piątek, 8 kwietnia 2011

Epicki Alfabet - B

Sponsorem dzisiejszego odcinka jest literka B, oraz Front Przeciwników Lania Wody.

Bishop’s Countdown – James Horner

Jeśli poprzednio brakowało wykopu, to ten utwór może nim obdzielić co najmniej dwie sąsiadujące literki. Ale czego innego można się spodziewać po kompozycji do jednego z najlepszych filmów SF ever? Bishop’s Countdown spodobał się Cameronowi tak bardzo, że wykorzystał go w Obcym dwukrotnie. Prowadząc RPGi użyłem go dopiero raz, wciąż czekam na kolejną godną scenę.

Beast II – Shiro Sagisu

Tak się alfabetycznie złożyło, że dwa razy z rzędu wskakuje Shiro Sagisu. Kultowe anime i jedna z jego najlepszych scen, kiedy Jednostka 01 niszczy swoje ograniczniki i pożera Anioła. Z pewnością to wspomnienie ma znaczenie, jednak sądzę, że utwór obroni się sam. Co ciekawe przypadkiem wpadłem na świetny metalowy cover.

Battery – Metallica

Uwielbiam Battery w całości, ale znajduje się tutaj z powodu absolutnie genialnego intro. Pierwsze 66 sekund to epicki metalowy cukierek. Bez dwóch zdań. Chciałbym go kiedyś zamieścić w prologu do sceny bitewnej. Niestety po intro będzie to trzeba z czymś zmiksować. Ciekawostka – Battery powstało w 1986 roku, czyli wtedy co Aliens.

The Bridge Of Khazad Dum – Howard Shore

Zgadnijcie, który utwór w 2002 przekonał większość członków Akademii, żeby statuetka poszła w spocone łapki Howarda Shore? Miejsce tego utworu w tym spisie jest tak oczywiste, że nie ma co pisać.

Samuel Barber – Adagio For Strings (chór)

Samuel Barber – Adagio For Strings (orkiestra)

Kompozycja Barbera niejednokrotnie nazywana jest najsmutniejszą muzyką jaką kiedykolwiek skomponowano. Sam Barber ponoć zaczął od wizji strumienia z którego wyrasta rzeka. Nie mogłem się zdecydować na jeden wariant, dlatego zamieszczam dwa – z Homeworlda z dominującym chórem, oraz orkiestralny z perfekcyjnymi smyczkami.

Battlestar Galactica – Prelude To War – Bear McCreary

Niesamowity serial, masa klimatycznej muzyki. Jednak do zaledwie kilku pasuje do kryterium „epickie”. Jednym z nich jest Prelude To War, który uświetnia genialny, podwójny odcinek Pegasusowy. Konkretnie – scenę, kiedy Adama dowiaduje się, że jego sąd polowy skazał jego ludzi i postanawia ich odzyskać…

Brood War Intro – Jason Hayes & Glenn Stafford

Pewnie nie jestem jedynym, który po obejrzeniu intra Brood Wara był przekonany, że użyto w nim jakiejś klasyki z przed stu lat. A tu niespodzianka, geniusze z Blizzarda mają szersze talenta niż można by się spodziewać.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Rubber

Polecanka: ZZ Top – She’s Just Killing Me

Tak. To film o oponie-mordercy, kawał gumy rozpętuje krwawe szaleństwo. Trippy stuff. Do tego całość jest cholernie uczciwa i szczera. Serio – całość zaczyna się deklaracją, że ten film to hołd dla bezsensowności. Następnie jest śmiertelnie konsekwentny. Rubber w ramach popularnego ostatnio przesadyzmu minutę po pierwszym seansie okrzyknięto kultowym klasykiem. Ja powstrzymam się od takich komentarzy. Powiem natomiast, że to gigantyczna ciekawostka i jak ktoś lubi takie udziwnione eksperymenty zdecydowanie powinien rzucić okiem.

Po prologu i planszy tytułowej widzimy śmietnisko gdzieś na pustyni. Wśród różnych klamotów „budzi się” opona. Szybko uczy się toczyć i poruszać po pustkowiu. Z czasem uczy się również niszczyć i zabijać, najwyraźniej znajdując w tym przyjemność. Rusza przed siebie by nieść śmierć… W pewnym momencie jej śmiercionośnym umiejętnościom przypadkiem umyka pewna dziewczyna. Opona niczym rasowy psychopata rusza za niedoszłą ofiarą by zaspokoić morderczy instynkt…

Trzeba było zjeść indyka. Ale nie – ja zostałem z facetem na wózku inwalidzkim. Sam sobie winien.

Rubber ma przebłyski geniuszu. Pierwsza scena, przebudzenie opony i większość scen z szeryfem. W niektórych filmach jest taki moment, gdzie mordercę mija policja, nie mając pojęcia, że to on. Tu też taka jest! Nakręcono to tak, że widz czuje się prawie tak, jakby ta ześwirowana opona się uśmiechała. Ależ ten film angażuje wyobraźnię widza. Hitchock byłby dumny.

Rubber rozwala czwartą ścianę, później stawia ją na nowo, znów demoluje i tak w kółko. Aż widz gubi się w bajorze absurdu. Niestety autorzy pojechali po bandzie. Całość jest nadmiernie pokręcona. Na domiar złego te 80 minut od pewnego momentu się wlecze. Najwyraźniej zabrakło pomysłów na wypełnienie tego prościutkiego filmu. Ale nie codziennie trafia się nam film o oponie mordercy! W sumie sam nie wiem czy mi się podobało czy nie.

Podsumowując mamy do czynienia z kuriozum z genialnymi zdjęciami, interakcją z widzem jakiej chyba nigdy nie widziałem, popapranymi postaciami. Jakby tego było mało film promuje plakat, którego autorem jest sam Boris Vallejo. Oglądać na własne ryzyko. Posłuchać pana na początku a potem w trakcie weźcie pod uwagę zjedzenie indyka zamiast siedzenia z kaleką.