Strony1

niedziela, 11 lutego 2024

Naleśniki w kosmosie


W 2006 roku wystrzelono sondę New Horizons, która miała przelecieć koło Plutona dziewięć lat później. Jeszcze na etapie planowania tej misji wiadomo było, że astronomowie będą poszukiwać interesujących obiektów, które warto by zbadać już po przelocie koło nie-planety. Ale w 2006 żadnych takich potencjalnych celów jeszcze nie wykryto. W osiem lat po starcie New Horizons zaobserwowano obiekt 2014MU, który znajdował się w na korzystnej orbicie, by gnająca z prędkością 14 kilometrów na sekundę sonda mogła się mu przyjrzeć w 2019.

Z czasem obiekt, który wpierw nazwano “Ultima Thule”, by ostatecznie nadać mu oficjalną nazwę Arrokoth, stawał się tylko coraz ciekawszy. Orbita okazała się silnie kołowa, co oznacza, że w zasadzie od powstania Układu Słonecznego nie zbliżał się do Słońca. Innymi słowy to obiekt z początków naszego układu, w nieskazitelnym stanie, minimalnie naruszony przez promieniowanie naszej gwiazdy czy interakcje z innymi ciałami.

Następnie zaczęło wyglądać na to, że ma interesujący kształt. Rejestrując w jaki sposób przysłania gwiazdy w tle astronomowie zaczęli podejrzewać, że to dwie zlepione skały. Biorąc pod uwagę jak wątłe były te dane sam wówczas trochę się nabijałem, że równie dobrze Ultima Thule mogłaby mieć kształt kotka, albo balaska (jak choćby planetoida 433 Eros). Jednak mieli rację i z czasem coraz wyraźniej można było zobaczyć dwie skalne bryły o średnicy 19 i 14 km. Ostateczną niespodzianką jeśli idzie o kształt, było odkrycie, że oba komponenty są dość płaskie.

Los chciał, że również około 2019 roku określono kształt ʻOumuamua, pierwszego obiektu zidentyfikowanego jako pozasłoneczny “gość” w Układzie Słonecznym. Również okazał się być płaskim dyskiem o wymiarach około 115 na 111 na 19 metrów. W styczniu 2024 ukazała się publikacja, wyjaśniająca dlaczego w pasie Kuipera kształt naleśnika może być standardem. Jak się nad tym zastanowić, to w sumie dziwne, że nie doszliśmy do tego jeszcze przed zbadaniem ʻOumuamua czy Arrokoth.

W trzecim rozdziale mojej książki pokrótce opisuję nasze wyobrażenie o narodzinach układu słonecznego, oraz to jak wyjaśniono zagadkę bardzo szybkiej formacji planet: “Przez lata było to zagadką dla naukowców. Wydawało się, że ten proces powinien trwać znacznie dłużej, gdyż grawitacja drobinek dysku protoplanetarnego była rozpaczliwie słaba. Jednak w 2008 roku astronauta Donald R. Pettit nie marnował wolnego czasu na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Potrząsał woreczkami wypełnionymi różnościami i obserwował ich zachowanie w warunkach nieważkości. Zauważył, że drobiny takie jak kawa, cukier czy sól szybko zbijały się w większe grudki. Jak się okazało, wyjaśnił w ten sposób, że tym, co przyczynia się do tak szybkich narodzin planet, są oddziaływania elektrostatyczne. Elektrostatyczne oddziaływania dają pierwszego kopa grawitacji. Kłębki luźnej materii z czasem pozwalają, by siła ciążenia przejęła stery.“

Odpowiedź mieliśmy pod ręką. Blisko młodego Słońca było dużo materiału, więc powstawało dużo obiektów, ich rozmiar szybko stawał się tak duży, że pod własnym ciężarem przyjmowały bardziej kulisty kształt, który wydaje się nam tak intuicyjny. Do tego dochodziły wzajemne oddziaływania, zderzenia, promieniowanie które odparowywało materiały lotne… Ale daleko za orbitą Neptuna nie ma tych czynników, więc tam elektrostatyka, oddziaływania van der Waalsa, moment obrotowy dłużej pozostawały tymi kluczowymi. Jakby tego było mało, w 2017 sonda Cassini wykonała fascynujące fotki Atlasa i Pana - księżyców Saturna, które wyglądają jak pierożki. To skalne bryły, otoczone drobnym materiałem pyłowym zebranym z pierścieni, który bardziej niż przez grawitację, trzymany jest przez siły elektrostatyczne.

Lata obserwacji kosmosu przyzwyczaiły nas do sferycznych lub z grubsza “ziemniakowatych” kształtów obiektów. Teraz kiedy sięgamy wzrokiem dalej, okazuje się, że przestrzeń może być też pełna naleśników.


Formation of flattened planetesimals by gravitational collapse of rotating pebble clouds
Distant Objects In The Solar System May All Be Pancake Shaped Like 'Oumuamua




poniedziałek, 5 lutego 2024

Kobieta, która widziała zombie

Pewnie nigdy nie zastanawialiście się jak smakuje wasze imię. Przecież to bez sensu, słowa nie mają smaku. Z reguły to prawda. Ale bardzo, bardzo rzadko, zdarzają się osoby, dla których takie pytanie jest całkiem sensowne. Słyszałem nieraz o synestezji. To rzadka przypadłość, gdy wrażeniom jednego zmysłu, na przykład wzroku, towarzyszą odczucia związane z innym zmysłem. Najczęściej objawia się “barwnym słyszeniem”, kiedy dźwiękom towarzyszy odczuwanie kolorów, czasem litery i cyfry też wywołują wrażenia kolorów. Jak się okazuje, są jednak bardziej egzotyczne połączenia…

“Człowiek, który smakował słowa” - tak brzmi oryginalny tytuł książki Guya Leschzinera, która właśnie ukazała się w Polsce, pod tytułem “Kobieta, która widziała zombie”. Nie pochwalam tej zmiany, książkę jednak gorąco polecam. To fascynująca wyprawa w świat ludzkich zmysłów. Poznamy ludzi, którzy nie czują bólu (co nie jest supermocą), których percepcja zimna i ciepła jest odwrócona, oraz takich którzy słysząc dźwięki tracili równowagę. No i takiego jednego, dla którego imię żony kolegi smakuje wymiocinami.

Autor skupia się na bardzo ludzkim aspekcie swoich pacjentów. Książka ma bardzo gawędziarski styl, przepełniona jest licznymi przypowieściami z życia neurologa. Na przestrzeni dziewięciu rozdziałów prezentuje, jak zaburzenia zmysłów mogą przenikać każdy aspekt życia. Mówi sporo o niedoskonałościach naszych zmysłów, jak nasza percepcja jest wypadkową sygnałów i tego, co robią z nimi nasze mózgi.

W trakcie lektury stwierdziłem, że chyba zaczynam się starzeć, bo to nie pierwsza książka o chorobach, którą przyszło mi czytać, jednak po raz pierwszy kilkukrotnie towarzyszył mi strach na myśl o podzieleniu losu niektórych bohaterów. Co ciekawe, kilkukrotnie poznając nowych bohaterów myślałem, że sam chyba uznałbym, że tracę zdrowy rozum, by chwilę później przeczytać, że i oni podejrzewali, że są szaleni. Jednak choć problemy niektórych mają początek w mózgu, żaden pacjent Guya Leschzinera nie cierpi na zaburzenia psychiczne.

Mam jeden zarzut wobec książki. Otóż pozostawia pewien niedosyt. Zabrakło mi większej dawki wiedzy medycznej, neurologicznej. Wyjaśnienia niektórych zagadek medycznych wydają mi się niewystarczające. Nadrabia to jednak lekkim, gawędziarskim stylem (jestem bardzo ciekaw, czy autor ma tak fajne pióro, czy pomagał mu autor widmo). Może ktoś rozsądny stwierdził, że książka nie jest z gumy?

“Kobieta, która widziała zombie” to kawał solidnej lektury popularnonaukowej. Intrygująca, ciekawa, momentami straszna, chwilami smutna, bo choć dolegliwości są fascynujące, Guy Leschziner jasno mówi jak wpływają one na funkcjonowanie tych ludzi.


Dziękuję wydawnictwu Znak Literanova, za przesłanie egzemplarza do recenzji.


Przy okazji zapraszam na mojego Instagrama, gdzie od jakiegoś czasu oprócz prywatnych fotek jedzenia, zacząłem wrzucać posty poświęcone przeczytanym książkom.