Strony1

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Czas złapać wiatr w kable

AWOLNATION - Sail

Wbrew pozorom nie będzie o telekomunikacji. Ten niebywale zabawny i szalenie inteligentny tytuł notki odnosi się do nowej koncepcji napędu dla pojazdów kosmicznych. ESAIL – electric sail, czyli elektryczny żagiel wymyślono już kilka lat temu, ale nie istniał proces techniczny konieczny do jego wykonania. Teraz uległo to zmianie.

Nie należy mylić ESAIL z żaglem słonecznym, czyli „folią” która jest popychana przez deszcz fotonów pochodzących ze Słońca. Takie urządzenia istnieją już teraz i wymagają ogromnych powierzchni żagla. ESAIL nie wykorzystuje interakcji z fotonami, ale z wiatrem słonecznym w postaci naładowanych cząsteczek.

Jak skonstruowany jest elektryczny żagiel? To szereg przęseł wykonanych z przewodzących kabli aluminiowych o grubości 25-50 mikronów. Przęsła przymocowane z jednej strony do obracającego się pierścienia będą formować dysk dzięki sile odśrodkowej. Pęd zjonizowanych cząsteczek wiatru słonecznego będzie przenoszony na pojazd dzięki żaglowi. Teoretyczne wyliczenia mówią, że pojazd o masie jednej tony z setką takich kabli o długości 20 kilometrów, mógłby doznać wystarczającego przyspieszenia by w ciągu roku osiągnąć prędkość 30 km/s. Dla porównania, najszybszy obiekt wykonany przez ludzi, jaki kiedykolwiek opuścił Ziemię, to sonda New Horizons (która w 2015 wyśle nam fotki Plutona i Charona). Porusza się ona z prędkością 16 km/s. A to oczywiście przy udziale ogromnej ilości spalonego paliwa.

Do tej pory przęsła do takiego żagla były niewykonalne, gdyż nie istniała technologia zgrzewania ultradźwiękowego (gdzie przyciskamy dwa elementy a fale ultradźwiękowe dostarczają energię do ich stopienia ze sobą). Teraz już istnieje i na Uniwersytecie Helsińskim wykonano pierwsze przęsło długości jednego kilometra. Nie mam zamiaru wyjaśniać Wam, czemu taki proces technologiczny był konieczny. Bo nie wiem. Ale chodzi raczej o wytrzymałość na ewentualne uszkodzenie przez mikrometeoroidy

Elektryczny żagiel da pojazdowi dobry stosunek masy do przyspieszenia, i będzie mniej wystawiony na kosmiczne śmiecie niż „klasyczny” żagiel słoneczny. Technologia ta jest tak zachęcająca, że planowane są już dwie misje, które ją przetestują. W marcu na orbitę zostanie wyniesiony cubesat (to klasa satelit o kształcie sześcianu o krawędzi 20 cm i wadze poniżej 1,3 kg) z piętnastometrowym przęsłem, by dokonać pomiaru faktycznego przyspieszenia. W przyszłym roku w przestrzeni zagości nanosat (te mają masę od 1 do 10 kg) z przęsłem długości 100 metrów.



Źródło: KurzweilAI


czwartek, 24 stycznia 2013

Zmiana adresu



Blog zmienił adres na bardziej stosowny:




Śliczny, prawda? Jednakże w związku z tym istnieje ryzyko, że blog wypadł Wam z śledzonych/obserwowanych. Zmiana zresetowała mi również listę polecanych blogów w menu po prawej (zaraz zostaną uzupełnione). Dlatego prawdopodobnie Węglowy Szowinista wypadł też (albo jest źle linkowany) przez "polecane blogi" na Waszych blogach. Z przyjemnością zauważyłem w źródłach wejścia widziałem, że niektórzy trafiali tutaj z innych blogów, więc zachęcam do sprawdzenia swojej listy i ewentualnej poprawki.


wtorek, 22 stycznia 2013

Deep Space Industries

Paul Ruskay - Kharak System


Prywaciarze na orbicie. Tak jest, od dzisiaj gatunek ludzki ma już dwie firmy, które chcą czerpać zyski z górnictwa wśród asteroid. Zaniepokojonych zapewniam, że zajrzałem na Wikipedię – jak się okazuje definicja górnictwa nie wymaga by kopaliny wydobywać z gór. Asteroidy jak najbardziej też mogą być celem przemysłu górniczego.

Deep Space Industries ma plany bardzo podobne do Planetary Resources. Mają jednak lepszą rękę do nazw. Pojazdy pierwszej floty będą nosić nazwę FireFly. Od 2015 będą latać i szukać najsmaczniejszych kąsków – asteroid bogatych w wodę (do produkcji paliwa) i rzadkie metale (platynowce). Następcami będą pojazdy DragonFly. O ile te pierwsze mają po prostu podlatywać blisko do najbardziej obiecujących obiektów, te drugie mają sprowadzać na Ziemię próbki, być może już w 2016 roku. Pojazdy typu Harvestor rozpoczną właściwe misje wydobywcze. Mamy się ich spodziewać do 2023 roku. Harvestor ma produkować tysiące ton urobku rocznie.

Jeśli ktoś niedowierzał w plany Planetary Resources, to chyba teraz powinien przemyśleć swoje podejście. Na naszych oczach nie tylko powstają plany eksploatacji zasobów pozaziemskich, ale wręcz powstaje konkurencja o ten nowy rynek o niewyobrażalnym potencjalne. Do tego w czasie konferencji załoga DSI wyraźnie zaznaczyła, że żadna z technologii, które planują nie wykracza ponad dzisiejsze, działające rozwiązania.

Nowością, którą może się pochwalić Deep Space Industries jest MicroGravity Foundry. To oczekująca na patent drukarka 3D, która ma działać w kosmosie, w stanie nieważkości. Urządzenie to według deklaracji współzałożyciela firmy ma tworzyć wytrzymałe komponenty metalowe o wysokiej gęstości. Mają być one znacznie lepsze od obecnie istniejących drukarek addytywnych, które w warunkach ziemskiej grawitacji spiekają pożądane formy z metalowego proszku. Jest to oczywiście prosty krok w kierunku konstruowania instalacji na asteroidach, tak by nie było konieczne dostarczanie całej infrastruktury na miejsce. Można też uruchomić wyobraźnię by dostrzec ogromny potencjał tkwiący w takich możliwościach. Pojazd dla misji na Marsa skonstruowany i zatankowany na orbicie? 95% masy, którą normalnie trzeba by dźwigać z Ziemi mogłaby czekać w kosmosie na mały prom z załogą i zaopatrzeniem. Satelity, których części (w tym ogniwa fotowoltaniczne) konstruwane są w przestrzeni, a z Ziemi dostarczana jest jedynie elektronika... Po konferencji prasowej, można wręcz powiedzieć, że wydobywanie zasobów z asteroid to tylko wierzchołek góry lodowej jaką są ambicje Deep Space Industries.

Na koniec ciekawostka techniczna. Film Jet Propulsion Lab przedstawiający, jak być może wyglądać będą roboty, które przyczepią się do asteroid i zaczną wgryzać się w ich bogate trzewia. Rozwiązanie wzorowane jest na nogach karalucha.



Nagranie pokazuje prosty prototyp, ale już to powinno zrobić ogromne wrażenie, szczególnie gdy wierci do góry nogami, jednocześnie odpychany od skały przez wiertło i ciągnięty w dół przez ciążenie. Docelowe maszyny mogą wyglądać bardziej jak wielonogie pająki drepczące po kosmicznych kamieniach, wiercące otwory na jeszcze pewniejsze kosmiczne kotwice.

EDIT: Jest też filmik promocyjny:




Oficjalna strona
News na Space.com
Węglowy Szowinista o Planetary Resources


piątek, 18 stycznia 2013

Django Unchained

Django – Luis Bacalov
Freedom – Anthony Hamilton & Elayna Boynton
Who Did That To You? – John Legend


Quentin Tarantino większość swojego życia spędził oglądając filmy. Być może nikt w tym biznesie nie obejrzał ich tyle co on. Choć znamy go z różnych odcieni akcji i sensacji, nie było tajemnicą, że to człowiek pałający szczególną pasją do westernów. Nie tylko z jego wypowiedzi, ale wpływy tego gatunku były wyraźnie widoczne w jego twórczości. Bękarty niektórzy nawet (nie bez powodu) uznają za western. Ale dopiero po dwudziestu latach od rozpoczęcia właściwej kariery reżyserskiej odważył się nakręcić western z prawdziwego zdarzenia. O ile tak można nazwać lekko zwariowaną, brutalną, czarną komedię, która podbiła ostatnio kina.

Django Unchained nie przebił moich oczekiwań. Nie jest objawieniem. Nie jest filmem genialnym. Nie jest tak świeżym i wycyzelowanym tytułem jak Bękarci z 2009. Jeśli tylko odrzucicie jakieś przesadnie wybujałe oczekiwania, zobaczycie bardzo, ale to bardzo dobry film. Tarantino serwuje swój charakterystyczny styl w dojrzałej wersji. Wciąż mamy fantastyczne dialogi, choć nie próbują one przeskoczyć tych z Pulp Fiction. Raz jeszcze dostajemy ferajnę barwnych postaci, kipiący od westernowych (i nie tylko) hitów soundtrack i świetną realizację. Należy się znaczek jakości „Q”.

Film obsypano masą nominacji aktorskich i żadna nie jest na wyrost. Obsada spisała się na medal. Dlatego, jak już to szkoda, że Samuel L. Jackson został trochę niesłusznie przyćmiony przez równie świetnych Christopha Waltza i Leonardo DiCaprio. Ten pierwszy ponownie gra czarującego i wygadanego Niemca, nieuczciwym jednak jest zarzucanie Tarantino lub Waltzowi, że to powtórka z Hansa Landy. Będzie wiele zachwytów nad tą rolą, więc nie będę się dalej rozpisywał. DiCaprio istotnie fantastycznie gra prowincjonalnego, wanna-be światowca o potwornej naturze. Ostrzegam jednak, że nie uświadczymy go na ekranie zbyt długo. Polecam jednak w przerwie od podziwiania tych panów przyjrzeć się duetowi Jaime Foxx / Samuel L. Jackson. Szczególnie, gdy postać tego pierwszego udaje kogoś, kim JEST postać tego drugiego (wybaczcie zawiłość, ale nie chcę psuć zabawy).

Wiele już powiedziano na temat kontrowersyjności Django. Najrozsądniej byłoby chyba tylko wzruszyć ramionami i cieszyć się, że ten bardzo dobry film ma dzięki temu dodatkową reklamę. Kontrowersyjność mogłaby mieć miejsce gdyby film pokazywał niewolnictwo jako coś pozytywnego, gdyby główny bohater, zwolennik wolności w finale doznawał olśnienia, jakoby niewolnictwo było słuszne. Ale nic takiego nie ma miejsca. Handlarze i właściciele niewolników są ukazani jako prostaczki, brutale i bezlitośni, podli ludzie. Dr. Schultz, który z uśmiechem na twarzy zabija poszukiwanych zbirów z trudem znosi widok katorgi niewolników. Django (nie zawsze poważnie) traktuje o bardzo poważnym temacie i niechlubnym fragmencie amerykańskiej historii. Nie ma w tym jednak nic kontrowersyjnego.

Mocne wrażenia w czasie seansu potęguje nie tylko niewolniczy temat, ale ogólna przemoc wahająca się od brutalności i okrucieństwa do przerysowanej, niemal komiksowej przemocy, gdzie każdy postrzał owocuje ogromną fontanną chlupoczącej obficie krwi. Nie zazdroszczę tym, którzy potraktują to poważnie. Po seansie stwierdziłem tylko, że jak na niemal trzygodzinny western, strzelanin jest troszkę za mało. W ogóle jeśli idzie o metraż, to choć nie potrafiłbym wskazać jakiejś konkretnej sceny czy sekwencji, którą należałoby wyciąć, film mógłby być krótszy. Trzeba przyznać jednak, że swoją niespieszną narracją Tarantino świetnie buduje napięcie (choć nie tak koncertowo jak w Bękartach).

Mógłbym jeszcze po rozwodzić się nad kilkoma pozytywnymi detalami, jak drobne acz świetne role epizodyczne (jak zwykle na ekranie pojawia się Michael Parks i sam reżyser), kapitalne zdjęcia, czy kwestia zakończenia, gdzie mamy wrażenie, że film kończy się dwukrotnie, lub gdzie finałowa scenka jest co najmniej dziwna (choć może być nawiązaniem, którego nie chwyciłem). Ale do dyskusji na ten temat zapraszam do komentarzy pod wpisem. Teraz po prostu mówię – idźcie zobaczyć Django, jeśli tylko lubicie styl Quentina Tarantino.


czwartek, 17 stycznia 2013

Świt nanobotów

Marilyn Manson - Resident Evil


Tak właśnie wygląda świt nanobotów. To nie miniaturyzowane maszyny które znamy, ale specjalnie zaprojektowane odpowiedniki naturalnych nanomaszyn. Ta skonstruowana w Manchesterze, bazuje na rybosomie. Umieszczony na pierścieniu, który porusza się cienkim torze, używa leżących na nim molekuł by konstruować nowe cząsteczki. W przyszłości podobny mechanizm może zastąpić złożone procesy produkcyjne. Lekarstwa i materiały o ściśle określonych właściwościach mogą być konstruowane atom po atomie.

Źródło: KurzweilAI (jest filmik)


wtorek, 15 stycznia 2013

Rok mózgu

Heeding The Call – Bear McCreary


Wśród wielu odkryć i przełomów w zeszłym roku, było zadziwiająco dużo tych związanych z mózgiem. Tytuł notki wynika z braku weny w moim własnym mózgu. Zdecydowanie nie oznacza to jakiegoś nagłego zwrotu – na taką ilość postępów składają się poprzednie lata badań, rozwój technik obrazowania struktury mózgu, rozwój technologii data mining’u i nie sądzę by w 2013 postępy w rozgryzaniu ludzkiego umysłu miały zwolnić.

W większości zestawień poświęconych sukcesom naukowym pojawiają się dwie informacje. Bohaterką pierwszej jest Cathy Hutchinson, która po tym jak zaimplantowano jej bezpośredni interface mózg-maszyna, nauczyła się sprawnie posługiwać robotycznym ramieniem (linki do wszystkich wspominanych informacji na dole notki). Drugą było cofnięcie symptomów autyzmu u myszy. Nie będę wchodził w detale, powiem tylko, że do „cofania symptomów” zawsze warto podchodzić z pewną rezerwą. Stwierdziłbym wręcz, że rezerwa powinna być tym większa, iż mówimy o cofaniu symptomów u myszy, nie u człowieka i były to symptomy sztucznie indukowane, a nie powstałe w sposób naturalny. Jednak samego osiągnięcia nie można lekceważyć, a wyniki są bardzo zachęcające. Warto podkreślić, że te badania nie wzięły się znikąd.

Wcześniej w 2012 dokonaliśmy sporego przełomu w rozumieniu autyzmu. Naukowcy z Uniwersytetu Bazylejskiego nie tylko zidentyfikowali fizjologiczny aspekt choroby, ale też stwierdzili, że niedobór neuroliginy-3 może być odwracalny. Jest to dla mnie bardziej fascynujące od trochę mniej znanego przełomu – wyleczenia objawów (przypominam o wątpliwościach z poprzedniego akapitu) Alzheimera u myszy. O ile leczenie tej drugiej choroby przywróciłoby nam osobę, którą powoli tracimy, autyzm jest przypadłością niejako definiującą człowieka – jego zachowania i reakcje. „Wyleczony” człowiek, będzie jakby zupełnie nową osobą. Co więcej, z tego co mi wiadomo, istnieje ograniczone „okno czasowe”, w którym człowiek jest zdolny nauczyć się mowy i innych umiejętności. Czy w ciężkich przypadkach wyleczenie w późniejszym wieku pomoże?

Ogromne postępy dokonały się w obszarze rozumienia tego, jak funkcjonuje ludzka pamięć. Na przełomie września i października zespoły z Pensylwanii, Kalifornii i Wiednia dokonały dużych odkryć tłumaczących fizjologię formowania pamięci długotrwałej, w tym procesu przekształcania tej krótkotrwałej w długotrwałą. W tym samym czasie neurolodzy z Ohio stworzyli pamięć krótkotrwałą w wyizolowanej tkance mózgowej. Udało się sprawić by fragment szczurzego mózgu stworzył wspomnienia dwóch typów - nie jestem specem, ale najprawdopodobniej mowa o pamięci deklaratywnej (nazwy, miejsca, wydarzenia) i niedeklaratywnej (jak wykonywać czynności).

Do czego prowadzi zrozumienie tego jak działa mózg? Badania sugerują możliwość „matriksowego” wgrywania wspomnień i umiejętności poprzez stymulację kory wzrokowej (bezinwazyjną, za pomocą fMRI). Dodajmy do tego „szczurzego Johnny’ego Mnemonica” z 2011 roku – implant, który pozwalał włączyć i wyłączyć pewne wspomnienia u gryzonia. To jednak dopiero przyszłość. Jednak już dzisiaj pod okiem DARPA snajperzy noszą nieinwazyjne elektrody, symulujące mózg w czasie treningu. Skraca to znacznie czas szkolenia, poprawiając wyniki obiektów testowych.

Jeśli komuś jeszcze mało, to niech poczyta o nicieniu, którego zachowanie kontrolowali Waszyngtońscy naukowcy za pomocą laserów. Zwierzę to posiada zaledwie 302 neurony, przez co dużo łatwiej zrozumieć działanie jego układu nerwowego. Pobudzając precyzyjnie wybrane neurony można dokładnie decydować o ruchu zwierzęcia, lub „wmówić mu”, że w pobliżu znajduje się pokarm.



W ogromnym uogólnieniu można powiedzieć, że na zrozumienie funkcjonowania mózgu składają się dwie rzeczy. Mapowanie, obrazowanie i analizowanie tych istniejących, oraz modele, które skutecznie przewidują ich funkcjonowanie. Przełom w tej pierwszej dziedzinie zafundował nam uniwersytet Harwarda. Wyniesiony na nowy poziom rezonans magnetyczny ujawnia zadziwiająco harmonijną i „poukładaną” strukturę prostopadłych połączeń. Nowa technologia pokazuje, podobieństwa w różnych skalach pomiędzy ludźmi i naczelnymi. Jednocześnie w tym roku Blue Brain Project, nazywany neurologicznym Wielkim Zderzaczem Hadronów, odniósł spektakularny sukces, poprawnie przewidując połączenia między neuronami. BBP ma na celu stworzenie wirtualnego mózgu, który symulowałby ten ssaczy do poziomu pojedynczego neuronu.

Na koniec chciałbym podejść do tematu od drugiej strony. W 2011 komputer Watson wygrał w teleturnieju Jeopardy, rywalizując z najlepszymi graczami. Musiał w tym celu rozumieć i interpretować pytania zadawane przez prowadzącego a następnie poprawnie formułować odpowiedzi. W tym celu analizował ogromne ilości informacji (np. pełną treść Wikipedii) w swojej czteroterabajtowej pamięci (nie był podłączony do sieci w czasie turnieju). Innymi słowy był w stanie znaleźć i „zrozumieć” dane zapisane w naturalnym ludzkim języku.

Po tym sukcesie trafił na Columbia University by tam pomagać w diagnostyce. By poprawić jego umiejętności zrozumienia naturalnego języka naukowcy postanowili poza suchym językiem wystawić go na ten potoczny. Zdecydowano, że Watson zapozna się z miejskim słownikiem slangu. Pożałowano tej decyzji, gdy na pytania pracowników Watson zaczął odpowiadać „gówno prawda”. Ostatecznie słownik slangu został usunięty z pamięci Watsona. Nie wiemy czy pracownicy Columbia University budzą się po nocach śniąc o zemście sztucznej inteligencji za wypranie jej mózgu.

Ale to już przeszłość. Co czeka nas w 2013 i kolejnych latach?


Linki:
Cathy Hutchinson i jej robotyczna ręka
Leczenie symptomów autyzmu u myszy
Odkrycie przyczyn autyzmu i stwierdzenie jego uleczalności
Leczenie Alzheimera u myszy
Pamięć długotrwała (Pensylwania)
Pamięć długotrwała (Kalifornia)
Pamięć długotrwała (Wiedeń)
Pamięć in vitro
Szczurzy Johnny Mnemonic
“Mandżurski” nicień
Poukładany mózg
Sukces Blue Brain Project
Naukowcy czyszczą pamięć Watson


Obrazki: Daily Mail, Mój komentarz: „If you’re gonna build artificial brain, why not do it with some style?

PS. Miłym gościom bloga, przypominam, że od teraz notki można nie tylko lubić, ale i wykopywać.


czwartek, 10 stycznia 2013

Mars One – casting na Marsjan

Shenandoah – Tom Waits & Keith Richards

Mars One to organizacja non-profit, która planuje wysłać ludzi na Marsa by tam zostali i założyli kolonię. Plan zakłada, że pierwszy człowiek postawi stopę na Czerwonej Planecie już za 10 lat. Brzmi jak szaleństwo? 40 lat temu, kiedy po Księżycu chodzili ludzie, myśl o tym, że w 2020 roku mielibyśmy nie odbywać lotów na Marsa wydała by się szalona.

Zamiary Mars One są bardzo ambitne, bezprecedensowe, ale nie są nierealne. Zanim przejdę do detali warto wspomnieć o jednym. Miło wiedzieć, że jest grupa ludzi, którzy sięgają wyobraźnią dalej niż do najbliższego wtorku czy do najbliższych wyborów. Ktoś musi zadbać o to, żeby nasza kolebka nie stała się też naszym grobem. Dlatego jestem najdalszy od kpienia z takich projektów.

Czemu jest to realne? Jednym z istotnych czynników jest to, że ci ludzie mają tam zostać już na zawsze. Na Ziemi mamy całą infrastrukturę i zaplecze potrzebne do oderwania się od powierzchni i osiągnięcia prędkości ucieczki. W przypadku lotu na inne ciało niebieskie, żeby powrócić musimy wziąć ze sobą wszystko co potrzebne do tego wyczynu. Apollo musiał mieć paliwo powrotne, oraz możliwość przezwyciężenia grawitacji Srebrnego Globu (niemal pięciokrotnie niższa prędkość ucieczki). Jeśli odrzucimy „problem” lotu powrotnego, znika ogromna ilość problemów i kosztów. Nikt nie mówi jednak, że to proste.

Zajmijmy się pokrótce ponad dwunastoletnim planem Mars One. Od 2011 tworzono dokumentację techniczną i pozyskiwano dostawców gotowy wspomóc projekt. Wszystko nabiera pędu w roku 2013. Kilka dni temu ogłoszono wymagania dla kandydatów, którzy przez najbliższe 10 lat będą trenować i walczyć o miejsce na pokładzie. W tym roku ma też powstać replika kolonii gdzie będą odbywać się treningi. Będzie to też zalążek planowanego „największego medialnego wydarzenia” – jedną z podpór finansowych mają być reklamy towarzyszące bezustannej transmisji misji. Dlatego od 2014, przez dwa lata trwać będą przygotowania wstępnych przelotów zaopatrzeniowych i satelity gotowego nadawać szerokopasmowe strumienie wideo, całą dobę, cały rok.

W 2016 w kierunku Marsa pomknie pierwszy lądownik wypchany panelami słonecznymi, częściami zamiennymi i innym zaopatrzeniem. Lądownik będzie też pierwszą z sześciu sekcji pierwszej bazy. Dwa lata później kolejny lądownik sprowadzi tam łazik, który rozpocznie nieustającą transmisję na Ziemię. Do 2021 sześć lądowników wyląduje na Marsie by stać się tam pierwszą ludzką kolonią na obcej planecie. Dwa będą modułami mieszkalnymi, dwa będą systemami podtrzymania życia, dwa magazynowe. Dwa łaziki przygotują wszystko na przybycie kolonistów. W 2022 pierwsi ludzie opuszczają Błękitną Kropkę, nieustająca transmisja dokumentuje ich podróż, oraz lądowanie na początku 2023. Pierwszymi zadania będą polegać na połączeniu lądowników, uruchomieniu produkcji żywności, odzyskiwania wody i powietrza. Kilka miesięcy później na Marsa trafiają kolejne transporty z zaopatrzeniem, modułami mieszkalnymi itd. dla kolejnych kolonistów, w tym dla drugiej drużyny, która ma dotrzeć na miejsce w 2025...

Do pewnego momentu całość będzie stała pod znakiem zapytania. Jednakże kiedy pierwsi Marsjanie opuszczą Ziemię, nie będzie odwrotu. Może dojść do szalonej sytuacji. Nawet jeśli sponsorzy odwrócą się od nich, organizacje dbające o prawa ludzkie nie pozwolą uzależnionym od Ziemi kolonistom przepaść (od początku projekt celuje w samowystarczalność, ale nie oszukujmy się – do tego będzie potrzeba dekad). Aż ma człowiek ochotę napisać jakieś opowiadanie lub scenariusz science/political-fiction o kryzysowej sytuacji kolonistów i świecie, który przerzuca się odpowiedzialnością za akcję ratunkową. Kto pierwszy wyśle lądownik ze sprzętem i zapasami?

Wróćmy jednak do kwestii technicznych. Nie jest dla mnie niczym nowym, że powietrze i wodę możemy bez problemów odzyskiwać. Z początku myślałem, że będą polegać na regularnych transportach żywności z Ziemi (niestety nie jestem w stanie znaleźć informacji o tym ile gramów odwodnionej żywności dziennie spożywają astronauci na ISS). Jak się okazuje plan zakłada uprawę żywności na 50m^2 w nadmuchiwanym module (dla czterech osób). Jeśli czyta to ktoś zorientowany w temacie, bardzo chętnie usłyszę opinię o realności tego projektu. W każdym razie – według planu, żywność z Ziemi ma być rezerwą na awaryjne sytuacje.

Poza tym, trudno mówić o innych aspektach. Jak będą wyglądać drukarki 3D za 10 lat? Jaka będzie wtedy sprawność paneli słonecznych? Kiedy na Marsa poleci transport zawierający aparaturę do hodowli mięsa in-vitro? Ile czasu minie nim wspomniane drukarki wykonają pierwszą kopułę chroniącą przed promieniowaniem, gdzie będzie można zdjąć skafander?

Nie wiem czy Mars One zrealizuje swój cel. Widzę masę ogromnych trudności, problemów które mogą spowolnić a może nawet pogrzebać cały projekt. Ale na wypadek gdyby im się udało, na wypadek gdyby za dziesięć lat człowiek postawił nogę na Marsie, dobrze zapamiętam sobie moment, kiedy to się zaczęło. Zapamiętam, że niecały miesiąc po tym jak miała dobiec końca (po raz kolejny) historia tego świata, rozpoczęła się historia nowego.


Mars One – oficjalna strona
Mars One Project – społeczność na Facebook
Ogłoszenie o wymaganiach dla kandydatów
Filmik wprowadzający do projektu


niedziela, 6 stycznia 2013

Mapa do życia

Kyle Gabler - Best of Times


Pochodzenie życia na Ziemi jest zagadnieniem w równej mierze fascynującym i trudnym. Mamy niezłe wyobrażenie o jego ewolucji, pewne pomysły o tym gdzie i jak mogło dojść abiogenezy (oraz pewne pomysły sięgające poza planetę). Trudno jednak zliczyć wszystkie znaki zapytania. Wielu uważa, że abiogeneza, czyli samorzutne powstanie organizmów z materii nieożywionej (termin równie zabawny co „inteligencja” czy „świadomość”, jako że wszystkie te granice są rozmyte), to kosmiczny przypadek i niesamowity zbieg okoliczności. To jak szybko pojawiają się pierwsze ślady życia (a do zachowania się takowych potrzebny jest zbieg korzystnych warunków), sugeruje jednak, że pojawia się ono, kiedy tylko jest to możliwe.

Głównym problemem z powstaniem życia jest aspekt chemiczny. Przejście od stabilnej i powszechnej na młodej ziemi cząsteczki dwutlenku węgla do skomplikowanych związków węgla jest zwyczajnie trudne. Wiązania są mocne, pośrednie stadia przed właściwą chemią biologiczną są niestabilne. Mimo tego organizmy opanowały tą sztuczkę i pozyskując węgiel i manipulując nim na niezliczone sposoby doprowadziły do powstania niezliczonych form życia. W tym tak absurdalnych jak dziobaki.

Rogier Braakman i Eric Smith podjęli się interdyscyplinarnego wyzwania i czerpiąc z geologii, biochemii, ewolucji i ekologii rozpisali mapę prowadzącą od kamieni i minerałów do komórek. Nie będę oszukiwał siebie ani Was – nie ogarniam jakiś 99 procent treści ich pracy. Ale samo przeglądanie ponad 50-stronnicowej publikacji „Logic of Metabolism” to czysta frajda. Są tam obrazki. No powiedzmy:



Zupełnie serio – zachęcam do przewertowania tego niezwykłego PDFa. Możecie puścić wodze wyobraźni i pomyśleć jak fajnie musi być wdrapać się na ramiona gigantów* różnych dziedzin nauki i zobaczyć krajobraz jeszcze lepiej od nich. Możecie też sprawdzić ile uda się Wam naprawdę zrozumieć, czy przypomni się coś ze szkolnej edukacji. A jeśli wpis ten czyta ktoś kto nie zerwał z chemią w liceum, to bardzo zachęcam do bardziej profesjonalnego komentarza niż mój.

Jednym z istotnych wniosków z publikacji jest to, że powstanie metabolizmu jawi się nie jako coś przypadkowego. Kolejne procesy, wpierw geochemiczne, a po jakiejś umownej granicy biochemiczne, wspierają kolejne etapy. W związku z tym można sądzić (np. patrząc na obrazek ze strony 28), że życie jest czymś nieuniknionym.

Taka wiadomość w połączeniu z szacunkami, że w samej tylko Drodze Mlecznej są miliardy planet, z czego na milionach mogą istnieć warunki podobne do ziemskich, rozbudza wyobraźnię. Czy gdzieś tam są zwierzęta dziwniejsze od dziobaka?


* - http://en.wikipedia.org/wiki/Standing_on_the_shoulders_of_giants
Pełny tekst Logic of Metabolism (jako PDF i HTML)