Jestem pewien, że jeśli jeszcze nie widzieliście, to z pewnością już niebawem zobaczycie gdzieś nagłówek głoszący, że według najnowszych badań chemioterapia powoduje rozprzestrzenianie się raka. Myślę, że niejeden internetowy naciągacz czy popularyzator lewoskrętnej witaminy C miał ochotę już otwierać szampana. W przeciwieństwie do tysięcy badań, które ignorują, to jedno okaże się „ostatecznym dowodem” na to, że cała ta chemioterapia służy Big Pharmie do mordowania i zarabiania.
Oczywiście bliższa lektura, którą na pewno nie skala się 99% szerujących, linkujących wrogów medycyny, ujawniłaby, że to kiepska amunicja, ale strzelanie ślepakami i tak na pewno odniesie skutek w wielu przypadkach. W rzeczywistości Neoadjuvant chemotherapy induces breast cancer metastasis through a TMEM-mediated mechanism mówi, że chemioterapia w ramach leczenia neoadiuwantowego potencjalnie może zwiększać szanse na rozprzestrzenianie się pewnych rodzajów raka, choć kliniczna istotność badania nie jest potwierdzona. Jednocześnie wyraźnie mówi, że ewentualna szkoda w żadnym razie nie przeważa benefitów z chemii.
A teraz po kolei (ale krótko) - leczenie neoadiuwantowe to takie, które poprzedza operacje i ma na celu zmniejszyć guz nieoperacyjny do rozmiaru, który można wyciąć lub zmniejsza go na tyle, by oszczędzić organy. Sam ten aspekt jest bardzo istotny. W przypadku takiej chemioterapii w organizmie jest tysiące (dziesiątki tysięcy?) razy więcej komórek nowotworowych niż, gdy stosuje się ją po zabiegu (bo wtedy guz jest już wycięty), by zmniejszyć szanse nawrotu poprzez „dobicie” tego, co zostało. Prawdopodobnie w innych przypadkach komórek jest zbyt mało by można było zaobserwować jakkolwiek statystycznie zauważalny efekt.
Gdyby przedoperacyjna chemioterapia miała istotnie takie działanie, jakiego dopatrują się i będą dopatrywać wrogowie nauki, obserwowano by różnicę między przeżywalnością pacjentów jej poddawanych oraz tych, którzy poddawani byli jej po operacji. Nic takiego nie zaobserwowano, co rzuca cień na potencjalną kliniczną istotność tych wyników. Bo wiecie… badanie przeprowadzano na myszach o upośledzonym układzie odpornościowym, którym wszczepiano raka oraz na próbkach tkanki rakowej in vitro.
Nie podejmę się wejścia w szczegóły publikacji, są trudne. Ogólnie badanie może pomóc w zrozumieniu mechanizmu przerzutów oraz otworzyć drogę do ulepszenia przedoperacyjnej chemioterapii. I rzeczywiście istnieje szansa, że neoadiuwantowa chemioterapia zwiększa szansę komórek rakowych na rozprzestrzenienie. Korzyści jednak są znacznie większe i byłoby wielką tragedią, gdyby nieodpowiedzialne (czy wręcz podle wyrachowane) powoływanie się na tę publikację odciągnęło choć jedną kobietę zmagającą się z rakiem piersi od tej metody leczenia. Nie tylko zwiększa ona szansę uniknięcia śmierci, ale również w pewnych przypadkach pozwala uniknąć mastektomii...
* * *
Badanie Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival, opublikowane w Journal of the National Cancer Institute to czyste złoto. Smutne, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem materiał tak miażdżący w swojej prostocie i dosadności wobec altmedów.
Ten wykres prezentuje przeżywalność 280 pacjentów, u których w 2004 r. zdiagnozowano nowotwory piersi, prostaty, jelit i płuc, którzy ulegli oszustom obiecującym, że homeopatia, chiropraktyka, cieciorka wciskana w dziwne miejsca, strukturyzatory wody czy temu podobne pierdoły uratują ich. Ci ludzie zrezygnowali ze zweryfikowanych metodą naukową terapii na rzecz “altmedów”. Prezentuje również przeżywalność 559 pacjentów w analogicznej sytuacji, którzy poddali się chemioterapii, radioterapii czy zabiegom chirurgicznym.
W 2009 r.oku żyło 78.3% „kontrolnych” pacjentów oraz jedynie 54.7% tych, którzy poszli drogą altmedów. Najbardziej wstrząsająca różnica tyczyła się właśnie raka piersi, gdzie stosujący szarlatanerię byli aż pięciokrotnie bardziej narażeni na śmierć. Twórcy publikacji nie byli w stanie zidentyfikować, jakiego rodzaju alternatywne działania podejmowali ci pacjenci, ale nie ma to wielkiego znaczenia - z definicji alternatywna medycyna to taka, której skuteczności nie udowodniono i ta publikacja pokazuje to w bardzo dosadny sposób.
Co ciekawe autorzy twierdzą, że z szarlatańskich metod korzystali częściej pacjenci młodsi, zamożniejsi i - co szczególnie szokujące - lepiej wykształceni. Naciągacze spod bandery Big Placebo jak mantra mówią “to nie szkodzi”, ale widać jak na dłoni, że choć może nie zabijają dosłownie, to często odciągają cierpiących ludzi od sprawdzonych metod, które ratują życie.
Na koniec, by bardziej dosadnie pokazać w czym rzecz, prezentuję pierwszy wykres ponownie, w lekko “poprawionej” wersji:
Źródła:
Does chemotherapy cause cancer to spread?
Neuropa
Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival
Alternative Medicine Kills Cancer Patients, Study Finds
Oczywiście bliższa lektura, którą na pewno nie skala się 99% szerujących, linkujących wrogów medycyny, ujawniłaby, że to kiepska amunicja, ale strzelanie ślepakami i tak na pewno odniesie skutek w wielu przypadkach. W rzeczywistości Neoadjuvant chemotherapy induces breast cancer metastasis through a TMEM-mediated mechanism mówi, że chemioterapia w ramach leczenia neoadiuwantowego potencjalnie może zwiększać szanse na rozprzestrzenianie się pewnych rodzajów raka, choć kliniczna istotność badania nie jest potwierdzona. Jednocześnie wyraźnie mówi, że ewentualna szkoda w żadnym razie nie przeważa benefitów z chemii.
A teraz po kolei (ale krótko) - leczenie neoadiuwantowe to takie, które poprzedza operacje i ma na celu zmniejszyć guz nieoperacyjny do rozmiaru, który można wyciąć lub zmniejsza go na tyle, by oszczędzić organy. Sam ten aspekt jest bardzo istotny. W przypadku takiej chemioterapii w organizmie jest tysiące (dziesiątki tysięcy?) razy więcej komórek nowotworowych niż, gdy stosuje się ją po zabiegu (bo wtedy guz jest już wycięty), by zmniejszyć szanse nawrotu poprzez „dobicie” tego, co zostało. Prawdopodobnie w innych przypadkach komórek jest zbyt mało by można było zaobserwować jakkolwiek statystycznie zauważalny efekt.
Gdyby przedoperacyjna chemioterapia miała istotnie takie działanie, jakiego dopatrują się i będą dopatrywać wrogowie nauki, obserwowano by różnicę między przeżywalnością pacjentów jej poddawanych oraz tych, którzy poddawani byli jej po operacji. Nic takiego nie zaobserwowano, co rzuca cień na potencjalną kliniczną istotność tych wyników. Bo wiecie… badanie przeprowadzano na myszach o upośledzonym układzie odpornościowym, którym wszczepiano raka oraz na próbkach tkanki rakowej in vitro.
Nie podejmę się wejścia w szczegóły publikacji, są trudne. Ogólnie badanie może pomóc w zrozumieniu mechanizmu przerzutów oraz otworzyć drogę do ulepszenia przedoperacyjnej chemioterapii. I rzeczywiście istnieje szansa, że neoadiuwantowa chemioterapia zwiększa szansę komórek rakowych na rozprzestrzenienie. Korzyści jednak są znacznie większe i byłoby wielką tragedią, gdyby nieodpowiedzialne (czy wręcz podle wyrachowane) powoływanie się na tę publikację odciągnęło choć jedną kobietę zmagającą się z rakiem piersi od tej metody leczenia. Nie tylko zwiększa ona szansę uniknięcia śmierci, ale również w pewnych przypadkach pozwala uniknąć mastektomii...
* * *
Badanie Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival, opublikowane w Journal of the National Cancer Institute to czyste złoto. Smutne, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem materiał tak miażdżący w swojej prostocie i dosadności wobec altmedów.
Ten wykres prezentuje przeżywalność 280 pacjentów, u których w 2004 r. zdiagnozowano nowotwory piersi, prostaty, jelit i płuc, którzy ulegli oszustom obiecującym, że homeopatia, chiropraktyka, cieciorka wciskana w dziwne miejsca, strukturyzatory wody czy temu podobne pierdoły uratują ich. Ci ludzie zrezygnowali ze zweryfikowanych metodą naukową terapii na rzecz “altmedów”. Prezentuje również przeżywalność 559 pacjentów w analogicznej sytuacji, którzy poddali się chemioterapii, radioterapii czy zabiegom chirurgicznym.
W 2009 r.oku żyło 78.3% „kontrolnych” pacjentów oraz jedynie 54.7% tych, którzy poszli drogą altmedów. Najbardziej wstrząsająca różnica tyczyła się właśnie raka piersi, gdzie stosujący szarlatanerię byli aż pięciokrotnie bardziej narażeni na śmierć. Twórcy publikacji nie byli w stanie zidentyfikować, jakiego rodzaju alternatywne działania podejmowali ci pacjenci, ale nie ma to wielkiego znaczenia - z definicji alternatywna medycyna to taka, której skuteczności nie udowodniono i ta publikacja pokazuje to w bardzo dosadny sposób.
Co ciekawe autorzy twierdzą, że z szarlatańskich metod korzystali częściej pacjenci młodsi, zamożniejsi i - co szczególnie szokujące - lepiej wykształceni. Naciągacze spod bandery Big Placebo jak mantra mówią “to nie szkodzi”, ale widać jak na dłoni, że choć może nie zabijają dosłownie, to często odciągają cierpiących ludzi od sprawdzonych metod, które ratują życie.
Na koniec, by bardziej dosadnie pokazać w czym rzecz, prezentuję pierwszy wykres ponownie, w lekko “poprawionej” wersji:
Źródła:
Does chemotherapy cause cancer to spread?
Neuropa
Use of Alternative Medicine for Cancer and Its Impact on Survival
Alternative Medicine Kills Cancer Patients, Study Finds