Klaudię znam jako wulkan pozytywnej energii i giganta fandomu, kiedy jednak nie zajmuje się głupotami na konwentach, ma ciekawą pracę, której poświęca się z podobnym sercem. Prowadzi szkolenia perfumeryjne oraz blog o perfumach.
Jako, że nie znam się na tym kompletnie, naturalnie założyłem, że wielu moich czytelników może być podobnymi ignorantami. Samolubnym zatem byłoby, gdybym przepytał ją i nie podzielił się tą rozmową z Wami. Nowe Gwiezdne Wojny już za rogiem, nastrój mi się udzielił, więc po tej rozmowie utożsamiam się z młodym Skywalkerem, któremu Obi-Wan mówi, że zrobił pierwszy krok w większy świat.
Nie boisz się, że piszesz tak kwieciście o zapachach, że możesz spłoszyć “casuali” takich jak ja? Czytając “Sabbath of Senses” momentami miałem ochotę zapaść się pod ziemię i bałem się, czy w ogóle będę w stanie przeprowadzić tę rozmowę. Na szczęście jednak się ośmieliłem.
Bardzo się cieszę, że się ośmieliłeś. Jeśli masz takie odczucia, to znaczy, że ta rozmowa była potrzebna. Także mnie, bo przyznaję, nie myślałam o tym, że „kwiecistość” może zniechęcić osoby poza tematem.
Mam, oczywiście, świadomość, że piszę językiem trudnym; że to, co robię na Sabbath of Senses nijak ma się do blogowania opartego na obrazkach i krótkich komunikatach reklamowych. Ale po pierwsze, popularność za wszelką cenę nie jest dewizą, która jest mi szczególnie bliska; po drugie ja nie piszę o kosmetykach – piszę o sztuce. Sztuka, moim zdaniem, wymaga nie tylko pewnej atencji, ale też odpowiedniego języka. Formy.
Opis perfum konstruuję dwupłaszczyznowo. Z jednej strony istotna jest rzetelna analiza zapachu zawierająca istotne „dane techniczne”: możliwie szczegółową listę nut, analizę ich rozwoju, informacje o tym, jak składają się w akordy, jak długo trwają na skórze i jak wyrazistą mają projekcję. Paradoksalnie, to dane cenione nie tylko przez znawców. Większość ludzi ma jakieś swoje ulubione zapachy - nawet jeśli sobie tego nie uświadamiają. Kiedy przeczytają, że wanilia, że kadzidło, że kawa, bez, pieprz czy nawet zapach przypominający WD-40, będą wiedzieli, czy opisywane perfumy są dla nich, czy niekonieczne.
Mam jednak świadomość, że lista nut może być zwodnicza. Dlatego newralgiczną częścią recenzji jest zazwyczaj opowieść. Albo obrazek. Tworząc opowieść operuję nastrojem, kolorem, pojęciami ciepła i zimna, jasności i ciemności, fakturą, materiałem (metal, zamsz, kamień, jedwab), skojarzeniami odwołującymi się do innych zmysłów. To pozwala wyobrazić sobie zapach; niektórzy Czytelnicy piszą, że wręcz poczuć go. Kiedy opisuję chatkę wiedźmy, dotyk ciepłego ciała ubranego w lateks czy truskawkowy budyń rozlany na szczotkowanym aluminium – daje to pewne pojęcie o tym, czego można spodziewać się po zapachu.
Frank Zappa powiedział, że „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”. Może i tak, ale co w tym złego? Synestezja jest właściwością naszego umysłu występującą częściej, niż się spodziewamy. Szczególnie synestezja zapachowa – ze względu na sposób magazynowania informacji w naszym mózgu. Zapachy często przywołują wspomnienia, obrazy, emocje.
Co w takim razie z ludźmi, którzy traktują perfumy po prostu jako kosmetyk do odświeżania się?
Nie ma niczego niewłaściwego w takim podejściu. Z perfumami jest tak samo, jak z każdą inną dziedziną sztuki - dla jednych osób ma znaczenie wielkie, dla innych niewielkie.
Spójrzmy chociażby na to, jak ludzie postrzegają muzykę. Istnieją melomani, dla których muzyka jest znaczącą częścią życia. Obcują z nią świadomie, poszukują nowych brzmień, nowych wykonawców i utworów ulubionych gatunków i poznają gatunki nowe. Analizują techniczne aspekty wykonań, podziwiają wirtuozów albo po prostu przeżywają, czują ten dźwięk. Są też ludzie, dla których muzyka jest tylko tłem dla codziennych zajęć czy rytmem w którym można się pobawić na parkiecie. Tacy ludzie włączają radio i słuchają tego, co akurat jest w nim puszczane. Czy to źle? Nie. Nie każdy musi być melomanem, bibliofilem, koneserem malarstwa czy sommelierem.
Czasem to jest kwestia braku indywidualnej wrażliwości na pewien typ bodźców, czasem braku czasu, a czasem po prostu nieuwagi.
Zważ proszę, że proces edukacji współczesnego człowieka całkowicie pomija edukację olfaktoryczną. Uczy się nas wrażliwości na piękno słowa i obrazu, uczy się podstawowych pojęć z dziedziny muzyki, rzeźby i architektury… A o zapachu nic. Nawet dobrze wykształcony człowiek często nie dysponuje podstawowym aparatem pojęciowym służącym analizie i opisowi zapachu. Nie ma też świadomości, że istnieje taka dziedzina sztuki; że kompozycja perfumeryjna może być traktowana jak “dzieło”.
Ten brak edukacji sprawia, że większość ludzi zwyczajnie nie wie, jaka jest ich wrażliwość zapachowa; czy chcą być “melomanami”, czy nie. Ja zachęcam do spróbowania: do tego, żeby poświęcić zapachom nieco uwagi i być może stwierdzić, że perfumy są dla nas czymś więcej, niż kosmetykiem, tłem.
Łatwo kpić sobie z tego co robisz, łatwo powiedzieć, że każdy może sobie wziąć ileś pasków i je obwąchać. Jaka jest Twoja rola? I czy spotykasz się z drwiącym/lekceważącym podejściem do tematu?
Z pewną nieśmiałą przyjemnością przyznaję, że nie spotkałam się z kpiną. Być może dlatego, że ja naprawdę kocham to, co robię na blogu i poza blogiem i nie szukam potwierdzenia wartości swojej pasji u ludzi. A być może dlatego, że sama mam sporo dystansu do tematyki Sabbath of Senses. Powiedzmy sobie uczciwie – to tylko pachnidło. To tylko sztuka. To tylko kreacja. Ba! Czasem to nawet nie sztuka, tylko… Powiedzmy rzemiosło.
Mam wiele szacunku dla dobrego rzemiosła, choć przyznaję też otwarcie, że o perfumach rzemieślniczych, tworzonych wedle mód i badań rynkowych - tak, by sprzedały się w możliwie dużym nakładzie na całym świecie – niekoniecznie chce mi się pisać. Jest wiele blogów zajmujących się perfumeryjnym POPem. POP poradzi sobie beze mnie. :)
Zastanawiam się, czy dobieranie zapachu do osoby ma sens, czy istotnie mój zapach ma podobać się mi. W końcu chyba chodzi o nosy wszystkich dookoła a nie tego kto nosi perfumy?
Tu akurat mam odpowiedź prostą i krótką: zapach ma podobać się osobie noszącej go i to ona ma się w nim dobrze czuć. Dobrze dobrane perfumy naprawdę świetnie robią na samopoczucie, pewność siebie i zwyczajną radość życia.
Dobieranie noszonych perfum pod gust otoczenia jest równie zasadne, jak dobieranie pod gust otoczenia ubrań czy słuchanej muzyki. Do mnie zupełnie ta koncepcja nie przemawia.
Od chronienia bliźnich służą zasady dobrego wychowania. Aplikację perfum należy dostosować do okoliczności. Podstawowa zasada głosi, że perfumy powinny być wyczuwalne na odległość wyciągniętej ręki, ale – jak to zazwyczaj w savoir vivre bywa – nie jest to sztywna zasada.
Istnieją sytuacje, w których możemy sobie pozwolić na to, by pachnieć mocniej – warto wówczas zastanowić się nad tym, jak blisko nas znajdowali się będą inni ludzie i czy będą mieli możliwość odsunięcia się w razie gdyby zapach im przeszkadzał.
Istnieją także okoliczności, w których uprzejmie jest zupełnie lub niemal zupełnie zrezygnować z używania perfum. I nie mam tu na myśli wyłącznie okoliczności w rodzaju pogrzebu, kiedy to użycie wyrazistych perfum może być uznane za nietakt, lecz sytuacje, w których ludzie siedzą stłoczeni blisko siebie i wyczuwalne kulturalnie, na wyciągnięcie dłoni perfumy w kilku rodzajach mogą stworzyć istną kakofonię woni – na przykład podczas długiej podróży samochodem w pięć osób czy pociągiem z zatłoczonym przedziale.
Gdzie najlepiej nakładać perfumy? Czy to prawda, że temperatura skóry ma wpływ na to jak rozwija się zapach? I o co tak naprawdę chodzi z tymi “nutami” głowy, serca i bazy?
Nuty głowy, serca i bazy to terminy określające naturalny sposób rozwoju zapachu. Substancje chemiczne (naturalne i syntetyczne) mają różną lotność. Dotyczy to, oczywiście, także substancji używanych do tworzenia tak zwanej kompozycji zapachowej. Jedne z nich będą dyfundowały w powietrzu intensywniej i w związku z tym pachniały krócej, inne są mniej lotne i trwają na skórze dłużej.
Nuty głowy to te substancje, które czujemy jako pierwsze. Taka zapachowa przygrywka. W miarę, jak zapach rozsiada się na skórze, pewne nuty zaczynają zanikać, inne natomiast stają się wyczuwalne. Nuty serca – tak zwany akord serdeczny – to moment rozwoju perfum, kiedy brzmią one najpełniej. Dominują wówczas te składniki, które stanowią istotę kompozycji. Nuty bazy czyli akord bazowy – bo akord składa się z wielu nut – to składniki o najmniejszej lotności, najbardziej trwałe. Żywice, nuty drzewne, mech czy substancje pochodzenia zwierzęcego.
Oczywiście akordy te nakładają się na siebie, na pewnych etapach współbrzmią. Żeby jeszcze bardziej zakręcić powiem, że za pomocą utrwalaczy, wzmacniaczy zapachu czy chociażby sposobu konstruowania perfum można wpływać na naturalne właściwości poszczególnych olejków. Oraz dodam, że nie wszystkie perfumy rozwijają się według klasycznej piramidy nut.
W kwestii nakładania perfum: klasyczna szkoła mówi, że perfumy nakładać należy tam, gdzie krew pulsuje najbliżej pod skórą. Na nadgarstki, za uchem, z boku szyi, pod kolanami. I jest to prawda, tyle, że dotyczy naprawdę perfum – w znaczeniu ekstraktów. Tymczasem większość pachnideł, których używa współczesny człowiek to wody perfumowane i toaletowe. Te najlepiej jest nakładać tam, gdzie skóra jest po prostu ciepła – tam się rozwiną tak, jak powinny. Na zimnej skórze (na przykład na nadgarstku) perfumy nie tylko będą pachniały słabiej, ale też część nut po prostu się nie rozwinie.
I znów - ciepłych miejsc na ciele mamy sporo. Nikt chyba nie wpadłby na pomysł nakładania perfum na brzuch czy uda… No dobra, w uda nie wnikam. ;) Ja jestem zwolenniczką nakładania perfum na dekolt – u nasady szyi. Z boku szyi zapach rozwinie się równie pięknie, ale nie będzie dla nas wyczuwalny. O problemach z powąchaniem się za uchem nawet nie wspominam.
Drugą dobrze sprawdzającą się metodą jest wchodzenie w chmurę czyli po prostu rozpylenie perfum w powietrzu i wejście w nie - w ubraniu lub bez. Zapach jest wówczas delikatniejszy. Na ubraniu i włosach utrzyma się dłużej ale też nie rozwinie tak, jak na skórze.
Kontynuując - czy używasz różnych perfum zależnie od pogody, temperatury, wilgotności powietrza? Czy są “zapachy na zimę/lato” itp?
Używam perfum zależnie od… ochoty. Wybieram je tak, jak wybieram muzykę, której chcę posłuchać – poddając się nastrojowi chwili.
Pozablogowo mam upodobanie do perfum drzewnych. Drewna i żywice to dla mnie żelazny arsenał na każdą porę roku, choć perfumy z przewagą nut drzewnych często uznawane są za zapachy „zimowe”. Tymczasem istnieją drzewne nuty będące nutami ewidentnie chłodnymi – jak kadzidło frankońskie, elemi, balsam jodły czy brzoza.
Oczywiście moje prywatne upodobania nijak się mają do treści recenzji pojawiających się na Sabbath of Senses. Lata pisania o perfumach nauczyły mnie doceniać wszystkie typy perfum. Wiesz… Tak, jak istnieją mężczyźni, którzy kochają kobiety – i obojętne im, czy to blondynka czy brunetka, czy smukła czy pulchna… Tak ja kocham wszystkie nuty. Ale prywatnie wierna jestem drewniakom. :)
Czy PH skóry noszącego wpływa na zapach? W jaki sposób? Czy zapach będzie się “nosił” inaczej gdy jesteśmy po wysiłku fizycznym, chorzy, w sytuacji intymnej.
PH skóry, jej nawilżenie, temperatura, dieta, moment cyklu hormonalnego, wiek, ciąża, palenie bądź niepalenie papierosów, kondycja, poziom stresu, choroby, przyjmowane leki – wszystko wpływa na to, jak rozwija się zapach. Sytuacja intymna na pewno też – przecież gdy jesteśmy podnieceni zmienia się nie tylko temperatura i wilgotność skóry, ale też następuje wyrzut szczególnych hormonów.
Jeden czynnik może mieć znaczenie niewielkie, ale już ich koincydencja może sprawić, że ulubione dotychczas perfumy zaczną na nas pachnieć nieładnie. Albo słabiej.
Czy w Twoim zawodzie przydaje się wiedza chemiczna?
W pracy recenzenta i prowadzeniu warsztatów umiarkowanie. Chyba, że za wiedzę chemiczną uznamy znajomość poszczególnych substancji tworzących kompozycję zapachową. Wtedy owszem – trudno jest wytropić w perfumach helional czy balsam tolu jeśli nie wiesz jak pachną.
Najważniejszy jest tu jednak kontekst kulturowy - znajomość nie tylko esencji, ale też wiedza o ich pozyskiwaniu, uprawie roślin, historii, zastosowaniach i konotacjach kulturowych.
Prawdziwa chemiczna jazda zaczyna się dopiero kiedy próbujesz robić perfumy. Tysiące substancji, często o nazwach nic normalnemu człowiekowi nie mówiących – cyklopentenolon metylu czy fixolid, w przeróżnych stanach skupienia, rozpuszczalne w różnych rozpuszczalnikach i w różnych temperaturach, reagujące ze sobą w najdziwniejszy sposób… To jest wiedza chemiczna, lecz zarazem jest to wiedza, której nie posiądzie się na klasycznych studiach chemicznych.
Oczywiście znajomość aldehydów czy alkoholi pomaga, ale nie wystarcza.
Powiedz coś więcej o konotacjach kulturowych.
Przeróżne pachnidła obecne są w kulturze od tysiącleci. Pojawiają się w legendach, mitologiach, świętych księgach i na ścianach świątyń czy grobowców. Poszczególne zapachy mają w różnych kulturach różne znaczenie i różnie są kojarzone. Na przykład róża, będąca w kulturze europejskiej symbolem kobiecości, w kulturze arabskiej jest kwiatem raczej kojarzonym z męskością. Kobiecy jest jaśmin.
Znane u nas jako kadzidło frankońskie olibanum - przywiezione z wypraw krzyżowych przez Franków właśnie - w naszej kulturze kojarzy się głównie z sakrum; konkretnie zaś z chrześcijańskimi świątyniami. Tymczasem w kulturze arabskiej było ono symbolem męskości - ze względu na swój chłodny, lekko metaliczny aromat. Dlatego rycerze krzyżowi mieli okazję poznać właśnie olibanum, a nie symbolizująca kobiecość, ciepłą mirrę. Bo ich komnat nie okadzano mirrą. Nie okadzano ich też miękkim, łagodnym sandarakiem używanym w komnatach dziecięcych i nazywanym na wschodzie po prostu złotem.
Nota bene analiza kulturowego postrzegania kadzideł skłoniła mnie kilka lat temu do stworzenia własnej interpretacji biblijnej przypowieści o trzech mędrcach/królach, którzy przynieśli dary boskiemu noworodkowi w Betlejem. Analitycy Biblii nie mając świadomości tej symboliki nie dostrzegają, że ofiarując Jezusowi złoto, kadzidło i mirrę, mędrcy w istocie ofiarowali swojemu bogu całą ludzkość. Złoto to sandarak symbolizujący dzieci; kadzidło (frankońskie) symbolizuje mężczyzn, a mirra kobiety.
Odchodząc od konkretnych przykładów - znajomość starożytnych i nowożytnych źródeł, legend różnych kultur pozwala nie tylko wyjaśnić, skąd popularność pewnych składników w różnych kulturach, ale też zaoferować czytelnikowi czy uczestnikowi warsztatów opowieść, która da zapachowi drugie dno, pewną wartość dodaną.
Czy Twój nos jest lepszy? Czy można nauczyć się tego co robisz?
Wyznam Ci szczerze, że nie wiem. Nie wiem, czy mój nos jest lepszy.
Na pewno ogromne, kluczowe znaczenie ma zdobywanie i systematyzowanie wiedzy. Przecież najzdolniejszy muzyk nie zagra najprostszej nawet etiudy nie potrafiąc używać instrumentu. Więc tak – przy podstawowych zdolnościach można się wiele nauczyć.
W kwestii „nosa” trudno jest określić, jaki procent umiejętności recenzenta czy perfumiarza wynika z naturalnych zdolności, a jaki z nabytych umiejętności.
Mój nos jest dziwny. Zauważam wiele detali zapachowych, których inne osoby nie zuważają. Ale na ile jest to kwestia nosa, a na ile zwracania uwagi na zapach… nie wiem.
Czy jest jakiś kit albo mit, którego wolałabyś już nie słyszeć? Coś co działa ci na nerwy jak “spece” wypowiadają się w temacie?
Po pierwsze wolałabym nie słyszeć (po)tworów w typie „perfum” i „perfuma”.
Perfumy to plurale tantum – rzeczownik występujący pod względem formalnym jedynie w liczbie mnogiej, mimo znaczenia liczby pojedynczej. Podobnie jak spodnie, nożyczki, usta, skrzypce, chrzciny czy wakacje. I podobnie jak jadalne lody. Mówmy (i piszmy) więc o perfumach, skrzypcach i lodach, nawet jeśli mamy na myśli jeden flakon, jeden instrument i jedną porcję.
Wolałabym też nie słyszeć o „odpowiednikach” perfum tak samo dobrych jak oryginały. I o ich „zaperfumowaniu”. Powiedzmy jasno: nie ma czegoś takiego, jak odpowiedniki - są podróby. To kradzież własności intelektualnej i znaku towarowego. Używanie ponumerowanych mikstur „inspirowanych” perfumami znanych marek w niczym się nie różni od noszenia lamerskich Szaneli i Lułi Witonów z bazaru.
Jest tyle pięknych, oryginalnych perfum tańszych, niż te rzekomo ekskluzywne podróby, że naprawdę nie trzeba się zniżać do wykorzystywania luki prawnej pozwalającej na takie praktyki.
Co do speców, słyszałam już takie cuda ogłaszane przez „ekspertów”, że chyba nic mnie nie zdziwi. Kiedyś napisałam do „Wysokich obcasów” - często w artykułach o perfumach cytujących pewnego samozwańczego speca. Wyjaśniłam dokładnie, jakie kardynalne błędy zawiera tekst ale odpisano mi zgrabnie, że „wypowiedzi ekspertów” nie są objęte obowiązkiem sprostowania. Postanowiłam wyluzować. Nie mam ochoty na krucjaty.
Ok, inna beczka - czy "Pachnidło" to dobry film?
Mnie się podobał. Książka też. Przy czym warto zaznaczyć, że z punktu widzenia osoby choć troszkę znającej specyfikę perfumiarskiej sztuki, to fantastyka. Malownicza fantastyka.
Zajmujesz się perfumami “biernie”. Czy byłabyś w stanie skomponować zapach? A może już to robiłaś?
Ciągle się uczę. Pracuję na dość dobrze już wyposażonych organach perfumeryjnych, eksperymentuję, tworzę. Przyznaję, że mam propozycje zleceń, ale, jako samouk, mam też wiele pokory.
Moje autorskie kompozycje, które chętnie noszę, spotykają się zwykle z pozytywnym odbiorem. Wielokrotnie słyszałam, że mam piękne perfumy nosząc coś, co robiłam sama. To daje mi wiele satysfakcji i motywuje do rozwoju. Jednak istnieje wiele ograniczeń czysto technicznych, których jeszcze nie przepracowałam. Jednym z nich jest to, że zapach powinien być komponowany na tych samych składnikach, z których będzie produkowany. W przypadku syntetyków to nie problem, ale w przypadku naturalnych substancji – duży. Wraz z przyjacielem dokonaliśmy kiedyś eksperymentu: wysłałam mu bardzo szczegółową (do tysięcznych części grama) recepturę perfum, którą on odtworzył w laboratorium wedle moich instrukcji na bazie esencji pochodzących z innych źródeł albo tylko innych partii. I to nie był ten sam zapach.
Ja komponuję w domu. Zleceniodawca, który chce ode mnie recepturę musi się liczyć z tym, że odtworzona w fabrycznym laboratorium nie będzie ona tym, co stworzyłam. Pracujemy więc nie tylko nad zapachem, ale też nad kwestiami logistycznymi. Wiem, że część niezależnych perfumiarzy zaczyna od mieszania perfum w słoikach w domu, ale po pierwsze w Polsce rozprowadzanie substancji do użytku na skórę bez badań i certyfikatów jest nielegalne, a po drugie… w tym względzie jestem perfekcjonistką. Nie dam nazwiska czemuś, co będzie pachniało nie tak, jak ja zamierzyłam. Nie mówiąc już o sytuacji wypuszczenia perfum bez badań dermatologicznych, które mogą poparzyć komuś skórę. Wiem, że do odważnych świat należy, ale ja aż taka odważna nie jestem.
Kiedy już w końcu zdecyduję, że jestem gotowa pokazać światu swoje perfumy, postaram się, żeby świat był bezpieczny. Chciałabym też, żeby był z nich zadowolony, ale bez przesady. Nietrudno zgadnąć, że nie celuję w perfumeryjny POP.
Wielkie dzięki, to było pouczające. Powodzenia!
Jeśli ta rozmowa Was zainteresowała, to szybciutko polubcie i zacznijcie czytać bloga Klaudii, Sabbath of Senses. Autorem pierwszego zdjęcia jest Michał Dagajew.