Strony1

piątek, 28 marca 2014

Captain America: The Winter Soldier

Hans Zimmer – 1976


Nowy Kapitan Ameryka, to film całkowicie odmienny od poprzednika. Tak bardzo, że trudno mi ocenić, który był lepszy. W 2011 dostaliśmy awanturnicze, humorystyczne narodziny superbohatera w okresie drugiej Wojny Światowej. Film skoncentrowany na tytułowym bohaterze, który spisał się idealnie. Gorzej z łotrami. Tym razem dostajemy film poważniejszy, w którym dzieje się znacznie więcej i mamy szerszą gamę postaci.

Mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony szpiegowski ton, pewne ambicje Zimowego Żołnierza, czy też chwytanie się aktualnych tematów jest ciekawe i wprowadza coś nowego do cyklu Marvelowskich filmów. Z drugiej jednak strony pewne rzeczy bardzo łatwo przewidzieć, miejscami film popada w zupełnie niepotrzebny patos, szczególnie w rozciągniętej końcówce.

Na plus należy jednak policzyć sporą gromadkę postaci. Wszyscy są świetnie zagrani i obsadzeni – od Chrisa Evansa, który idealnie sprzedaje Kapitana Amerykę, przez Scarlett Johansson, która zasługuje na własny film, po żołnierzy S.T.R.I.K.E., „pielęgniarkę” i Roberta Redforda. Czuć klimat wojskowych, szpiegów, weteranów i zdrajców.

Rewelacyjnie wypadają też sceny akcji. Po kosmitach, pancerzach Tony’ego Starka, Asgardczykach i mrocznych elfach świetnie zobaczyć coś bardziej przyziemnego. Zdecydowanie najlepiej bawiłem się w sekwencjach bez latających lotniskowców, ale z żywymi ludźmi, które toczyły się w ciasnych przestrzeniach i na ulicach Waszyngtonu. Fantastyczne połączenie pomysłów przy jednoczesnym trzymaniu wyobraźni filmowców w ryzach. Kapitan biegnący przez biurowiec, uczestniczący w bijatyce w windzie, ścierający się w zwarciu z Zimowym Żołnierzem – warte ceny biletu. Mogę nawet wybaczyć tę roztrzęsioną kamerę.

Część grzechów wymieniłem – lekkie rozwleczenie, trochę patetycznego tonu, przewidywalność. Dodam tylko, że nie popisał się Henry Jackman. Ścieżce dźwiękowej brakuje wyrazistości. Wydaje mi się, że słyszałem zlepek zapożyczeń. No i Zimowy Żołnierz, tytułowy czarny charakter. Na ekranie prezentuje się świetnie, ale tak naprawdę jest marginalnym elementem i ostatecznie nie obiecujcie sobie po nim zbyt wiele poza scenami akcji.

Jak widać Captain America: The Winter Soldier został pochwalony. A nawet nie napisałem jak kapitalne jest obowiązkowe cameo Stana Lee, jak fajnie mrugnięto do Pulp Fiction i że scena w czasie napisów końcowych jest świetna. Dlatego chociaż nie mam wyraźnych zarzutów powiem tak – jest dobrze, ale gaci nie zrywa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz