poniedziałek, 27 maja 2013

Star Trek Into Darkness

Biosphere - Cloudwalker II


Na początku wypada jasno wyjaśnić jakie jest moje nastawienie do cyklu Star Trek. Nigdy nie byłem fanem. A do pewnego stopnia wręcz irytował mnie kosmitami, którzy różnili się od ludzi kształtem uszu, oraz udawaniem „prawdziwego SF”, gdy w praktyce twórcy wycierali sobie gębę naukowymi terminami by wprowadzić dowolną bzdurę. Mimo to widziałem kilka filmów, nie raz zerkałem również na seriale. Czasem trafiło się coś dobrego, a Star Trek: The Motion Picture uważam wręcz za bardzo dobry.

Dlatego restart serii z 2009 bardzo mi się spodobał. Lekki i przyjemny, mrugający do klasyków, jednocześnie dobrze przemyślany. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o W ciemność Star Trek. Głupio przetłumaczony tytuł to najmniejszy problem tego filmu. Zamiast wartkiej akcji, panuje raczej wrażenie pośpiechu. Bez sensu, byle efekciarstwo. Wiem, że można by to zarzucić też poprzedniej części, ale ta gorzej się z tym kryje. Oczywiście wszystko zrealizowane jest bardzo dobrze, momentami to prawdziwa uczta dla oka. Przynajmniej dopóki widz nie jest oślepiony wprost groteskową ilością lens flar, co niestety zdarza się co jakiś czas. Świetnie też ogląda się obsadę w swoich rolach. Powiedziałbym wręcz, że ich interakcje to najlepsze fragmenty filmu i szkoda, że jest ich tak straszliwie mało, bo co rusz coś musi wybuchać, kogoś trzeba bić, gonić lub do kogoś strzelać. Bedendict Cumberbatch jest świetnym aktorem i kilkakrotnie to pokazuje w czasie dwugodzinnego seansu. Jednakże zachwyty nad jego rolą są moim zdaniem trochę przesadzone.

Kilka dni przed seansem nowego Star Treka tłumaczyłem znajomemu, że oglądając film nie wybiegam myślami w przyszłość, nie zgaduję co będzie dalej, staram się skupiać tym, co się dzieje na ekranie. Daje to dobre efekty, filmy ogląda się przyjemniej. Zresztą przewidywalność w filmach wydaje mi się rzeczą normalną. Wielu jednak zdaje się straszliwie razić. Przynajmniej patrząc po ludziach którzy wychodząc z kina krzyczą że coś było takie oczywiste i wiedzieli to półgodziny wcześniej. Nie mam przekonania, czy nie jest to forma pompowania własnego ego… A może po prostu po obejrzeniu tysiąca filmów człowiek nabiera odporności?

Chyba niekoniecznie, bo pod tym względem W ciemność mi kilkakrotnie zgrzytnął. Było to jednak złożenie kilku elementów. Wielkie Tajemnice nie były takie wielkie i takie tajemnicze, a reżyser chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Film jest obwieszony strzelbami Czechowa (nomen omen) tak niedyskretnymi jak to tylko możliwe. Jakby tego było mało do gry często wchodzi straszliwa łopatologia. Efekt jest taki, że scena, która miała być chyba najbardziej wypełniona emocjami w całym filmie, jest ich pozbawiona, bo wiemy co będzie za chwilę, a do tego jest czymś pomiędzy karykaturą a parodią sceny z klasycznego Star Treka.

Atuty filmu z 2009 – reboota, wypełnionego starymi-nowymi postaciami, granie kontrastami i podobieństwami, nie wypadły równie dobrze w sequelu. Wygląda to tak, jakby nowa seria nie była w stanie stanąć na własnych nogach i daje nam coś bujającego się między remake a rebootem. Z tego powodu jestem też ciekawy czy kolejny film będzie się koncentrował na wojennej zawierusze z Klingonami, którą sugeruje w środku W ciemność, czy jednak trekiem w gwiazdy, co sugeruje pod koniec. Teraz, kiedy J.J. Abrams porzucił cykl na rzecz Gwiezdnych Wojen, wszystko jest możliwe.


1 komentarz:

  1. Dopiero niedawno miałam okazję obejrzeć film na spokojnie - i w końcu przeczytać Twoją recenzję.
    (Nie)stety polemiki nie będzie, z większością Twoich opinii po prostu się zgadzam i ubolewam nad obecnym stanem kina startrekowego (ostatni film przez zawziętych trekisów nazwany jest mianem "wyrobu startrekopodobnego";)). Osobiście uniwersum ST do pewnego stopnia lubię i zawsze traktowałam jako miłą rozrywkę. Nawet poprzednie dziełko JJ Abramsa oglądało się całkiem miło - niestety jego najnowszy twór pozostawia wiele do życzenia. Cieszę się, że nie jesteś kolejną osobą śpiewającą pochwalne peany na cześć ww. filmu (a spodobał się on przecież "nawet" Willowi Wheatonowi! Inconcievable!), który kuleje w tylu miejscach. Większość już opisałeś, więc nie będę się powtarzać. Od siebie dodam, że dodatkowo boleję jeszze nad tym, jak zostały potraktowane kobiece postacie w filmie. Wprawdzie Uhura idzie w dobrym kierunku i niby coś robi, jednak pani dr Marcus jest zupełnie niewykorzystaną kartonową postacią przesuwaną z miejsca na miejsce. I nadal zastanawia mnie fakt, dlaczego panowie w nowym ST nie mają równie sugestywnie seksualizujących ubiorów jak panie, wydawało mi się, że twórcy chcieli zerwać z wizerunkiem starego, klasycznego chrumkającego ST.

    OdpowiedzUsuń