Tak. To film o oponie-mordercy, kawał gumy rozpętuje krwawe szaleństwo. Trippy stuff. Do tego całość jest cholernie uczciwa i szczera. Serio – całość zaczyna się deklaracją, że ten film to hołd dla bezsensowności. Następnie jest śmiertelnie konsekwentny. Rubber w ramach popularnego ostatnio przesadyzmu minutę po pierwszym seansie okrzyknięto kultowym klasykiem. Ja powstrzymam się od takich komentarzy. Powiem natomiast, że to gigantyczna ciekawostka i jak ktoś lubi takie udziwnione eksperymenty zdecydowanie powinien rzucić okiem.
Po prologu i planszy tytułowej widzimy śmietnisko gdzieś na pustyni. Wśród różnych klamotów „budzi się” opona. Szybko uczy się toczyć i poruszać po pustkowiu. Z czasem uczy się również niszczyć i zabijać, najwyraźniej znajdując w tym przyjemność. Rusza przed siebie by nieść śmierć… W pewnym momencie jej śmiercionośnym umiejętnościom przypadkiem umyka pewna dziewczyna. Opona niczym rasowy psychopata rusza za niedoszłą ofiarą by zaspokoić morderczy instynkt…
Trzeba było zjeść indyka. Ale nie – ja zostałem z facetem na wózku inwalidzkim. Sam sobie winien.
Rubber ma przebłyski geniuszu. Pierwsza scena, przebudzenie opony i większość scen z szeryfem. W niektórych filmach jest taki moment, gdzie mordercę mija policja, nie mając pojęcia, że to on. Tu też taka jest! Nakręcono to tak, że widz czuje się prawie tak, jakby ta ześwirowana opona się uśmiechała. Ależ ten film angażuje wyobraźnię widza. Hitchock byłby dumny.
Rubber rozwala czwartą ścianę, później stawia ją na nowo, znów demoluje i tak w kółko. Aż widz gubi się w bajorze absurdu. Niestety autorzy pojechali po bandzie. Całość jest nadmiernie pokręcona. Na domiar złego te 80 minut od pewnego momentu się wlecze. Najwyraźniej zabrakło pomysłów na wypełnienie tego prościutkiego filmu. Ale nie codziennie trafia się nam film o oponie mordercy! W sumie sam nie wiem czy mi się podobało czy nie.
Podsumowując mamy do czynienia z kuriozum z genialnymi zdjęciami, interakcją z widzem jakiej chyba nigdy nie widziałem, popapranymi postaciami. Jakby tego było mało film promuje plakat, którego autorem jest sam Boris Vallejo. Oglądać na własne ryzyko. Posłuchać pana na początku a potem w trakcie weźcie pod uwagę zjedzenie indyka zamiast siedzenia z kaleką.
Słyszałem o tym filmie, ale jakoś nie ośmieliłem się. To coś w klimatach Tromy (Kondom-zabójca czy Potwór z szafy) i Jacksona?
OdpowiedzUsuńTrochę tak, choć to jest jest bardziej absurdalne i odklejone od rzeczywistości.
OdpowiedzUsuń