środa, 25 stycznia 2017

Czy próżność Trumpa zabierze nas na Marsa?

Są szanse na to, że megalomania Donalda Trumpa może zbliżyć nas do załogowego lotu na Marsa. Nie rozpędzałbym się jednak w zachwytach. Dwie wizyty Elona Muska w Trump Tower wiosny nie czynią. Możliwe, że po prostu Musk dostał szansę by przedstawić plany i możliwości sięgnięcia czerwonej planety i tyle. Być może mówił o szansach, jakie niesie za sobą przejście na elektryczne samochody i odnawialne źródła energii. Nie wiemy.

Wieść jednak niesie, że chodzi o Marsa, że Trump jest niezadowolony z NASA, a SpaceX mogłoby postawić człowieka na Marsie w czasie drugiej kadencji Trumpa, około 2024 roku. Łatwo zrozumieć, że to perspektywa, która musi świetnie działać na dziecięcy umysł 45. prezydenta USA. Można by powiedzieć, że to dobrze, bo niewątpliwie zła prezydentura zaowocuje choć czymś dobrym dla nauki i rozwoju ludzkości. Te same wieści sugerują, że współpraca ze SpaceX może oznaczać przesunięcie środków z NASA do Elona Muska. Mimo całej mojej sympatii do miliardera-wizjonera byłoby to katastrofalne dla nauki i jednocześnie całkowicie bezzasadne.

Budżet NASA przeznaczany jest na szereg celów, w ogromnej mierze opłacalnych nie tylko dla amerykańskich podatników, ale i dla całego świata. To szeroki wachlarz bardzo zróżnicowanych projektów pozwalających nam lepiej zrozumieć nie tylko niebo nad głowami, ale i planetę pod naszymi nogami. Do tego jednoroczne wydatki USA na wojsko dalece przekraczają cały budżet NASA. Cały. Od 1958 roku do dziś. Gdyby jednoroczny budżet militarny zamienić na jednodolarówki połączone w długi łańcuch, można by go przeciągnąć z Ziemi na Marsa, z powrotem, raz jeszcze na Marsa i niemal ponownie dociągnąć do Ziemi. Budżet NASA wystarczyłby na jakieś 3% odległości między planetami przy ich największym zbliżeniu.

Tak więc nawet jeśli Trump przyspieszy moment, w którym człowiek stanie na Marsie, w żadnym wypadku nie należy tego traktować jako gest na rzecz rozwoju nauki. Jeśli ktokolwiek miałby mieć wątpliwości w tej kwestii, to przypomnę, że minuty po tym jak został prezydentem ze stron Białego Domu zniknęły wszelkie wzmianki i dane o zmianach klimatycznych. Szczerze powiedziawszy gdy kilka dni wcześniej media mówiły o tym, że aktywiści wykonują backupy tych treści uznałem to za niepoważne. Wraz ze wspomnianymi danymi usunięto również wszelkie wzmianki o LGBT, polityce socjalnej oraz TTIP. Jakby tego było mało dziś Trump dał zielone światło dwóm kontrowersyjnym rurociągom naftowym Keystone XL i Dakota Pipeline.

Trump w ekspresowym tempie cementuje swój wizerunek prezydenta-wroga faktów i nauki. Wczoraj, w otoczeniu swojego Gabinetu, rekordowo białego i rekordowo od lat 80 zmaskulinizowanego, podpisał tak zwany “global gag rule”. Jest to dokument zakazujący finansowania zagranicznych NGOsów, które wspierają lub choćby wspominają aborcję jako metodę planowania rodziny. Choć może się to wydawać tylko symboliczną deklaracją w “aborcyjnej debacie” ocenia się, że przykręcenie tych finansów może pociągnąć za sobą miliony niebezpiecznych aborcji w złych warunkach i nawet 21 tysięcy śmierci w czasie czteroletniej tylko kadencji Trumpa.

To nie jest kwestia ideologiczna. Faktyczny stan jest jasny i dokładnie zbadany - ograniczanie legalnych aborcji nie zmniejsza ich ilości, sprawia jedynie, że przeprowadzane są one w złych warunkach, przez niewyszkolone osoby. Legalnie przeprowadzana aborcja jest 14 razy bezpieczniejsza od porodu. Jeśli komuś nie podoba się aborcja, to (nie musi jej na sobie przeprowadzać) powinien być zwolennikiem środków antykoncepcyjnych i wychowania seksualnego. Jedno i drugie owocuje udokumentowanym spadkiem ilości aborcji.

Wracając na Marsa - nawet jeśli dotrzemy tam z pomocą Trumpa, nie czujmy za to wdzięczności.

Z ostatniej chwili… Trump właśnie ogłosił, że ma zamiar zrealizować jeden z głupszych pomysłów ze swojej kampanii - mur na granicy z Meksykiem. Projekt tego rodzaju może pochłonąć pomiędzy 15 a 25 miliardów dolarów. Tyle na początek. Utrzymanie kilku tysięcy kilometrów muru nie będzie darmowe. Ponadto niemal połowa nielegalnych imigrantów trafiła do USA na pokładzie samolotów. Legalnie. Potem po prostu zostali dłużej. Sam mur, tak jak poprzednie wzmocnienie kontroli granicznej, zatrzyma imigrantów, którzy normalnie wróciliby do Meksyku z USA, co wręcz zwiększy ilość “illegali”.



Źródła: