wtorek, 22 grudnia 2015

Witamy w epoce rakiet wielokrotnego użytku

Dzień dobry. Stało się. Rakieta Falcon 9 v1.2 wzniosła się w powietrze, po niecałych trzech minutach pierwszy człon został odrzucony, a ładunek pchany przez drugi silnik został umieszczony na orbicie. Ale to dalsze dzieje pierwszego członu są bardziej interesujące. Do tej pory byłby to koniec jego żywota. Dziesiątki milionów dolarów pochłonięte w ciągu kilku minut a następnie spisane na straty. Ile kosztowałby kurs taksówką, gdybyśmy złomowali samochód po każdym kursie?

Dlatego pierwszy człon Falcona 9 tym razem zrobił coś przełomowego. Nie zużył całego paliwa. Po około 165 sekundach ciągu, pozbawiony ciężaru większości paliwa, pozbawiony ciężaru drugiego członu i jego ładunku, czyli praktycznie bez drugiej rakiety i jej ładunku na głowie, przyleciał na przylądek Cape Canaveral, rozłożył nóżki i wylądował w oczekiwaniu na kolejny lot. Możecie to zobaczyć na poniższym nagraniu:



Nie wiem ile czasu minie nim znów zostanie napełniony paliwem a na jego czubku zatknięty zostanie nowy drugi człon i ładunek (SpaceX jeszcze nie przygotowało technologii odzysku drugiego członu). Może po przeglądzie okaże się, że nie sprosta wyśrubowanym normom firmy. Ale i tak możemy odtrąbić sukces i przełom. Koszt lotów kosmicznych właśnie gwałtownie spadł.




sobota, 19 grudnia 2015

OpenAI: komentarz prof. Tadeusiewicza

Elon Musk traktuje sztuczną inteligencję jako jedno z potencjalnych zagrożeń dla ludzkości. Rozmawiając z Wait But Why, stwierdził, że to jedna z trzech rzeczy, o których myśli najczęściej, zaraz po bezpieczeństwie energetycznym świata i sprawieniem by ludzkość zamieszkała więcej niż jedną planetę.

Teraz, między innymi dzięki finansowaniu Elona Muska, powstała organizacja non-profit OpenAI. Jej celem jest rozwijanie AI w taki sposób, by jak najbardziej przysłużyła się całej ludzkości. Tęgie umysły mają prowadzić badania w kierunku “bezpiecznej AI” i udostępniać swoje wyniki, oraz osiągnięcia i ewentualne patenty całemu światu za darmo.

Z tej okazji zwróciłem się do biocybernetyka, profesora Ryszarda Tadeusiewicza o kilka słów komentarza. To już drugi raz, kiedy Profesor gości na łamach Węglowego:


Panie Profesorze, kiedy rozmawialiśmy rok temu, wspomniał Pan krótko, że sztuczna świadomość może być źródłem kłopotów. Czy mógłby Pan rozwinąć tę myśl? Czy po tych wszystkich filmach i książkach nie powinniśmy być wystarczająco wyczuleni na ewentualne zagrożenia? Jaki czarny scenariusz Pana niepokoi?

Wydaje mi się, że te „czarne scenariusze” rodem z filmów i powieści SF są absolutną fikcją opartą na błędnych założeniach. Mówiłem o tym wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz: wszystkie urządzenia techniczne jakie ludzie budowali od początku cywilizacji, były zawsze budowane tak, żeby realizowały określone działania na polecenie człowieka i w jego interesie. Zarówno kamienny topór jak i wyposażony w sztuczną inteligencję robot miały i mają jeden cel: zaspokajanie jakichś potrzeb człowieka. Nie własnych potrzeb, ale potrzeb ludzi.

Nikt nie próbował budować maszyn, które by działały we własnym interesie, nikt nie próbował tworzyć mechanizmów pozwalających na ustalanie, co by tym „własnym interesem” maszyny mogło być, nikt nie wie, jakie biologiczne mechanizmy leżą u podstaw formowania się poczucia własnej tożsamości człowieka (i zwierząt), więc nikt też tych mechanizmów nie wbuduje w strukturę robota czy komputera.

Nie wierzę też, żeby takie poczucie własnej tożsamości (a potem koncepcja działania zmierzającego do osiągniecie własnego celu) mogło powstać w systemie technicznym spontanicznie, samo z siebie.

Podsumowując – moim zdaniem to są zagrożenia wydumane. Natomiast martwi mnie to, że buduje się roboty do zabijania ludzi. Oczywiście nie dla przyjemności, tylko w interesie innych ludzi. I takie roboty mogą być niebezpieczne, zwłaszcza gdy się zepsują. Ale to jest temat na zupełnie inną rozmowę …


Elon Musk od jakiegoś czasu głośno mówił, że widzi w SI jedno z większych zagrożeń dla ludzkości. Czy OpenAI istotnie może jakoś pomóc w kontekście jego obaw?

Działania Elona Muska oceniam jako pozytywne. Co prawda nie wierzę w te zagrożenia, które mają być motywacją do tych dodatkowych badań, ale jestem przekonany, że dodatkowe środki zwiększające zakres i głębokość badań nad sztuczna inteligencją, doprowadzą do odkryć, których skutek będzie korzystny dla ilości i jakości usług, jakie sztuczna inteligencja będzie mogła oddawać ludziom. W końcu bezsensowne (jak teraz wiemy) usiłowania alchemików zmierzające do transmutacji metali czy do znalezienia kamienia filozoficznego doprowadziły do wielu pożytecznych odkryć – na przykład technologii wyrobu porcelany.


Dziękuję za komentarz.

Zachęcam do śledzenia bloga Profesora tutaj: ryszardtadeusiewicz.natemat.pl, oraz cyklu opowieści ze świata nauki “Technika dla laika” w Śniadaniu Mistrzów w RMF Classic.


piątek, 18 grudnia 2015

The Force Awakens

Skoro piszę ten tekst, to znaczy, że moja głowa nie wybuchła. Ani z zachwytu, ani z rozpaczy. Ale nie bójcie się - najnowsze Gwiezdne Wojny, to nie przeciętniak. To bardzo dobra produkcja, zostawiająca daleko, daleko w tyle nową trylogię. Na ten moment nie wyprzedza żadnego filmu z klasycznej trylogii, ale zdecydowanie za wcześnie na takie porównania. Faktem jest, że to kawał świetnej zabawy, lepszej od typowego blockbustera, nawet jeśli ma pewne wady.

Pisząc ten tekst zakładam, że widzieliście główny zwiastun i plakaty filmu. Więc zacznę od podstawowego zarzutu, potem chyba zostanie mi tylko chwalenie. The Force Awakens to w dużej mierze powtórka z rozrywki. Jest “nowy Vader”, jest “nowy R2D2”, jest “nowa Gwiazda Śmierci”, jest “nowa kantyna w Mos Eisley”... poza nowym Vaderem, wszystko jest zrobione wyśmienicie, kapitalnie i świetnie prezentuje się na ekranie, ale w pierwszym akcie filmu miałem wrażenie, że oglądam drogi fan-film. Później robi się lepiej i całość porywa widownię, ale nie można powiedzieć, żeby film stał na własnych nogach.

Niestety bardzo nie pasuje mi również czarny charakter. Nie kupuję go, nie podobają mi sie jego dialogi i jego wygląd. To jedyna rzecz, którą określiłbym mianem prawdziwego niewypału. Mam też pewien niedosyt tyczący się postaci Finna. Liczę jednak, że kolejne filmy wyjaśnią lepiej jego historię. W ogóle podoba mi się, że JJ Abrams znalazł dobrą równowagę między robieniem podkładu pod kolejne części a nakręceniem kompletnego filmu. Nie ma żadnej wątpliwości, że to początek cyklu, ale nie czułem się jakbym obejrzał długi zwiastun.

Jestem zaskoczony tym jak bardzo polubiłem robocika BB-8, który niby jest “nowym R2D2” ale trudno go nie uwielbiać. Jestem zachwycony masą praktycznych efektów. Kosmici i obce stwory gdzie tylko było to możliwe są kostiumami lub kukiełkami i prezentują się fantastycznie. Paradoksalnie dwie generowane komputerowo postacie wypadają blado i sztucznie.

The Force Awakens oferuje piękny bukiet emocji i sam ten fakt sprawia, że film jest godny cyklu Star Wars. Jak łatwo się domyślić jest nostalgicznie, ale jest też dramatycznie, zabawnie, emocjonująco… Po prostu kino i przygoda w dobrym stylu. Szczególnie warto pochwalić humor. Nie jest to błazenada, sala wielokrotnie wybuchała spontanicznym śmiechem.

Na koniec zostawiam sobie perełkę - Rey, graną przez Daisy Ridley. Cudowna postać, świetnie zagrana, kapitalnie napisana. Uwielbiam ją i chcę już oglądać Epizod VIII z jak największym jej udziałem. Oscar Isaac i John Boyega prezentują się dobrze jako “nowe pokolenie” bohaterów, ale nie mieli jeszcze dużego pola do popisu. Daisy Ridley natomiast miała i wykorzystała doskonale każdą chwilę ekranowego czasu.

Film obejrzałem siedem godzin temu. Za osiem zobaczę go po raz drugi, więc ocena jest na gorąco. Myślę jednak, że nie ulegnie dużym zmianom. Do pewnych rzeczy pewnie się przyzwyczaję, innym myślę, że mogą pomóc następne filmy. Bez wątpienia jednak nie mamy powodu by zacząć mówić na reżysera Jar-Jar Abrams.


środa, 16 grudnia 2015

“Nie piszę o kosmetykach – piszę o sztuce” – Rozmowa z Klaudią Heintze

Klaudię znam jako wulkan pozytywnej energii i giganta fandomu, kiedy jednak nie zajmuje się głupotami na konwentach, ma ciekawą pracę, której poświęca się z podobnym sercem. Prowadzi szkolenia perfumeryjne oraz blog o perfumach.
Jako, że nie znam się na tym kompletnie, naturalnie założyłem, że wielu moich czytelników może być podobnymi ignorantami. Samolubnym zatem byłoby, gdybym przepytał ją i nie podzielił się tą rozmową z Wami. Nowe Gwiezdne Wojny już za rogiem, nastrój mi się udzielił, więc po tej rozmowie utożsamiam się z młodym Skywalkerem, któremu Obi-Wan mówi, że zrobił pierwszy krok w większy świat.


Nie boisz się, że piszesz tak kwieciście o zapachach, że możesz spłoszyć “casuali” takich jak ja? Czytając “Sabbath of Senses” momentami miałem ochotę zapaść się pod ziemię i bałem się, czy w ogóle będę w stanie przeprowadzić tę rozmowę. Na szczęście jednak się ośmieliłem.

Bardzo się cieszę, że się ośmieliłeś. Jeśli masz takie odczucia, to znaczy, że ta rozmowa była potrzebna. Także mnie, bo przyznaję, nie myślałam o tym, że „kwiecistość” może zniechęcić osoby poza tematem.

Mam, oczywiście, świadomość, że piszę językiem trudnym; że to, co robię na Sabbath of Senses nijak ma się do blogowania opartego na obrazkach i krótkich komunikatach reklamowych. Ale po pierwsze, popularność za wszelką cenę nie jest dewizą, która jest mi szczególnie bliska; po drugie ja nie piszę o kosmetykach – piszę o sztuce. Sztuka, moim zdaniem, wymaga nie tylko pewnej atencji, ale też odpowiedniego języka. Formy.

Opis perfum konstruuję dwupłaszczyznowo. Z jednej strony istotna jest rzetelna analiza zapachu zawierająca istotne „dane techniczne”: możliwie szczegółową listę nut, analizę ich rozwoju, informacje o tym, jak składają się w akordy, jak długo trwają na skórze i jak wyrazistą mają projekcję. Paradoksalnie, to dane cenione nie tylko przez znawców. Większość ludzi ma jakieś swoje ulubione zapachy - nawet jeśli sobie tego nie uświadamiają. Kiedy przeczytają, że wanilia, że kadzidło, że kawa, bez, pieprz czy nawet zapach przypominający WD-40, będą wiedzieli, czy opisywane perfumy są dla nich, czy niekonieczne.

Mam jednak świadomość, że lista nut może być zwodnicza. Dlatego newralgiczną częścią recenzji jest zazwyczaj opowieść. Albo obrazek. Tworząc opowieść operuję nastrojem, kolorem, pojęciami ciepła i zimna, jasności i ciemności, fakturą, materiałem (metal, zamsz, kamień, jedwab), skojarzeniami odwołującymi się do innych zmysłów. To pozwala wyobrazić sobie zapach; niektórzy Czytelnicy piszą, że wręcz poczuć go. Kiedy opisuję chatkę wiedźmy, dotyk ciepłego ciała ubranego w lateks czy truskawkowy budyń rozlany na szczotkowanym aluminium – daje to pewne pojęcie o tym, czego można spodziewać się po zapachu.

Frank Zappa powiedział, że „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”. Może i tak, ale co w tym złego? Synestezja jest właściwością naszego umysłu występującą częściej, niż się spodziewamy. Szczególnie synestezja zapachowa – ze względu na sposób magazynowania informacji w naszym mózgu. Zapachy często przywołują wspomnienia, obrazy, emocje.


Co w takim razie z ludźmi, którzy traktują perfumy po prostu jako kosmetyk do odświeżania się?

Nie ma niczego niewłaściwego w takim podejściu. Z perfumami jest tak samo, jak z każdą inną dziedziną sztuki - dla jednych osób ma znaczenie wielkie, dla innych niewielkie.
Spójrzmy chociażby na to, jak ludzie postrzegają muzykę. Istnieją melomani, dla których muzyka jest znaczącą częścią życia. Obcują z nią świadomie, poszukują nowych brzmień, nowych wykonawców i utworów ulubionych gatunków i poznają gatunki nowe. Analizują techniczne aspekty wykonań, podziwiają wirtuozów albo po prostu przeżywają, czują ten dźwięk. Są też ludzie, dla których muzyka jest tylko tłem dla codziennych zajęć czy rytmem w którym można się pobawić na parkiecie. Tacy ludzie włączają radio i słuchają tego, co akurat jest w nim puszczane. Czy to źle? Nie. Nie każdy musi być melomanem, bibliofilem, koneserem malarstwa czy sommelierem.
Czasem to jest kwestia braku indywidualnej wrażliwości na pewien typ bodźców, czasem braku czasu, a czasem po prostu nieuwagi.

Zważ proszę, że proces edukacji współczesnego człowieka całkowicie pomija edukację olfaktoryczną. Uczy się nas wrażliwości na piękno słowa i obrazu, uczy się podstawowych pojęć z dziedziny muzyki, rzeźby i architektury… A o zapachu nic. Nawet dobrze wykształcony człowiek często nie dysponuje podstawowym aparatem pojęciowym służącym analizie i opisowi zapachu. Nie ma też świadomości, że istnieje taka dziedzina sztuki; że kompozycja perfumeryjna może być traktowana jak “dzieło”.

Ten brak edukacji sprawia, że większość ludzi zwyczajnie nie wie, jaka jest ich wrażliwość zapachowa; czy chcą być “melomanami”, czy nie. Ja zachęcam do spróbowania: do tego, żeby poświęcić zapachom nieco uwagi i być może stwierdzić, że perfumy są dla nas czymś więcej, niż kosmetykiem, tłem.


Łatwo kpić sobie z tego co robisz, łatwo powiedzieć, że każdy może sobie wziąć ileś pasków i je obwąchać. Jaka jest Twoja rola? I czy spotykasz się z drwiącym/lekceważącym podejściem do tematu?

Z pewną nieśmiałą przyjemnością przyznaję, że nie spotkałam się z kpiną. Być może dlatego, że ja naprawdę kocham to, co robię na blogu i poza blogiem i nie szukam potwierdzenia wartości swojej pasji u ludzi. A być może dlatego, że sama mam sporo dystansu do tematyki Sabbath of Senses. Powiedzmy sobie uczciwie – to tylko pachnidło. To tylko sztuka. To tylko kreacja. Ba! Czasem to nawet nie sztuka, tylko… Powiedzmy rzemiosło.

Mam wiele szacunku dla dobrego rzemiosła, choć przyznaję też otwarcie, że o perfumach rzemieślniczych, tworzonych wedle mód i badań rynkowych - tak, by sprzedały się w możliwie dużym nakładzie na całym świecie – niekoniecznie chce mi się pisać. Jest wiele blogów zajmujących się perfumeryjnym POPem. POP poradzi sobie beze mnie. :)


Zastanawiam się, czy dobieranie zapachu do osoby ma sens, czy istotnie mój zapach ma podobać się mi. W końcu chyba chodzi o nosy wszystkich dookoła a nie tego kto nosi perfumy?

Tu akurat mam odpowiedź prostą i krótką: zapach ma podobać się osobie noszącej go i to ona ma się w nim dobrze czuć. Dobrze dobrane perfumy naprawdę świetnie robią na samopoczucie, pewność siebie i zwyczajną radość życia.
Dobieranie noszonych perfum pod gust otoczenia jest równie zasadne, jak dobieranie pod gust otoczenia ubrań czy słuchanej muzyki. Do mnie zupełnie ta koncepcja nie przemawia.

Od chronienia bliźnich służą zasady dobrego wychowania. Aplikację perfum należy dostosować do okoliczności. Podstawowa zasada głosi, że perfumy powinny być wyczuwalne na odległość wyciągniętej ręki, ale – jak to zazwyczaj w savoir vivre bywa – nie jest to sztywna zasada.
Istnieją sytuacje, w których możemy sobie pozwolić na to, by pachnieć mocniej – warto wówczas zastanowić się nad tym, jak blisko nas znajdowali się będą inni ludzie i czy będą mieli możliwość odsunięcia się w razie gdyby zapach im przeszkadzał.
Istnieją także okoliczności, w których uprzejmie jest zupełnie lub niemal zupełnie zrezygnować z używania perfum. I nie mam tu na myśli wyłącznie okoliczności w rodzaju pogrzebu, kiedy to użycie wyrazistych perfum może być uznane za nietakt, lecz sytuacje, w których ludzie siedzą stłoczeni blisko siebie i wyczuwalne kulturalnie, na wyciągnięcie dłoni perfumy w kilku rodzajach mogą stworzyć istną kakofonię woni – na przykład podczas długiej podróży samochodem w pięć osób czy pociągiem z zatłoczonym przedziale.


Gdzie najlepiej nakładać perfumy? Czy to prawda, że temperatura skóry ma wpływ na to jak rozwija się zapach? I o co tak naprawdę chodzi z tymi “nutami” głowy, serca i bazy?

Nuty głowy, serca i bazy to terminy określające naturalny sposób rozwoju zapachu. Substancje chemiczne (naturalne i syntetyczne) mają różną lotność. Dotyczy to, oczywiście, także substancji używanych do tworzenia tak zwanej kompozycji zapachowej. Jedne z nich będą dyfundowały w powietrzu intensywniej i w związku z tym pachniały krócej, inne są mniej lotne i trwają na skórze dłużej.
Nuty głowy to te substancje, które czujemy jako pierwsze. Taka zapachowa przygrywka. W miarę, jak zapach rozsiada się na skórze, pewne nuty zaczynają zanikać, inne natomiast stają się wyczuwalne. Nuty serca – tak zwany akord serdeczny – to moment rozwoju perfum, kiedy brzmią one najpełniej. Dominują wówczas te składniki, które stanowią istotę kompozycji. Nuty bazy czyli akord bazowy – bo akord składa się z wielu nut – to składniki o najmniejszej lotności, najbardziej trwałe. Żywice, nuty drzewne, mech czy substancje pochodzenia zwierzęcego.
Oczywiście akordy te nakładają się na siebie, na pewnych etapach współbrzmią. Żeby jeszcze bardziej zakręcić powiem, że za pomocą utrwalaczy, wzmacniaczy zapachu czy chociażby sposobu konstruowania perfum można wpływać na naturalne właściwości poszczególnych olejków. Oraz dodam, że nie wszystkie perfumy rozwijają się według klasycznej piramidy nut.

W kwestii nakładania perfum: klasyczna szkoła mówi, że perfumy nakładać należy tam, gdzie krew pulsuje najbliżej pod skórą. Na nadgarstki, za uchem, z boku szyi, pod kolanami. I jest to prawda, tyle, że dotyczy naprawdę perfum – w znaczeniu ekstraktów. Tymczasem większość pachnideł, których używa współczesny człowiek to wody perfumowane i toaletowe. Te najlepiej jest nakładać tam, gdzie skóra jest po prostu ciepła – tam się rozwiną tak, jak powinny. Na zimnej skórze (na przykład na nadgarstku) perfumy nie tylko będą pachniały słabiej, ale też część nut po prostu się nie rozwinie.

I znów - ciepłych miejsc na ciele mamy sporo. Nikt chyba nie wpadłby na pomysł nakładania perfum na brzuch czy uda… No dobra, w uda nie wnikam. ;) Ja jestem zwolenniczką nakładania perfum na dekolt – u nasady szyi. Z boku szyi zapach rozwinie się równie pięknie, ale nie będzie dla nas wyczuwalny. O problemach z powąchaniem się za uchem nawet nie wspominam.
Drugą dobrze sprawdzającą się metodą jest wchodzenie w chmurę czyli po prostu rozpylenie perfum w powietrzu i wejście w nie - w ubraniu lub bez. Zapach jest wówczas delikatniejszy. Na ubraniu i włosach utrzyma się dłużej ale też nie rozwinie tak, jak na skórze.


Kontynuując - czy używasz różnych perfum zależnie od pogody, temperatury, wilgotności powietrza? Czy są “zapachy na zimę/lato” itp?

Używam perfum zależnie od… ochoty. Wybieram je tak, jak wybieram muzykę, której chcę posłuchać – poddając się nastrojowi chwili.
Pozablogowo mam upodobanie do perfum drzewnych. Drewna i żywice to dla mnie żelazny arsenał na każdą porę roku, choć perfumy z przewagą nut drzewnych często uznawane są za zapachy „zimowe”. Tymczasem istnieją drzewne nuty będące nutami ewidentnie chłodnymi – jak kadzidło frankońskie, elemi, balsam jodły czy brzoza.

Oczywiście moje prywatne upodobania nijak się mają do treści recenzji pojawiających się na Sabbath of Senses. Lata pisania o perfumach nauczyły mnie doceniać wszystkie typy perfum. Wiesz… Tak, jak istnieją mężczyźni, którzy kochają kobiety – i obojętne im, czy to blondynka czy brunetka, czy smukła czy pulchna… Tak ja kocham wszystkie nuty. Ale prywatnie wierna jestem drewniakom. :)


Czy PH skóry noszącego wpływa na zapach? W jaki sposób? Czy zapach będzie się “nosił” inaczej gdy jesteśmy po wysiłku fizycznym, chorzy, w sytuacji intymnej.

PH skóry, jej nawilżenie, temperatura, dieta, moment cyklu hormonalnego, wiek, ciąża, palenie bądź niepalenie papierosów, kondycja, poziom stresu, choroby, przyjmowane leki – wszystko wpływa na to, jak rozwija się zapach. Sytuacja intymna na pewno też – przecież gdy jesteśmy podnieceni zmienia się nie tylko temperatura i wilgotność skóry, ale też następuje wyrzut szczególnych hormonów.
Jeden czynnik może mieć znaczenie niewielkie, ale już ich koincydencja może sprawić, że ulubione dotychczas perfumy zaczną na nas pachnieć nieładnie. Albo słabiej.


Czy w Twoim zawodzie przydaje się wiedza chemiczna?

W pracy recenzenta i prowadzeniu warsztatów umiarkowanie. Chyba, że za wiedzę chemiczną uznamy znajomość poszczególnych substancji tworzących kompozycję zapachową. Wtedy owszem – trudno jest wytropić w perfumach helional czy balsam tolu jeśli nie wiesz jak pachną.
Najważniejszy jest tu jednak kontekst kulturowy - znajomość nie tylko esencji, ale też wiedza o ich pozyskiwaniu, uprawie roślin, historii, zastosowaniach i konotacjach kulturowych.
Prawdziwa chemiczna jazda zaczyna się dopiero kiedy próbujesz robić perfumy. Tysiące substancji, często o nazwach nic normalnemu człowiekowi nie mówiących – cyklopentenolon metylu czy fixolid, w przeróżnych stanach skupienia, rozpuszczalne w różnych rozpuszczalnikach i w różnych temperaturach, reagujące ze sobą w najdziwniejszy sposób… To jest wiedza chemiczna, lecz zarazem jest to wiedza, której nie posiądzie się na klasycznych studiach chemicznych.
Oczywiście znajomość aldehydów czy alkoholi pomaga, ale nie wystarcza.


Powiedz coś więcej o konotacjach kulturowych.

Przeróżne pachnidła obecne są w kulturze od tysiącleci. Pojawiają się w legendach, mitologiach, świętych księgach i na ścianach świątyń czy grobowców. Poszczególne zapachy mają w różnych kulturach różne znaczenie i różnie są kojarzone. Na przykład róża, będąca w kulturze europejskiej symbolem kobiecości, w kulturze arabskiej jest kwiatem raczej kojarzonym z męskością. Kobiecy jest jaśmin. Znane u nas jako kadzidło frankońskie olibanum - przywiezione z wypraw krzyżowych przez Franków właśnie - w naszej kulturze kojarzy się głównie z sakrum; konkretnie zaś z chrześcijańskimi świątyniami. Tymczasem w kulturze arabskiej było ono symbolem męskości - ze względu na swój chłodny, lekko metaliczny aromat. Dlatego rycerze krzyżowi mieli okazję poznać właśnie olibanum, a nie symbolizująca kobiecość, ciepłą mirrę. Bo ich komnat nie okadzano mirrą. Nie okadzano ich też miękkim, łagodnym sandarakiem używanym w komnatach dziecięcych i nazywanym na wschodzie po prostu złotem.
Nota bene analiza kulturowego postrzegania kadzideł skłoniła mnie kilka lat temu do stworzenia własnej interpretacji biblijnej przypowieści o trzech mędrcach/królach, którzy przynieśli dary boskiemu noworodkowi w Betlejem. Analitycy Biblii nie mając świadomości tej symboliki nie dostrzegają, że ofiarując Jezusowi złoto, kadzidło i mirrę, mędrcy w istocie ofiarowali swojemu bogu całą ludzkość. Złoto to sandarak symbolizujący dzieci; kadzidło (frankońskie) symbolizuje mężczyzn, a mirra kobiety.

Odchodząc od konkretnych przykładów - znajomość starożytnych i nowożytnych źródeł, legend różnych kultur pozwala nie tylko wyjaśnić, skąd popularność pewnych składników w różnych kulturach, ale też zaoferować czytelnikowi czy uczestnikowi warsztatów opowieść, która da zapachowi drugie dno, pewną wartość dodaną.


Czy Twój nos jest lepszy? Czy można nauczyć się tego co robisz?

Wyznam Ci szczerze, że nie wiem. Nie wiem, czy mój nos jest lepszy.
Na pewno ogromne, kluczowe znaczenie ma zdobywanie i systematyzowanie wiedzy. Przecież najzdolniejszy muzyk nie zagra najprostszej nawet etiudy nie potrafiąc używać instrumentu. Więc tak – przy podstawowych zdolnościach można się wiele nauczyć.
W kwestii „nosa” trudno jest określić, jaki procent umiejętności recenzenta czy perfumiarza wynika z naturalnych zdolności, a jaki z nabytych umiejętności.
Mój nos jest dziwny. Zauważam wiele detali zapachowych, których inne osoby nie zuważają. Ale na ile jest to kwestia nosa, a na ile zwracania uwagi na zapach… nie wiem.


Czy jest jakiś kit albo mit, którego wolałabyś już nie słyszeć? Coś co działa ci na nerwy jak “spece” wypowiadają się w temacie?

Po pierwsze wolałabym nie słyszeć (po)tworów w typie „perfum” i „perfuma”.
Perfumy to plurale tantum – rzeczownik występujący pod względem formalnym jedynie w liczbie mnogiej, mimo znaczenia liczby pojedynczej. Podobnie jak spodnie, nożyczki, usta, skrzypce, chrzciny czy wakacje. I podobnie jak jadalne lody. Mówmy (i piszmy) więc o perfumach, skrzypcach i lodach, nawet jeśli mamy na myśli jeden flakon, jeden instrument i jedną porcję.

Wolałabym też nie słyszeć o „odpowiednikach” perfum tak samo dobrych jak oryginały. I o ich „zaperfumowaniu”. Powiedzmy jasno: nie ma czegoś takiego, jak odpowiedniki - są podróby. To kradzież własności intelektualnej i znaku towarowego. Używanie ponumerowanych mikstur „inspirowanych” perfumami znanych marek w niczym się nie różni od noszenia lamerskich Szaneli i Lułi Witonów z bazaru.
Jest tyle pięknych, oryginalnych perfum tańszych, niż te rzekomo ekskluzywne podróby, że naprawdę nie trzeba się zniżać do wykorzystywania luki prawnej pozwalającej na takie praktyki.

Co do speców, słyszałam już takie cuda ogłaszane przez „ekspertów”, że chyba nic mnie nie zdziwi. Kiedyś napisałam do „Wysokich obcasów” - często w artykułach o perfumach cytujących pewnego samozwańczego speca. Wyjaśniłam dokładnie, jakie kardynalne błędy zawiera tekst ale odpisano mi zgrabnie, że „wypowiedzi ekspertów” nie są objęte obowiązkiem sprostowania. Postanowiłam wyluzować. Nie mam ochoty na krucjaty.


Ok, inna beczka - czy "Pachnidło" to dobry film?

Mnie się podobał. Książka też. Przy czym warto zaznaczyć, że z punktu widzenia osoby choć troszkę znającej specyfikę perfumiarskiej sztuki, to fantastyka. Malownicza fantastyka.


Zajmujesz się perfumami “biernie”. Czy byłabyś w stanie skomponować zapach? A może już to robiłaś?

Ciągle się uczę. Pracuję na dość dobrze już wyposażonych organach perfumeryjnych, eksperymentuję, tworzę. Przyznaję, że mam propozycje zleceń, ale, jako samouk, mam też wiele pokory.
Moje autorskie kompozycje, które chętnie noszę, spotykają się zwykle z pozytywnym odbiorem. Wielokrotnie słyszałam, że mam piękne perfumy nosząc coś, co robiłam sama. To daje mi wiele satysfakcji i motywuje do rozwoju. Jednak istnieje wiele ograniczeń czysto technicznych, których jeszcze nie przepracowałam. Jednym z nich jest to, że zapach powinien być komponowany na tych samych składnikach, z których będzie produkowany. W przypadku syntetyków to nie problem, ale w przypadku naturalnych substancji – duży. Wraz z przyjacielem dokonaliśmy kiedyś eksperymentu: wysłałam mu bardzo szczegółową (do tysięcznych części grama) recepturę perfum, którą on odtworzył w laboratorium wedle moich instrukcji na bazie esencji pochodzących z innych źródeł albo tylko innych partii. I to nie był ten sam zapach.

Ja komponuję w domu. Zleceniodawca, który chce ode mnie recepturę musi się liczyć z tym, że odtworzona w fabrycznym laboratorium nie będzie ona tym, co stworzyłam. Pracujemy więc nie tylko nad zapachem, ale też nad kwestiami logistycznymi. Wiem, że część niezależnych perfumiarzy zaczyna od mieszania perfum w słoikach w domu, ale po pierwsze w Polsce rozprowadzanie substancji do użytku na skórę bez badań i certyfikatów jest nielegalne, a po drugie… w tym względzie jestem perfekcjonistką. Nie dam nazwiska czemuś, co będzie pachniało nie tak, jak ja zamierzyłam. Nie mówiąc już o sytuacji wypuszczenia perfum bez badań dermatologicznych, które mogą poparzyć komuś skórę. Wiem, że do odważnych świat należy, ale ja aż taka odważna nie jestem.
Kiedy już w końcu zdecyduję, że jestem gotowa pokazać światu swoje perfumy, postaram się, żeby świat był bezpieczny. Chciałabym też, żeby był z nich zadowolony, ale bez przesady. Nietrudno zgadnąć, że nie celuję w perfumeryjny POP.


Wielkie dzięki, to było pouczające. Powodzenia!


Jeśli ta rozmowa Was zainteresowała, to szybciutko polubcie i zacznijcie czytać bloga Klaudii, Sabbath of Senses. Autorem pierwszego zdjęcia jest Michał Dagajew.


niedziela, 13 grudnia 2015

Co postanowiono w Paryżu

Przez dwa tygodnie przedstawiciele niemal 200 państw debatowali nad porozumieniem w sprawie działania na rzecz powstrzymania katastroficznych zmian klimatycznych. Wczoraj osiągnęli zgodę. Mam nadzieję, że pod koniec tego tekstubędziecie mogli ocenić czy w Paryżu postawiono pierwszy krok w kierunku lepszego świata, czy może tylko stworzono pozory, że możemy uniknąć globalnej katastrofy.

Porozumienie jest konkretne jeśli idzie o cele. Podpisujący zgadzają się na silną odpowiedź na zagrożenia związane ze zmianami klimatycznymi poprzez:
  • Powstrzymanie ocieplenia znacznie poniżej 2’C (względem preindustralnych temperatur) i starania by ograniczyć ocieplenie 1,5’C.
  • Podniesienie zdolności do adaptacji wobec niekorzystnych skutków zmian klimatycznych.
  • Zadbanie o przepływ finansów sprzyjający niskim emisjom i rozwojowi przyjaznemu klimatowi.
Porozumienie ma być wdrażane uczciwie z myślą o wspólnych korzyściach, ale ma też zróżnicować odpowiedzialność tak by oddać różnice między państwami.

Brzmi dobrze, ale generalnie tu kończą się konkrety. Kraje mają indywidualnie przygotowywać i ogłaszać swoje działania prowadzące do tych globalnych celów. Dokument podkreśla, że nie chodzi jedynie o ograniczenie emisji, ale również o pochłanianie nadwyżki CO2, którą już umieściliśmy w atmosferze, szczególnie w drugiej połowie tego stulecia. Postawiono też nacisk na wspieranie krajów rozwijających się, tak by ominęły etap gospodarki opartej o węgiel na rzecz długotrwałych rozwiązań. Od 2023 roku, co pięć lat ma następować ocena postępów. Porozumienie z Paryża oficjalnie ma wejść w życie w 2020. Teraz powinna rozpocząć się droga do ratyfikacji dokumentu przez 196 krajów.

Umowa praktycznie nie jest wiążąca. Każda zmiana władzy, kryzys czy po prostu chęć zdobycia chwilowego kapitału politycznego może wystarczyć, by dany kraj robił co mu się podoba. Zresztą Polski minister energii już stwierdził, że nie możemy wycofać się z węgla do 2050 roku. James Hansen, znany z propagowania wiedzy o zagrożeniach wynikających ze zmian klimatycznych skrytykował porozumienie nie przebierając w słowach. Uważa, że to puste słowa i obietnice, a jedynym sposobem by wymusić działanie jest mocne opodatkowanie emisji gazów cieplarnianych.

Należy jednak wziąć pod uwagę kilka czynników. Dokument z Paryża to nie jedyny efekt rozmów. The Guardian podaje, że bogate kraje zgodziły się na przekazywanie $100 miliardów rocznie krajom rozwijającym się. O ile porozumienie jest ogólnikowe, to podparte jest deklaracjami poszczególnych krajów, o których wspominałem w poprzedniej notce. Najważniejsze jest jednak to, że oczekiwanie po minionym szczycie, że rozwiąże problem za jednym zamachem byłoby naiwne. Racjonalna natomiast jest sama dyskusja, czy porozumienie można uznać za zwrot w polityce klimatycznej.

Jak wspominałem poprzednio, indywidualne zobowiązania nie były przedstawione w jednolitym formacie, co utrudniało ocenę ich globalnego wpływu. Na szczęście Climate Action Tracker przeanalizował je i mówi jasno - to za mało. Jednocześnie stwierdza, że przygotowuje to grunt pod bardziej zdecydowane działania. Wykres nie pozostawia wątpliwości - zakładając (optymistycznie) spełnienie zobowiązań wszystkich państw planeta zostanie ogrzana o 2,7’C.

Ale skoro brak akcji oznaczałby 4,5 stopniowe ocieplenie, a trzymanie się dotychczasowych planów oznaczałby 3,6 stopniowe ocieplenie, to może jednak szykuje się zwrot. Jeśli tak, to musimy pamiętać, że do 2100 roku pozostało sporo czasu. Sporo czasu by tak jak wykładniczo rosły nasze emisje, wykładniczo pojawiały się instrumenty, wola i technologie walki z globalnym ociepleniem.

To też sporo czasu by uświadomić ludziom z czym możemy się borykać w najbliższych dekadach. Jeden stopień ocieplenia (pewniak na ten moment) oznacza, że pierwsze miliony uchodźców klimatycznych ruszą z zatopionej Zatoki Bengalskiej. Regularne susze na zachodzie USA zagrożą poważnie produkcji żywności. Huragany sięgną dalej od równika niż przez ostatnie sto lat. Pamiętajmy, że jeden stopień dla planety, lokalnie będzie oznaczał znacznie silniejsze zmiany. Dwa stopnie będą oznaczać bezprecedensowe zmiany dla biosfery. Owady zaczną migrować na nowe tereny i zagrożą lokalnej roślinności, topniejące śniegi i lody zastąpią ciemne lasy, pochłaniające jeszcze więcej ciepła, przyspieszając cały proces. Wszystko to idzie w parze z ogromnym spustoszeniem w oceanach na skutek zwiększonej kwasowości i gospodarki rabunkowej. Nie wiadomo ilu konsekwencji 2,7-stopniowego ocieplenia nie potrafimy przewidzieć. Ale na pewno byłaby to katastrofa dla Amazonii. Ekstremalne El Nino byłoby normą. Basen śródziemnomorski smażyłyby się w regularnych falach upałów. Świat zalałaby miliardowa fala uchodźców klimatycznych. Głód były wszechobecny.


Źródła:
https://en.wikisource.org/wiki/Paris_Agreement - Tekst porozumienia
http://www.independent.co.uk/environment/cop21-father-of-climate-change-awareness-james-hansen-denounces-paris-agreement-as-a-fraud-a6771171.html
http://www.bbc.com/news/science-environment-35084374
http://www.theguardian.com/environment/2015/dec/12/paris-climate-deal-200-nations-sign-finish-fossil-fuel-era
http://edition.cnn.com/2015/12/12/world/global-climate-change-conference-vote/index.html
http://climateactiontracker.org/news/257/Paris-Agreement-stage-set-to-ramp-up-climate-action.html
http://climateactiontracker.org/publications/briefing/256/Paris-Agreement-near-term-actions-do-not-match-long-term-purpose-but-stage-is-set-to-ramp-up-climate-action-.html
http://tvn24bis.pl/surowce,78/swiat-dogadal-sie-ws-ochrony-klimatu-polska-nie-zrezygnuje-z-wegla,602541.html


piątek, 11 grudnia 2015

Nino, Nina, Bill i Mark

Zaniedbałem bloga, a dzieje się sporo. Dlatego materiał na 2-3 notki postaram się zmieścić w jednym tekście.


Nino i Nina

Mamy rok niechlubnych klimatycznych rekordów. W 2015 przekroczyliśmy symboliczną granicę 400 ppm dwutlenku węgla w atmosferze. To znaczy, że od czasu rewolucji przemysłowej zwiększyliśmy zawartość tego gazu o ponad 40%. Rekordowo ciepły rok, to oczywiście również rekordowo ciepłe miesiące. Październik okazał się dodatkowo wyjątkowy, gdyż średnie globalne temperatury powierzchni planety w tym miesiącu były wyższe o ponad cały stopień od wartości średnich wartości. Poprzednim rekordzistą był styczeń 2007, globalnie cieplejszy o 0,97’C od średnich. Padł jeszcze jeden rekord, ten jednak nie będzie jedynie symboliczny.

Trwa najsilniejsze El Niño w historii pomiarów. Poprzedni rekordzista w 1997 wywołał 2,8 - stopniową anomalię temperatury Pacyfiku. Tegoroczne El Nino podniosło temperaturę o 3,0’C. Rok 1998 był tak gorący, że (choć była to wierutna bzdura) sceptycy przez lata wykorzystywali ten okres by twierdzić, że glob przestał się ocieplać. Silne El Nino w jednym roku, to wiele nieprzyjemności w roku kolejnym. Przyjrzyjmy się zdarzeniom 1998.

W 1998 na Atlantyku uformowało się czternaście nazwanych systemów burzowych (głównie cyklonów). Był to najbardziej śmiertelny sezon cyklonów na Atlantyku od dwustu lat, pochłonął życie około dwudziestu tysięcy ludzi i wywołał ponad dwunastomiliardowe straty. Głównym sprawcą był huragan kategorii piątej, Mitch, czwarty najsilniejszy w historii. 26 września 1998 roku na Atlantyku szalały jednocześnie cztery huragany - George, Ivan, Jeanne i Karl. Taka sytuacja nie miała miejsca od kiedy na orbicie znajdują się satelity meteorologiczne. Poza groźnym sezonem huraganowym, El Nino i następująca po nim proporcjonalnie silna La Nina przyczynią się do innych zjawisk pogodowych. Australię i Indonezję nawiedzą susze. Wschodnie wybrzeże USA powinno już szykować się na liczne powodzie.


Paryż i deklaracje

Trwa szczyt klimatyczny w Paryżu. O ile nie uratuje on świata, to daje pewne powody do optymizmu. Po pierwsze główni gracze, USA, Indie i Chiny stawiają sobie ambitne cele i dokonują niezwykłych zmian. Chiny zredukowały swoje emisje w takiej skali, że 2015 rok może być pierwszym od lat, gdzie nie doszło do wzrostu emisji CO2. Stany Zjednoczone, które lubią być liderem, szczególnie w walce, najwyraźniej wymyśliły sobie bycie liderem w walce z globalnym ociepleniem. Jak dla mnie - bomba. Niezależnie od tego jak to wyjdzie w praktyce, taka postawa może wreszcie odblokować chociażby podejście do tematu w przypadku niektórych zakutych łbów.

Imponujący jest sam fakt, że 184 ze 195 krajów ONZ złożyło deklaracje w kwestii walki z globalnym ociepleniem. Wielu przyjechało na szczyt z odważnymi oświadczeniami. A przecież piłka jest wciąż w grze. Niestety trudno na ten moment ocenić powagę, realność i potencjalne skutki tych wszystkich deklaracji, gdyż nie sformułowano ich w spójny sposób (na razie). Niektóre kraje mówią wprost o redukcji emisji, inne o redukcji względem “business-as-usual” czyli względem ekstrapolacji dotychczasowych przyrostów emisji. Jedni procenty liczą względem 1990 inni względem 2005, jedne zobowiązania sięgają 2030 roku inne 2025… Należy się jednak spodziewać, że kiedy rozmowy dojdą do końca ktoś zbierze to w jakąś możliwą do pojęcia przez przeciętnego obywatela całość. A wtedy pomimo odtrąbienia wielkiego sukcesu przyjdzie ponury wniosek...


1,5’C i inne nierealne pomysły

To wszystko zbyt mało. Ponad sto krajów, które ucierpią z powodu globalnego ocieplenia naciska na powstrzymanie ocieplenia na poziomie 1,5’C. To znacznie trudniejsze niż postulowane do tej pory 2’C. Już przekroczyliśmy 0,85’C. Na dobrą sprawę, by osiągnąć taki cel, świat musiałby całkowicie zaprzestać spalania paliw kopalnych w ciągu piętnastu lat, po czym uruchomić na ogromną skalę technologie pochłaniające CO2. Jest już zbyt późno, by samo zatrzymanie emisji wystarczyło. A nawet to, w ciągu piętnastu lat byłoby katastrofą ekonomiczną a zatem pewnie i geopolityczną.

Co za tym idzie, najprawdopodobniej czeka nas katastrofa ekologiczna, która pociągnie za sobą katastrofę ekonomiczną. Bo 2’C więcej dla planety, to ogromne konsekwencje. To jednak konsekwencje, które dopadną nas z pełną siłą za więcej niż 15 lat. Może do tej pory uda nam się opracować technologie, które pozwolą uniknąć najgorszych konsekwencji. Poza tym po drodze może się okazać, że aparatom państwowym pomogą prywatni inwestorzy.


Bill i Mark

Niezaprzeczalnie widzimy pewną zmianę w myśleniu. Bill Gates, Mark Zuckerberg, Richard Branson, Jeff Bezos to tylko największe z nazwisk stojących za Breakthrough Energy Coalition. To grupa inwestorów, którzy chcą wesprzeć rozwój czystych źródeł energii na poziomie nawet $20 miliardów.

Już słyszę głosy, że “chcą zarobić!”, że to wszystko skok na kasę i bogaci chcą być jeszcze bogatsi. Co tu dużo mówić... Będzie mi łatwiej płakać z powodu bogactwa Gatesa, Zuckerberga i Bransona na planecie, która nie jest strefą permanentnej katastrofy ekologicznej.


Źródła:
http://mashable.com/2015/11/17/october-crosses-global-warming-threshold/#4V78nP10Xaqg
http://brucekrasting.com/official-biggest-nino-ever-killer-la-nina-follow/
http://www.businessinsider.com/biggest-el-nio-killer-la-nia-coming-2015-11
http://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/o-co-chodzi-z-progiem-wzrostu-temperatury-o-2c-61
http://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/szczyt-klimatyczny-nawet-jak-wszyscy-dotrzymaja-zobowiazan-to-i-tak-jestesmy-usmazeni-110
http://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/zaskwierczalo-118
http://www.climatechangenews.com/2015/12/07/scientists-1-5c-warming-limit-means-fossil-fuel-phase-out-by-2030/
http://www.carbonbrief.org/paris-2015-tracking-country-climate-pledges
http://insideclimatenews.org/todaysnews/04122015/these-11-countries-havent-submitted-climate-pledges
http://www.iflscience.com/environment/bill-gates-mark-zuckerberg-and-richard-branson-team-against-climate-change
http://www.breakthroughenergycoalition.com/