niedziela, 29 listopada 2009

Dziennik II

Stylizowany zapis wydarzeń z sesji Rippers RPG.

UWAGA: Jeśli masz zamiar czy możliwość grania kiedyś w kampanię z podręcznika Rippers nie czytaj poniższego tekstu. To pierwsze i jedyne ostrzeżenie.

Patrick Doyle - To Think Of A Story

Dziennik Montgomery’ego McCormacka

Wpis z 8. maja 1892 roku

Wydarzenia ostatnich dni zasługują na kolejny wpis. Kampania naszej Loży przeciw siłom ciemności weszła w iście ponury etap. Mój szacowny ojciec, Graham opuścił ten świat cztery miesiące temu, Kapitan Lawrence St. Jones wciąż toczony jest przez dziwaczną chorobę lub klątwę i nie pozwala się zbadać.

A jednak w ostatnich dniach zbieg okoliczności sam pchnął nas do kolejnej bitwy z istotami mroku i z tej wyszliśmy zwycięsko, choć pozostał szereg pytań bez odpowiedzi.

Sprawa zaczęła się dla nas 5. kwietnia. Policja zwróciła się do doktora Hunta by zbadał zwłoki czterech mężczyzn brutalnie zamordowanych w pewnej części londyńskich doków. Ten natomiast przypomniał sobie o mnie z czasów akademickich i chciał usłyszeć moje zdanie. Truchła istotnie były w makabrycznym stanie, nosiły ślady ugryzień które przypisać mógłbym jedynie jakiemuś rodzajowi Selachimorpha. To oczywiście zdawało się absurdalne, biorąc pod uwagę że mordu dokonano na lądzie (prawdę powiedziawszy obecność rekina nawet w wodach portowych jest nie do pomyślenia). Ponadto ofiary nie zostały całkowicie pożarte, co mogło wskazywać na rozumny i nikczemny modus operandi. Dr Hunt nie chciał przyjąć wymijających wyjaśnień, że to może być zwierzę zbiegłe z cyrku dziwadeł, który swojego czasu przejeżdżał przez Londyn, jednak udało mi się zapewnić go, że jeśli dojdę do jakiś wniosków to się z nim skontaktuję.

Po powrocie do Loży podzieliłem się z pozostałymi nowościami. Jak się okazało sir Richard już zapoznawał się z materiałami prasowymi na temat mordów (które policja chciała utrzymać w tajemnicy). Zaskakująco trafna ilustracja okazała się jedynie dziennikarską spekulacją. Skoro jednak byliśmy przekonani, że mamy do czynienia z istotą mroku nie marnując czasu zabraliśmy się do naszej pracy. Ja z panią Oldenberg postanowiliśmy dokładniej przebadać wszystkie zwłoki, sir Wyndam-Pryce postanowił poszukać informacji u organów ścigania, Tushar natomiast ruszył w region w którym dokonano mordów.

Oględziny wykazały, że najwyraźniej bestia, która atakowała ludzi w dokach rosła w nadnaturalnym tempie (jak się dowiedzieliśmy każdej nocy ginął kolejny mężczyzna). Ponadto wszyscy mieli tatuaż kotwicy w koronie, co wprost oznaczało związek między ofiarami. Niewiele więcej dowiedział się sir Richard. Prowadzący sprawę inspektor Auberon Rogers stwierdził jedynie, że ofiary były powiązane poprzez członkostwo w bractwie dokerów.
Najskuteczniejszy okazał się Tushar, który odkrył lokal w którym regularnie pojawiali się członkowie bractwa dokerów „Pod koroną i kotwicą”. Jak się okazało grupa liczyła siedem osób. Hindus wydobył wszystkie nazwiska, kiedy później do niego dołączyliśmy usłyszeliśmy również historię, która poprzedziła makabryczne wydarzenia. Całkiem niedawno owa grupa dokerów wdała się w bójkę z pewnym cudzoziemcem (prawdopodobnie Polinezyjczykiem), która zakończyła się fatalnie dla tego ostatniego. Jeśli wierzyć słowom właściciela pubu, Chandlera Adamsa obcokrajowiec przeklął swoich oprawców. To dało nam solidne oparcie dla dalszych działań.

Byliśmy jednak zbyt powolni, tej nocy doszło do kolejnego ataku, zatem pozostało jedynie dwóch członków bractwa. Chcieliśmy się upewnić, że uchronimy ich przed podobnym losem i pokonamy bestię. W dniu starcia Tushar z panią Oldenberg udał się do British Museum, aby poszukać wskazówek, czegokolwiek co mogło by pomóc w starciu z bestią. Trafili oni na ślad legend o pewnym morskim bóstwie i jego rekinim towarzyszu. Wierzenia te pochodzą z wysp Cooka, od czterech lat objętych ochronną ręką Królowej Wiktorii. Ja w tym czasie sięgnąłem do naszych archiwów i uzyskałem informację, że z podobnym stworem starła się loża w północnej Francji, brak jednak szczegółów. Nie bez problemów udało nam się dotrzeć do jednego z pozostałych przy życiu dokerów. Postanowiliśmy go przekonać (również nie bez przeszkód) by został przynętą zamiast ukrywać się aż do dnia Sądu Ostatecznego.

Siódmego maja noc była przejmująco zimna. Mgła i wilgoć w dokach zniechęciłyby każdego do kręcenia się po ulicach, co niejako mogło ułatwić nam polowanie. W mlecznym obłoku kręciliśmy się w pewnej odległości od dokera Toma Portmana, dostrzegając jedynie czerwony żar jego fajki. Nagle, zanim zdążyliśmy zareagować, ukazał się za nim monstrualny zarys istoty, którą całkiem przypadkiem dobrze wyobraził sobie rysownik londyńskiego brukowca. Człowiek rekin natychmiastowo pozbawił życia nieszczęsnego mężczyznę, my natomiast przystąpiliśmy do walki. Stwór był niezwykle szybki i pozornie odporny na wszelkie ataki. Na szczęście dzielił słabość z prawdziwymi rekinami, grasującymi w oceanach – uderzenia które trafiały w jego nos, czyniły mu wielką krzywdę. Walka była zacięta i to nie czas i miejsce by dokładnie ją opisywać. Wart wzmianki jest fakt, że otrzymaliśmy niespodziewaną pomoc ze strony niejakiego Meriweather Allison który ranił bestię sztucerem z okna jednej z kamienic, a następnie dołączył do walki na bruku. Gdy bestia otrzymała śmiertelny cios, częściowo przemieniła się w siódmego z dokerów Jacka Jackobsa, który to miał być sprawcą fatalnego losu bezimiennego polinezyjczyka. Jak się okazało długie, brutalne i głośne starcie późną porą sprowadziło tłum gapiów. By uniknąć zdemaskowania naszej Loży błyskawicznie zdecydowałem się na blef. Okrzyk, że trup wydziela trujący opar wywołał panikę motłochu i korzystając ze zgiełku i wozu pani Oldenberg umknęliśmy z miejsca z truchłem dokera-rekina, poturbowani lecz zwycięzcy.

Przy ciele pana Jackobsa znaleźliśmy wisiorek obcokrajowca – prosta muszelkę. Na razie nie jestem w stanie określić czy to on był źródłem klątwy, czy to przekleństwo słowne obcokrajowca wywołało przemianę. Oględziny zwłok wskazują, że z dnia na dzień nie tylko rósł, ale najwyraźniej zatracał coraz bardziej ludzką naturę – być może wkrótce przemiana byłaby całkowita. Wpis ten kończę przed dokładną sekcją stwora. Już teraz podejrzewam, że dostarczy między innymi niezwykle silnego kwasu, którym traktował ofiary. Mam zamiar dokonać dokładnego badania i opisu, następnie jeśli otrzymamy listy od Loży z Francji i potwierdzą one, że starli się z podobnym monstrum, będzie to oznaczało, że to nie unikalna bestia i można jej nadać nazwę. W tym wypadku będę zabiegał o nazwanie go na cześć mojego ojca – Carcharodon Grahamae.