sobota, 23 maja 2015

Mad Max: Fury Road

Nie wiem czy w 1979 Mad Max był “wściekły”, czy “szalony”. Ale w Mad Max: Fury Road nie mam wątpliwości - “Mad” zdecydowanie pojawia się w sensie szalonego. Jako, że od ostatniego filmu z (luźno powiązanej) serii minęło trzydzieści lat, seans rozpoczyna dość jasny prolog - świat stał się jałową pustynią a ludziom odwaliło. Następne dwie godziny dowodzą, że towar jest zgodny z opisem.

George Miller wysmażył cudowną symfonię szaleństwa w postaci dwugodzinnego pościgu samochodowego. Nie róbcie skrzywionej miny, bo choć historyjka jest prosta, to aż kipi od wysokooktanowych emocji. Na drodze gniewu, nie ma miejsca na zawiłą fabułę, jest skóra palona słońcem i biczowana piachem z prutej oponami pustyni. Jest wdychanie spalin, walka o wodę i paliwo w rytmie rocka. Jest ucieczka przed maniakami bujającymi się na pałąkach sterczących z pordzewiałych potworów drogowych, spawanych z trudnej do określenia ilości wraków.

Nowy Mad Max to jazda bez trzymanki, w której dominują praktyczne efekty - kaskaderzy wyczyniający niepoważne rzeczy pośród prawdziwych eksplozji, gnających samochodów najeżonych brudnymi, obszarpanymi kolcami z blachy. Nie ma znaczenia absurdalność przedstawionego świata, bo przytłacza nas prawdziwość tego wszystkiego co uchwyciła kamera. Wprost nie da się nie kupić tej zbieraniny czubków, podążających za tyranem z pustyni. Immortan Joe obiecuje im, że po śmierci w walce pod jego wodzą, będą mogli jeździć po autostradach Walhalli.

Choć nie ma tu skomplikowanych bohaterów, kilka postaci błyszczy. Przede wszystkim jest to Imperator Furiosa. Bo widzicie, Max nie jest głównym bohaterem filmu. Ma trochę do zrobienia, jest istotny, ale to nie jego historia. Mad Max: Fury Road spoczywa na barkach Charlize Theron. Swoją rolą może zająć miejsce obok Sary Connor i Ellen Ripley. Tom Hardy jako nowy Max Rockatansky jest równie małomówny co Mel Gibson. On w wydarzenia zostaje wplątany przypadkiem, ona ma sprawę o którą walczy. Po pierwszym (fantastycznie wyreżyserowanym) starciu stają się towarzyszami broni. Immortan Joe to świetny czarny charakter wizualnie i wcale ciekawa postać na tyle, na ile to możliwe przy tak krótkim czasie na ekranie. Jeden z fanatyków, Nux też ma swoją historyjkę, którą sprawnie wciśnięto w tę opętańczą gonitwę. Reszta to dość barwny drugi i trzeci plan.

W kwestii wad, poza drobnymi detalami, które nie psują frajdy, można się przyczepić tempa. Fury Road ma kilka sekwencji, gdzie tempo zupełnie siada. I nie byłoby w tym nic złego, a wręcz chwila oddechu dla widowni może być pożądana, jednakże coś zazgrzytało na stole montażowym. Drobna rysa na tym obłędnym obrazie.

Absolutnie polecam wizytę w kinie. Jeśli myślicie, że w kwestii samochodowych rozrób w kinie widzieliście już wszystko, to zostaniecie mile zaskoczeni. Takich rzeczy jeszcze nie widzieliście. A to wszystko w tych oparach szaleństwa, gdzie Immortan Joe dba o morale swoich ludzi, włączając do bandy morderczych pojazdów naszpikowaną głośnikami ciężarówkę z bębniarzami i ślepym gitarzystą. George Miller nie uznaje atrap, dlatego na planie to monstrum naprawdę grzmiało muzyką wygrywaną przez australijskiego muzyka, a jego gitara naprawdę ziała ogniem.


niedziela, 17 maja 2015

Alma straszy literkami i cyferkami

Będę krytykował reklamę. Najchętniej bym jej nie linkował, żeby nie zwiększać ilości obejrzeń, ale co tam. Chcę żebyście usłyszeli tę syrenę alarmową, ten straszny ton i sugestie, że jemy trucizny.



Podsumowałbym to tak: “Pokochaj życie = bój się chemii.” Czym straszy nas Alma? E322, E262, E330, E472e, brzmi jak jedzenie dla robota. Jeśli nie wiemy co to jest, albo nazwa ma dużo sylab, albo jest w niej “regulator” czy jakiś “emulgator”, to trzeba się bać. Mało co działa tak dobrze jak atawistyczny lęk przed nieznanym. Kampania “Czytaj etykiety, żyj zdrowo i świadomie” brzmi nieźle, ale filmik (trzeba przyznać - zaledwie półminutowy) zatrzymuje się na pierwszej części. Od czytania etykietek nikt nie ozdrowieje. Ze świadomością też nie ma to wiele wspólnego.

Większość jest nieświadoma, że jeśli składnik opatrzony jest numerkiem E, powinno to uspokajać konsumenta, nie powodować strach. A to dlatego, że ten numer oznacza, że składnik znajduje się na liście chemicznych dodatków do żywności, które przeszły nie tylko przez biurokratyczną machinę (tej złej) Unii Europejskiej, ale również naukową weryfikację bezpieczeństwa. Weryfikacja ta wymaga udowodnienia, że dany składnik nie stanowi ryzyka dla zdrowia konsumenta. Można powiedzieć, że obowiązuje tu zasada domniemania winy.

Wszystkie wymienione w “kampanii” dodatki są bezpieczne. Zabawne, że jest tam E322, czyli lecytyny. Po pierwsze są one otrzymywane z jaj kurzych, rzepaku i ziaren soi, czyli “naturalnie”, czym twórcy żywności “organicznej” chętnie się chwalą. Po drugie obecne są w każdej komórce ciała. Nie mniej bawi obecność E330, czyli po prostu kwasu cytrynowego. Jak możecie się domyślić, występuje on w cytrusach, szczególnie w cytrynie. Zgroza.

Prawdopodobnie spotkaliście się też z zarzutami wobec pewnych składników, że nie są naturalnego pochodzenia lub, że mówi się o “identycznych z naturalnymi”. Żeby nie obrażać Waszego intelektu nie zamieszczę obrazka porówniującego kwas cytrynowy “naturalny” i “przemysłowy/sztuczny/chemiczny”. Powiem tylko, że równie dobrze można by porównać wodę naturalną, bezglutenową, organiczną, pozyskaną z naturalnych źródeł, oraz wodę syntetyczną, uzyskaną w laboratorium przez chemika w białym fartuchu, w wyniku syntezy tlenu z wodorem.

Na koniec, na wesoło, być może znany Wam już obrazek ujawniający prawdziwą naturę jabłka… sama chemia:


Autorem obrazka jest Klaas Wynne (tu ładniejszy oryginał)

Rozporządzenie (...) powołujące Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności oraz ustanawiające procedury w zakresie bezpieczeństwa żywności


niedziela, 10 maja 2015

Czy plan Ultrona miał sens?

Pomysł na dzisiejszy wpis podsunął mi Bober. Spytał on, czy plan Ultrona zgładzenia ludzkości miał szansę powodzenia z naukowego punktu widzenia. Z oczywistych powodów notka ta będzie niemałym spoilerem do Avengers: Age of Ultron. Więc jeśli jeszcze nie widzieliście, to czytanie dalszego tekstu nie zepsuje Wam filmu, ale pozbawi jednej niespodzianki (jest ich znacznie więcej).

Spoiler za 3… 2… 1…

Zatem pytanie brzmi - czy zrzucając coś bardzo dużego z bardzo wysoka można zgładzić ludzkość. Odpowiedź brzmi - Tak. Oczywiście, diabeł tkwi w szczegółach. Asteroidy i komety najczęściej poruszają się z ogromnymi prędkościami rzędu kilkudziesięciu kilometrów na sekundę. Ultron nie miał możliwości by jego pocisk osiągnął taką prędkość, więc musiał postawić na masę, co jest bardzo niekorzystne bo energia kinetyczna to ½ * m * V2, więc trzeba znacznie większej masy, by nadrobić niewielką prędkość.

Źeby pobawić się liczbami, trzeba zrobić jakieś założenia i zastanowić się co wiemy. “Meteor” miał kształt półkuli. Część powyżej ziemi można pominąć - budynki mogą wyglądać okazale, ale to w większości pusta przestrzeń, będą nieporównywalnie lżejsze w stosunku do litej skały/ziemi. Do szacowania masy użyjemy gęstości granitu. Metr sześcienny gleby waży około 1760 kg, załóżmy, że Ultron wybrał kamienne, granitowe podłoże, wtedy metr sześcienny będzie ważyć 2600 kg. Jeśli założymy, że półkula z Sokovii miała średnicę 10 km (myślę, że to duże zaokrąglenie w górę), to pocisk będzie mieć masę bliską 700 miliardów ton.

Ultron nie był tak zupełnie w ciemię bity i wiedział, że kamyka nie wystarczy zrzucić, więc zamontował silniki, które miały zwiekszyć jego prędkość. Biorąc pod uwagę jak nagle Iron Man został przygnieciony do dolnej części “meteoru”, porównamy jego przyspieszenie do najlepszych osiągów Formuły 1 czyli niecałe 20 m/s2. Jedyną niewiadomą pozostaje, jak wysoko udało się podnieść miasto przed upadkiem. Tu po raz kolejny “optymistycznie” założę, że było to 50 km. Umowna granica atmosfery to 100 km. Najwyższe loty samolotów to 26 km, po prawdzie już na wysokości kilku kilometrów oddychanie jest dużym problemem, ale myślę, że możemy to przemilczeć.

W takiej sytuacji, mając 50 km na rozpędzenie, meteor Ultrona uderzyłby w Ziemię z energią niemal 700 miliardów gigadżuli, to jest stu pięćdziesięciu tysięcy megaton. Jest to energia trzy tysiące razy większa od największej bomby atomowej zdetonowanej w historii ludzkości (Car bomba). Jeśli jednak porównamy to do szacowanej siły zderzenia asteroidy, która doprowadziła do wymarcia dinozaurów, to okaże się, że wyzwolona energia jest tysiąc razy mniejsza. Żeby jej dorównać Ultron musiałby mieć dość czasu by podnieść miasto na wysokość bliższą 500 kilometrów, czyli wyżej niż znajduje się Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.

Co jeśli energia zderzenia byłaby mniejsza? Sporym problemem dla maniakalnego robota byłby fakt, że miejsce uderzenia znajdowało się w głębi kontynentu. Zrzucając swój “meteor” w okolicy brzegowej a najlepiej gdzieś w tektonicznie aktywnym rejonie mógłby wywołać trzęsienie ziemi, a przynajmniej tsunami, które ogromnie zwiększyłoby szkody. Mimo to, oszacowana powyżej energia powinna wystarczyć, by zdemolować sporą część Europy i wywołać zimę nuklearną w której armia robotów mogłaby grasować i systematycznie wybijać resztki ludzkości.


Przypominam, że Węglowy ma swój fanpage i zachęcam do jego śledzenia.


Źródła:
http://geology.about.com/cs/rock_types/a/aarockspecgrav.htm
http://www.engineeringtoolbox.com/dirt-mud-densities-d_1727.html
http://www.purdue.edu/impactearth/
https://www.unitjuggler.com/
http://nuclearsecrecy.com/nukemap/classic/


czwartek, 7 maja 2015

Avengers: Age of Ultron

Film nie poszedł tak gładko jak Avengers, nie wszystko wyszło idealnie, czuć bezlitosne nożyce montażowni, ale to wciąż kawał rewelacyjnego, spasionego, przepełnionego akcją i atrakcjami kina.

Age of Ultron rusza z kopyta i bardzo rzadko zwalnia. Whedon utrzymuje tempo i nie marnuje czasu. Czuć cały, bogaty marvelowski świat. Nie jest to sztucznie doklejane na siłę wciskanymi dialogami typu “Iron Man ma być na urodzinach mojej córki”, ale spontaniczne i przekonujące. Do tego dochodzą wątki poszczególnych bohaterów, w większości rozpoczęte wcześniej niż w Age of Ultron. Do tego w filmie pojawia się naprawdę od groma postaci i wszyscy mają okazję by się wykazać. Czasami w scenach akcji ktoś znika na zbyt długo, mija sporo czasu zanim przyjdzie jego kolejka.

Filmowa rozpierducha sięga od południowej Afryki, przez Koreę po fikcyjną post-sowiecką republikę. Avengersi już w pierwszym filmie dali do zrozumienia, że nie chodzi tu jedynie o spuszczenie łomotu złym, ale o ratowanie ludzi. W sequelu czuć to jeszcze bardziej. Do tego choć nie zabraknie zgrzytów i starć w zespole, to widać, że nasi bohaterowie mają lepiej opracowany teamplay. Na ekranie chwilami dzieje się tak dużo, że jeden seans nie wystarczy (a wręcz najlepiej będzie używać pauzy gdy film trafi pod strzechy).

W pierwszej części Joss Whedon zdziałał wiele dobrego dla niełatwej postaci Hawkeye’a. W końcu jak wpasować kolesia z łukiem w takie towarzystwo, sprytnie zrobiono z niego kukiełkę Lokiego. Tym razem jednak Whedon zdziałał cuda i Hawkeye stanowi szalenie ważną część filmu. Wspominałem, że film poszarpano na stole montażowym. Chyba najmocniej odczuł to Thor. Ciekawie poprowadzono Iron Mana i Kapitana Amerykę, którzy (w towarzystwie maaasy innych postaci z uniwersum) spotkają się w Captain America: Civil War. Nikt też nie powinien odczuć niedosytu Czarnej Wdowy i Hulka.

Mimo powyższego, mimo obecności niemal wszystkich mniej ważnych postaci uniwersum Avengers: Age of Ultron z powodzeniem wprowadza garstkę nowych bohaterów. Nie będę pisał o otoczonym tajemnicą Visionie, bo skoro nawet zwiastuny go praktycznie nie pokazywały to uszanuję wolę twórców. Rodzeństwo Maximoff, czyli superbohaterowie Quicksilver i Scarlet Witch, mają swoją historyjkę i są istotni dla fabuły, ale trzeba przyznać, że tylko jedno z bliźniąt jest naprawdę kluczowe.

Na koniec kilka słów o samym Ultronie. Marvel nie może się pochwalić w kwestii swoich filmowych łotrów. Ultron na tym tle wypada dobrze. Był dla mnie niespodzianką, bo spodziewałem się złego/zbuntowanego robota/sztucznej inteligencji. W praktyce jego pochodzenie jest trochę skomplikowane, co za tym idzie dostajemy łotra z emocjami i osobowością, co jest dość ciekawe, ale z tego co wiem odbiega od komiksów, gdzie był ogromnym zagrożeniem dla bohaterów. W filmie trochę tego zabrakło. Ultron jest ciekawy, ale trochę mu brakuje w kwestii charyzmy. Do tego szkoda, że design jest mało komiksowy. Nie mogę zaakceptować robota z ustami i zębami. Po prostu nie. Do tego Spader udzielający mu głosu spokojnie mógłby obyć się bez komputerowej mimiki.

Tyle po pierwszym seansie. Muzyka zbierająca wiele dobrego z poprzednich filmów, świetna strona wizualna, sporo humoru i dobrych dialogów (choć oczko słabiej niż w Avengers), tony widowiskowej i pomysłowej akcji sprawiają, że jutro wracam do kina by powtórzyć sobie Avengers: Age of Ultron. Czy to wystarczająca rekomendacja?