Bear McCreary – Prelude To War
Zacznę od kluczowej kwestii – Gra Endera to moja ulubiona książka. To sprawiło, że jeszcze przed premierą wykształciłem sobie specyficzną relację do jej ekranizacji. Nie, nie mam tu na myśli absolutnej nienawiści. Po prostu pogodziłem się z faktem, że tak trudny materiał, który darzę taką sympatią, z założenia mnie nie powali, nie zachwyci i nie zaskoczy, więc wyzbyłem niemal zupełnie jakichkolwiek oczekiwań. Fala pozytywnych reakcji, w tym mówiących o „idealnej ekranizacji”, trochę dźwignęły tę niską poprzeczkę. Nie sądzę by wpłynęło to na moje wrażenia w czasie seansu. Problemy, wady i zalety tego filmu są bardzo głęboko zakorzenione i wykraczają poza takie czy inne oczekiwania.
Gra Endera w wersji ruchomej trwa ciut ponad półtorej godziny i jej największym grzechem nie jest to, że nie dźwignęła rzeczy trudnych, czy wręcz niemal niemożliwych do zekranizowania. Największym grzechem jest tu niepotrzebne kombinowanie z rzeczami, których nie trzeba było zmieniać. Książka Carda mówiła o ludzkości, która z trudem przetrwała dwie inwazje obcych i teraz desperacko przygotowuje się do trzeciej. Film Gavina Hooda mówi o ludzkości, która z trudem przetrwała inwazję obcych i teraz desperacko szykuje się do kontrataku. Obie sytuacje prowadzą do tego samego – powstaje program wyszukiwania i szkolenia wybitnych dzieci, by to one pokierowały flotą gdy dojdzie do kolejnego konfliktu z obcymi. To prowadzi do kontrowersyjnych, czy wręcz okrutnych działań by wydobyć maksymalny potencjał z małych geniuszy.
Niestety zmiana sytuacji taktycznej pomiędzy ludźmi a robalami ogromnie i niepotrzebnie pogarsza ostateczny efekt, spłyca też kilka motywów o których po prostu nie mogę napisać bez zdradzania elementów książki i filmu. Inną kluczową zmianą jest wiek bohaterów na ekranie. O ile w pełni rozumiem ich postarzenie, to myślę, że twórcy przesadzili. Bohaterowie Gry Endera z dzieci stali się nastolatkami. Super 8 to dowód, że można znaleźć dobrych aktorów, którzy wyglądają jak dzieci. Na szczęście, choć ciut zbyt dorośli, aktorzy zdecydowanie dopisali. Szczególnie pozytywnie zaskoczył mnie Bonzo. Zupełnie nie taki jak sobie go wyobrażałem, ale dotrzymujący kroku książkowemu pierwowzorowi.
Skrytykowałem niepotrzebne zmiany, a jak wypada ogólne upakowanie kilkuset stron do niecałych dwóch godzin? Różnie. Jestem bardzo ciekawy wrażeń osób, które nie czytały oryginału. Jak dla mnie film wyglądał trochę jak szybkie wertowanie książki. Było wszystko, ale miałem wrażenie ogromnego pośpiechu. Być może dla innych przełoży się to na odczucie, że w Grze Endera brak jakichkolwiek dłużyzn czy nudy. Jak dla mnie zdecydowanie zbyt po łebkach potraktowano Szkołę Bojową, gdzie zabrakło choćby krótkiego montażu pokazującego postępy i zmiany, które zachodzą w czasie szkolenia. Miałem wrażenie jakby wyleciało tu jakieś 30 minut filmu. Szczególnie, że taki montaż otrzymujemy później w Szkole Dowodzenia.
Nie wiem czy planowana jest wersja reżyserska, ale współcześnie wiele dużych produkcji mocno przekracza dwugodzinny czas trwania, stąd dziwi mnie takie tempo. Jednocześnie można powiedzieć, że jest tu wszystko co musiało być. W tym również gra wyobraźni (gra fantasy), którą przed filmem oceniałem jako jeden z najtrudniejszych elementów adaptacji.
Jak wszystko to wypada w oderwaniu od książki? Trudno mi powiedzieć. Nie ulega jednak wątpliwości, że nie jest to akcyjniak SF. To film z ambicjami, który powinien zaangażować każdego widza. Może nie robi tego idealnie, ale porusza bardzo istotne kwestie. Czy cel uświęca środki? Jak daleko można się posunąć by uzyskać największy potencjał danej osoby? Choć Gra Endera spłyca świat dziecięcych żołnierzy do absolutnego minimum nie zaniedbuje tego jednego, najważniejszego. Obserwowanie Endera jest angażujące i wielkie brawa dla aktora za udźwignięcie ciężaru tej roli. Uwielbiam Harrisona Forda, ale zupełnie nie pasuje on do papierowej wersji pułkownika Graffa, a w pierwszej części filmu wręcz nie pasował mi aktorsko. Dużo lepiej jest w drugiej połowie. Wtedy też pojawia się Ben Kingsley, który spisał się bardzo dobrze.
Realizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Scenografie, efekty specjalne, świetna sala bojowa, subtelny acz ciekawy soundtrack. Reżysersko można jednak się trochę czepiać. Jest trochę kiepskiego patosu, niezamierzenie zabawne momenty, chyba z pięć razy ktoś odlicza na głos „3, 2, 1, TERAZ”. Kilkukrotnie mamy dość niezręczne sceny, gdzie aktorzy tłumaczą widzowi co się teraz dzieje na ekranie.
Gavin Hood chyba nie był pewien czy kręci film dla fanów, czy dla ludzi nie znających Gry Endera. Są mrugnięcia do czytelników, są też rzeczy, które co najmniej zdziwią resztę widowni. W tym tekście nie będzie rekomendacji – sam ocenicie czy chcecie iść do kina. Mogę jedynie zwrócić się do tych, którzy nie czytali książki - jeśli spodoba się Wam film, to zachwycicie się książką.
Zacznę od kluczowej kwestii – Gra Endera to moja ulubiona książka. To sprawiło, że jeszcze przed premierą wykształciłem sobie specyficzną relację do jej ekranizacji. Nie, nie mam tu na myśli absolutnej nienawiści. Po prostu pogodziłem się z faktem, że tak trudny materiał, który darzę taką sympatią, z założenia mnie nie powali, nie zachwyci i nie zaskoczy, więc wyzbyłem niemal zupełnie jakichkolwiek oczekiwań. Fala pozytywnych reakcji, w tym mówiących o „idealnej ekranizacji”, trochę dźwignęły tę niską poprzeczkę. Nie sądzę by wpłynęło to na moje wrażenia w czasie seansu. Problemy, wady i zalety tego filmu są bardzo głęboko zakorzenione i wykraczają poza takie czy inne oczekiwania.
Gra Endera w wersji ruchomej trwa ciut ponad półtorej godziny i jej największym grzechem nie jest to, że nie dźwignęła rzeczy trudnych, czy wręcz niemal niemożliwych do zekranizowania. Największym grzechem jest tu niepotrzebne kombinowanie z rzeczami, których nie trzeba było zmieniać. Książka Carda mówiła o ludzkości, która z trudem przetrwała dwie inwazje obcych i teraz desperacko przygotowuje się do trzeciej. Film Gavina Hooda mówi o ludzkości, która z trudem przetrwała inwazję obcych i teraz desperacko szykuje się do kontrataku. Obie sytuacje prowadzą do tego samego – powstaje program wyszukiwania i szkolenia wybitnych dzieci, by to one pokierowały flotą gdy dojdzie do kolejnego konfliktu z obcymi. To prowadzi do kontrowersyjnych, czy wręcz okrutnych działań by wydobyć maksymalny potencjał z małych geniuszy.
Niestety zmiana sytuacji taktycznej pomiędzy ludźmi a robalami ogromnie i niepotrzebnie pogarsza ostateczny efekt, spłyca też kilka motywów o których po prostu nie mogę napisać bez zdradzania elementów książki i filmu. Inną kluczową zmianą jest wiek bohaterów na ekranie. O ile w pełni rozumiem ich postarzenie, to myślę, że twórcy przesadzili. Bohaterowie Gry Endera z dzieci stali się nastolatkami. Super 8 to dowód, że można znaleźć dobrych aktorów, którzy wyglądają jak dzieci. Na szczęście, choć ciut zbyt dorośli, aktorzy zdecydowanie dopisali. Szczególnie pozytywnie zaskoczył mnie Bonzo. Zupełnie nie taki jak sobie go wyobrażałem, ale dotrzymujący kroku książkowemu pierwowzorowi.
Skrytykowałem niepotrzebne zmiany, a jak wypada ogólne upakowanie kilkuset stron do niecałych dwóch godzin? Różnie. Jestem bardzo ciekawy wrażeń osób, które nie czytały oryginału. Jak dla mnie film wyglądał trochę jak szybkie wertowanie książki. Było wszystko, ale miałem wrażenie ogromnego pośpiechu. Być może dla innych przełoży się to na odczucie, że w Grze Endera brak jakichkolwiek dłużyzn czy nudy. Jak dla mnie zdecydowanie zbyt po łebkach potraktowano Szkołę Bojową, gdzie zabrakło choćby krótkiego montażu pokazującego postępy i zmiany, które zachodzą w czasie szkolenia. Miałem wrażenie jakby wyleciało tu jakieś 30 minut filmu. Szczególnie, że taki montaż otrzymujemy później w Szkole Dowodzenia.
Nie wiem czy planowana jest wersja reżyserska, ale współcześnie wiele dużych produkcji mocno przekracza dwugodzinny czas trwania, stąd dziwi mnie takie tempo. Jednocześnie można powiedzieć, że jest tu wszystko co musiało być. W tym również gra wyobraźni (gra fantasy), którą przed filmem oceniałem jako jeden z najtrudniejszych elementów adaptacji.
Jak wszystko to wypada w oderwaniu od książki? Trudno mi powiedzieć. Nie ulega jednak wątpliwości, że nie jest to akcyjniak SF. To film z ambicjami, który powinien zaangażować każdego widza. Może nie robi tego idealnie, ale porusza bardzo istotne kwestie. Czy cel uświęca środki? Jak daleko można się posunąć by uzyskać największy potencjał danej osoby? Choć Gra Endera spłyca świat dziecięcych żołnierzy do absolutnego minimum nie zaniedbuje tego jednego, najważniejszego. Obserwowanie Endera jest angażujące i wielkie brawa dla aktora za udźwignięcie ciężaru tej roli. Uwielbiam Harrisona Forda, ale zupełnie nie pasuje on do papierowej wersji pułkownika Graffa, a w pierwszej części filmu wręcz nie pasował mi aktorsko. Dużo lepiej jest w drugiej połowie. Wtedy też pojawia się Ben Kingsley, który spisał się bardzo dobrze.
Realizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Scenografie, efekty specjalne, świetna sala bojowa, subtelny acz ciekawy soundtrack. Reżysersko można jednak się trochę czepiać. Jest trochę kiepskiego patosu, niezamierzenie zabawne momenty, chyba z pięć razy ktoś odlicza na głos „3, 2, 1, TERAZ”. Kilkukrotnie mamy dość niezręczne sceny, gdzie aktorzy tłumaczą widzowi co się teraz dzieje na ekranie.
Gavin Hood chyba nie był pewien czy kręci film dla fanów, czy dla ludzi nie znających Gry Endera. Są mrugnięcia do czytelników, są też rzeczy, które co najmniej zdziwią resztę widowni. W tym tekście nie będzie rekomendacji – sam ocenicie czy chcecie iść do kina. Mogę jedynie zwrócić się do tych, którzy nie czytali książki - jeśli spodoba się Wam film, to zachwycicie się książką.
Podobnie to widzę. Od strony efekciarskiej film piękny, ale jest to tylko i wyłącznie szybkie streszczenie książki - którą uważam, za jedną z lepszych powieści scifi, jaką czytałem. Jak dla mnie, to brakuje w nim godziny materiału.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak przemyślałem sobie na spokojnie, to jednak film zabił to, co dla mnie było najważniejsze w kniżce:
Usuń1. Relacje - części nie ma, część wykoślawiona...
Ender - Val
Ender - Peter
Ender-Groszek
Ender - Alai
Ender-Bernard
Ender-Dink
Ender-Petra
etc.
2. Przez cięcia, na które zwracasz uwagę zniknęła również:
a) cała droga Endera od rekruta do przywódcy
b) cała droga Endera od wyrzutka do "kogoś"
Ot i tyle. Dla mnie mnie to killer tej ekranizacji. Mimo, że bawiłem się nie najgorzej. Smuteczek i brak wow ;)
Pozdr.
Pozwoliłem sobie umieścić link do Twojej recenzji na moim blogu.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :)
UsuńJa "Gry Endera" wprawdzie nie czytałam, ale poszłam na seans świeżo po "Cieniu Endera", z którym niestety występowały pewne rozbieżności w filmie - w szczególności raziło mnie infantylne ukazanie Groszka. Podobnie jak Ty odniosłam wrażenie, że film mógłby być dłuższy. Za to niesamowicie spodobała mi się gra fantasy oraz wygląd Królowej Kopca - rozkosz dla oczu! :)
OdpowiedzUsuń