Nie wiem czy w 1979 Mad Max był “wściekły”, czy “szalony”. Ale w Mad Max: Fury Road nie mam wątpliwości - “Mad” zdecydowanie pojawia się w sensie szalonego. Jako, że od ostatniego filmu z (luźno powiązanej) serii minęło trzydzieści lat, seans rozpoczyna dość jasny prolog - świat stał się jałową pustynią a ludziom odwaliło. Następne dwie godziny dowodzą, że towar jest zgodny z opisem.
George Miller wysmażył cudowną symfonię szaleństwa w postaci dwugodzinnego pościgu samochodowego. Nie róbcie skrzywionej miny, bo choć historyjka jest prosta, to aż kipi od wysokooktanowych emocji. Na drodze gniewu, nie ma miejsca na zawiłą fabułę, jest skóra palona słońcem i biczowana piachem z prutej oponami pustyni. Jest wdychanie spalin, walka o wodę i paliwo w rytmie rocka. Jest ucieczka przed maniakami bujającymi się na pałąkach sterczących z pordzewiałych potworów drogowych, spawanych z trudnej do określenia ilości wraków.
Nowy Mad Max to jazda bez trzymanki, w której dominują praktyczne efekty - kaskaderzy wyczyniający niepoważne rzeczy pośród prawdziwych eksplozji, gnających samochodów najeżonych brudnymi, obszarpanymi kolcami z blachy. Nie ma znaczenia absurdalność przedstawionego świata, bo przytłacza nas prawdziwość tego wszystkiego co uchwyciła kamera. Wprost nie da się nie kupić tej zbieraniny czubków, podążających za tyranem z pustyni. Immortan Joe obiecuje im, że po śmierci w walce pod jego wodzą, będą mogli jeździć po autostradach Walhalli.
Choć nie ma tu skomplikowanych bohaterów, kilka postaci błyszczy. Przede wszystkim jest to Imperator Furiosa. Bo widzicie, Max nie jest głównym bohaterem filmu. Ma trochę do zrobienia, jest istotny, ale to nie jego historia. Mad Max: Fury Road spoczywa na barkach Charlize Theron. Swoją rolą może zająć miejsce obok Sary Connor i Ellen Ripley. Tom Hardy jako nowy Max Rockatansky jest równie małomówny co Mel Gibson. On w wydarzenia zostaje wplątany przypadkiem, ona ma sprawę o którą walczy. Po pierwszym (fantastycznie wyreżyserowanym) starciu stają się towarzyszami broni. Immortan Joe to świetny czarny charakter wizualnie i wcale ciekawa postać na tyle, na ile to możliwe przy tak krótkim czasie na ekranie. Jeden z fanatyków, Nux też ma swoją historyjkę, którą sprawnie wciśnięto w tę opętańczą gonitwę. Reszta to dość barwny drugi i trzeci plan.
W kwestii wad, poza drobnymi detalami, które nie psują frajdy, można się przyczepić tempa. Fury Road ma kilka sekwencji, gdzie tempo zupełnie siada. I nie byłoby w tym nic złego, a wręcz chwila oddechu dla widowni może być pożądana, jednakże coś zazgrzytało na stole montażowym. Drobna rysa na tym obłędnym obrazie.
Absolutnie polecam wizytę w kinie. Jeśli myślicie, że w kwestii samochodowych rozrób w kinie widzieliście już wszystko, to zostaniecie mile zaskoczeni. Takich rzeczy jeszcze nie widzieliście. A to wszystko w tych oparach szaleństwa, gdzie Immortan Joe dba o morale swoich ludzi, włączając do bandy morderczych pojazdów naszpikowaną głośnikami ciężarówkę z bębniarzami i ślepym gitarzystą. George Miller nie uznaje atrap, dlatego na planie to monstrum naprawdę grzmiało muzyką wygrywaną przez australijskiego muzyka, a jego gitara naprawdę ziała ogniem.
George Miller wysmażył cudowną symfonię szaleństwa w postaci dwugodzinnego pościgu samochodowego. Nie róbcie skrzywionej miny, bo choć historyjka jest prosta, to aż kipi od wysokooktanowych emocji. Na drodze gniewu, nie ma miejsca na zawiłą fabułę, jest skóra palona słońcem i biczowana piachem z prutej oponami pustyni. Jest wdychanie spalin, walka o wodę i paliwo w rytmie rocka. Jest ucieczka przed maniakami bujającymi się na pałąkach sterczących z pordzewiałych potworów drogowych, spawanych z trudnej do określenia ilości wraków.
Nowy Mad Max to jazda bez trzymanki, w której dominują praktyczne efekty - kaskaderzy wyczyniający niepoważne rzeczy pośród prawdziwych eksplozji, gnających samochodów najeżonych brudnymi, obszarpanymi kolcami z blachy. Nie ma znaczenia absurdalność przedstawionego świata, bo przytłacza nas prawdziwość tego wszystkiego co uchwyciła kamera. Wprost nie da się nie kupić tej zbieraniny czubków, podążających za tyranem z pustyni. Immortan Joe obiecuje im, że po śmierci w walce pod jego wodzą, będą mogli jeździć po autostradach Walhalli.
Choć nie ma tu skomplikowanych bohaterów, kilka postaci błyszczy. Przede wszystkim jest to Imperator Furiosa. Bo widzicie, Max nie jest głównym bohaterem filmu. Ma trochę do zrobienia, jest istotny, ale to nie jego historia. Mad Max: Fury Road spoczywa na barkach Charlize Theron. Swoją rolą może zająć miejsce obok Sary Connor i Ellen Ripley. Tom Hardy jako nowy Max Rockatansky jest równie małomówny co Mel Gibson. On w wydarzenia zostaje wplątany przypadkiem, ona ma sprawę o którą walczy. Po pierwszym (fantastycznie wyreżyserowanym) starciu stają się towarzyszami broni. Immortan Joe to świetny czarny charakter wizualnie i wcale ciekawa postać na tyle, na ile to możliwe przy tak krótkim czasie na ekranie. Jeden z fanatyków, Nux też ma swoją historyjkę, którą sprawnie wciśnięto w tę opętańczą gonitwę. Reszta to dość barwny drugi i trzeci plan.
W kwestii wad, poza drobnymi detalami, które nie psują frajdy, można się przyczepić tempa. Fury Road ma kilka sekwencji, gdzie tempo zupełnie siada. I nie byłoby w tym nic złego, a wręcz chwila oddechu dla widowni może być pożądana, jednakże coś zazgrzytało na stole montażowym. Drobna rysa na tym obłędnym obrazie.
Absolutnie polecam wizytę w kinie. Jeśli myślicie, że w kwestii samochodowych rozrób w kinie widzieliście już wszystko, to zostaniecie mile zaskoczeni. Takich rzeczy jeszcze nie widzieliście. A to wszystko w tych oparach szaleństwa, gdzie Immortan Joe dba o morale swoich ludzi, włączając do bandy morderczych pojazdów naszpikowaną głośnikami ciężarówkę z bębniarzami i ślepym gitarzystą. George Miller nie uznaje atrap, dlatego na planie to monstrum naprawdę grzmiało muzyką wygrywaną przez australijskiego muzyka, a jego gitara naprawdę ziała ogniem.