Piszę tego bloga dlatego, że lubię się dzielić tym co mnie fascynuje i ekscytuje. I ta notka to klasyczny przykład tego czym jest ten blog. Usłyszałem coś, powiedziałem sobie “wow” i poczułem potrzebę, żeby się z Wami tym podzielić.
Dziś będzie o tym jak Rocket Lab wraca do gry po ich trzynastym locie, który zakończył się porażką. Ta nowozelandzka, prywatna firma budująca rakiety znalazła sobie niszę wynosząc w kosmos niewielkie ładunki (do 225 kg na niską orbitę lub 150 kg na orbitę heliosynchroniczną).
Tym co wyróżnia ich rakietę, Electron, jest metoda tłoczenia paliwa i utleniacza do komory spalania. Rozwiązaniem dominującym w przemyśle kosmicznym jest używanie turbopomp, gdzie część paliwa i utleniacza spalana jest w celu napędzania turbiny, która pompuje większość pozostałego paliwa i tlenu (tony w ciągu każdej sekundy) do komory spalania. Tematyka jest fantastycznie złożona i kiedyś chętnie o tym napiszę...
Ale na pewno nie dziś, bo silniki Rutherford, które pchają Electrony na orbitę, są zdecydowanie innym gatunkiem. Paliwo i tlen tłoczą pompy elektryczne. Energia, którą można by zasilić moje mieszkanie przez niecałe dwa tygodnie, zgromadzona w bateriach zostaje zużyta w ciągu trzech minut.
Po pierwszym, nieudanym, teście w 2017, Rocket Lab wykonał jedenaście udanych lotów. Niestety 4 lipca ta korzystna passa dobiegła końca i lot trzynasty o nazwie "Pics or it didn't happen" uległ awarii. Drugi człon utracił ciąg i ładunek nie został umieszczony na odpowiedniej orbicie. W tym biznesie każda porażka to duży cios. Rocket Lab wraca jednak po miesiącu z wspaniałymi zapowiedziami.
Dzięki temu jak dynamicznie rozwija się przemysł baterii, wykorzystanie nowych technologii w kolejnych Electronach zaowocuje znacznie lepszymi osiągami, czyli lepszą ofertą dla klientów. Od teraz będą mogły dostarczyć nie 225 a 300 kg na niską orbitę i nie 150 a 200 kg na orbitę heliosynchroniczną.
Dodajmy jeszcze, że dodatkową elastyczność Rocket Lab zawdzięcza faktowi, że swoje silniki rakietowe produkują w technologii druku 3D. W trakcie najbliższego lotu podejmą próbę odzyskania pierwszego stopnia rakiety, co docelowo powinno obniżyć i tak już atrakcyjną, wynoszącą $6 milionów, cenę lotu.
To co jednak wywołało u mnie “wow” to idea ładowania baterii po starcie. RocketLab otwiera się na misje międzyplanetarne (to drugie “wow”). A w ich przypadku (i nie tylko) rakiety dokonują wielu odpaleń. Na przykład lot na Księżyc może wymagać ośmiokrotnego włączania ciągu w odstępie jednego lub kilku dni. Może to być wystarczający czas, by podładować baterie na tyle, by podtrzymać pracę silnika w czasie kolejnego odpalenia. W silnikach z turbopompami sam zapłon jest bardzo złożonym procesem, zakładam, że w Rutherfordzie jest to prostsze, no i znacznie wydajniej korzysta on z paliwa, które nie “marnuje” się na pompowanie.
Tak więc mądrze dobierając baterie do potrzeb odpalania silników, można idealnie skomponować masę rakiety i ładunku. Wszystko to uruchamia mój optymizm. Wyobrażam sobie bogate firmy i uczelnie, które mogą sobie pozwolić, żeby np wysłać małe satelity i sondy na orbitę Księżyca, czy w górne warstwy Wenus. Tim Dodd wspomina nawet, że tych kilka baniek to kwota, którą w teorii można by zebrać w ramach kampanii crowdfundingowej.
Jak tu się nie ekscytować, kiedy kosmos staje się znów trochę bliższy każdemu z nas?
Źródła:
Strona RocketLab
Nowy User Guide Electrona
OLF fragment o RocketLab
Sprójrzcie na nazwy ich startów :)
Dziś będzie o tym jak Rocket Lab wraca do gry po ich trzynastym locie, który zakończył się porażką. Ta nowozelandzka, prywatna firma budująca rakiety znalazła sobie niszę wynosząc w kosmos niewielkie ładunki (do 225 kg na niską orbitę lub 150 kg na orbitę heliosynchroniczną).
Tym co wyróżnia ich rakietę, Electron, jest metoda tłoczenia paliwa i utleniacza do komory spalania. Rozwiązaniem dominującym w przemyśle kosmicznym jest używanie turbopomp, gdzie część paliwa i utleniacza spalana jest w celu napędzania turbiny, która pompuje większość pozostałego paliwa i tlenu (tony w ciągu każdej sekundy) do komory spalania. Tematyka jest fantastycznie złożona i kiedyś chętnie o tym napiszę...
Ale na pewno nie dziś, bo silniki Rutherford, które pchają Electrony na orbitę, są zdecydowanie innym gatunkiem. Paliwo i tlen tłoczą pompy elektryczne. Energia, którą można by zasilić moje mieszkanie przez niecałe dwa tygodnie, zgromadzona w bateriach zostaje zużyta w ciągu trzech minut.
Po pierwszym, nieudanym, teście w 2017, Rocket Lab wykonał jedenaście udanych lotów. Niestety 4 lipca ta korzystna passa dobiegła końca i lot trzynasty o nazwie "Pics or it didn't happen" uległ awarii. Drugi człon utracił ciąg i ładunek nie został umieszczony na odpowiedniej orbicie. W tym biznesie każda porażka to duży cios. Rocket Lab wraca jednak po miesiącu z wspaniałymi zapowiedziami.
Dzięki temu jak dynamicznie rozwija się przemysł baterii, wykorzystanie nowych technologii w kolejnych Electronach zaowocuje znacznie lepszymi osiągami, czyli lepszą ofertą dla klientów. Od teraz będą mogły dostarczyć nie 225 a 300 kg na niską orbitę i nie 150 a 200 kg na orbitę heliosynchroniczną.
Dodajmy jeszcze, że dodatkową elastyczność Rocket Lab zawdzięcza faktowi, że swoje silniki rakietowe produkują w technologii druku 3D. W trakcie najbliższego lotu podejmą próbę odzyskania pierwszego stopnia rakiety, co docelowo powinno obniżyć i tak już atrakcyjną, wynoszącą $6 milionów, cenę lotu.
To co jednak wywołało u mnie “wow” to idea ładowania baterii po starcie. RocketLab otwiera się na misje międzyplanetarne (to drugie “wow”). A w ich przypadku (i nie tylko) rakiety dokonują wielu odpaleń. Na przykład lot na Księżyc może wymagać ośmiokrotnego włączania ciągu w odstępie jednego lub kilku dni. Może to być wystarczający czas, by podładować baterie na tyle, by podtrzymać pracę silnika w czasie kolejnego odpalenia. W silnikach z turbopompami sam zapłon jest bardzo złożonym procesem, zakładam, że w Rutherfordzie jest to prostsze, no i znacznie wydajniej korzysta on z paliwa, które nie “marnuje” się na pompowanie.
Tak więc mądrze dobierając baterie do potrzeb odpalania silników, można idealnie skomponować masę rakiety i ładunku. Wszystko to uruchamia mój optymizm. Wyobrażam sobie bogate firmy i uczelnie, które mogą sobie pozwolić, żeby np wysłać małe satelity i sondy na orbitę Księżyca, czy w górne warstwy Wenus. Tim Dodd wspomina nawet, że tych kilka baniek to kwota, którą w teorii można by zebrać w ramach kampanii crowdfundingowej.
Jak tu się nie ekscytować, kiedy kosmos staje się znów trochę bliższy każdemu z nas?
Źródła:
Strona RocketLab
Nowy User Guide Electrona
OLF fragment o RocketLab
Sprójrzcie na nazwy ich startów :)
Jak duże jest zainteresowanie wynoszeniem ładunków na orbitę okołosłoneczną? Nie siedzę jakoś głęboko w temacie i kojarzę tylko misję badającą samo Słońce.
OdpowiedzUsuńChodzi o heliosynchroniczną (już poprawione) i może ona być punktem przejściowym dla wszelki misji na inne ciała w układzie słonecznym więc podając ładunek na tę orbitę RocketLab daje swoim klientom rozeznanie w tym co mogą wysłać w dalszy kosmos.
UsuńHmmm chyba jest błąd, chodzi o orbitę heliosynchroniczną a nie okołosłoneczną.
OdpowiedzUsuńTak jest. Dzięki wielkie!
Usuń