piątek, 26 lipca 2013

Nie, naukowcy nie wszczepili nowych wspomnień myszy

Evan Viera – Darkness Falls


Kolejny przełom prosto z cyberpunkowych powieści. Naukowcy z MIT zaszczepili sztuczne wspomnienie myszy. Prasa mówi o Incepcji, o Johnnym Mnemonicu, o tym, że to zmieni podejście do ludzkich wspomnień, ich pewności, wartości w sądzie itd.. Oczywiście relacje świadków już od dawna powinny być uznawane za jeden z najgorszych dowodów, ale tu odsyłam do TED-owego wystąpienia Scotta Frasera (link na dole). Wyjaśnię natomiast czemu doniesienia prasowe są mocno na wyrost.

Zacznę od tego, że za przesadny przekaz prasowy odpowiedzialni są głównie twórcy eksperymentu. Tytuł ich artykułu jest taki a nie inny. Dlatego przyjrzyjmy się dokładniej temu co zrobiono. Całość zaczyna się od odpowiedniej modyfikacji genetycznej myszy. Technika optogenetyki pozwala na pobudzanie pojedynczych neuronów za pomocą światła. Umożliwiła ona szereg postępów w analizie funkcjonowania mózgu.

Eksperyment z udziałem myszy odbywa się w trzech etapach. W pierwszym mysz zostaje wprowadzona do komory A. Dostaje czas na jej zbadanie i stworzenie wspomnienia, czyli siatki połączeń neuronów zwanej engramem. Modyfikacja genetyczna pozwoliła naukowcom zarejestrować, które neurony ułożyły się w engram związany z tym otoczeniem. Następny etap polegał na umieszczeniu myszy w komorze B, wyglądającej zupełnie inaczej niż komora A. Tam następują dwie rzeczy, które ekipa z MIT nazywa „implantowaniem wspomnienia”. Neurony odpowiadające za „engram A” zostają aktywowane światłem. Jednocześnie mysz zostaje potraktowana lekkim szokiem elektrycznym. Finałowy etap eksperymentu polega na umieszczeniu myszy w komorze A. Gryzoń widząc otoczenie wpada w panikę, gdyż (według interpretacji naukowców) pamięta, że to w tym otoczeniu został porażony prądem, choć tak naprawdę zdarzenie to miało miejsce w komorze B.

Jeśli już to mamy tu do czynienia z zafałszowaniem wspomnienia, lub zakłóceniem procesu jego formacji. Wywołano wspomnienie (myśli?) o innym miejscu i zastosowano bodziec. Trudno stwierdzić czy powstało nowe wspomnienie. Raczej zmodyfikowano pamięć o innym miejscu. Kto wie, może mysz doszła do wniosku, że sama myśl o komorze A wywołuje ból? Moim zdaniem mamy tu do czynienia raczej z warunkowaniem, a nie „tworzeniem fałszywych wspomnień” co sugeruje tytuł publikacji. Podobny eksperyment mógłby wyglądać następująco – umieszczamy elektrody w ośrodku odpowiadającym za węch gryzonia. Nagrywamy jego wrażenia podczas eksperymentu w komorze A. Następnie w komorze B stymulujemy neurony tak by wywołać doznania zapachowe takie jak w pomieszczeniu A, razimy szczurka prądem. Zapewne jakby go umieścić później w komorze A zapach wywołałby podobny strach.

Dwa słowa na koniec. Po pierwsze – nawet jeśli wieść jest naciągana, to i tak mamy tu imponujący wyczyn. Potrafimy zarejestrować wspomnienie jako coś namacalnego. Nie rozumiemy go jeszcze w pełni, ale możemy pokazać palcem zarejestrowaną pajęczynkę komórek i powiedzieć „to jest wspomnienie o pomieszczeniu A”. Już to powinno zdumiewać. Jest to naturalne następstwo odkryć z ostatnich miesięcy. W notce „Rok mózgu” wspominałem o postępach w naszym rozumieniu pamięci. Po drugie – nie ma co się oszukiwać. Chociaż to jeszcze nie ten dzień i za wcześnie na paranoję godną Philipa K. Dicka, to wyraźnie widać, że doczekamy możliwości wszczepiania wspomnień, wywoływania konkretnych reakcji na konkretne bodźce. Pewnie, jak zwykle, nastąpi to szybciej niż moglibyśmy się spodziewać.


Źródła:
Creating a False Memory in the Hippocampus – publikacja w Science
Opis eksperymentu na Science Daily
Opis eksperymentu na Io9
Rok mózgu – trochę o odkrywaniu tajemnic naszej pamięci
Hackowanie mózgu – o wydobywaniu informacji z mózgu
TED: Scott Fraser – Why eyewitness get it wrong


piątek, 19 lipca 2013

Matematyka uśmiechniętej względności

We wtorek pisałem, że dzisiaj między 23:27 a 23:42 Cassini będzie wykonywał zdjęcie Ziemi. To prawda, ale jeśli chcecie się ładnie uśmiechnąć, powinniście zrobić to ciut wcześniej. Oto dlaczego…

Cassini wykona zdjęcie zza Saturna. Skryje się w jego cieniu, robiąc sobie „prywatne zaćmienie”. W tym momencie odległość między Saturnem a Ziemią wynosi około 1,37 miliardów kilometrów, czyli 9,16 AU (jednostki astronomiczne). To odległość 76 minut świetlnych. Tyle właśnie podróżować będzie światło odbite od Ziemi do Cassiniego.

Jeśli więc chcecie mieć świadomość, że Wasze uśmiechnięte mordki dotarły do obiektywu sondy, musicie wziąć to pod uwagę. Innymi słowy, między 23:27 a 23:42 Cassini zobaczy Ziemię taką jaką była pomiędzy 22:11 - 22:26.

Oczywiście obrazek po lewej to tylko marna namiastka. Właściwe zdjęcie będzie wyglądało podobnie do tego:



A Ziemia będzie wyglądała mniej więcej tak:




http://www.solarsystemscope.com/ - grafikę obok wykonałem dzięki tej stronie http://thedaytheearthsmiled.com/ - strona akcji The Day the Earth Smiled
http://neave.com/planetarium/app/ - Saturna wypatrujcie nisko nad południowo-zachodnim horyzontem.

poniedziałek, 15 lipca 2013

SS#12 – Powrót eugeniki

Michael Nyman – Gattaca


16-letnia już Gattaca regularnie wymieniana jest jako przykład realistycznego SF, który może czekać już za rogiem. Ta „genetyczna dystopia” wylądowała nawet na pierwszym miejscu w rankingu wiarygodnych filmów SF, wyprzedzając Kontakt (nakręcony również w 1997 roku). Imię jednego z głównych bohaterów, Eugene, nie jest przypadkowe. Obraz Andrew Niccola pełen jest ludzi, których geny nie są efektem loterii między dwojgiem rodziców, ale starannego doboru i modyfikacji.

Być może pierwszy Eugene Morrow przyjdzie na świat za jakieś dziesięć lat? W teorii jest to już wykonalne. Współczesne syntezatory DNA mieszczą się na biurku i można je podłączyć do komputera kablem USB. W praktyce jednak maszynki te syntezują po kilkadziesiąt nukleotydów (dla porównania, człowiek ma ich trzy miliardy, bakterie od setek tysięcy do milionów). Zsekwencjonowanie genomu człowieka to obecnie koszt kilku tysięcy dolarów i czas około jednego dnia. To nie znaczy, że znamy przepis na idealnego człowieka.

Jednakże narodziny Connora Levy dwa miesiące temu otwierają nowy rozdział i nowe możliwości w medycynie. I ponad wszelkie wątpliwości wywołają one falę oburzenia i nawiązań do eugenicznych zapędów z poprzedniego stulecia, od tych naiwnych aż po te złowieszcze. A to dlatego, że embriony powstałe w ramach metody in vitro poddano sekwencjonowaniu genetycznemu i wybrano ten o najlepszym DNA. Do tej pory mogliśmy badać embriony najwyżej pod kątem wybranych defektów, np. błędnej liczby chromosomów. Analiza DNA pozwala stwierdzić, który embrion ma największe szanse by się zagnieździć i przetrwać ciążę.

Ale przecież DNA to znacznie więcej… Takie badanie pozwoli odsiać embriony obciążone do tej pory niewykrywalnymi chorobami genetycznymi. Jeśli dwa embriony mają równie dobre rokowania, ale jeden posiada gen zwiększający drastycznie szanse na chorobę nowotworową, to chyba również naturalnym będzie postawienie na ten mniej obciążony. Każdy rodzic przy zdrowych zmysłach będzie chciał jak najzdrowszego dziecka, każdy chciałby dać swoim dzieciom jak najlepszy start.

Ale przecież DNA to znacznie więcej… Niedawno świat obiegły „genetyczne portrety” artystki Heather Dewey-Hagborg. Zebrała ona kilka niedopałków i gum do żucia w Nowym Jorku i na podstawie pozostałego na nich DNA stworzyła rzeźby twarzy. W rzeczywistości jest to kolosalna spekulacja. Jak się okazuje analizowała ona tylko drobną część kodu, informującą o tym jakie prawdopodobieństwo na dany kolor oczu miały te osoby, sugerującą bardzo ogólnie pochodzenie (np. wschodnia Europa), szanse na otyłość czy typowy rozmiar nosa. Nasz wygląd w dużej mierze zawdzięczamy czynnikom środowiskowym. Jednakże mając kompletne DNA, można by powiedzieć całkiem sporo o cechach człowieka. A to otwiera drogę do dawania dzieciom lepszego startu na nowe sposoby. Tendencje do otyłości? Ciach! Rudy? Ciach! Niski? Ciach!... Jeśli tego zabronimy, pojawi się szara strefa. Biorąc pod uwagę to co dzieje się w Chinach i Indiach w pierwszej kolejności w odstawkę będą szły embriony dziewczynek. Nie sądzę by na tym się skończyło.

Ale przecież DNA to znacznie więcej… pojedyncze geny to tylko wierzchołek naszych ambicji. Nawet nie mówiąc o potencjalnym „tuningowaniu” DNA, a jedynie dobieraniu najlepszego możliwego połączenia genów dwojga ludzi (cokolwiek zinterpretujemy jako „najlepsze”), można zdziałać wiele. Chińscy naukowcy z Beijing Genomics Institute pobrali DNA tysięcy ludzi o wysokim IQ i poszukują fragmentów, które determinują intelekt. Twierdzą, że jeśli uda się je zidentyfikować, można by dobierać najinteligentniejszą zygotę od danej pary i poprawiać średnie IQ o 5-15 punktów w ciągu pokolenia.

To oczywiście obłędnie optymistyczna kalkulacja, tycząca się bardzo umownej i trudnej do zdefiniowania cechy. No chyba, że Chińczycy chcą mieć naród doskonale radzący sobie z testami na IQ, ale to da się wyćwiczyć… Do tego nawet zakładając (nierealny) przyrost o te 5 punktów w ciągu pokolenia, otrzymamy +20 w ciągu jakiś 80 lat. Jak odmienny będzie świat za 80 lat? Jak śmiesznie będą wyglądały eugeniczne zapędy Chin za 80 lat? Rozważania te prowadzimy oczywiście przymykając oko na umowność IQ jako wyznacznika inteligencji i fakt, że kluczowe znaczenie, poza DNA, mają jednak czynniki środowiskowe.

Oczywiście - jeśli jakiś czynnik ma choćby ułamkowy wpływ na coś na czym nam zależy, to pewnie mało kto przejdzie obok niego obojętnie. Spadające w ogromnym tempie koszty sekwencjonowania idą w parze z niesamowitymi możliwościami komputerów i superkomputerów. Chiny w czerwcu uruchomiły superkomputer Tianhe-2, dwukrotnie silniejszy od dotychczasowego rekordzisty. Ich potwór ma moc 33,86 petaflopsów (3,3 * 10^16 operacji na sekundę). Ułatwią one porównywanie DNA milionów ludzi z ich historią medyczną i „parametrami”, by zrozumieć kod genetyczny.

Sam fakt, że pojawiają się takie pomysły jak ten z BGI daje do zrozumienia, że wchodzimy w czas niezwykłych możliwości, wyzwań oraz problemów. Czeka nas wiele trudnych pytań. Warto się nad nimi zastanowić zanim nadejdzie przełom. To znaczy zanim zdrowe pary zaczną sięgać po metodę in vitro.


Źródła:
Pierwszy impuls do napisania tej notki
Ostatni impuls do tej notki
Lista realistycznych i nierealistycznych filmów według NASA
Takie tam pitu pitu, palcem po wodzie...
Artystka robiąca portrety na podstawie DNA
Wyjaśnienie czemu te portrety to lipa


piątek, 12 lipca 2013

Pacific Rim

Nobuo Uematsu – Divinity I & II


“Rule of Cool – the limit of the willing suspension of disbelief for a given element is directly proportional to the element’s awesomeness.”
- Television Tropes & Idioms


O najnowszym filmie Guillermo Del Toro można mówić różnie. Określa się go listem miłosnym do japońskiego gatunku kaiju i mecha. Sam reżyser mówi, że chciał nakręcić film, po którym 12-letniemu Gullermo w latach 70 wybuchłaby głowa. Inni kompletnie niesłusznie wspominają o „tegorocznych transformerach”. Ja powiem, że Pacific Rim to największy film roku.

Całość z trudem upakowano w dwugodzinny seans i miejscami to czuć. Ciekawy i bujny świat, w którym ludzie zmagają się z ciągłymi atakami gigantycznych potworów zdecydowanie zasługiwałby na trzygodzinny metraż. Film wrzuca widza w późny okres wojny o przetrwanie ludzkości. Szybki prolog streszcza przybycie potworów, powstanie jaegerów, oraz to jak świat dostosował się do tego szaleństwa. To chyba zarazem najciekawszy i pozostawiający największy niedosyt element Pacific Rim. Świetnie, że wielu rzeczy dowiadujemy się w biegu czuć, że to uniwersum żyje własnym życiem. Migawki pokazują czaszkę potwora w muzeum, akcje „radzenia sobie” z ważącymi tysiące ton zwłokami monstrów, dowiadujemy się o lekach i narkotykach z nich pozyskiwanych, pada zdanie o kulcie przekonanym, że kaiju to kara bogów... Obok chwil dziecięcej radości w scenach akcji, o których później, czułem się trochę jak dzieciak wleczony w pośpiechu za rękę przez sklep z zabawkami. Tak wiele ciekawych motywów, które przemykają tak szybko.

GO

Filmowy świat zamieszkują też ludzie, którzy znaleźli sobie w nim jakieś miejsce. Głównym bohater, jest dość nijaki. Przez chwilę wydaje się, że będzie typem, który w czasie filmu musi się uporać ze swoją przeszłością, ale potem to gdzieś umyka i jest ot, takim typowym głównym bohaterem. Dookoła niego natomiast jest znacznie ciekawiej. Gromadka wyraźnie komiksowych postaci nadrabia to z nawiązką. Jest action girl Mako Mori, która ma swoje ambicje i słabości. Jest marszałek Stacker Pentecoast, który zdaje się dźwigać losy świata na własnych barkach. Jest para przerysowanych naukowców, wytatuowany Newton Geiszler i niemiecki Hermann Gottlieb, który wpierw wydał mi się przeszarżowany, ale wkrótce kupiłem go w całości. Wreszcie jest i Hannibal Chau, czyli błyszczący dosłownie i w przenośni Ron Perlman. Nie zabrakło też pilotów pozostałych robotów. Szkoda, że drużyna rosyjska i chińska ma tak mało czasu ekranowego.

BIG

Cały ten natłok postaci i ekspozycji sprawia, że zostało niewiele miejsca na fabułę. Ludzkość w starciach z monstrami radzi sobie coraz gorzej, rządy tracą wiarę w program wielkich robotów, a przyszłość zapowiada jeszcze intensywniejsze ataki. Albo my to skończymy, albo oni skończą z nami. Historyjka jest prosta ale nie głupia. Cały świat porównuje Pacific Rim do Transformersów, choć w rzeczywistości nie ma co porównywać. Filmy Baya koncentrują się na slapstickowym nastolatku otoczonym robotami, rażą głupotą, rynsztokowym humorem, gromkopierdnymi tekstami. Del Toro sprawił, że to jaegery są bohaterami filmu, nie oferuje wybitnych dialogów, ale widz nie krzywi się i nie przewraca oczami, gdy bohaterowie przemawiają. Nie dostajemy realizmu, bo dzieło z założenia jest komiksowe jak diabli, ale też nie razi durnotą, kilka razy mruga do widza lub jest zabawny, ale nie jest to wymuszone (jak już to lekko przeszarżowane).

OR

Wizualnie Pacific Rim powala. Zdecydowanie prosi się o ogromny ekran. Przyznam, że było kilka scen, które były trochę nieczytelne, być może był to zamierzony efekt, bo w tym filmie kamera nigdy nie wykonuje wymyślnych ruchów. Del Toro razem ze swoim operatorem Guillermo Navarro chcieli, że wszystkie sceny wyglądały jak kręcone w jakiś autentyczny sposób, zatem spece CGI przytwierdzali kamerę do wirtualnych samochodów, helikopterów itd. Mimo to czasem w nocnej ulewie, w gradzie walących się budynków, trudno się połapać między gnącą się stalą a trzaskanym pancerzem potworów. To jednak wyjątki. Najczęściej mimo wszechobecnego deszczu, ciemności rozjaśnianej reflektorami helikopterów i neonami miast można w pełni docenić ogrom walczących kolosów. Udźwiękowienie też jest fantastyczne. Szczególnie na początku, kiedy jeszcze byłem w stanie film oceniać dość chłodno i rozkładać na czynniki ujęło mnie wrażenie, jakie robi ryk kaiju, oraz pierwsze ciosy lądujące na wielkim cielsku. Dźwięk jaki musi wydawać rozpędzony pociąg uderzający w betonową ścianę.

GO

O dojrzałości reżysera może świadczyć design robotów i potworów. To nie jest estetyka, którą widzieliśmy w Hellboy’ach czy Labiryncie Fauna. Owszem jest komiksowo, ale nie fantasmagorycznie. Innymi słowy – jak na Del Toro, potwory są dość konserwatywne. Co nie przeszkadza im mieć świecących wzorów na ciałach, oczu w różnych miejscach i wymyślnych kształtów łbów. Ponadto czuć ukłon w kierunku japońskich klasyków, część tych stworów zdecydowanie można by przerobić na gumowe kostiumy, w których można by urządzić demolkę wśród makiet miasta. Muzyka Ramina Djawadiego pasuje świetnie. Przyznam, że byłbym łasy na epickie orkiestry i chóry, ale żywe, gitarowe brzmienia zdecydowanie lepiej zgrywają się z komiksowym stylem Pacific Rim. Na koniec wypadałoby wspomnieć o 3D. Przede wszystkim, mimo konwersji, obyło się bez wpadek. Jest na tyle subtelne, że na dobrą sprawę przez większość filmu o nim nie pamiętałem. Dla niektórych może to być wada, ja stoję na stanowisku, że tak właśnie powinno być. Tak jak na kolorowym filmie nie powinniśmy non-stop krzyczeć „o kurcze jakie kolory” tak w czasie seansu 3D nie powinniśmy być świadomi głębi. Raczej gdyby jej zabrakło film stałby się nagle płaski.

EXTINCT

Od dłuższego czasu wyczekiwałem Pacific Rim, balon oczekiwań był ogromny i trochę powietrza z niego uszło. Miło mi powiedzieć, że trailery nie pokazały wszystkiego, ale szkoda, że tak mało czasu dostały inne zespoły i roboty. Film nie jest idealny, nie ma w nim tej jednej sekwencji czy momentu definiującego doświadczenie w kinie, zamiast tego cały seans zarzuca nas niesamowitymi widokami i sekwencjami starć gigantów, ciągle trzymając widowisko na wysokim poziomie. Do tego jest grupka postaci, które wdzięcznie się ogląda na ekranie. Za wcześnie by mówić o najlepszym, myślę że rok 2013 jeszcze ma sporo do zaoferowania, nie będzie natomiast wielkim ryzykiem stwierdzić, że Pacific Rim to największy film roku.


niedziela, 7 lipca 2013

Poświata dla oświaty

Bioluminescence Of The Night - James Horner


Ostatnio krytykowałem pewien projekt na Kickstarterze. Dlatego teraz postanowiłem pochwalić inny. Trochę późno bo akcja już się skończyła, ale na szczęście ogromnym sukcesem. Mowa o projekcie stworzenia świecących drzew. Jego twórcy potrzebowali 65 tysięcy dolarów, a zgromadzili niemal pół miliona.

Zacznijmy od paru słów o bioluminescencji. Na początek dość istotne rozróżnienie – nie mylmy bioluminescencji i fluorescencji. Zjawisko fluorescencji polega na oddawaniu energii w postaci światła przez wzbudzone wcześniej atomy lub cząsteczki. Te wszystkie świecące myszki i pieski o których mogliście czytać i słyszeć w mediach, świecą jeśli się je naświetli. Bioluminescencja polega na kompletnie samodzielnym emitowaniu światła.

Wśród organizmów lądowych bioluminescencję kojarzymy głównie z świetlikami. I słusznie, bo mało który organizm świeci tak intensywnie (filmik, zdjęcie). Nic dziwnego – świetliki jak każdy organizm chcą dwóch rzeczy – żreć i seksić się. Tak się składa, że świecąc przyciągają partnerów do jednego i drugiego.

Na nich jednak się nie kończy. Wśród owadów niezłych wrażeń dostarczają poczwarki pewnego gatunku muchówki, rozświetlające Waitomo Glowworm Caves – atrakcję turystyczną w Nowej Zelandii, wyglądającą jak plan Avatara 2. Świecą też niektóre wije, pierścienice oraz ślimaki. W ich wypadku jednakże świecenie pełni rolę odstraszającą. Spójrzmy prawdzie w oczy – kto z Was zjadłby posiłek, który zacząłby świecić? Prawdopodobnie lęk przed świecącym pożywieniem pozwolił też wypromować geny odpowiadające za świecenie niektórych gatunków grzybów – filmik, animowany gif.

Bioluminescencja jest jeszcze bardziej popularna pod wodą. O głębinowych rybach które łowią mniejsze rybki chyba nie ma sensu pisać, bo o nich, dzięki „Gdzie jest Nemo?”, wiedzą nawet dzieci. Warto najwyżej zlinkować do zdjęć niektórych z tych paskud – oto żabnicokształtne.

Wielu pewnie kojarzy „świecące meduzy” w tym obrazki tęczowych światełek mknących wzdłuż bezkostnych ciałek. W tym jednym wypadku prawda jest odrobinkę rozczarowująca. Po pierwsze – detal. Popularne gify i filmiki przedstawiają żebropławy, które nie są nawet jamochłonami. Po drugie, tęczowe barwy nie wynikają z tak bujnej bioluminescencji, lecz są efektem załamywania światła przez drobne, przezroczyste włoski. Po trzecie, ich własne światło nie jest czerwone – to zabarwione na czerwono organy wewnętrzne dają taki efekt. Oczywiście – świecące meduzy też istnieją.

O kałamarnicach nie będę wspominać bo cały czas planuję poświęcić im całą notkę (lub więcej). Na koniec chciałem zostawić niesamowity świecący plankton, ale okazało się, że to fluorescencja (choć często opisywany jest jako „bioluminescent plankton”)… A co tam, nie opanuję się i polecam kilka nagrań pokazujących jak reaguje on na ruch: filmik1, filmik2, filmik3, filmik4.

Obiecałem na początku, że tym razem będę chwalił Kickstartera. Czas spełnić obietnicę. Do czego może używać bioluminescencji homo sapiens? Homo sapiens może użyć bioluminescencji do promocji nauki, pobudzania wyobraźni i zainteresowań. Uważam, że to fantastyczny projekt. Nawet jeśli światło tych roślin będzie zbyt wątłe by zastąpić latarnie tak jak sugerują twórcy, to takie rośliny byłyby wspaniałymi atrakcjami na kampusach uczelnianych czy na miejskich skwerach. Żywe okazy ludzkich możliwości. Kto wie ile osób zafascynowałyby na tyle, by po ich zobaczeniu sięgnęły do źródeł, a może nawet kiedyś wybrały edukację techniczną?


Źródła:
Kampania na Kickstarterze
Strona projektu "Glowing Plant"
Samiczka świetlika z grafiki tytułowej
Waitomo Glowworm Caves
BONUS: żabka, która chciała być świetlikiem


wtorek, 2 lipca 2013

Eks-planeta, nowe księżyce

Międzynarodowa Unia Astronomiczna ogłosiła właśnie nazwy czwartego i piątego księżyca Plutona. Zwyczajowo należałoby budować napięcie i podać je na końcu, ale nie mam zamiaru tego robić. Po odkrytym w 1930 roku wraz z samym Plutonem Charonie, odkrytych w 2005 Nix i Hydrze, obiekty “S/2011 (134340) 1” i “S/2012 (134340) 1” otrzymały nazwy odpowiednio Kerberos oraz Styx.

Jak dla mnie świetnie że Unia nie poddała się presji trekkies i nie przeszedł forsowany w głosowaniach online Vulcan, ale nazwy "w klimacie" Plutona i Charona. Tyle z mojej strony. Chętnie poznam Wasze opinie na temat tych nazw.

Tymczasem kilka informacji o Plutonie i jego towarzyszach, w tym kilka powodów, dla których nigdy nie przeszkadzało mi odebranie mu miana planety. Zanim jednak zacznę, słówko na temat grafiki, którą widzicie po prawej stronie. W astronomii z reguły dość trudno jest pokazywać rzeczy we właściwej skali. To dlatego, że jeśli oddać odległości, obiekty robią się tak małe, że aż niewidoczne. Jeśli natomiast oddamy rozmiary obiektów, trudno pomieścić odległości pomiędzy nimi na jednym obrazku. Tu jednak możecie zobaczyć układ Plutona w nie przekłamanych proporcjach.

Pierwsze co powinno rzucić się Wam w oczy to barycentrum, czyli centrum mas. Znajduje się ono poza Plutonem. O żadnej innej planecie w Układzie Słonecznym nie można powiedzieć, że krąży wokół swojego księżyca, natomiast Pluton i Charon zdecydowanie tworzą układ podwójny. Są tak blisko (19 570 km), że gdyby pomiędzy nimi wcisnąć Ziemię i Księżyc, zostałoby niewiele miejsca. Dla porównania - między Ziemią a Księżycem można by taką samą Ziemię upchnąć trzydzieści razy.

Pluton został odkryty w 1930 roku. Jego obieg wokół Słońca trwa tak długo, że tamtejszy rok (od jego odkrycia) minie dopiero w 2178. Orbita którą zakreśla jest też wyjątkowa. Nie jest zbliżona do koła, jak w przypadku pozostałych planet, ale dość eliptyczna, co sprawia, że czasem jest on bliżej Słońca niż Neptun. Jest również silnie nachylona do ekliptyki, czyli dysku Układu Słonecznego.

Biorąc pod uwagę, że Pluton znajduje się w pasie Kuipera, domenie komet, że w połowie składa się z lodu, że jego orbita ma taki kształt, złośliwy mółgłby go nazwać wielką kometą. Jednak zamiast statusu największej komety lub najmniejszej planety, Pluton otrzymał miano najsławniejszej planety karłowatej.

To nowa, ustanowiona w 2006 roku, klasa obiektów które: krążą wokół Słońca, posiadają wystarczającą masę by osiągnąć kształ zbliżony do kuli, nie oczyściły sąsiedztwa swojej orbity z innych względnie dużych obiektów i nie są satelitami planet. Uznano, że należy do niej pięć obiektów: Ceres (pas asteroid), Pluton, Haumea, Makemake oraz Eris (ciut cięższa i ciut mniejsza od Plutona).

Rok 2015 będzie można uznać rokiem planet karłowatych. Wpierw w lutym na orbitę Ceres wejdzie sonda Dawn, która w 2011 i 2012 dostarczyła nam masy ślicznych zdjęć Vesty. Następnie New Horizons, wystrzelony z Ziemi gdy Pluton miał jeszcze status planety, przeleci obok Plutona w lipcu, przesyłając nam szereg zdjęć całego układu.

Jak tam po prawej stronie... daleko jeszcze do Hydry?


Grafika po lewej (NASA)
Grafika po prawej (Wikipedia)


poniedziałek, 1 lipca 2013

10 najbliższych układów gwiezdnych



1. Alfa Centauri – Nasz najbliższy sąsiad to jednocześnie bodaj najciekawszy element listy. Główny duet, gwiazdy A i B są podobne do Słońca – jedna trochę mniejsza, druga trochę większa. Wokół nich, w odległości aż ćwierci roku świetlnego krąży czerwony karzeł, Proxima. Jak na razie wiemy o jednej planecie krążącej wokół gwiazdy B w odległości 25 razy mniejszej niż Ziemia (co może owocować temperaturą 5000K na powierzchni). Po ogłoszeniu jej istnienia w 2012 roku, niecały miesiąc temu podniesiono pewne wątpliwość co do tego odkrycia. Co najmniej trzy zespoły obecnie pracują nad weryfikacją.

2. Gwiazda Barnarda – Najszybsza gwiazda na nieboskłonie (co nie oznacza największej prędkości właściwej, bo tą trudno porównywać). To czerwony karzeł, mający 7-12 mld lat, co oznacza że jest nie tylko jedną z najstarszych w Drodze Mlecznej ale i potencjalnie we Wszechświecie. Wiek może również tłumaczyć niską prędkość rotacji – aż 130 dni na jeden obrót, czyli ponad pięć razy wolniej od znacznie większego Słońca.

3. WISE 1049-5319 „Luhman 16” – Duet odkryty w tym roku. Oba obiekty są brązowymi karłami, czyli obiektami gwiazdopodobnymi (substellar objects). Natura za nic ma nasze sztywne podziały i w wymyślonej przez nas granicy między gazowymi gigantami a małymi gwiazdami znajdują się te obiekty. Za małe by syntezować wodór w hel, jednak dość duże by syntezować deuter.

4. Wolf 359 – Młody czerwony karzeł, liczący sobie raptem 1 mld lat. Jest gwiazdą zmienną. Jego fotosfera jest na tyle chłodna (mniej niż 3000K), że zawiera wodę (dla dociekliwych: termalny rozkład wody).

5. Lalande 21185 – W 1951 para astronomów twierdziła, że wokół tego czerwonego karła znajdują się planety. Dziewięć lat później pewna astronom potwierdziła to, choć wskazała na inne parametry domniemanych globów. W 1974 pomiary kolejnego naukowca zanegowały te twierdzenia. Ten sam człowiek w 1996 stwierdził, że jednak odkrył tam układ planet. Nie udało się tego potwierdzić. Stąd mimo całego bałaganu na grafice Lalande 21185 opisałem kolorem białym.

6. Syriusz – Najjaśniejszy bohater nocnego nieba. Jasna gwiazda głównego ciągu, która ma małego kolegę – białego karła. Z powodu swojej jasności znany był antycznym i wślizgnął się do wielu kultów. Między innymi niektórzy twierdzą, że właśnie w kierunku Syriusza wystrzeliwano dusze królowych Egiptu przez taki malutki tunel w Wielkiej Piramidzie.

7. Luyten 726-8 – To para czerwonych karłów, które gdy są najbliżej dzieli mniej niż odległość między Słońcem a pasem asteroid (2 AU). Jeden z karzełków jest 16000 razy mniej jasny od naszej gwiazdy drugi, zwany UV Ceti jest aż 25000 razy ciemniejszy. Jest on jednakże archetypem gwiazdy rozbłyskowej. 1952 zarejestrowano na nim 75-krotny skok jasności w ciągu zaledwie 20 sekund.

8 i 9. Ross 154 i Ross 248 – Dwa rozbłyskowe czerwone karły. Jeśli doczytaliście do tego miejsca to po pierwsze jest mi bardzo miło. Po drugie jeśli nie interesujecie się tematem, możecie myśleć sobie „sporo tych czerwonych karłów. To prawda, bo aż 80% gwiazd w Drodze Mlecznej to czerwone karły. Dlatego badania nad nimi są tak istotne w kontekście poszukiwań znaków życia (poza Układem Słonecznym). W układach tego typu gwiazd, planety na których mogłaby znajdować się woda w stanie ciekłym są tak blisko karła, że nie wiadomo czy mogą utrzymać atmosfery lub odpowiednio silne pole magnetyczne by uchronić się przed kosmicznym promieniowaniem.

10. Epsilon Eridani – Zestawienie zamyka pomarańczowa gwiazda wokół której znajdują się dwa pasy asteroid i co do tego nie ma wątpliwości. Nie można powiedzieć tego samego o większym od Jowisza gazowym gigancie pomiędzy nimi. Dane pomiarowe mają tak wysoki poziom szumu, że tylko część astronomów uznaje jego istnienie za potwierdzone. Jeszcze większe wątpliwości wzbudza druga planeta. Jej istnienie sugeruje jedynie deformacja zewnętrznego pierścienia pyłu.

Z całego tego zestawu gołym okiem można dojrzeć jedynie Alfę Centauri, Syriusza oraz Epsilon Eridani.

Na koniec mały dodatek – grafikę ztrollowałem w pełni świadomie. Nie zdradzę w jaki sposób. Powiem jedynie, że stwierdziłem, że tak „będzie ciekawiej”. Ponadto grafika idzie w świat i jestem ciekaw ilu dociekliwych się znajdzie. Tak więc zachęcam do lubienia i udostępniania na Facebooku.