilku ujęć, wyglądających jakby były w przyspieszonym tempie. Powiem wprost – wyglądają źle. Miażdżąca większość tego, bardzo długiego filmu wygląda jednak wyśmienicie. Możemy nacieszyć oczy cudownymi pejzażami Nowej Zelandii, gdy kamera lata wokół bohaterów, to samo tyczy się komputerowej kamery w stworzonych przez artystów wnętrzach krasnoludzkiej twierdzy czy goblińskich jaskiń. Efekty komputerowe, żywi aktorzy ukazują się nam w jakości o jakiej można było tylko pomarzyć. Szczególnie wspaniałe wrażenie robi niesamowita płynność z jaką ukazano moment gdy Thorin Dębowa Tarcza uzyskał swój przydomek. Dramatyczna bitwa rozgrywa się w zwolnionym tempie, zachwycając i hipnotyzując widza.
Liczę, że kolejne filmy pójdą śladem pierwszego Hobbita, albo nawet posuną się dalej. Choć to wielkie uproszczenie złożonego tematu, ludzkie oko ma prędkość reakcji około szesnastu milisekund. Można to przełożyć na prędkość około 60fps. O takiej prędkości wspominał James Cameron, mówiąc o kolejnych obszarach w których można by ulepszyć kino. Nowy film Petera Jacksona pokazuje jednak, że podobnie jak stereoskopia, będzie trzeba nauczyć się nowych sztuczek oraz, że kamera przy wysokiej prędkości jest bezlitosna i obnaży wszelkie niedoskonałości. Krytycy filmu mówią, że bohaterowie wyglądają jak przebrani ludzie a nie fantastyczne postacie. Mogę to potwierdzić jedynie w pojedynczych punktach prologu. Może później się przyzwyczaiłem, może dałem się ponieść filmowej fantazji. Sądzę jednak, że to raczej kwestia większej dbałości o charakteryzację postaci, które występują na ekranie przez większość filmu a nie jedną scenę.
Kontynuując techniczne aspekty Hobbita powiem, że jesteśmy świadkami kolejnego wielkiego kroku CGI. Nie wiem na ile doprawiano efektami pejzaże (mam podejrzenia co do nieba w wielu scenach), ale komputerowo generowane postacie są po prostu obłędne. Trzy trolle, które chcą pożreć bohaterów, żyją oddychają, one po prostu SĄ w tym świecie. Istnieją obok krasnoludów w rozmowie i w walce, jest najprawdziwsza interakcja. To samo zresztą tyczy się Gandalfa. Podczas krasnoludzkiego spotkania w norze Bilba w pełni swobodnie porusza się pomiędzy dwakroć mniejszymi od niego postaciami, podają sobie przedmioty, patrzą na siebie, chodzą wokół siebie. Trudno uwierzyć, że Ian McKellen nie jest naprawdę gigantem. Gollum z trylogii Władcy Pierścieni imponował, ale teraz po prostu fascynuje. Widz może sobie wyobrazić jaka w dotyku jest skóra paskudnej kreatury, do tego w niesamowity sposób widać mimikę Andy’ego Serkisa w twarzy Smeagola. A to nie wszystko co do zaproponowania mają czarodzieje z Wety.
Do tego dochodzą piękne zdjęcia Nowej Zelandii, oraz wspaniały soundtrack Howarda Shore. Gratulacje dla tego pana, że znalazł doskonałą równowagę pomiędzy nawiązaniami do trylogii i nowymi brzmieniami. Nie odgrzewa kotletów, ale zachowuje doskonałą spójność z poprzednimi filmami. Nie mogę powiedzieć tego samego o Hobbicie jako całości. Momentami miałem wrażenie, że w sposób niepotrzebny i na siłę upychano jak najwięcej elementów wycelowanych w łączenie obu trylogii. A przecież wystarczy jedno ujęcie Bag End i Iana Holma by nie mieć jakichkolwiek wątpliwości, że wróciliśmy do Śródziemia.
Świetnie natomiast wypada wydźwięk historii. Pozornie jest lżej i weselej. Krasnoludzka ekipa to prawdziwi awanturnicy, nie jacyś herosi i wybrańcy losu. Jednak sporej dawce humoru i akcji towarzyszy dramatyzm i silne emocje. Nie ma wątpliwości, że krasnoludy wiele wycierpiały, że bohaterowie są przesiąknięci goryczą. Jest też kilka linii prawdziwej, szczerej nienawiści. Peter Jackson świetnie operuje nastrojem. Mam nadzieję, że będzie tak w kolejnych odsłonach – niestety Drużyna Pierścienia to dla mnie najlepszy film w cyklu.
Oczywiście spore zasługi mają tu również aktorzy. Thorin, którego bardzo trudno mi zaakceptować ze względu na lichą brodę, jest dobrze zagrany, gwiazdą jest jednakże Martin Freeman. Jego Bilbo jest idealny, całkowicie wytrzymuje presję tej roli i błyszczy. Gandalf i cała gromada starych i nowych postaci też nie zawodzi. Jednak nie ma wątpliwości, kto tu gra pierwsze skrzypce.
Seans Hobbit: An Unexpected Journey (odmawiam używania polskiego, spartaczonego tytułu) był trochę innym przeżyciem niż premiera Drużyny Pierścienia. Tamten film po prostu mnie przeniósł do fantastycznego świata i oczarował. Tu obejrzałem bardzo dobry, choć przydługi film, a oczarowała mnie warstwa techniczna. Są tu całe segmenty czystej magii kina, jednak całościowo to już nie takie samo przeżycie. Wciąż jednak to czołówka tegorocznych premier.
PS. Na facebookowej stronie możecie się spodziewać suplementu do recenzji w niedzielę, kiedy zaliczę seans wersji 24fps i będę mieć porównanie.
Wielka i wyczekiwana premiera jaką bezapelacyjnie jest Hobbit, to dobra okazja by przeforsować nowy standard. Dzięki temu świat ma okazję zobaczyć jak wygląda film w 48 klatkach na sekundę, co jest podwojeniem dwudziestoczteroklatkowego standardu. Opinie są podzielone, moja jest dość jednoznaczna. Nie obawiajcie się jednak – recenzja nie ograniczy się do aspektów technicznych.
Spieszę zapewnić, że Hobbit to udany powrót do Śródziemia. Peter Jackson czuje się tu jak ryba w wodzie, ponadto mam wrażenie, że nauczył się trochę od Spielberga przy Tin-Tinie. Widać to w szaleństwie które rozgrywa się w siedzibie goblinów. Film oceniam bardzo dobrze, zapewne zachwyci fanów (choć kto wie jak ortodoksi zareagują na zmiany wobec książeczki na której bazować będzie nowa trylogia). Ale zanim przejdę do samego filmu, rozprawmy się z tematem klatek w sekundzie.
Na skutek oszczędzania przez dziesiątki lat widownia była raczona formatem 24fps (frames per second) – płynność obrazu była znośna a schodziło mniej taśmy, więc koszty szły w dół. Owocuje to licznymi efektami, których dziś niektórzy bronią jako nadających filmom „kinematograficzności”, klimatu i czego tam jeszcze. Mowa tu o ghostingu międzyklatkowym, rozmyciach przy ruchu w kadrze i ruchach kamery. W dużej mierze to kwestia pewnych przyzwyczajeń, z którymi trudno walczyć po tylu latach. Niektórzy w podobnej mierze gotowi są ciskać gromy na obrazy nie-panoramiczne, np. na 1,43:1 IMAXa, który jest „skandalicznie telewizyjny”, nie to co „prawdziwie kinowe” 1,85:1 albo 2,39:1.
Cyfrowa era zrodziła szansę na pewne zmiany. Skok do 48 klatek na sekundę uznaję za bardzo dobry, choć nie obyło się bez wpadek. Trudno jednak przekreślać pionierską robotę w temacie – wprowadzenie dźwięku, trójwymiaru, kręcenie cyfrówkami, czy inne nowości zawsze wymagały opanowania techniki. Hobbit nie ustrzegł się kilku ujęć, wyglądających jakby były w przyspieszonym tempie. Powiem wprost – wyglądają źle. Miażdżąca większość tego, bardzo długiego filmu wygląda jednak wyśmienicie. Możemy nacieszyć oczy cudownymi pejzażami Nowej Zelandii, gdy kamera lata wokół bohaterów, to samo tyczy się komputerowej kamery w stworzonych przez artystów wnętrzach krasnoludzkiej twierdzy czy goblińskich jaskiń. Efekty komputerowe, żywi aktorzy ukazują się nam w jakości o jakiej można było tylko pomarzyć. Szczególnie wspaniałe wrażenie robi niesamowita płynność z jaką ukazano moment gdy Thorin Dębowa Tarcza uzyskał swój przydomek. Dramatyczna bitwa rozgrywa się w zwolnionym tempie, zachwycając i hipnotyzując widza.
Liczę, że kolejne filmy pójdą śladem pierwszego Hobbita, albo nawet posuną się dalej. Choć to wielkie uproszczenie złożonego tematu, ludzkie oko ma prędkość reakcji około szesnastu milisekund. Można to przełożyć na prędkość około 60fps. O takiej prędkości wspominał James Cameron, mówiąc o kolejnych obszarach w których można by ulepszyć kino. Nowy film Petera Jacksona pokazuje jednak, że podobnie jak stereoskopia, będzie trzeba nauczyć się nowych sztuczek oraz, że kamera przy wysokiej prędkości jest bezlitosna i obnaży wszelkie niedoskonałości. Krytycy filmu mówią, że bohaterowie wyglądają jak przebrani ludzie a nie fantastyczne postacie. Mogę to potwierdzić jedynie w pojedynczych punktach prologu. Może później się przyzwyczaiłem, może dałem się ponieść filmowej fantazji. Sądzę jednak, że to raczej kwestia większej dbałości o charakteryzację postaci, które występują na ekranie przez większość filmu a nie jedną scenę.
Kontynuując techniczne aspekty Hobbita powiem, że jesteśmy świadkami kolejnego wielkiego kroku CGI. Nie wiem na ile doprawiano efektami pejzaże (mam podejrzenia co do nieba w wielu scenach), ale komputerowo generowane postacie są po prostu obłędne. Trzy trolle, które chcą pożreć bohaterów, żyją oddychają, one po prostu SĄ w tym świecie. Istnieją obok krasnoludów w rozmowie i w walce, jest najprawdziwsza interakcja. To samo zresztą tyczy się Gandalfa. Podczas krasnoludzkiego spotkania w norze Bilba w pełni swobodnie porusza się pomiędzy dwakroć mniejszymi od niego postaciami, podają sobie przedmioty, patrzą na siebie, chodzą wokół siebie. Trudno uwierzyć, że Ian McKellen nie jest naprawdę gigantem. Gollum z trylogii Władcy Pierścieni imponował, ale teraz po prostu fascynuje. Widz może sobie wyobrazić jaka w dotyku jest skóra paskudnej kreatury, do tego w niesamowity sposób widać mimikę Andy’ego Serkisa w twarzy Smeagola. A to nie wszystko co do zaproponowania mają czarodzieje z Wety.
Do tego dochodzą piękne zdjęcia Nowej Zelandii, oraz wspaniały soundtrack Howarda Shore. Gratulacje dla tego pana, że znalazł doskonałą równowagę pomiędzy nawiązaniami do trylogii i nowymi brzmieniami. Nie odgrzewa kotletów, ale zachowuje doskonałą spójność z poprzednimi filmami. Nie mogę powiedzieć tego samego o Hobbicie jako całości. Momentami miałem wrażenie, że w sposób niepotrzebny i na siłę upychano jak najwięcej elementów wycelowanych w łączenie obu trylogii. A przecież wystarczy jedno ujęcie Bag End i Iana Holma by nie mieć jakichkolwiek wątpliwości, że wróciliśmy do Śródziemia.
Świetnie natomiast wypada wydźwięk historii. Pozornie jest lżej i weselej. Krasnoludzka ekipa to prawdziwi awanturnicy, nie jacyś herosi i wybrańcy losu. Jednak sporej dawce humoru i akcji towarzyszy dramatyzm i silne emocje. Nie ma wątpliwości, że krasnoludy wiele wycierpiały, że bohaterowie są przesiąknięci goryczą. Jest też kilka linii prawdziwej, szczerej nienawiści. Peter Jackson świetnie operuje nastrojem. Mam nadzieję, że będzie tak w kolejnych odsłonach – niestety Drużyna Pierścienia to dla mnie najlepszy film w cyklu.
Oczywiście spore zasługi mają tu również aktorzy. Thorin, którego bardzo trudno mi zaakceptować ze względu na lichą brodę, jest dobrze zagrany, gwiazdą jest jednakże Martin Freeman. Jego Bilbo jest idealny, całkowicie wytrzymuje presję tej roli i błyszczy. Gandalf i cała gromada starych i nowych postaci też nie zawodzi. Jednak nie ma wątpliwości, kto tu gra pierwsze skrzypce.
Seans Hobbit: An Unexpected Journey (odmawiam używania polskiego, spartaczonego tytułu) był trochę innym przeżyciem niż premiera Drużyny Pierścienia. Tamten film po prostu mnie przeniósł do fantastycznego świata i oczarował. Tu obejrzałem bardzo dobry, choć przydługi film, a oczarowała mnie warstwa techniczna. Są tu całe segmenty czystej magii kina, jednak całościowo to już nie takie samo przeżycie. Wciąż jednak to czołówka tegorocznych premier.
PS. Na facebookowej stronie możecie się spodziewać suplementu do recenzji w niedzielę, kiedy zaliczę seans wersji 24fps i będę mieć porównanie.
Kufa, a skąd wiadomo, w ilu klatkach jest wyświetlany dany seans? Przeglądam repertuar kin i nigdzie nie widzę tego typu informacji - odnoszą się do kwestii napisów i trójwymiaru a nigdzie nie widzę klatek.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że trudno znaleźć to info. Generalnie tylko wybrane Cinema City puszczają w 48fps (czasem oznaczane jako HFR - High Frame Rate). Tu masz listę:
Usuńhttp://theonering.pl/48-fps-w-polsce-oto-lista-kin/
Ja absolutnie mogę się zgodzić w kwestii technicznego wykonania filmu - po prostu nie mogłam uwierzyć, że te rzeczy, trolle, gobliny, wargi, pościg w kopalni, dzieją się naprawdę. Gollum jest wykreowany fenomenalnie - Andy Serkis naprawdę zasłużył na jakąś nagrodę, bo jego wkład w rozwój kinematografii jest już nieoceniony. Śródziemie nie wyglądało chyba lepiej, a krajobrazy Nowej Zelandii zwalają z nóg. Sporo mam zastrzeżeń do filmu jako całości, ale jego wygląd i realizacja po prostu oszałamia :)
OdpowiedzUsuńŚwietny technicznie, krajobrazy, pejzaże, krasnoludy, trole.. achy i ochy.
OdpowiedzUsuńSzkoda że scenariusz do twarzy. Po prostu nudny film jak flaki z olejem. Rozciąganie na 3 części filmowe tak "obszernego" dzieła jak Hobbit jest czystym nabijaniem kasy. Ja sie poczułem oszukany.
Mnie nie znudził, choć czuć, że jest straszliwie długi i mam świadomość, że to wielki skok na kasę.
UsuńJa w pewnych punktach zgadzam się z Cravenem, z całą pewnością Gollum powala, trolle, czy wargi również (słowem, tak jak Aeth napisałapowyżej:D), z całą pewnością wciąż świat Śródziemia urzeka, ofc już mniej, niż w Drużynie pierścienia, ale to nie wina autora, a raczej jego zasługa - całość jest po prostu spójna. Fajna muza, a main theme po prostu olśniewający.
OdpowiedzUsuńReminiscencja z Ereboru b. dobra. I wreszcie bardzo podobał mi się Azog. Sposób jego przedstawienia, sceny z jego udziałem itd.
To na plus.
Co było takie komsi-komsa, czyli średnie. Na pewno krasnoludy. Dwalin rewelacyjny, reszta już gorsza, a Balin niestety wkurzał mnie skrzatowatością. Thorin - podobnie, jak Mateusz pozostanę lekko sceptyczny - zamiast pełnokrwistego brodacza, mamy pięknego pana z brodą. Fakt, że zagrał on świetnie i całościowo postać zarysowana jest znakomicie. Cała drużyna jest po prostu za duża i zbyt jednolita, żeby to wszystko super grało. Ale tego bał się Jackson od samego początku. Chociaż w sumie podołał.
Co na minus.
Fabuła. I to jest niestety największy, wręcz ogromny mój zarzut do tego dzieła. Jest jak przygoda u słabego MG - najpierw naślę na Ciebie 30 wrogich NPC z wielkimi dwurakami, a potem kłopotam się, jak sprawić, żebyś nie zginął. Gdyby taka sytuacja miała miejsce raz, to oki, ale ona ma miejsce wiele razy i mnie osobiście to męczy. Poza tym ze szkoda jest rozbicie krótkiej opowiastki na 8h filmu - siłą rzeczy, wielu przełomowych scen nie ma.
Druga kwestia - klimat. Z jednej strony podniosły klimat, z drugiej Walt Disney w pełnej krasie. Trochę, jak na imprezie, gdzie wszyscy wrzucają hasła "Twoja stara", a potem nagle jeden z uczestników mówi: nie obrażaj mojej mamy. Raz podniosłe tony i wielki hejt białego orka i Thorina, a raz król goblinów i mam Cię - zjem Cię.
Trzecia - długość. Po 2h powiedziałbym jest całkiem spoko. Po niemal 3h, powiem "jest tak se - znudziłem się". I tyle:)
Celna uwaga ze skrzatowatością Balina, ale dzięki tym dwóm krótkobrodym zupełnie mi to nie wadziło. Jako jedyny chyba nie byłem zadowolony z wargów. Ale to nie kwestia złej roboty panów od CGI tylko chyba design jakoś tak zupełnie do mnie nie trafił.
UsuńCo do drużyny - musiało być ich trzynastu. I tak widać, że stawali na głowie, żeby ich zróżnicować. Nie mam pojęcia jak będzie później - czy będą się starali dać każdemu pięć minut czy raczej skupią się na klawych gościach jak Dwalin. Oba rozwiązania mają swoje plusy ale chyba wolałbym to drugie.
Nie chcę nawet myśleć jak będzie wyglądała jakaś wersja extended/directors...
Też mnie ciekawi, jak poradzą sobie z taką ekipą. I fakt - ich zróżnicowanie na duży plus.
OdpowiedzUsuńWersja reżyserska? Ze trzy razy zabili i cztery razy ucik?;)