Strony1

czwartek, 23 lipca 2015

Bliźniaczka Ziemi jest stara i gruba

Znaleźliśmy już planety podobnej wielkości co Ziemia, znaleźliśmy też o podobnych do Ziemi orbitach, oraz znaleźliśmy planety okrążające podobne gwiazdy. Kepler-452b łączy wszystkie te cechy… Dlatego miano “Ziemi 2.0”, którym do tej pory określano Keplera-186f z pewnością przejdzie teraz na skalistego grubaska.

Wpierw słówko o poprzedniej “bliźniaczce Ziemi” (termin “siostra” byłby lepszy, ale tak zwyczajowo mówi się o Wenus, stąd choć urodzone w innym miejscu i czasie analogi Ziemi utarło się nazywać bliźniaczkami). K-186f też znajduje się w ekosferze acz na jej zewnętrznej krawędzi, a jej promień jest zaledwie 11% większy od Ziemskiego. Masa jest trudna do ustalenia. Porównanie rozmiarów tutaj. Haczyk w tym, że orbituje wokół czerwonego karła, co może być kłopotliwe dla ewentualnych form życia. Dlatego astronomowie od dawna zacierali rączki na myśl o odkryciu planety takiej jak Kepler-452b.

I tu jednak nie obędzie się bez haczyków. Planeta jest aż 60% większa od Ziemi, na ten moment trudno określić jej masę, ale z pewnością będzie znacznie większa (gdyby miała taki sam skład jak nasza, byłaby czterokrotnie cięższa). Orbituje troszkę dalej niż Ziemia, ale gwiazda Kepler-452 jest 4% cięższa od Słońca i 10% jaśniejsza, co za tym idzie, “bliźniaczka” jest troszkę bliżej wewnętrznej krawędzi ekosfery niż Ziemia. Gwiazdy jaśnieją wraz z wiekiem a ta jest półtora miliarda lat starsza od naszej. Będzie dla astronomów pewnym przybliżeniem tego jak może wyglądać przyszłość naszej planety.

Czy było tam życie? Czy w przeszłości była podobna do Ziemi? Oczywiście nie wiemy i jeszcze długo się nie dowiemy. Ale można sądzić, że w przeciwieństwie do Marsa jest po dziś dzień gorąca i aktywna wulkanicznie, być może ma pole magnetyczne, a nawet jeśli go nie ma i nawet jeśli około 10% większa energia dostarczana przez gwiazdę sprawiła, że cała woda (jeśli tam jest) została zamieniona w parę, to ze względu na dużą masę nie uleci w kosmos. Jednocześnie może to oznaczać, że w przeszłości też nie było to nader gościnne miejsce - aktywne tektonicznie, pełne wulkanów, siarki, dwutlenku węgla, gdzie albo nie było oceanów bo było zbyt gorąco, albo pokrywały one całą powierzchnię planety, gdzie grawitacja nie pozwalała na takie zróżnicowanie wysokości terenów jak na Ziemi. Wszystko to jednak spekulacje. Jak na razie po raz kolejny potwierdza się, że Ziemia nie jest wyjątkiem, a w kosmosie są miliardy miliardów planet.

Bliźniaczki Ziemi są bardzo trudne do odkrycia współczesnymi metodami. Prawdopodobieństwo ich tranzytu jest bardzo małe (0,29%), do tego będzie on miał miejsce raptem raz na tych około 365 dni… Teleskop Keplera działał na pełnych obrotach niestety tylko trochę ponad planowane 3,5 roku. Tak więc wyłowienie tych trzech, maksymalnie czterech tranzytów na tarczy dużej gwiazdy było niezwykle trudne. Dla porównania w przypadku Keplera-186f w tym samym czasie miało miejsce 11 tranzytów i to znacznie łatwiejszych do wychwycenia gdyż przechodził on przez tarczę dwa razy mniejszej gwiazdy.

Innymi słowy “bliźniaczek” na pewno są miliardy - starszych młodszych, mniejszych, większych i takich całkiem jednakowych. Ale ich szukanie to cholernie ciężka robota. Jest sporo danych z Keplera, których jeszcze nie przeanalizowano, ale tak naprawdę trzeba czekać na kolejne, bardziej zaawansowane instrumenty, którym łatwiej będzie szukać takich planet.


Źródła:
http://www.nasa.gov/keplerbriefing0723
http://www.nasa.gov/press-release/nasa-kepler-mission-discovers-bigger-older-cousin-to-earth
http://www.nasa.gov/ames/kepler/earths-bigger-older-cousin-artistic-concept
http://www.nasa.gov/ames/kepler/kepler-452-and-the-solar-system

Grafiki:
NASA/Ames/JPL-Caltech/T. Pyle
NASA Ames/JPL-CalTech/R. Hurt
NASA Ames/J. Jenkins


niedziela, 19 lipca 2015

Sezonowe argumenty i zombie-mity

Słuchając denialistów z różnych dziedzin trudno nie odczuwać regularnego deja vu. W temacie GMO cyklicznie wynurzają się “rakowate szczury Seraliniego” choć każdorazowo naukowcy cierpliwie wyjaśniają bylejakość tamtych badań i co rok wskazują na rosnącą liczbę badań potwierdzających bezpieczeństwo żywności GMO. W kwestii szczepionek, mimo że fałszerstwo Wakefielda odkryto lata temu, temat autyzmu wraca jak bumerang. Z ewolucją jest nawet jeszcze zabawniej. Kreacjoniści krzyczą “pomiędzy A i C jest brakujące ogniwo”. Kiedy pokazuje się im skamielinę B, krzyczą “pomiędzy A i B jest brakujące ogniwo i między B i C jest brakujące ogniwo”.

W kwestii klimatu (podobnie jak szczepionek) jest garść “argumentów” które wracają niczym grypa. Wulkany, kiepskie modele, wcześniejsze zmiany, oraz Słońce i nowa epoka lodowcowa. Dzisiejszy wpis, będzie krótki i tyczy się tego ostatniego. Znów sieć obiegła informacja o rzekomej małej epoce lodowcowej, która ma nadejść już za 15-20 lat. Najbardziej obrzydziło mnie chyba TVN meteo, gdzie nie tylko przepisano te głupoty, ale zrobiono to byle jak, bezmyślnie i wybiórczo. Zanim jeszcze przejdę do konkretów... Co to znaczy, że “aktywność słoneczna spadnie o około 60%”?! Bez jakiegokolwiek sprecyzowania nie wiadomo czy będzie 60% ciemniej, czy 60% zimniej. Według nowej bohaterki denialistów - Walentiny Zharkowej - to aktywność magnetyczna spadnie o około 60%. Pani profesor zajmuje się Słońcem i sama nigdy nie zająknęła się na temat małej epoki lodowcowej. Cały ten szum dopisały czubki pozbawione jakichkolwiek argumentów i dziennikarze głodni łatwej sensacji.


Wkurza mnie to podwójnie, bo to nie tylko powtarzanie zgranego argumentu, ale również manipulacja. I to manipulacja wyjątkowo nośna, bo kto z nas nie słyszał o tym, że w latach 70 “naukowcy ogłaszali, że nadejdzie zlodowacenie”? Sam nie negowałem tego swojego czasu, bo słyszałem to tyle razy, że nie przyszło mi do głowy by to zweryfikować. W rzeczywistości jednak opinia, że nadchodzi ochłodzenie nigdy nie była dominująca w środowisku naukowym. Istotnie, były takie głosy, ale zawsze stanowiły one mniejszość. W okresie między 1965 a 1979 rokiem, 62% publikacji przewidywało ocieplenie, jedynie 10% sugerowało, że może dojść do oziębienia. Media oczywiście podchwyciły sensacyjną mniejszość.

Nie bez powodu. Już w 1859 (!) John Tyndall odkrył, że niektóre gazy przechwytują promieniowanie podczerwone i zasugerował, że zmiana koncentracji gazów atmosferycznych mogłaby spowodować zmiany klimatyczne. W 1896 Svante Arrhenius opublikował pierwszą pracę naukową, w której szacował wpływ dwutlenku węgla na efekt cieplarniany i jego wpływ na zmiany klimatyczne. Choć nie podnosi alarmu, jasno sugeruje, że ogromne ilości spalanego przez ludzi węgla nie są obojętne. Niedługo minie 120 lat od tej publikacji. Bardziej alarmowe tony pojawiają się w latach 30. Innymi słowy globalne ocieplenie nie jest tematem nowym. W latach 70 sensacją mogło być ogłaszanie epoki lodowcowej, nie katastrofalnego ocieplenia.


Tyle ze strony medialnego paskudztwa. W kwestiach merytorycznych upatrywanie przyczyn globalnego ocieplenia w Słońcu już dawno obalono. Skeptical Science określa to wręcz mianem “mitu zombie”. Po pierwsze rozbieżność temperatur i aktywności Słońca wykazano już szereg lat temu. Po drugie powstał szereg badań rozważających jaki wpływ na klimat miałoby duże, długie osłabienie aktywności naszej dziennej gwiazdy. Wszystkie jednoznacznie wskazują, że w najlepszym wypadku oziębienie wyniosłoby raptem 0,3‘C. O trzy dziesiąte stopnia, to moi drodzy, podgrzewamy planetę w ciągu dziesięciu lat. Tak więc nawet jeśli trafi się nam długie minimum, ludzkość wciąż jest na dobrej drodze by podgrzać planetę o 4’C do roku 2100.


Źródła:
http://www.rsc.org/images/Arrhenius1896_tcm18-173546.pdf
http://www.skepticalscience.com/ice-age-predictions-in-1970s.htm
http://www.skepticalscience.com/no-sun-isnt-going-to-save-us-from-global-warming.html
http://www.msnbc.com/msnbc/new-ice-age-study-hot-air
http://naukaoklimacie.pl/fakty-i-mity/mit-nadchodzi-globalne-ochlodzenie-77?t=2
https://www.aip.org/history/climate/timeline.htm


piątek, 17 lipca 2015

Ant-Man

Kolejny wielki sukces Marvela. To kolejna historyjka o narodzinach superbohatera, ale zrealizowana z lekkością, humorem i przede wszystkim w konwencji heist movie, co nadaje jej świeżości.

Ant-Man jest bardzo stonowany. Nie jest huraganem akcji ani jedną wielką błazenadą. Jest historia i są bohaterowie, którym chce się kibicować; akcja i gagi są tylko dodatkiem. Nie znany mi wcześniej Paul Rudd wzbudza sympatię od pierwszych minut, jest zabawny w niewymuszony sposób i świetnie ogląda się jego wejście w świat marvelowskich superbohaterów. Michael Douglas uświetnia swoim występem film, podobnie jak Robert Redford w przypadku Winter Soldiera. Grany przez Douglasa Hank Pym jednakże nie przewija się tylko przez ekran, ale jest bardzo aktywną postacią. Evangeline Lilly jako jego córka i Corey Stoll jako główny łotr nie zachwycają, ale też nie rażą.

W całym filmie czuć rękę Edgara Wrighta, który ostatecznie zrezygnował z reżyserii. Żarty to nie tylko slapstick i dialogi, ale też operowanie obrazem. Jestem bardzo ciekawy ile z tego zawdzięczamy Wrightowi i jak wyglądałby Ant-Man w jego wykonaniu. Jeśli miałbym wspomnieć jakieś potknięcia, to byłoby to pewnie pójście na skróty w kilku kwestiach. Z reguły nie mam instynktu zgadywania co też wydarzy się później na ekranie. Tu jednak momentami zabrakło subtelności tak bardzo, że można powiedzieć “aha to znajdzie odbicie w trzecim akcie filmu”.

To jednak drobiazgi. W kinie bawiłem się świetnie. Wielbiciele heist movies będą zachwyceni, bo zależnie od tego jak liczyć mamy tu nie jedno, ale trzy włamania. Wszystkie wymagają planowania i przygotowań. Oczywiście każdorazowo rzeczy nie idą zgodnie z planem. Do tego Ant-Man fantastycznie wpasowuje się w komiksowe uniwersum. Nic nie jest wymuszone, mniejsze i większe związki z pozostałymi filmami wypadają fajnie i są podyktowane fabułą. Brawo.

Co by tu jeszcze… Efekty wypadły bardzo dobrze. Są momenty gdzie CGI jest bardzo widoczne, w kilku scenach jednak trudno się nie zachwycić, szczególnie wnętrze rur kanalizacyjnych zrobiło na mnie wrażenie realizmem. Jeśli tylko pominąć miniaturowego ludzika i jego armię mrówek. Ach tak! Mrówki! Są przeurocze i uwielbiam relacje głównego bohatera z małymi insektami. Warto w ogóle powiedzieć, że czuję się w pełni usatysfakcjonowany tym jak wykorzystano potencjał bohatera, który może się zmniejszać.

Nie ma co się rozpisywać. Ant-Man nie kipi akcją, nie kipi też humorem. Jedno i drugie jest w filmie w rozsądnych ilościach. Jeśli miałbym określić go jednym słowem byłoby to “uroczy” lub “czarujący”.


poniedziałek, 6 lipca 2015

Wstydź się, Sky News

Obce życie na komecie, mówią naukowcy

Taki oto nagłówek serwuje ludziom Sky News. W sumie to nic nowego, że również w kwestii raportowania osiągnięć naukowych dziennikarze polują na łatwe kliknięcia. Z drugiej strony po dużych markach typu BBC, CNN czy Sky nie spodziewałbym się tego. No ale cóż zrobić, oto oświadczenie Urzędu Kontroli Plotek:

“Dowody na obce życie na komecie są jednoznaczne” - tak mówią profesor Chandra Wickramasinghe i jego kolega doktor Max Wallis. Haczyk w tym, że ani Philae, ani Rosetta nie mają aparatury mogącej potwierdzić (lub wykluczyć!) obecność życia na 67P. Wykryto natomiast ciemny osad bogaty w związki organiczne, tj złożone cząsteczki węgla. Ciemny osad pokrywa lód w licznych punktach na powierzchni komety. Naukowcy twierdzą, że ten ciemny materiał jest stale uzupełniany w miarę jak energia słoneczna “wygotowuje” go z powierzchni, co ma wskazywać na działalność organizmów żywych lub wirusów.

Ufff… Delikatnie mówiąc, to daleko idące wnioski oparte o bardzo wątłe dowody. W tym świetle tym gorzej brzmi komentarz prof. Wickramasinghe wspominającego, że w czasie planowania misji Rosetty 15 lat temu, proponował niedrogi eksperyment (urządzenie), który mógłby wykryć życie. Czy tylko dla mnie brzmi to jak rozżalenie?

Na koniec jeszcze jedno słowo komentarza. Nie wykluczam istnienia ekstremofili na kometach. Istnieją niemałe przesłanki, że asteroidy i komety mogły przyczynić się do wykształcenia życia na Ziemi. Ale na Carla Sagana, nie opowiadajmy, że skoro na Wenus są chmury, to muszą tam być dinozaury!


piątek, 3 lipca 2015

Terminator: Genisys

Jeśli ktoś oczekuje cudów po piątym filmie w serii, to… nie powinien ich oczekiwać. A przecież w międzyczasie powstał również serial. Mimo to nowa część pokazuje, że poprzednicy nie wycisnęli tematu całkowicie i serwuje trochę nowych pomysłów oraz ciekawie bawi się z poprzednimi filmami. Zanim jednak ktoś się nakręci - Terminator: Genisys nie daje jednak powodów do zachwytu.

W filmie mocno kuleje casting. Podstawowym błędem było obsadzenie dwóch kartofli w rolach Johna Connora i Kyle Reese. Uważam, że prawdziwi aktorzy byliby lepsi od dwóch, niekształtnych warzyw. Pudłem też było zaangażowanie Emilii Clarke jako Sary Connor. Jej śliczna, dziecięca buzia nijak nie pasuje do tej roli. Dodam tu również, że nie pomaga scenariusz, według którego powinna być jeszcze większym twardzielem niż w Teminatorze 2, tymczasem… no cóż - nie jest. Dlatego z głównej obsady najlepiej wypada Arnold Schwarzenegger (i to zarówno ten prawdziwy 67-letni, jak i generowany komputerowo, młody). Najlepiej, choć momentami pod maską terminatora pojawia się coś jakby niestosowny uśmieszek. Na dalszym planie bardzo fajny, ale króciutki występ zalicza J.K. Simmons.

Można powiedzieć, że fabuła to największa siła Genisys. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że nie oznacza to, że scenariusz jest dobry. Film nie jest wtórny (choć Dzień Sądu to najlepsza część, można powiedzieć, że to remake ulepszający jedynkę), nie powtarza schematu wysyłania dwóch “agentów” w przeszłość by zabić/uratować kogoś. Zamiast tego odważnie majstruje z wydarzeniami Terminatora 1 i 2. Nie robi tego jednak całkiem bezboleśnie. Pierwsze dwa filmy doskonale radziły sobie z podróżą w czasie - po prostu nie wnikano w ten temat. Jak to działa?/Czemu trzeba podróżować z gołym tyłkiem?/Co z paradoksami?... Nie znam się na podróżach w czasie./Nieważne./Uciekajmy bo strzelają. Terminator: Genisys niestety mocno wchodzi w temat. Za grosz w tym sensu, jest za to trochę bełkotu.

Udało się za to wymyślić ciekawą rolę dla Johna Connora. Szkoda tylko, że wiecie… Ziemniak. Nadano ciekawą dynamikę trójkąta terminator - Sara Connor - Kyle Reese. Szkoda tylko, że dialogi są tak kiepskie. Zastanawiam się czy ktokolwiek nie zgrzyta zębami gdy słyszy jak Sara Connor zwraca się do terminatora per “Tatko”. W filmie zobaczymy też nowego terminatora, w końcu to stały element serii. I choć można by polemizować, jest on pewnym zastrzykiem świeżości (który nie udał się w Terminatorze 3).

Ozdobą tej serii były sceny akcji. Niestety tym razem zabrakło solidnej reżyserii. Choć są obiecujące momenty (pościg helikopterów), to dzień po seansie stwierdzam, że niewiele zapadło mi w pamięć. No może scena ze szpitalnym tomografem. Szkoda. Z reguły nie marudzę na takie drobne głupoty i niedociągnięcia, ale w przypadku Terminatora zrobię wyjątek i zachowam się jak nerd. Po pierwsze - jak to możliwe, że ćwierć wieku temu lepiej przedstawiono eksplozję nuklearną? Czemu fali uderzeniowej nie poprzedziło promieniowanie cieplne? Czemu wielki, metalowy most przewraca się jak plastikowa zabawka? Po drugie - od kilkudziesięciu lat kody kreskowe są normą w każdym sklepie. Dlaczego twórcy efektów specjalnych nie wiedzą jak wygląda ich skanowanie?!

Mija 31 lat od pierwszego Terminatora. Również tym razem Arnie wypowiada swoje klasyczne “I’ll be back”. Mimo wszystkich wymienionych powyżej wad bawiłem się nieźle. Jednakże od razu mam ochotę odpowiedzieć “Please, don’t”. Paramout jednakże jeszcze przed premierą dał zielone światło by Genisys był początkiem nowej trylogii.


czwartek, 2 lipca 2015

Najgorsza wieść 2015 roku

Ćwierć miliarda lat temu miało miejsce największe masowe wymieranie w dziejach naszej planety - wymieranie permskie. Zniknęło ponad 90% gatunków organizmów morskich, 70% lądowych kręgowców, w sumie około 83% gatunków na Ziemi, choć oczywiście oszacowania są różne. Bezsprzecznie było to największe załamanie różnorodności biologicznej. Nowe badania wskazują na to, że za niemal kompletną zagładą oceanów stoi problem o którym chciałem napisać już od bardzo dawna, tak zwany “the other carbon problem”.

Cztery piąte organizmów naszej planety zamieszkuje oceany. Zmiany klimatyczne niosą za sobą szereg konsekwencji. Większość wynika z podnoszącej się temperatury - topienie lodów powodujące zmiany albedo i uwalnianie metanu (jedno i drugie działa jak sprzężenie zwrotne, przyspieszając ocieplenie), częstsze występowanie ekstremalnych zjawisk pogodowych, upustynnienie niektórych terenów, podtapianie nisko położonych terenów przybrzeżnych (większość ludzkości zamieszkuje tereny brzegowe) i szereg innych. Niewiele jednak wspomina się o tym, że tak jak tlen, dwutlenek węgla wpływa na oceany. Konkretniej, prowadzi do zakwaszania oceanów. Choć ocieplenie będzie powodować szereg bardzo poważnych i kłopotliwych zmian, wszystkie one mogą zblednąć w obliczu zakwaszania. Badania historii z przed 250 milionów lat, które zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie, tylko podkreślają wagę tego, co dzieje się obecnie.

Pod koniec permu miały miejsce największe udokumentowane erupcje wulkaniczne. W tym czasie lawą pokryty został teren o powierzchni porównywalnej z Australią. Wyemitowany wówczas dwutlenek węgla zwiększył kwasowość oceanów. Nowe badania sugerują, że w drugiej części wymierania permskiego, w tej która zdziesiątkowała życie w oceanach, poziom pH spadł o 0,7 na przestrzeni zaledwie 10 000 lat.

Kwaśność ma istotny wpływ na liczne gatunki morskie, które chronią się w skorupach i muszlach. W kwaśniejszej wodzie dostępność kalcytu i aragonitu jest mniejsza, co za tym idzie organizmy te mają kłopoty z budowaniem swoich osłon. Już dziś naukowcy obserwują, że muszle i skorupy niektórych organizmów morskich są coraz wątlejsze. Na ten moment spowodowane przez nas zmiany klimatyczne zmniejszyły pH o 0,1 w ciągu stulecia. Jeśli zestawimy to z wynikami badań z poprzedniego akapitu, okaże się, że zwiększamy zakwaszenie czternaście razy szybciej niż miało to miejsce w czasie największego wymierania w historii naszej planety.(*)

Na ten moment zagrożone są między innymi kraby, homary, ostrygi, jeżowce i krewetki. Jeśli jednak stężenie CO2 dalej będzie rosło w tak zastraszającym tempie, to w ciągu pół wieku rafy koralowe zaczną się rozpuszczać. Podstawa łańcucha pokarmowego może zostać poważnie ograniczona, co pociągnie za sobą katastrofalne skutki. Jedna czwarta gatunków morskich zamieszkuje rafy koralowe.

Jeśli jeszcze niewystarczająco podkreśliłem jak poważne jest zagrożenie, ujmę to tak - trwające właśnie zakwaszenie oceanów, postępujące tak szybko, jest groźniejsze dla biosfery niż uderzenie 10-kilometrowej asteroidy z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na sekundę.


Więcej:
http://www.nature.com/news/acidic-oceans-linked-to-greatest-extinction-ever-1.17276
http://naukaoklimacie.pl/fakty-i-mity/mit-wzrost-emisji-co2-nie-ma-wplywu-na-oceany-15
http://ocean.si.edu/ocean-acidification

Fotka: David Littschwager/National Geographic Society

* - Adam Skrodzki, czujny czytelnik zwrócił uwagę na poważny błąd, który popełniłem w tekście. Skala pH nie jest skalą liniową a logarytmiczną. Ponadto w takim zestawieniu należałoby jeszcze uwzględnić szereg innych czynników, jak współczynnik dysocjacji (wraz ze skalą działają na niekorzyść mojego porównania), jak również to, że w minionym stuleciu większość emisji CO2 skoncentrowana jest zaledwie w ostatnich trzech dekadach (to natomiast działa na korzyść mojego porównania). Wielkie dzięki za zwrócenie uwagi. Jednocześnie nie oznacza to, że "other carbon problem" nie istnieje.